„Babcia zdradziła mi swoją tajemnicę. Teraz wiem, że czasami wyjątkowe zdolności nie są darem, lecz przekleństwem”
„Zapachy potrafią przywoływać wspomnienia skuteczniej niż inne bodźce. Moja babcia nienawidziła woni jaśminu, który nie wyzwalał wspomnień, on zwiastował nieszczęście”.

- Alicja, lat 27
Pewnego dnia weszłam do mieszkania babci z naręczem świeżo zerwanego jaśminu. Byłam pewna, że staruszka się ucieszy. Myliłam się. Gdy pokazałam jej gałązki i spytałam, czy czuje ten zapach, na jej twarzy zobaczyłam strach.
– Wyrzuć te gałązki – niemal krzyknęła. – Natychmiast!
– Ależ… – chciałam zaprotestować.
– Zrób, o co proszę – ucięła.– Jak wrócisz z podwórka, wytłumaczę ci, dlaczego.
Zaskoczona odwróciłam się i wyszłam na korytarz. Kiedy schodziłam po schodach, zobaczyłam młodego mężczyznę. Szedł na górę zamyślony.
– To dla ciebie – wręczyłam mu kwiaty.
– Z jakiej okazji?– spojrzał zaskoczony.
– Bo mi się podobasz – palnęłam z głupia frant, bo nic innego w tamtym momencie nie przyszło mi do głowy. Następnie odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do mieszkania babci.
Wyobraź sobie, że gałązka pachniała nadal
– Co z tym jaśminem? – zawołałam od progu, czując, że serce wali mi mocno.
Babcia siedziała w fotelu i patrzyła przez okno na poruszane wiatrem korony drzew. Zajęłam miejsce na krześle obok, rozumiejąc, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment…
– To wszystko wydarzyło się, kiedy skończyłam 8 lat – zaczęła babcia. – Dla ciebie, dziecinko, to już prehistoria z ubiegłego wieku.
– Urodziłam się w latach 90., ja też jestem z ubiegłego wieku, więc nie masz się czym przejmować – zaśmiałam się.
– Jednak Warszawa po wojnie była całkiem inna. Panowała bieda, a moja mama nie marzyła wtedy o nowym samochodzie, pralce czy telewizorze, tylko o zwykłym płaszczu ortalionowym… Ale do rzeczy. – Uderzyła dłońmi w oparcie fotela, jakby ponaglała samą siebie. – To wydarzyło się w piątek wieczorem. Mieszkałyśmy wtedy w piwnicy, bo cała kamienica nad nami była niemal doszczętnie zburzona.
Pozostała z niej tylko jedna ze ścian, która strzelała w niebo pustymi oknami. Byłyśmy w domu wraz z trzema innymi rodzinami, kiedy ta ściana nieoczekiwanie runęła i zasypała nas wszystkich. Na szczęście nie odcięła dopływu powietrza... A w tamtych latach zdarzały się przypadki, że po zasypaniu ludzie po prostu dusili się w piwnicach z braku tlenu. Najwidoczniej ktoś usłyszał krzyki dobywające się spod ziemi, gdyż nadbiegli ludzie z łopatami i dwa dni później wszyscy zostaliśmy odkopani. Siedząc przez te dwa dni w piwnicy jak w grobie, byłam pewna, że umrzemy. W dniu, gdy runęła ściana, na stole stał słoik z gałązką jaśminu. Nie wiem czemu, ale ubzdurałam sobie, że kiedy przestanie pachnieć, to wszyscy umrzemy. Wyobraź sobie, że gałązka pachniała nadal, gdy wydobyto nas na powierzchnię – westchnęła babcia.
Dar czy klątwa?
Myślałam, że to koniec tej opowieści, ale ona odsapnęła chwilę i mówiła dalej:
– Od tamtej pory działo się ze mną coś dziwnego. Zaczęłam wyczuwać pewne zapachy, które oznaczały, że otaczający mnie ludzie wkrótce zachorują. I tak angina pachniała fiołkami. Jeśli ktoś miał lekko podwyższoną temperaturę, czułam w powietrzu ocet. Jego intensywność była zapowiedzią, że chory wkrótce będzie miał wyższą gorączkę. Choroby związane z płucami miały zapach bzu. Problemy z sercem objawiały się wonią storczyków. Nie będę wymieniała wszystkich. Wiedziałam, że kiedy czułam je w powietrzu, wkrótce ktoś zachoruje. Nie od razu dostrzegłam te zależności, zwłaszcza jeśli chodzi o zapach jaśminu.
