Reklama

Była niezwykłą kobietą. Emanowała charyzmą i niezłomną siłą osobowości. Takie jak ona w dawnych wiekach sprawiały, że mężczyźni grzecznie zostawiali miecze w sieni i powstrzymywali się od plucia na podłogę. Była nauczycielką matematyki, a potem wieloletnią dyrektorką Zespołu Szkół w S.

Reklama

To oznaczało, że znała od dziecka wszystkich, którzy rządzili w miasteczku, niezależnie od opcji politycznych. I miała na nich nieustający wpływ. Sama widziałam, jak burmistrz w jej obecności – drobnej kobiety – wyprostowywał się jak struna, jakby wciąż po dekadach od ukończenia szkoły słyszał jej ostre „Nie garb się”.

Chyba nie muszę dodawać, że wykorzystywała ten wpływ do własnych celów. Nie zawsze się z nią zgadzałam, ale ona się tym nie przejmowała.

– Chcesz na koniec dnia być zadowolona z siebie? To rankiem musisz wiedzieć, czego chcesz i jak to osiągnąć. A potem nie cofać się, gdy pojawią się przeszkody – tłumaczyła. – A one zawsze się pojawiają, bo rzeczywistość sama z siebie nigdy nie układa się po naszej myśli. Trzeba ją do tego zmusić. Nagiąć do naszej woli.

Czyli iść po trupach do celu? – pytałam ironicznie. – Czy to aby nie kłóci się z twoją inną nauką: bądź wierna swoim ideałom?

Zobacz także

Babcia patrzyła na mnie spod oka.

– Mówiłam też, że trzeba ostrożnie dobierać ideały, by nie zepsuły ci życia.

– A jakie są twoje ideały, babciu? – naciskałam.

Potargała moje włosy i powiedziała z uśmiechem:

– Wychować cię tak, byś umiała sięgnąć po swoje szczęście.

Babcia znów zrobiła unik, była w tym mistrzynią. Ale ponieważ wiedziałam, że mnie kochała i chciała dla mnie jak najlepiej, odpuściłam.

Moja rodzicielka wyjechała w świat, by szukać szczęścia

Miałam wówczas szesnaście czy siedemnaście lat i babcia była moim wzorem. Może nie była idealna, ale to ona mnie wychowała, podczas gdy moja rodzona matka zaledwie po niecałych dwóch latach macierzyństwa uznała, że nie ma już ochoty bawić się w dom, oddała mnie prawnie swojej matce i wyjechała w wielki świat szukać szczęścia.

Babcia dała mi miłość i bezpieczeństwo. Podarowała kompas życiowy w postaci rad i nauk. Ale i tak odeszła zbyt wcześnie. Miałam dopiero dwadzieścia cztery lata. Prawdziwe życie, pełne zasadzek, dopiero było przede mną.

– Mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam twoje nauki, babciu – szepnęłam, dotykając jej twarzy na zdjęciu stojącym na kominku w saloniku.

W dniu jej śmierci, tydzień wcześniej, założyłam nań czarną wstążkę i postawiłam obok dwie świece. Teraz, po pogrzebie, je zapaliłam.

Robisz wiedźmie ołtarzyk? – wuj Grzegorz, nieco wstawiony, stanął za mną i zdmuchnął płomień świeczki. – Nie należy się.

– Wujku – jęknęłam i znów ją zapaliłam. – Babcia nie żyje, odpuść jej.

Prychnął i wypił bursztynowy płyn ze szklanki do końca. Był miłośnikiem whisky, choć właściwie nie gardził żadnym alkoholem. Tylko dzięki babci Teresie, swojej matce, nie stoczył się w pijaństwo.

Teraz Bóg wie, jak będzie, pomyślałam ze smutkiem. Są ludzie, którzy muszą czuć nad sobą silną rękę, inaczej sami sobie wyrządzają krzywdę. Wuj Grzegorz był jednym z nich.

– Właśnie dlatego, że nie żyje, mogę jej wreszcie nie odpuszczać. – Odstawił pustą szklankę na stolik obok kanapy, na której ciężko usiadł. – Widzę, jak na mnie patrzysz. Jak na przyszłego stałego klienta izby wytrzeźwień – zachichotał, a potem spoważniał i poklepał kanapę obok siebie. – Siadaj. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

Rozejrzałam się po pokoju zastawionym talerzykami z niedojedzonymi kanapkami, które pozostawili goście stypy, ale uznałam, że posprzątam później. Z pewnym zawstydzeniem zauważyłam myśl, która chyłkiem przemknęła mi przez głowę: Babcia już na mnie nie spojrzy z naganą. To w końcu byłam porządnicka, bo taka byłam, czy dlatego, że tak wymagała ode mnie babcia?

