„Babcia wyjechała do sanatorium, a wróciła z narzeczonym. Chce z nim spędzić święta, zamiast lepić pierogi z wnukami”
„Tata, który dotąd milczał, parsknął i aż się zakrztusił. Wiedziałam, że to dopiero początek. Gitarzysta z sanatorium w naszym domu? To się nie mogło skończyć dobrze”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że to młodzi przeżywają miłosne dramaty. Jednak nic nie przygotowało mnie na to, co zgotowała nasza babcia. Nie miałam pojęcia, że coś się święci. Zniknęła na trzy tygodnie do jakiegoś ośrodka w górach, żeby „podreperować stawy”. Jeszcze dzień przed wyjazdem wysłała mi SMS-a:
„Nie zapomnij podlać fikusa! Jest wrażliwy na zmiany”.
A potem… potem zadzwoniła z nowiną, po której wyplułam herbatę na laptopa.
– Kochani, poznajcie Henia. Spędzamy razem święta.
I oni chcieli „gdzieś pojechać”. Babcia i jakiś facet. Na święta. We dwoje.
Myślałam, że to jakiś żart
– Dzwonię, żeby ci powiedzieć.... – usłyszałam w słuchawce ten znajomy, radosny ton babci.
– Babciu, fikus żyje, podlewałam co drugi dzień. – Byłam przekonana, że o to chodzi. – Tylko trochę mu opadł jeden liść, ale chyba się nie pogniewa.
– Fikus może czekać, dziecko. Dzwonię w sprawie Henia.
– Henia? – zmarszczyłam brwi, wpatrując się w ekran, jakby miał mi podpowiedzieć, o co chodzi. – Kto to jest Henio?
– Mój narzeczony.
– Twój co?
– Narzeczony. Heniu mi się oświadczył wczoraj, po kolacji w bufecie.
Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart.
– Po dwóch tygodniach znajomości?
– Trzech! Życie jest krótkie. A z Heniem…
– Babciu, a święta? Mieliśmy lepić pierogi jak zawsze…
– No właśnie. Chcieliśmy je spędzić razem. W Kudowie. Tam są choinki, dancing i pakiet z masażem borowinowym.
– Masz na myśli: wyjeżdżacie na święta we dwoje?
– No tak. Człowiek potrzebuje miłości, dotyku, ciepła…
– Babciu, błagam, nie mów dalej.
– Oj, nie bądź taka. Też jestem kobietą.
Zamilkłam. A ona dodała radośnie:
– A Henio już się nie może doczekać, żeby was poznać!
– Co?!
Czułam, że zaraz coś się stanie
W kuchni panowało napięcie. Mama siedziała z założonymi rękami i tupała nerwowo nogą.
– Czy ja dobrze zrozumiałam, że ona chce spędzić Wigilię z jakimś… Heńkiem? – Mama aż zadrżała na dźwięk tego imienia.
– Heniem – poprawiłam cicho.
– Dla mnie może być i Heńkiem, Mietkiem, i Zenkiem! Co to ma być?! – uniosła głos. – Przecież zawsze lepiłyśmy pierogi, robiłyśmy kutię, słuchałyśmy kolęd… A teraz co? Dancing?!
– Może trzeba jej pogratulować – mruknął tata. – Kobieta znalazła sobie faceta. W tym wieku to wręcz…
– Nie pomagasz! – przerwałyśmy z mamą chórem.
– A może oni sobie to przemyśleli? – próbowałam mediować. – Babcia mówiła, że Henio lubi klasykę, kapustę i ma córkę, która go nie odwiedza, więc...
– I co, teraz mamy go przyjąć z otwartymi ramionami?! – Mama uderzyła dłonią w stół. – Przepraszam bardzo, ale dla mnie Wigilia to nie czas na testowanie emerytów!
Tata westchnął i upił łyk herbaty.
– Może zaprośmy ich jednak na opłatek, zobaczymy, co to za jeden.
Mama spojrzała na niego jak na zdrajcę.
– To ty stoisz po naszej stronie, czy po stronie Kudowy?
– Po stronie zdrowego rozsądku.
Zaczynało się. A przecież jeszcze nikt nawet nie widział Henia.
Przełknęłam ślinę
Babcia przyjechała z sanatorium z Heniem. Wysiedli z pociągu jak bohaterowie telenoweli: ona w bordowym płaszczu, on z gitarą na plecach.
– O rany, co on, kolędy będzie grał?! – wyszeptałam do mamy, która wpatrywała się w nich jak w UFO.
– Cicho bądź. Idą.
– Dzień dobry, kochani! – rozpromieniła się babcia. – Poznajcie Henia. Mój narzeczony.
– Dobry wieczór – Henio skinął głową.
– Pani Krystyno, pani córka to żywa kopia! – Henio ujął rękę mamy i ucałował z taką swobodą, jakby od lat był członkiem rodziny. – A to musi być Laura! – zwrócił się do mnie. – Babcia tyle o tobie mówiła.
Przełknęłam ślinę, próbując nie mrugać za często.
– A ja – rzucił Henio z uśmiechem – będę grał kolędy przy waszym stole.
– No właśnie – wtrąciła babcia. – Henio zabrał gitarę, bo stwierdziliśmy, że jednak zostajemy na święta z wami!
Mama zamarła.
– Jak to... Z nami?
– No z wami, przecież nie zostawimy rodziny w Wigilię – powiedziała babcia z triumfem.
Tata, który dotąd milczał, parsknął i aż się zakrztusił. Wiedziałam, że to dopiero początek. Gitarzysta z sanatorium w naszym domu? To się nie mogło skończyć dobrze.
Nie byłam zadowolona
Nie minęła doba, a Henio czuł się u nas jak u siebie w domu. Babcia chodziła za nim jak zaczarowana, częstując go pierniczkami, które trzymała na specjalne okazje.
