„Babcia zniszczyła mi życie. Przez tę zrzędę nie mam chłopaka ani wykształcenia. Siedzę cicho bo liczę na spadek”
„Opieka nad staruszką doprowadzała mnie do szału. Nie pozwalała mi nawet obejrzeć telewizji. Nie sprzeciwiałam się, bo zależało mi na spadku”.

Lekkie pukanie do drzwi, zaraz po nim dźwięk gongu, kiedy ktoś się zorientował, gdzie jest przycisk. A zatem to raczej nikt znajomy. Jaki niby znajomy? Mało kto przecież do mnie zagląda i wcale się nie dziwię.
Odkładam poduszkę na krzesło, patrzę na pomarszczoną twarz starej kobiety. Śpi, wygląda na to, że nawet twardo jak na nią. To by była wymarzona sytuacja, ale muszę przecież otworzyć, zanim niespodziewany gość znów zadzwoni. Wtedy babcia na pewno się obudzi.
Idę cicho do drzwi, wyglądam przez wizjer. Obce twarze, dwie kobiety. Uchylam ostrożnie skrzydło.
– O co chodzi? – staram się powstrzymać rozdrażnienie.
– Czy chciałaby pani porozmawiać o Bogu?
– Bardzo dziękuję, ale nie mam ani czasu, ani nastroju.
Próbują mi jeszcze wcisnąć jakieś broszury, ale odmawiam. Nie chcę zbudzić babci, więc nie podnoszę głosu, chociaż robię się coraz bardziej zła. Mogłoby już być po wszystkim… A może wcale nie poszłoby tak łatwo?
Zawsze umiała złapać mnie na kłamstwie
Kobiety szybko rezygnują i odchodzą, żeby zapukać gdzie indziej. Ja zamykam drzwi, biorę głęboki oddech. Zaschło mi w ustach. Zanim wrócę do pokoju babki, muszę się napić. Lodówkę otwieram również jak najostrożniej, lecz w ogarniętym ciszą domu każdy odgłos wydaje się wystrzałem.
Zimna woda spływa do gardła, przynosi ulgę.
– Kto przyszedł? – rozlega się skrzypiący głos.
– To tylko świadkowie Jehowy – odpowiadam.
Babka może stała się niesprawna, ale słuch wciąż ma dobry.
– Na pewno? – pyta podejrzliwie. – A co robisz w kuchni? Ktoś tam jest? Może ktoś przyszedł?
Zaciskam wargi, wychodzę z kuchni, przechodzę przez korytarz, potem duży pokój, żeby dotrzeć do sypialni babci.
– Nikogo nie ma – mówię.
– Na pewno? – patrzy na mnie badawczo starymi, wodnistymi, ale wciąż przenikliwymi oczami.
Te oczy pamiętam od dzieciństwa. Zawsze umiała złapać mnie na kłamstwie, czasem miałam wrażenie, że potrafi nie tylko przejrzeć człowieka do głębi, ale wręcz zobaczyć jego duszę i to, co ma na sumieniu.
– Na pewno – wzdycham, powstrzymując złość.
– Nie życzę sobie tutaj żadnych obcych! – przestrzega. – A już na pewno jakichś mężczyzn, twoich gachów!
Stara panna
Mężczyzn… Znów wzdycham, tym razem tylko w duchu i z goryczą. Jakich mężczyzn? Przez nią nie jestem w stanie nikogo poznać, szczególnie odkąd choroba przykuła ją do łóżka i prawie nie wychodzę z domu, tyle co po zakupy i do kościoła. To znaczy mówię, że idę do kościoła, aby mieć trochę wolnego, a tak naprawdę idę na spacer. Tylko że naprawdę trudno kogoś w ten sposób poznać.
Nie mówiąc o tym, że gdyby nawet pojawił się jakiś miły pan, nie miałabym dla niego zbyt wiele czasu.
– Nie znalazłaś męża w porę, to masz. Zostałaś starą panną – skrzeczy, a ja znów mam wrażenie, że czyta mi w myślach.
– Nie znalazłam, bo zmarnowałaś mi życie – mówię to spokojnie, choć zaczyna we mnie wszystko kipieć.
– Ja zmarnowałam? – w głosie starej kobiety brzmi oburzenie. – Ja poświęciłam dla ciebie swoje życie!