Usiadłam na kanapie i zaczęłam słuchać opowieści wujka

– Od razu ci wyjaśnię, moja siostrzenico. Przez te lata piłem nie dlatego, że lubię pić, ale dlatego, że zalewałem robaka, i tyle. A teraz przestanę, bo wreszcie wyrzucę go z siebie.

– Robaka? – wcale mu nie wierzyłam. Wymówki. Babcia zawsze tak mówiła.

– Jakiego robaka?

– Prawdę o twojej matce. A mojej siostrze.

Nastroszyłam się wewnętrznie.

– Znam prawdę.

Pokiwał głową, jakby współczuł mojej głupocie czy naiwności.

– Że niby zostawiła cię, bo wolała się bawić w szerokim świecie? Prawda wygodna dla twojej babki. Widzisz, Martynko, z jakiegoś powodu moja matka dostała na twoim punkcie obsesji, jak tylko ujrzała cię w szpitalu po porodzie. Zobaczyła cię i pokochała jak nigdy nikogo. Przyznam szczerze, że czasami byłem zazdrosny… – uśmiechnął się nieśmiało i lekko poklepał mnie po ręce. – Ale tak nieszkodliwie. Za bardzo cię lubię. Tak jak lubiłem Maję.

– Maję? – pierwszy raz słyszałam to imię.

Wuj Grzegorz długo patrzył mi w oczy, jakby czegoś w nich szukał.

– Twoją starszą siostrę – powiedział wreszcie cicho. – Zmarła, jak miałaś rok. Wtedy moja matka znalazła powód, by odebrać cię Weronice. Stwierdziła, że i ciebie może spotkać taki los. Ale to wszystko nie tak… – pokręcił głową. – To był tylko pretekst. Po prostu chciała cię dla siebie.

– Nie rozumiem – wyszeptałam. – Miałam siostrę? Dlaczego nikt mi nie powiedział?

– A kto by chciał się narażać na gniew wszechmocnej dyrektorki? Nie ja. Ale ona już nie żyje i duchy zaczną wyłazić ze swoich nor – podał mi kartkę, którą wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Tu jest adres twojej matki. Czeka na ciebie. O ile chcesz poznać jej wersję.

Nie pamiętałam matki. Nie przyjechała ani razu przez te lata, by mnie zobaczyć. Nie dzwoniła. Nie wysyłała listów. Zapomniała o mnie, jak mówiła babcia, więc i ja, wydawało się, zapomniałam o niej.

Czy chciałam ją teraz zobaczyć? Myślałam, że zgniotę kartkę i wyrzucę. Ale kiedy patrzyłam na zapisany adres, na imię Weronika, pomyślałam, że gdzieś w naszym DNA musi istnieć jakiś gen, który sprawia, że biologiczna matka zawsze jest najważniejsza. I jej odrzucenie boli nawet wtedy, kiedy człowiek rozumie, że nic nie była warta.

Pewne sprawy należy zawsze doprowadzać do końca

Babcia zawsze mówiła, że sprawy trzeba doprowadzać do końca, bo w najbardziej niesprzyjającym momencie te niezakończone będą się nam odbijać czkawką. Zrozumiałam, że moja matka jest taką niezakończoną sprawą.

– O tak – powiedziałam cicho, czując rodzący się we mnie gniew. – Jak najbardziej chcę usłyszeć jej wersję.

Mama mieszkała w miasteczku oddalonym od S. o czterdzieści kilometrów, w dwupokojowym lokalu na osiedlu. Nie zadzwoniłam, by ją uprzedzić, chciałam zobaczyć wyraz jej twarzy, gdy otworzy drzwi. Czy będzie wiedziała, kim jestem?

Teraz wiem, że miałam całkowicie błędne pojęcie o mojej mamie. A także o babci, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie byłam zaskoczona tym, czego się o niej dowiedziałam. Nie wątpiłam, że była zdolna do tych czynów. Tylko szkoda, że ta zdolność nie pozostała w sferze możliwości i prawdopodobieństwa.