– A może wieczorem byśmy pośpiewali? – zaproponował Henio, kładąc gitarę na stole.
– Pośpiewali? – Mama uniosła brwi. – Ale... co dokładnie?
– Kolędy! Mam opracowany cały repertuar ze wstawkami bluesowymi. Dobrze brzmi w małych przestrzeniach.
– Świetnie – mruknęłam. – Bluesowy Jezus się narodził.
– Nie bądź cyniczna – upomniała mnie babcia. – Henio wnosi do tego domu radość i świeżość!
– I bluesa – dorzucił Henio z uśmiechem.
Wieczorem wszyscy siedzieliśmy przy stole. Tata zajął miejsce strategiczne – blisko drzwi balkonowych. Mama miała ten wyraz twarzy, który zwiastował niebezpieczeństwo. A Henio… zagrał.
– Ciiiiiichaaaaaa noooc… – zaczął, przeciągając, jakby był na koncercie w klubie jazzowym.
Po „Lulajże Jezuniu” z rytmicznym klaskaniem i solówką na trzeciej zwrotce, mama nie wytrzymała:
– Może teraz chwilka przerwy? Barszcz stygnie.
– Oczywiście – Henio ukłonił się z gitarą. – Prawdziwa kolęda powinna dojrzewać jak bigos.
– Albo jak moje nerwy – mruknęła mama i wstała, niemal strącając opłatek ze stołu.
Tata spojrzał na mnie z rezygnacją. Ja tylko wzruszyłam ramionami. A babcia? Babcia siedziała szczęśliwa.
Zaskoczyła mnie
Było już po kolacji. Mama odkurzała ścierką stół, jakby próbowała zetrzeć z niego obecność Henia. A babcia… babcia spojrzała na nas z powagą.
– Chciałam wam coś powiedzieć – zaczęła, a ja od razu poczułam, że to nie będzie nic o cieście.
– Jeśli to coś o twoim nowym związku, to może poczekajmy, aż się trochę prześpimy – zaproponowała mama zbyt słodkim tonem.
Babcia udawała, że jej nie słyszy. A może po prostu nie chciała słyszeć.
– Kochani – babcia spojrzała po nas. – Bierzemy ślub.
– Słucham? – Tata prawie wypuścił kieliszek z rąk.
– No przecież mówiłam, że się zaręczyliśmy!
– Ale zaręczyny a ślub to jednak... – próbowała mama.
– …to jednak decyzja – dokończyła babcia z zacięciem. – I ja ją podjęłam.
– W jakim sensie „pobieracie”? – zapytałam. – W urzędzie? W kościele?
– W Karpaczu, w lutym – babcia się rozpromieniła. – Będzie ceremonia, potem kolacja w pensjonacie, a później dancing.
– Dancing? – jęknęła mama.
– Henio poprowadzi pierwszą kolędę... to znaczy, piosenkę weselną – poprawiła się babcia.
– Ale... – mama nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
– I co, mam teraz umrzeć sama, bo się wszystkim nie podoba, że chcę żyć? – Babcia spojrzała na nią z godnością.
Nastała cisza.
– Ja tam jestem za! – rzucił niespodziewanie tata. – Niech się babcia bawi. Przynajmniej będzie wesele.
Mama spojrzała na niego jak na wariata, a potem… westchnęła.
– Tylko błagam… bez gitar w kościele.
Babcia uśmiechnęła się tajemniczo.
Cieszyłam się jej szczęściem
Święta minęły w atmosferze zadziwiająco… spokojnej. Henio zagrał jeszcze kilka kolęd, tym razem już bez solówek. Mama przestała szurać po kuchni z głośnym westchnieniem, tata nawet wdał się z Heniem w rozmowę o starych samochodach. Babcia? Babcia promieniała. Prawie się unosiła nad podłogą, jakby za chwilę miała zaśpiewać „Ave Maria” i odlecieć do Karpacza na skrzydłach miłości. W drugi dzień świąt usiedliśmy we czwórkę w salonie – ja, mama, tata i babcia. Henio wyszedł na spacer „na przemyślenie rzeczywistości”, jak to ujął. Mama wreszcie odważyła się zadać pytanie:
– A co, jak on się okaże… no wiesz… problematyczny?
Babcia tylko wzruszyła ramionami.
– To się rozwiodę. Mam swoje lata, ale nie zamierzam marnować życia na czekanie, aż umrę. A Henio? On mnie słucha. Śmieje się z moich dowcipów. Nawet się pyta, jak robię te pierogi, co je zamroziłam.
Tata zaśmiał się cicho.
– Ja tam go lubię. Ma energię.
Mama uśmiechnęła się z niechętnym rozbawieniem.
– No dobrze… tylko żeby w tym Karpaczu nie było żadnych występów z gitarą podczas przysięgi.
– Obiecuję – powiedziała babcia z powagą. – Na przysiędze będzie cisza. A potem? Oj, potem to wam Henio da takiego czadu, że głowa mała.
Spojrzeliśmy po sobie. Cóż. Chyba nadszedł czas, by pogodzić się z tym, że nasza babcia nie lepi już pierogów – teraz lepi swoje szczęście.
Laura, 20 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż marudzi, że nie umiem dobrze zająć się domem. Nie było mnie parę dni i szybko się przekonał, kto ma 2 lewe ręce”
- „Zawsze byłem maminsynkiem. Myślałem, że tak prześlizgnę się przez życie, między żoną a mamusią, ale się nie udało”
- „Siostra wyrzuciła moje ubrania na śmietnik, a matka jej przyklasnęła. Nie miałam już domu, bo nikt mnie tam nie chciał”