W pewnym stopniu to prawda. Ale nie zmienia tego, że nienawidzę staruchy z całego serca. A ona o tym wie i nieraz mam wrażenie, że dobrze się bawi moją ukrywaną złością. Pod koniec życia stałam się jej ulubioną rozrywką.
Rodzice zginęli w wypadku, kiedy miałam cztery lata. Ojciec prowadził na podwójnym gazie, więc do jednego nieszczęścia dołączyło kolejne, bo ubezpieczyciel podważył ważność polisy. Wiem z opowieści, że babcia procesowała się z firmą, ale skończyło się na ugodzie, która nas absolutnie nie urządzała, jednak nie było innego wyjścia, niż przyjąć tę jałmużnę. Renta mi wprawdzie przysługiwała, ale była nieduża, bo mama pracowała z przerwami i zawsze krótko, a ojciec zatrudniał się głównie na czarno.
– Bezmyślna była ta twoja matka – powtarzała nieraz babcia. – Nieodpowiedzialna i leniwa.
Na ojca oczywiście nigdy nie narzekała. Ba, nie dała o swoim słodkim synku złego słowa powiedzieć i miałabym go pewnie za ideał, gdyby nie dziadek, który nie wytrzymywał od czasu do czasu tego jej gderania.
– Gdyby nie lubił wypić, to nie byłoby nieszczęścia! Ale tankował jak ruski czołg. Co, nie pamiętasz, że sama go chciałaś wysłać na odwyk? A poza tym do roboty też miał dwie lewe ręce, tutaj się z Gośką dobrali jak w korcu maku!
W efekcie nie miałam zbyt różowego obrazu swoich rodziców. Na pewno za nimi tęskniłam – pamiętam jak przez mgłę, że płakałam i budziłam się w nocy. Ale szybko się oduczyłam okazywać emocje, bo babcię to denerwowało i nieraz dostałam połajankę albo nawet w ucho.
Kiedy coś przeskrobałam, wypominała mi, że poświęca się dla mnie, a ja jestem niewdzięczna.
– Wzięliśmy cię z dziadkiem na wychowanie, żebyś nie tułała się po domach dziecka, a ty robisz takie rzeczy!
Starałam się nie narażać na jej gniew, tylko jak to miałam niby zrobić? Bo przecież które dziecko nigdy niczego nie zmaluje, nie zepsuje, nie rozbije sobie kolana, nie przyniesie złych stopni ze szkoły?
Kara boska
Kiedy byłam w liceum, umarł dziadek. I zrobiło się jeszcze gorzej. Może nie był kryształowym człowiekiem, może nie okazywał mi jakichś wielkich uczuć, ale nieraz stawał w mojej obronie, a przede wszystkim babcia skupiała uwagę nie tylko na mnie, ale też na nim. Dzięki temu mogłam swobodniej oddychać, przynajmniej chwilami.
I także z tego powodu, że go zabrakło, nie poszłam na uniwersytet. Babcia uważała, że powinnam jak najszybciej iść do pracy i przynosić do domu pieniądze, skoro zabrakło dochodów dziadka. O studiach nie chciała nawet słyszeć.
W efekcie wylądowałam w sklepie za ladą. Nie miałam w ręku zawodu, byłam pracownikiem niewykwalifikowanym z najniższym możliwym uposażeniem. Żałowałam, że nie poszłam do technikum albo chociaż zawodówki. Studiów mi się zachciało… Cóż, gdyby dziadek nie umarł…
Patrzę na ciało spoczywające na łóżku. Może bym nawet babci współczuła tej choroby, ale miałam wrażenie, że to kara boska za to, jak zawiązała na supeł moje życie. Tylko że sama odbywam tę karę razem z nią.
– Herbaty mi zrób – mówi.
Wychodzę do kuchni, czując pewną ulgę. Przez kwadrans stara nie będzie mi zawracać głowy, niczego wymyślać. Herbata zawsze była jej miłością, nałogiem i świętością.