Objęła mnie i mocno przytuliła, a potem pokazała fotografię

Mama otworzyła drzwi, ujrzała mnie i zanim zdążyłam się przygotować, po prostu mnie objęła i mocno przytuliła. Potem cofnęła się i otarła dłonią łzy.

– Wybacz – powiedziała – ale tak długo na ciebie czekałam.

– Mogłaś przyjechać. Zadzwonić. Napisać list – nie podobało mi się, że mój głos brzmiał jak u rozżalonego dziecka. Ale tak właśnie się czułam. Mama otworzyła usta, pewnie by się wytłumaczyć, ale w tej chwili ważne było dla mnie coś innego. – Zanim zaczniesz się usprawiedliwiać, opowiedz mi o mojej siostrze.

Mama kiwnęła głową, zaprowadziła mnie do stołowego i wskazała dłonią kanapę. Usiadłam. Wtedy zdjęła z szafki oprawione zdjęcie i podała mi je. Na fotografii ujrzałam sympatyczną nastolatkę. Trzymała na rękach uśmiechnięte niemowlę.

– To Maja i ty – powiedziała cicho mama, jakbym sama siebie nie rozpoznała. – Maja cię uwielbiała… – mama końcem drżącego palca dotknęła twarzy Majki.

– Jak zmarła?

– Grzegorz ci nie powiedział? – zapytała mama.

Pokręciłam głową.

– Uciekła z domu i zginęła w wypadku – głos mamy był łagodny, spokojny. – Zawsze była cicha, grzeczna, introwertyczna. Bardzo inteligentna. Kiedy nie potrafiła sobie poradzić ze swoimi demonami, wycofywała się. Czasem widziałam, że płakała. Irytowało mnie to. Mówiłam, że się mazgai. Tak mnie nauczono w domu. Moja matka nie uznawała słabości. Twierdziła, że wola jest w stanie pokonać wszystko. Więc jeśli okazujesz słabość, to znaczy, że ci się nie chce z nią walczyć. To twoja wina.

Przez głowę przeleciały mi wspomnienia kilku sytuacji z przeszłości, które potwierdzały słowa mamy. Zresztą, to była jedna z nauk babci: jeśli coś chcesz, to to robisz. Jeśli czegoś nie robisz, znaczy, że nie chcesz lub ci się nie chce. ADHD dla niej to był wynik zbyt miękkiego wychowania, dysleksja to nieuwaga i brak koncentracji, otyłość – obżarstwo, a depresja to lenistwo fizyczne i duchowe.

Uważała, że na wszystkie tego typu „choroby” jest jedna rada: dyscyplina i obowiązki.

– Dlaczego uciekła?

Mama spojrzała w okno.

– Kiedy wasz tata umarł, nie miałam czasu dla Mai. Byłam w czwartym miesiącu ciąży. Mój stan psychiczny, jak się pewnie domyślasz, nie był najlepszy. Rozpacz po stracie męża, ciąża, praca. Nie mogłam się rozkleić, bo nikt by mi nie pomógł, przecież to kwestia woli – usta mamy wygięły się w drwiącym grymasie. – Mama wspierała mnie finansowo, ale żeby dostać to wsparcie, musiałam udawać, że wszystko ogarniam. Że jestem silna. Potem się urodziłaś, więc tym bardziej nie miałam czasu dla mojej piętnastoletniej córki. Zresztą uważałam, że ona da sobie radę sama. Jest przecież silna, inteligentna. Prawie dorosła. Jak się okazało, nie znałam jej. W ostatniej klasie zawaliła dwa przedmioty, co zniszczyło jej szanse na dobre liceum, ale mi o tym nie powiedziała – mama potrząsnęła głową. – Pewnego dnia, tuż przed wakacjami, po prostu uciekła.

Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić jej cierpienia

Mama zakryła dłońmi twarz na chwilę, a potem odetchnęła głęboko. Widziałam, jak wiele ją kosztują te słowa. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić jej cierpienia. Ale i mnie serce zabolało.

– Miałam wrażenie, że wtedy ja też umarłam – powiedziała cicho. – Po tygodniach żałoby zrozumiałam, że poza tęsknotą dręczy mnie poczucie winy. Nie ochroniłam mojego dziecka. Świadomość, że zawiodłam, dobijała mnie. I też wpadłam w czarną rozpacz. Ale się starałam. Jadłam, choć nie miałam apetytu, pracowałam, choć było to wtedy torturą. Jedynie co trzymało mnie przy życiu to ty. Opiekowałam się tobą. Obiecałam sobie, że teraz na pewno nie zawiodę. Że nigdy nie będziesz czuła się opuszczona i osamotniona.

