„Babcia za życia nie mogła nas zmusić do spełnienia jej durnego widzimisię. Jak się okazało, nie odpuściła i po śmierci”
„Babcia wymusiła na nas obietnicę, jednak jakoś nigdy nam się nie składało na tę robotę. A to śnieg czy deszcz padał, a to coś innego wypadło. Mijały miesiące, potem kolejny rok, kapliczka była nadal w opłakanym stanie. Taki nam babcia po śmierci wycięła numer, że wiem już, że tradycji nie można lekceważyć. A babci słowa to już na pewno!”
- Szymon, 35 lat
Moja babcia miała silną osobowość. Tata czasami się śmiał, że jego mama powinna rządzić krajem, bo umiała sprawić, że słuchali jej wszyscy. I do tego, jak mało kto, zawsze potrafiła postawić na swoim…
Wyjątkowa kapliczka
Naprzeciwko naszego domu jest kapliczka. Stoi po drugiej stronie drogi, na końcu szpaleru brzóz, tuż przed naszym polem. Wioskowa legenda głosi, że wznieśli ją w XIX wieku mieszkańcy, bo chcieli w ten sposób podziękować za to, że ich wioska uniknęła epidemii, która dziesiątkowała sąsiednie osady. Babcia mi opowiadała historię zasłyszaną od swojej mamy, jakoby w okolicy wielu zmarło lub ciężko chorowało, a w naszej wiosce nie było nawet jednego przypadku zachorowania.
– I dlatego o tę kapliczkę bardzo trzeba dbać – mówiła. – A że stoi na naszej ziemi, to ten zaszczyt w naszej rodzinie zostanie.
Od dzieciństwa mam w pamięci ten widok: nasze pole naprzeciwko domu, w tle uginające się pod ciężarem ziaren żyta złote kłosy, a na pierwszym planie murowana kapliczka z biało-niebieską figurką Matki Boskiej...
W naszej wsi są trzy takie kapliczki. Dwie na skraju i środkowa, nasza. Zgodnie z tradycją są ozdabiane przy każdym święcie, a gdy ktoś we wsi umrze, to podczas wyprowadzenia zwłok żałobnicy zatrzymują się przy tej kapliczce, która znajduje się na drodze od domu do kościoła, nawet gdyby mieli trochę skręcić. I choć kapliczki teoretycznie są własnością wsi, to tak naprawdę o każdą z nich dbają mieszkańcy domu, który jest najbliżej.
I właśnie o to babcia miała pretensje do mojego taty. Że on ciągle nie ma czasu i odkłada na później odnowienie kapliczki, a figurę Maryi już rok temu należało pomalować.
– Synu, twój ojciec w grobie się przewraca – załamywała ręce. – Gdyby to widział, to ze wstydu chybaby się spalił. Zobacz, jak ta kapliczka wygląda. Farba odchodzi, wszystko zapyziałe jakieś. Od wstydu!
– Mamo, odnawiałem ją przecież jeszcze z ojcem – bronił się tata.
– Kiedy? Władek już dziesięć lat nie żyje, a ile jeszcze wcześniej to było, jakeście tam robili! Boga w sercu nie masz!
– Nie mów tak, mamo – łagodził tata, który nadal się bał matki, chociaż sam miał już przecież prawie sześćdziesiątkę na karku.
– A co mam nie mówić, jak to święta prawda jest?! – biadoliła babcia. – Nasz to obowiązek przecież, wstyd na wsi. A i przed Bogiem grzech.
– Ale kiedy ja mam się tym zająć? – wykręcał się mój ojciec. – Jak na polu nie robię, to w oborze siedzę. Dobrze, że Szymek mi pomaga, bobym się nie wyrabiał.
– O właśnie, Szymek, w nim cała nadzieja – babcia spojrzała na mnie, a ja pożałowałem, że wcześniej nie uciekłem. – Obiecaj mi, wnusiu, że kapliczkę wyremontujesz!
– Mogę obiecać babciu, ale zrobię to, jak robota na polu się skończy – skapitulowałem.
Oczywiście wymusiła na nas tę obietnicę, jednak jakoś nigdy nam się nie składało na tę robotę. A to śnieg czy deszcz padał, a to coś innego wypadło, wreszcie czas mijał i znowu na pole trzeba było jechać. Mijały miesiące, potem kolejny rok, kapliczka była nadal w opłakanym stanie. Tylko trawę wokół kosiłem i krzewy przycinałem.
Ale babcia nie odpuszczała
– Nad grobem stoję, a wy nadal mnie lekceważycie – utyskiwała. – Karę boską na rodzinę ściągniecie… Wspomnicie jeszcze moje słowa! – straszyła.
Wreszcie dla świętego spokoju poszedłem obejrzeć tę kapliczkę. Faktycznie, drewniana obudowa była w opłakanym stanie. Usunąłem resztki farby, kupiłem nową, w kolorze starego złota, który babcia sama wybrała z katalogu, i pomalowałem kapliczkę.
– A figura? – nie odpuszczała babcia. – Zobacz, jak ona wygląda! Teraz jeszcze gorzej, bo się odbija od reszty kapliczki.
– Po żniwach – uciął mój tata. – Chyba że mama chce, żebyśmy w niedzielę robili?
– A broń Boże! – przeżegnała się. – To już poczekam. Ale za słowo was trzymam!