Poświęcam na parzenie jeszcze więcej czasu, niż trzeba. Od dzieciństwa przywykłam do dzwoniącej ciszy, jaka panuje w mieszkaniu, ale chętnie ją rozpraszam, wykonując prace domowe. Babka nigdy nie pozwalała hałasować, czasem włączała cichutko radio, a kiedy dziadek oglądał telewizję, siadał bardzo blisko urządzenia, żeby cokolwiek słyszeć. Szczególnie lubił filmy, w których były strzelaniny, bo budziły jej sprzeciw. Nie bardzo wiedziałam, czy ma tak czuły słuch, czy to manifestacja władzy nad domownikami.
Nikt się nie dowie
Wracam do jej pokoiku i stawiam tacę na szafce przy łóżku. Biorę imbryk, ale widzę, że babcia zasnęła. Spoglądam więc na miękką poduszkę leżącą na krześle. Prawie słyszę, jak mówi: „Weź mnie i zrób to. Nikt się nie dowie”.
Biorę ją więc i staję przy łóżku, tam samo jak wtedy, kiedy zjawiły się kobiety od świadków Jehowy. Jak kilka razy przedtem. Mam dość takiego życia, terroru kobiety, która dyryguje moim losem. To byłoby jakieś wyjście. Staruszka przestałaby oddychać, ustałaby akcja serca… Przecież takie słabe ciało nie będzie się długo bronić.
Każdy lekarz uzna, że zmarła z przyczyn naturalnych. Postanowiłam, że tak właśnie pozbędę się tego brzemienia. Oczywiście, że będę miała wyrzuty sumienia, ale wolałabym już to, niż zajmować się niewdzięczną starą kobietą, która zdrowo mi w życiu dopiekła. Czułam się jak pies uwiązany przy budzie, a prawdziwy świat znajdował się poza kręgiem wyznaczonym przez krótki łańcuch.
Kiedy zachorowała, zajęłam się nią. Wychowała mnie, miałam po niej odziedziczyć mieszkanie i to, co odłożyła. Byłam jej najbliższą krewną, bo ojciec nie miał rodzeństwa. Pewnie, mogłam ją oddać do jakiegoś domu opieki, ale co by powiedzieli ludzie, jej najbliższa rodzina? Mogliby nawet znaleźć pretekst do podważenia testamentu i kolejności dziedziczenia, gdybym okazała czarną niewdzięczność. Męczyłam się więc z tą opieką, ale miałam z każdym dniem coraz bardziej dość.
Ściskam w dłoniach poduszkę. Jest lekka, z syntetycznej tkaniny, ale w tej chwili mam wrażenie, że waży kilkadziesiąt kilogramów, zaraz upadnie i narobi hałasu. Przecież to takie proste. Położyć ją na głowie śpiącej i docisnąć. Nie będę nawet widzieć twarzy. Najwyżej babcia chwyci mnie nieporadnie za dłonie, ale na więcej jej nie stać. Nie może się przecież nawet sama przewrócić na drugi bok.
Nabieram głęboko powietrza i opieram się kolanami o drewnianą ramę. Wreszcie to zrobię! Czuję strach, a zarazem ulgę, że się zdecydowałam. No bo ileż można zwlekać?
Chcę się pochylić, ale wtedy ona nagle otwiera oczy i patrzy na mnie. Lecz nie tak przenikliwie, inaczej. Miękko.
– Przepraszam za wszystko – szepcze.
– Co? – pytam zaskoczona.
– Przepraszam za wszystko – powtarza. – Za to, że nie miałaś ze mną słodko. Miałaś źle, wiem o tym.
Ręce mi opadają, po chwili poduszka wysuwa się ze zdrętwiałych nagle palców, ląduje na podłodze.
– Niewiele mi już zostało – mówi wysilonym głosem babcia. – Wytrzymaj. Nie bierz na sumienie takiego grzechu.
Milczę, bo co mam powiedzieć?
– Wiem, że od dawna chcesz to zrobić – kontynuuje. – Nieraz widziałam tę poduszkę w pokoju. A raz udawałam, że śpię, kiedy z nią nade mną stanęłaś.
Zapada cisza. Babcia przerywa ją po kilkunastu sekundach.
– Wybacz mi i wytrzymaj.
Kiwam tylko głową i wychodzę do drugiego pokoju. Cały żal odchodzi gdzieś daleko, zostaje tylko wstyd. Naprawdę byłam gotowa to zrobić! Kim bym się wówczas stała?