– Co było z nim nie tak? – spytałam.
Babcia przez chwilę uporczywie wypatrywała czegoś za oknem.
– Jeśli w pobliżu kogoś wyczuwałam ten zapach oznaczało to, że w ciągu 24 godzin ta osoba umrze.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Nic dziwnego, że babcia tak gwałtownie zareagowała na zapach tych kwiatów, gdy stanęłam z nimi w progu mieszkania.
– Kiedy zorientowałaś się, że masz taki... dar? – to słowo z trudem przeszło mi przez gardło.
– Dar… – babcia pokręciła głową. – Dzień przed śmiercią mojego dziadka w pobliżu niego czułam duszący zapach jaśminu. Potem umarła ciotka. Dzień wcześniej ją odwiedziłam i byłam zdziwiona, skąd w jej domu w lutym zapach jaśminu. Wreszcie pewnego dnia tata powiedział, że kiepsko się czuje. W powietrzu zaciągnęło ostrą octową wonią. Godzinę później ojciec miał 39 stopni. A pod wieczór pokój, w którym leżał, wypełnił jaśminowy aromat. Gdy nazajutrz odszedł, powiązałam ze sobą fakty. Nie ukrywam, że przez jakiś czas bałam się swojego… daru – jak to określiłaś – który uważam za klątwę. Z dokładnością co do godziny mogłam np. powiedzieć, która z moich koleżanek i kiedy będzie miała okres. Mój nos stale atakowały jakieś wonie, a ja zastanawiałam się, kto je wydziela i jak to się dla tego kogoś skończy. Istny koszmar. Ale podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. Nauczyłam się żyć ze swoją przypadłością i nie myśleć o niej stale. Nikomu też o niej nie powiedziałam, bałam się, że ludzie zaczną traktować mnie jak jakiegoś dziwoląga lub nawet czarownicę. A kto taką by zechciał na żonę?
Ano, moja duszko, na to wychodzi
– Kiedy skończyłam 19 lat, do naszego domu przyszła swatka – powiedziała babcia.
– Kto taki?
– Kiedyś były to kobiety, które za drobną opłatą odwiedzały dom panny i w imieniu rodziny kawalera oferowały jej zamążpójście. Swatka, która nas odwiedziła, zaproponowała pewnego 30-letniego mężczyznę. Do dziś pamiętam, jak Ludwisiakowa kiwała się na stołku, który stał obok pieca, i okręcona w wielką chustę wyliczała na palcach zalety starającego się o moją rękę: „Nie pije, gołąbeczko, wódki ani grama, to plus. Domator jest i wieczory spędza w domu z uchem przy radiu, to drugi plus. Czysty jest i potrafi się sam oprać, to trzeci. Szanuje rodziców, to czwarty. Ma na głowie wszystkie włosy i jest czerstwy na twarzy, czyli zdrowy. To plus piąty. Do kościoła chodzi, a więc Boga się boi i dlatego żony taki nie ukrzywdzi. To plus ósmy.” „Chyba szósty”, poprawiła moja mama. „On ma ich tyle, że mnie, niepiśmiennej, trudno je zliczyć. Same widzicie, że uczciwa ze mnie kobieta, co to nie zachachmęci, niczego nie doda, ani ujmie, żeby na tym skorzystać, bo liczyć nie umiem. Prosta ja kobieta i z prostymi słowami o szczęściu małżeńskim do was przychodzę. Amen”.
– Trzy miesiące później – kontynuowała swą opowieść babcia – mama wydała mnie za Dominika. Nie kochałam go, ale miał trzypokojowe mieszkanie i jako przodownik pracy dobrze zarabiał. Dla matki przenosiny z piwnicy, która znajdowała się na Powiślu, do słonecznego mieszkania w Śródmieściu z własną łazienką i toaletą – to było jak przeprowadzka do nieba. No i w końcu w domu był mężczyzna i miał się kto nami zaopiekować.
– Prababcia sprzedała cię dziadkowi za mieszkanie? – palnęłam z głupia frant.