Oczywiście, znowu wypadły jakieś ważniejsze rzeczy i wszystko się przeciągnęło do zimy. Babcia na nas naciskała, to wzięliśmy figurkę do domu, żeby ją odnowić, i kapliczka świeciła pustkami... Nikt nie miał do tego głowy, tylko babcia, lecz ona już raczej prosiła, niż krzyczała, bo jakoś z sił opadła. Skończyła przecież osiemdziesiąt siedem lat, nic dziwnego, że niedomagała. Myśleliśmy, że z wiosną poczuje się lepiej, ale jak się roztopy zaczęły, babci się pogorszyło. Tata sprowadził lekarza.
– Na starość nie ma lekarstwa – rozłożył ręce, gdy w kuchni prosiliśmy, żeby powiedział prawdę. – Pani Leokadia się podziębiła, żołądek też słaby, no i serce…
– A jakby do szpitala pojechać, może jakąś kroplówkę by dali, coś na wzmocnienie? – pytałem, patrząc na niego z nadzieją.
– Można, na pewno by ją to wzmocniło, ale na jak długo? – uśmiechnął się do mnie smutno.
– Wiem, że chcą państwo zrobić, co się da, ale czy jest sens męczyć panią Leokadię? Dla niej najważniejsze, żeby być z wami, w domu. Spokój jej teraz najbardziej potrzebny.
Babcia została więc, bo o szpitalu nawet nie chciała słyszeć. Leżała tylko w łóżku, jeść nie chciała, patrzyła całymi dniami przez okno i modliła się. A jedyne, na czym jej ciągle zależało, to była kapliczka.
– Obiecaliście, że odnowicie figurę – wyszeptała kiedyś z trudem do taty i do mnie.
– Babciu, tak, ale najpierw musisz wyzdrowieć, to jest teraz najważniejsze – powiedziałem, delikatnie gładząc ją po dłoni.
– Kapliczka musi być cała odnowiona – babcia pokręciła głową. – A ty mi, wnusiu, musisz obiecać, że jak ja oczy zamknę, nadal będziesz o nią dbał.
Obiecałem, bo jakże inaczej?
W pewnym momencie mieliśmy nadzieję, że babcia jednak dojdzie do siebie, stanie na nogi, bo zaczęła się podnosić i nawet zażyczyła sobie rosołku z lanymi kluseczkami. Ale następnego dnia już nie wstała, a kolejnego ranka odeszła na zawsze…
Trumna nie ma się gdzie zatrzymać
W naszej wsi jest taki zwyczaj, że zmarli leżą w domu, skąd są wyprowadzani do kościoła. Po drodze obowiązkowy przystanek przy kapliczce. Wiedzieliśmy, że babcia była bardzo przywiązana do tradycji, więc inna opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Zamówiliśmy trumnę, zaczęliśmy przygotowania.
W dniu wyprowadzenia wszystko było gotowe. Trumna przyjechała, sprawdziliśmy dokładnie, czy przejdzie przez drzwi – mieściła się swobodnie, było jeszcze trochę luzu. Rodzina została zawiadomiona, moja mama i moja żona przez dwa dni stały przy kuchni i gotowały obiad. Bo wiadomo: niektórzy krewni na pogrzeb z daleka przyjadą, trzeba ich przecież jakoś przyjąć. Wydawało się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik…
Ale babcia nawet po śmierci pokazała, co potrafi. Po modlitwie tata z sąsiadami podnieśli trumnę i chcieli z nią wyjść na zewnątrz, a wtedy okazało się… że trumna nie mieści się w drzwiach.
– Przecież mierzona była! – zdenerwowała się mama.
– Widać pani Leokadia domu opuścić nie chce – pokiwał głową sąsiad.
– Nie dziwota – wtórowała sąsiadka. – Do kapliczki trzeba by iść, przed nią się zatrzymać, a figury nie ma.
Spojrzeliśmy z ojcem po sobie. Figurka z kapliczki leżała w drewutni, pomalowana już dwa miesiące wcześniej, ale przez chorobę babci zapomnieliśmy jej ustawić! Nic nikomu nie mówiąc, zakręciłem się na pięcie i pobiegłem na dwór, a potem do drewutni. Oczyściłem figurkę z kurzu i poszedłem umocować ją w kapliczce. Gdy wróciłem do domu, wszyscy debatowali, co zrobić z trumną.
– Dawniej oknem wyprowadzali – powiedział pan Józef, najstarszy chyba w naszej wsi. – To i teraz tak przyjdzie zrobić.
– Jak to oknem? – mama spojrzała na niego zszokowana. – Nie przystoi jakoś.
– Ale – pan Józef machnął ręką – jakie nie przystoi, to wedle tradycji właśnie.
Mama jednak nie była przekonana. Zresztą pod oknami w domu były zamocowane szafki, trzeba byłoby je demontować…
– A może spróbujcie jeszcze raz przez drzwi? Może krzywo trzymaliście? – powiedziała mama do ludzi, którzy mieli nieść trumnę.
Oni bez przekonania podnieśli ją – i tym razem przeszła bez najmniejszych problemów!
– Mówiłam, że Leokadia bez figury odnowionej do kościoła nie pójdzie – nasza sąsiadka nawet nie była zdziwiona. – Przecież ona zawsze miała tę kapliczkę na uważaniu.
Nie wiedziałem, co o tym sądzić. Ciąg dalszy pogrzebu odbył się już bez zakłóceń. A ja staram się dotrzymać obietnicy złożonej babci i regularnie co dwa lata odnawiam kapliczkę. I to samo zamierzam wymusić na swoim synu, który już teraz mi pomaga.