Reklama

Pracuję w firmie zajmującej się utylizacją śmieci, która od lat współpracuje z niemieckimi kontrahentami. Ponieważ doskonale znam niemiecki, więc to zazwyczaj mnie dyrektor zleca zajęcie się gośćmi, którzy przyjeżdżają, by podpisać kolejne kontrakty. Tak też stało się i tym razem, gdy miał przyjechać Peter K. z Drezna.

Reklama

W firmie zawsze jest mnóstwo pracy, ale kiedy dostaję dodatkowe obowiązki, to do domu wracam dosłownie skonana. Na szczęście mam męża, który lubi gotować, więc mogę chwilę odpocząć w fotelu. Siadłam więc w saloniku wygodnie, nogi położyłam na podnóżku i z ulgą zamknęłam na chwilę oczy. Po chwili coś poruszyło się obok mnie, zaszeleściło. Pomyślałam, że to nasza kotka sadowi się na fotelu obok, ze zmiętym papierkiem w pyszczku, jej ulubioną zabawką. Kiedy otworzyłam oczy, omal nie krzyknęłam wystraszona…

O co jej chodziło?

Zamiast kotki zobaczyłam nieznaną mi starszą kobietę, która przyglądała mi się z uwagą przez lorgnon – rodzaj dawnych okularów, które miały z boku oprawki doczepioną rączkę, pozwalającą przytrzymać je przy twarzy patrzącego. W XIX wieku lorgnon były nie tylko instrumentem optycznym, ale też elementem biżuterii, chętnie używanym przez starsze damy w czasie wieczornych spotkań towarzyskich. One nie tylko dodawały kobiecie elegancji, ale też były oznaką wysokiego statusu społecznego.

Przez taki właśnie lorgnon patrzyła na mnie owa dama. Ubrana w ciemną suknię z tafty, okrytą dodatkowo piękną koronką w szarym kolorze, wyglądała jak jakaś dziewiętnastowieczna księżna albo inna hrabina. Zanim cokolwiek zdołałam powiedzieć, nieznajoma uśmiechnęła się, a następnie stwierdziła: – Może być.

O co jej chodziło? O mój strój czy generalnie wygląd? Znów otworzyłam usta i znów nie zdążyłam spytać.

– Chciałabym, żebyś, droga Julciu, przejrzała moje memuary – powiedziała po niemiecku. – Zwłaszcza zaś zwróć uwagę na sprawę doktora K.

Po plecach przebiegł mi dreszcz. „Skąd ona znała moje imię i wiedziała o czekającym mnie spotkaniu z gościem z Niemiec?”. I nagle doznałam olśnienia: „To musi być Eleonora, moja niemiecka prababcia ze strony mamy. Nie wierzę w życie pozagrobowe, ale teraz zauważyłam, że dama jest jakby utkana z gęsto zbitej mgły. Chciałam wstać i zawołać męża, ale poczułam się unieruchomiona. Nie mogłam też wydobyć z siebie głosu. To nie było przyjemne uczucie.

– Kiedy już będziesz wiedzieć wszystko, to na pewno sobie z resztą poradzisz, gdyż słyszałam, że jesteś całkiem obrotną dziewczyną. Ale nie zapominaj, że ważny jest doktor K. Na wspomnienie jego stukania do tej pory czuję się niepewnie, chociaż sama przyznasz, że w moim stanie nie powinno to mieć miejsca. Wszystko znajdziesz w memuarze, na siedemdziesiątej drugiej stronie.

Musimy porozmawiać

Nieoczekiwanie ktoś dotknął mojego ramienia.

– Kochanie, obiad zaraz będzie gotowy.

Otworzyłam oczy i zobaczyłem stojącego nade mną męża. Spojrzałam w stronę sąsiedniego fotela – był pusty. Co za dziwny sen…

Przy obiedzie opowiedziałam o nim mężowi.

– Myślę, że praca zaczyna odciskać swoje piętno na moim mózgu – zaśmiałam się. – Wywołuje nawet duchy przeszłości. Mózg jest niesamowity, żeby w tak logiczny sposób połączyć nazwisko kontrahenta i moją prababcię, która nie żyje już od dziesięcioleci.

– A może to niekoniecznie był tylko sen? – powiedział Jarek. – Może powinnaś zajrzeć do pamiętników babci.

– Daj spokój – westchnęłam. – Nie wierzę w takie rzeczy. Zresztą, nie mam czasu.

Zaraz po obiedzie zadzwonił telefon. Mama.

– Kochanie, mogłabyś do mnie przyjechać? To ważne, musimy porozmawiać.

Mieszkam niedaleko, więc byłam u niej już po kwadransie. Trochę się bowiem zaniepokoiłam. Mama ma już prawie osiemdziesiąt lat, urodziła mnie późno, „przez przypadek”, jak mówiła. Stara historia – wielka kłótnia małżonków z groźbą odejścia, przeprosiny na klęczkach i gorące godzenie się. Nikt nie zwracał uwagi na cykl miesięczny kobiety, no i tak się pojawiłam. Raczej nie mam o to pretensji. Cała rodzina rozpieszczała mnie okrutnie. Cud, że wyrosłam na normalną osobę.