Mój wzrok przyciągnęły jej dłonie. Niby leżały spokojnie na kolanach, ale drżały.

– Miałaś dwa lata, gdy musiałam na dwa tygodnie iść do szpitala na wycięcie woreczka żółciowego z powodu kamieni. Ciebie wzięła na ten czas moja matka. Bardzo chętnie, uwielbiała cię, wiele razy mi proponowała, że mi ulży, biorąc cię na wychowanie. Kochała cię tak, jak nigdy nie kochała swoich dzieci. Ale nie sądziłam, że posunie się do kradzieży. Ona mi cię ukradła, Martynko.

– Sama zrzekłaś się praw… – powiedziałam z zaciśniętym gardłem.

Grzegorz był przerażony, doradził siostrze, by odpuściła

Mama potrząsnęła głową.

– Kiedy wyszłam ze szpitala, odmówiła mi oddania cię. Stwierdziła, że mój stan psychiczny nie gwarantuje, że drugą córkę wychowam właściwie, skoro przy pierwszej mi się nie udało. Mówiła, że jestem słaba, chwiejna, że potrzebujesz silnego drogowskazu. I że gdyby Maja była u niej, wciąż by żyła.

Mama wzięła ode mnie zdjęcie i uśmiechnęła się – ale tym razem widziałam, że patrzyła na niemowlę. Uśmiechała się do mnie. I była w tym uśmiechu taka miłość, że poczułam ciepło rozchodzące się od mojego serca.

– Oczywiście nie zgadzałam się. Próbowałam zdobyć sojuszników w rodzinie, ale oni wszyscy się jej bali. Próbowałam cię wykraść, to wniosła do sądu o pozbawienie mnie praw rodzicielskich z powodu mojej niestabilności. Myślałam, że to bzdura, że każdy psychiatra uzna, że jestem zdrowa. I co się okazało? Jej macki były wszędzie. Wyciągnęła przeciwko mnie śmierć Mai. Dosłownie mnie oskarżyła – westchnęła i pokręciła głową. – Grzegorz, przerażony, zaczął mediować. Powiedział mi, żebym odpuściła, bo matka mnie zniszczy. A od niej wymógł wycofanie oskarżenia.

Babcia stwierdziła, że Maja jest leniwa, nie chora…

Mama westchnęła i opowiadała dalej:

– Więc odebrano mi władzę rodzicielską, ale uniknęłam gorszego losu. Matka zabroniła mi kontaktować się z tobą. Powiedziała, że inaczej znów wyciągnie sprawę Mai przeciwko mnie. Niby tak cię kochała, ale wiedziałam, że była zdolna to zrobić, byleby cię zatrzymać dla siebie. Nie miałam wyjścia. Kiedy zrozumiałam, że cię straciłam, że straciłam obie córki z własnej winy, życie było nie do wytrzymania.

Mama odłożyła zdjęcie i spojrzała na mnie. Wyciągnęła dłoń i otarła łzy, które spływały po moich policzkach.

– Nigdy nie zapomnę tamtej nocy. Pojechałam w miejsce, gdzie samochód potrącił Maję. Kiedy podeszłam do pasów, zobaczyłam ją. Moją Maję. Stała dwa kroki ode mnie. Taka jak za życia. Tylko nie była taka smutna. Wręcz jaśniała pogodą ducha. Usłyszałam jej głos. Powiedziała, że to nie była moja wina. Nie chciała zawracać mi głowy, bo i bez tego ledwo się trzymałam – mama zamilkła, widziałam, jak ciężko jej było jeszcze raz do tego wracać. – Podeszła do mnie i przytuliła się. Nie czułam jej ciała, jedynie jakby energię, która we mnie wniknęła. I wypłukała całe to poczucie winy, całe cierpienie, które nie pozwalało mi normalnie żyć. Wyjechałam z S. i od tamtej pory czekałam na ciebie.

Reklama

Nareszcie znałam prawdę. Mama zamilkła. Przez długą chwilę patrzyłyśmy na siebie. W końcu przytuliłam się do niej, mocno. A ona przytuliła mnie. I wreszcie było dobrze.

Reklama
Reklama
Reklama