Babcia roześmiała się głośno:
– Ano, moja duszko, na to wychodzi… Oczywiście, zanim poszliśmy do ołtarza, Dominik kilka razy odwiedził nas w domu i co niedziela bywał u nas na skromnym obiedzie. W tamtych latach kiepsko się nam powodziło, więc przez tydzień oszczędzałyśmy, żeby w niedzielę móc szarpnąć się na mielone z ziemniakami. Jakiś czas potem zaczęło się moje małżeńskie życie. Było zupełnie inaczej, niż bywa to teraz, zwłaszcza w romansach i w kinie. Zanim poszłam do ślubu nie było szalonej miłości, westchnień do księżyca i tych wszystkich romantycznych czułości, bez których obecna panna nie wyobraża sobie miłości. To rzeczywiście było coś na kształt kontraktu, ale małżeństwa z miłości to przecież wynalazek ostatnich dziesięcioleci. Wcześniej uczucie było mniej ważne niż zapewnienie dostatniego i bezpiecznego życia. A miłość… o niej się marzyło pod rozgwieżdżonym niebem bez nadziei, że się ją spotka. Lecz choć byłam z tym pogodzona, bałam się tego obcego mężczyzny. I pamiętaj – w moich czasach sprawy łóżkowe były tajemnicą, czasem przerażającą. Jak wejście do całkiem obcego świata…
Poczułam w naszym pokoju zapach octu
– Dominik rzeczywiście okazał się dobrym i czułym mężem, ale ja przez długi czas traktowałam go jak kogoś obcego i mówiłam do niego per „pan” – kontynuowała babcia. – Nie mogłam się przemóc. On miał na tyle taktu, że w noc poślubną nie zaciągnął mnie do sypialni, lecz spokojnie czekał, aż sama zdecyduję się do niego przyjść. Zwłaszcza że widział, jak sztywniałam, gdy się do mnie zbliżał, jak usuwałam się spod jego dotknięć. Pół roku później pojechaliśmy w podróż poślubną do podwarszawskich Urli. Tam w jednej z willi Dominik wynajął na dwa tygodnie pokój z kuchnią. Wiedziałam, co się ma zdarzyć, i bałam się. Ale to musiało przecież nadejść.
– Zresztą mama też coraz częściej dopytywała się o wnuki. I powtarzała mi, że mąż ma swoje potrzeby i święte prawo do tego, by je zaspokoić ze swoją ślubną. „Jeszcze się z tobą rozwiedzie, i co wtedy zrobimy?” narzekała zaniepokojona. Przez pierwsze dwa dni spaliśmy osobno. Aż wreszcie przyszedł tamten pamiętny piątek. Już poprzedniego dnia poczułam w naszym pokoju zapach octu. Spytałam Dominika, czy przypadkiem nie ma temperatury. Podczas spaceru złapała nas gwałtowna ulewa i przemokliśmy do suchej nitki. Na domiar złego po powrocie do domu mąż nie chciał zmienić ubrania na suche. Stwierdził, że wszystko samo na nim wyschnie. Dotąd było chłodno i okna mieliśmy szczelnie pozamykane. Ponieważ zrobiło się ciepło, Dominik otworzył je na oścież.
– Przygotowywałam wówczas kolację. Kiedy podając do stołu, przeszłam obok męża, poczułam zapach jaśminu i... niemal upuściłam talerze. On umrze w ciągu 24 godzin? Był podziębiony. Teraz przeciąg, zapalenie płuc i… Przeraziłam się na dobre. Zamknęłam okno, usiadłam przy stole i wpatrywałam się w niego tak jak nigdy dotąd. I właśnie w tamtej chwili dotarło do mnie, że nie chcę być wdową. Nie dlatego, że zostałabym sama – ale że straciłabym jego. Ta świadomość, że już go więcej nie zobaczę, nie usłyszę jego niskiego, cichego głosu, że nie będzie patrzył na mnie swoimi głodnymi oczami, nie uśmiechnie się do mnie… To było okropne.
– Bo, nie wiedzieć kiedy, zdobył moje serce – wyznała babcia. – Wkradł się po cichu, po swojemu, i zanim się spostrzegłam, już go kochałam. I nawet o tym nie wiedziałam, zajęta swoim lękiem, swoimi snami o rycerzu na białym koniu… który już przecież nadjechał i mnie uratował!
Wtedy przeżyłam kolejny szok
– Siedziałam przed Dominikiem i patrzyłam na niego wystraszonym wzrokiem – babcia kontynuowała. – Nie wiedziałam, co robić. Spytał, czy przypadkiem coś mi nie dolega. Wtedy wszystko się ze mnie wylało. Powiedziałam mu z płaczem, że początkowo nie chciałam iść za niego za mąż. Że właściwie to do ślubu przymusiła mnie mama, której zamarzyła się przeprowadzka z piwnicy na pierwsze piętro. Wyznałam, jak bałam się, gdy po raz pierwszy dotknął mojej ręki przy powitaniu. Opowiedziałam o strachu, który czułam, gdy prowadził mnie do ołtarza, gdzie przysięgaliśmy sobie miłość i wierność małżeńską. W tamtym momencie go nie kochałam i nie wyobrażałam sobie, jak spędzę z nim resztę mojego życia.