– W czym mogę ci pomóc – spytałam, kiedy ucałowałam na przywitanie jej pachnący, aczkolwiek nieco już pomarszczony policzek.

– Muszę spisać testament, dzisiaj. Pomożesz mi – powiedziała nerwowo.

– Ale co się stało? Byłaś właśnie u lekarza?

– Miałam bardzo niepokojący sen o babci Eleonorze. Wiesz, co się dzieje, kiedy śnią nam się zmarli członkowie rodziny. To ostrzeżenie, że niedługo do nich dołączymy.

„Znów Eleonora. Wzięła mnie w dwa ognie” – pomyślałam.

– Spokojnie – powiedziałam i opadłam na krzesło. – Mnie też się śniła. Chciała, żebym przejrzała jej pamiętnik na stronie siedemdziesiątej drugiej.

Rety, o czym ja mówię! Przecież nie wierzę w sny, duchy i inne takie.

– Boś głupia – powiedziała mama, a potem z przepastnej szafy wydobyła oprawiony w skórę gruby zeszyt, stary pamiętnik babci, naszą rodzinną pamiątkę. – Strona siedemdziesiąta druga, mówisz?

Co za historia!

Podała mi otwarty memuar, a ja zaczęłam czytać tekst pisany pismem kaligraficznym.

"Dom na ulicy Wilhelma II mój ukochany Joachim kupił po tym, gdy otrzymał większy spadek po stryju, który zszedł był z tego łez padołu na skutek przebytych suchot. Nadarzała się świetna okazja, gdyż sprzedająca kobieta, żona wziętego lekarza, nieoczekiwanie owdowiała. Jak wynikało z relacji Joachima, przed rokiem jej ślubny wyszedł do miejskiego szpitala i już więcej się w domu nie pojawił.

Snuto różne domysły, od zemsty osoby niezadowolonej z jego leczenia, przez napad uliczny, aż po ucieczkę z kochanką do innego kraju. Po rocznym śledztwie, kiedy lekarz nie został znaleziony, poszukiwania zakończono. Natomiast kobiecie z powodu owdowienia złożył kondolencje sam szef Oberverwaltungsgericht, czyli miejscowego Wyższego Trybunału Administracyjnego, który nadzorował pracę drezdeńskiej policji.

Do nabytej posesji sprowadziłam się z moim Joachimem pół roku później, po przeprowadzeniu gruntownego remontu. Pierwszy domowy obiad zjedliśmy w niej w styczniu 1898 roku. Od tej też pory zaczęła się nasza gehenna. Oto bowiem co noc budziło nas w nocy stukanie, które dochodziło z piwnicy. Jak nic była to manifestacja duszy nieczystej, która utknęła między światami. Na moje usilne nalegania Joachim sprowadził miejscowego pastora, który wraz z naszą służbą odmówił stosowne modlitwy. Proszono w nich zagubioną duszę, by odeszła do innego świata i dała spokój tym, którzy zostali na tym ziemskim łez padole.

Niestety interwencja osoby duchownej nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Pewnego dnia nasza kucharka z krzykiem wybiegła z piwnicy. Roztrzęsiona kobieta zaklinała się, że spotkała w niej ubranego na czarno mężczyznę, który stał pośrodku korytarza z rozłożoną parasolką nad głową, jakby przekonany, że pada deszcz. Za żadne skarby nie chciała zostać u nas dłużej na służbie. Nawet gdy zaoferowałam jej znaczące podniesienie poborów. Na każde kolejne sto marek pokręciła tylko przecząco głową i następnego dnia rano widziałam, jak odchodzi z walizką w dłoni.

Mnie samą te piwniczne stukania wprowadziły w tak nerwowy stan, że mój lekarz przepisał mi pastylki na uspokojenie, a w chwili większego wstrząsu i, nie daj Bóg, omdlenia miałam nawet zażyć specjalnie na tę okazję sporządzone sole trzeźwiące.

Mój Joachim, jak przystało na rozsądnego mężczyznę, gdy wizyta pastora nic nie pomogła, postanowił dowiedzieć się, czego chce od nas dusza czyśćcowa. Przy pomocy obeznanych z tematem przyjaciół zorganizował w naszym domu seans spirytystyczny, w którym wzięła udział Bernadetta Weber-Grosse, znana jako medium.

Po kolacji panowie przeszli na chwilę do gabinetu na cygaro, a panie zajęły się nadzorowaniem przygotowań do mającego się odbyć seansu. Wreszcie o dziewiątej wieczorem usiedliśmy do stolika, łącząc nad nim swoje dłonie. Medium zaczęło przywoływać ducha, „który ośmiela się zakłócać spokój szacownej rodziny Joachima i Eleonory H.”. Jedynym odzewem na owe wezwania było pukanie w blat stołu. Herr Adolf, który był naczelnikiem poczty, wpadł na pomysł, że być może duch chce się z nami porozumieć alfabetem Morse’a. A że znał się na tym, w jego ręce została oddana sprawa porozumienia.