Dominik siedział bez ruchu i słuchał, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na te słowa. Nie miałam jednak siły opowiedzieć mu o moich dziwnych uzdolnieniach i o tym, że na pewno umrze za 24 godziny. Wiedziałam jednak, że zanim go stracę, chcę, żeby się zdecydował i wreszcie mnie pocałował… No to powiedziałam mu, że teraz już wiem, że go kocham, że nie chcę nikogo innego… Uśmiechnął się szeroko, poderwał z krzesła i porwał mnie w ramiona. Kochaliśmy się całą noc jak szaleni. Chciałam się nim nasycić do zatracenia, żeby pamiętać do końca życia każdy skrawek jego ciała.
Nad ranem wstałam cichutko. Chwilę patrzyłam na Dominika, który wciągał powietrze płytkimi oddechami. Za kilka godzin miało go już nie być. Zaczęłam bezgłośnie płakać. Równocześnie zrobiło mi się duszno. Otworzyłam okno na oścież. Wtedy przeżyłam kolejny szok. Obok domu, w którym wynajęliśmy pokój, rosły krzewy jaśminu. Nic dziwnego, że wczoraj nim pachniało.
– I dziadek wtedy nie umarł – zawołałam z ulgą.
– Wtedy nie. Ale 40 lat później ponownie wokół dziadka poczułam zapach jaśminu. Zmarł w ciągu 24 godzin. Strasznie rozpaczałam. Szczęście w nieszczęściu, że straciłam swoje umiejętności i zapachy mnie opuściły. To dobrze. Nie chcę wiedzieć, że niedługo moi najbliżsi ode mnie odejdą. Przepraszam za ten jaśmin, ale nie chciałam czuć jego woni.
– Już wszystko rozumiem. Nie musisz mnie za nic przepraszać.
To był babciny dar
Dwa miesiące później babcia umarła we śnie. Znalazła ją moja mama. Powiedziała mi, że w babcinym pokoju pachniało jaśminem, choć nigdzie nie było ani jednej gałązki.
Kiedy jakiś czas później szłam do mieszkania babci, do którego się wprowadziłam, nieoczekiwanie na schodach zaczepił mnie jakiś mężczyzna. Gdzieś go już widziałam…
– Pamiętasz, jak dałaś mi bukiet jaśminu? – uśmiechnął się, a oczy tak mu dziwnie zaiskrzyły. – W myślach nazwałem cię wtedy jaśminową panienką.
– Rzeczywiście, było coś takiego – przypomniałam sobie.
– Więc o mnie zapomniałaś?
Nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Szczerze mówiąc, po tym, jak babcia opowiedziała mi swoją niesamowitą historię, mój głupi wyskok na schodach zupełnie wyleciał mi z pamięci. Teraz poczułam się nieco skrępowana. Facet najwyraźniej pamiętał.
– Bo ja od tamtej pory stale widzę twoją twarz w jaśminowych kwiatach. To twój szczęśliwy zapach.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Spowodował, że zwróciłem na ciebie uwagę – odparł nieskromnie.
– Mam zacząć się bać? – zażartowałam.
Na szczęście nie musiałam. Piotr okazał się wspaniałym i zabawnym kompanem. Zaczęliśmy razem chodzić do kawiarni i kina. Potem on wieczorami odprowadzał mnie pod drzwi mieszkania – byliśmy sąsiadami, on mieszkał wyżej ode mnie, na drugim piętrze.
Jakiś rok później, gdy obroniłam pracę magisterską, Piotr czekał na mnie pod bramą uczelni z różami w dłoni.
– Wszystkiego, co najlepsze – uściskał mnie serdecznie.
Od dawna chciałam, żeby mnie objął, więc tym mocniej do niego przylgnęłam.
– Wyjdziesz za mnie? – usłyszałam przy uchu jego szept.
W tej sekundzie zapach róż przytłumił zapach jaśminu. Bez rozglądania się wiedziałam, że go tam nie ma. To był babciny dar. Byłam pewna, że dla mnie ten zapach będzie oznaczać szczęście.