Początkowo naczelnik tłumaczył nam, że wystukiwane przez niego kropki i kreski składały się na pytanie: „Kim jesteś?”. Wreszcie po kilku minutach stukotu ducha, Herr Adolf odczytał nadesłany przekaz: „Jestem doktor Benedykt K. Od dawna jestem…”. Niestety tylko tyle udało nam się uzyskać przez cały trzygodzinny seans. Tajemnica pozostała nierozstrzygnięta.

Kiedy jednej z kolejnych nocy i ja zobaczyłam na korytarzu mężczyznę w ciemnym płaszczu z otwartym parasolem nad głową, byłam przekonana, że zaraz umrę na zawał serca. Obcy mężczyzna, choć w postaci zjawy, widział mnie w koszuli nocnej i czepku na głowie, czyli niemal w dezabilu, któremu, dla przyzwoitości, nie powinien przyglądać się nawet sam pan mąż. Joachim zrozumiał moje zastrzeżenia, jak też wynikający z nich strach. Dwa miesiące później sprzedaliśmy dom ze znaczną stratą”.

Na tym skończył się fragment pamiętnika, który mówił o tajemniczym duchu. Zdziwiłam się – pojawienie się nazwiska K. w zapiskach prababci było dowodem na to, że mój sen nie do końca był snem. Co trudno było mi przyjąć do wiadomości. Poza tym – jaki związek ma dziewiętnastowieczny doktor Benedykt K. z moim gościem, oprócz nazwiska? Jakaś rodzina?

Pomogłam rozwiązać zagadkę sprzed lat

Dwa tygodnie później po przyjeździe gości z Niemiec, w czasie jednej z kolacji biznesowych, opowiedziałam Peterowi K. dziwną historię mojej rodziny, która od strony mamy wywodzi się z okolic Drezna. Wspomniałam o tym, co napisała babcia w memuarze, że duch przedstawił się jako Benedykt K. Potraktowałam to jako anegdotę. Gość wysłuchał z uwagą mojej relacji. Oczywiście nie wspomniałam mu o duchu babci, który pojawił się w moim śnie.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy pół roku później dostałam obszernego maila z dołączonymi doń zdjęciami starej willi.

„Droga Julio. Dziękuję za zajmującą opowieść rodzinną, której wysłuchałem z wielkim zainteresowaniem. Kiedy wróciłem do Drezna, w trakcie rodzinnego obiadu opowiedziałem ją bliskim. Mój tata, który na punkcie historii rodu ma sympatycznego fioła, bardzo się przejął. Okazało się bowiem, że jego dziadek w tajemniczych okolicznościach stracił brata. Ten wcześniej został wyklęty przez rodzinę, gdyż wbrew swojej pozycji społecznej ożenił się z szansonistką, którą poznał w trakcie występów, gdy śpiewała w teatrzyku rewiowym.

Sześć lat po ślubie stryj Benedykt nieoczekiwanie zniknął. Szukała go policja, a także detektywi wynajęci przez rodzinę. To oni ustalili, że żona stryja wyszła za niego jedynie dla pieniędzy. Przez cały okres małżeństwa potajemnie spotykała się z kochankiem. Detektywi zasugerowali, że to ona zamordowała Benedykta, żeby objąć po nim schedę. Niestety nie dało się tego udowodnić i po ogłoszeniu wdowieństwa żona stryja wyjechała z kochankiem do Paryża, gdzie wszelki ślad po nich zaginął.

To jednak nie koniec owej historii. Zainteresowaliśmy się domem, w którym niegdyś mieszkał stryj, a który, według Twej opowieści, kupiła babcia Eleonora. Otóż dom ostał się wszelkim wojennym zawieruchom i do dziś stoi, tyle że pusty, gdyż wszyscy, którzy chcieli w nim zamieszkać, rezygnowali. Straszyło ich tajemnicze stukanie, którego w żaden sposób nie dało się usunąć, mimo remontów i napraw instalacji. Mojemu ojcu udało się przekonać obecnego właściciela posesji, żeby przekopać podłogi piwnic. Proszę sobie wyobrazić, że pod ceglaną posadzką znaleziono szkielet mężczyzny. Czaszka była z tyłu zmiażdżona, co świadczy, że osobnik nie umarł śmiercią naturalną. Badanie DNA wykazało, że zwłoki nieszczęśnika na 95 procent należą do stryja Benedykta.

Reklama

To doprawdy dziwna i zawiła historia. Musiało upłynąć wiele lat, by historia zatoczyła krąg i przedstawiciele dwóch rodzin ponownie zetknęli się ze sobą. Cieszę się, że zdecydowałaś się opowiedzieć mi historię z dawnych lat, w której ktoś nosił podobne nazwisko do mojego. Jeszcze raz dziękuję i już teraz w imieniu taty zapraszam do odwiedzin naszego pięknego miasta. Na pewno też uda się załatwić, żebyś obejrzała dom, który niegdyś był również własnością twojej rodziny. Ten niedawno został wystawiony na sprzedaż, gdyż wraz z pochówkiem stryja wszelkie nocne manifestacje całkowicie się skończyły”.

Reklama
Reklama
Reklama