„Babcie mojego synka walczyły o niego jak o trofeum. Wtedy widziałam tylko jeden sposób na zakończenie tej awantury”
„Mam dwie matki. Jedna mnie urodziła, druga urodziła mojego męża. A teraz obie postanowiły wychować mojego syna. Problem w tym, że żadna z nich nie jest mną”.

- Redakcja
Irena – moja mama – wkłada mi do lodówki własnoręcznie lepione pierogi i wzdycha, że Filip ma za cienką czapkę. Barbara – teściowa – z kolei wręcza Filipowi encyklopedię i mówi z uśmiechem: „Dziecko powinno znać swoje korzenie”. Na początku przymykałam na to oko. Myślałam: przejdzie im. Ale nie przeszło. Wręcz przeciwnie – zaczęły się wojny. A Paweł, mój mąż, chował głowę w piasek.
„Nie potrafię ich pogodzić” – myślałam. – „A przecież obie kochają Filipa. Każda na swój sposób”.
Bitwa przy stole
Niedziela. Obiad u nas. Stół nakryty obrusem w kratkę, rosół pachnie koperkiem. Filip już zajął swoje miejsce z autkiem pod pachą. Moja mama przyszła z ciastem, Barbara z prezentem – edukacyjnym globusem. Już wtedy poczułam napięcie, ale jak zwykle udawałam, że go nie ma.
– Filip ma dziś jakieś dziwne ubranie… – Barbara spojrzała na jego bluzę z dinozaurem. – Znowu ta bluza?
– A co, lepiej w koszuli jak na stypie? – rzuciła mama, nie patrząc na nią, tylko krojąc sernik.
– Koszula to nie stypa, tylko element dobrego wychowania – Barbara uśmiechnęła się chłodno.
– Dobrze wychowane dziecko to szczęśliwe dziecko, a nie przebrana marionetka – moja mama odłożyła nóż. – Filip to dziecko, nie eksponat.
– Wnuk to nie jest projekt. Ale skoro już o tym mowa – Barbara uniosła brew – dzieciom trzeba stawiać wymagania.
– A nie traktować jak roboty do spełniania cudzych ambicji – mama wstała od stołu. – Nie będę siedzieć z kimś, kto patrzy na wnuka jak na wizytówkę.
Wyszła.
– Niektórzy powinni nauczyć się klasy – rzuciła Barbara, jakby recytowała motto ze ściany.
Siedziałam bez słowa. Paweł wbił wzrok w obrus. Filip chrupał marchewkę, nieświadomy, że jego uśmiech właśnie stał się polem bitwy.
W środku coś się we mnie gotowało. Złość, wstyd, niemoc. I myśl, której nie chciałam dopuścić do głosu, ale już była – może powinniśmy się wynieść daleko od nich.
Tylko ja to dźwigam
Wróciłam do kuchni z roztrzęsionymi dłońmi. Paweł siedział przy stole i przewijał coś na telefonie. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby to nie była nasza rodzina, tylko jakaś obca sztuka teatralna, której nie trzeba rozumieć.
– One mnie wykańczają! – powiedziałam w końcu. Głos mi drżał. – Każda ciągnie w swoją stronę, a ja stoję pośrodku jak głupia!
– Klara… nie przesadzaj – mruknął. – One po prostu się różnią. Daj im czas.
– Czas?! – aż się zaśmiałam. Ale to był gorzki śmiech. – Paweł, one nienawidzą się od pierwszego dnia. I nie wiem, która bardziej!
Nie odpowiedział. Wzrok miał wbity gdzieś za moim ramieniem, jakby szukał ucieczki. Miałam ochotę rzucić czymś w ścianę, ale tylko oparłam się plecami o lodówkę.
– Nie widzisz, że ja to wszystko dźwigam sama? Ty jesteś jak ściana działowa między nimi – ani ruszysz, ani nie przyjmiesz ciosu na siebie.
Długo nic nie mówił. W końcu westchnął i podszedł do mnie. Dotknął mojej dłoni, ale ja jej nie podałam. Czułam, że jeśli teraz się rozpłaczę, to nie przestanę do rana.
– Klara… – zaczął cicho.
– Jeśli się nie zatrzymamy, Filip zacznie się bać swoich babć – powiedziałam półszeptem, bardziej do siebie niż do niego.
Wtedy po raz pierwszy Paweł naprawdę się przestraszył. Widziałam to w jego oczach. Ale jak zwykle – nic z tym nie zrobił.
Spotkały się na klatce
To miało być spokojne popołudnie. Nieplanowane. Tylko my, Filip, może spacer, może bajka po kolacji. Ale zanim zdążyłam zawiązać buty, zadzwonił domofon.
– To ja, mam ciasto – usłyszałam od mamy. Bez zapowiedzi.
Dwie minuty później – dźwięk telefonu.
– Klara, zabieram Filipa do opery dla dzieci, pamiętasz? – Barbara. Też bez zapowiedzi.
Nie pamiętałam. Nie byłam pewna, czy w ogóle coś takiego było ustalane. Ale obie już były pod drzwiami. Spotkały się na klatce.
– Oho, delegacja – rzuciła moja mama, wchodząc z torbą.
– Myślałam, że się umówiłyśmy – Barbara weszła za nią, prostując kołnierz płaszcza.
– Nic z tego nie pamiętam – odpowiedziałam, zamykając drzwi. – A Filip właśnie się bawi w pokoju. Nie wiem, czy gdziekolwiek chce iść.
– No to go zapytamy – Barbara już ruszała w stronę dziecięcego pokoju, ale moja mama zagrodziła jej drogę.
– Chyba powinniśmy ustalić to z jego matką, a nie robić sobie wyścigi – jej głos był zimny jak lód.
– Ja nie robię wyścigów, tylko wychowuję wnuka – odparła Barbara. – W przeciwieństwie do niektórych, którym wystarczy ciasto i ciepłe skarpetki.
– Przynajmniej nie traktuję dziecka jak projekt edukacyjny!
– Dość! – krzyknęłam nagle. Głośno. Filip wyszedł z pokoju, zaniepokojony. – Dość tego cyrku! Wyjdźcie stąd. Obie. Teraz.
Cisza. Spojrzenia. Trzask drzwi.
Zostałam sama z dzieckiem. Filip płakał. Przytuliłam go, a głos we mnie mówił tylko jedno: Nie chciałam tak. Ale może tylko tak można coś uratować.
Wyprowadzka miała być lekiem na całe zło
Spakowaliśmy się w dwa tygodnie. Wynajęliśmy małe mieszkanie na obrzeżach Wrocławia. Blok, klatka schodowa, której zapach przypominał dzieciństwo. Ściany jeszcze gołe, Filip dostał łóżko w kształcie samochodu. Śmiał się, kiedy go zobaczył. To był pierwszy jego śmiech od dawna.
Siedzieliśmy z Pawłem na materacu w salonie, jedząc pizzę z kartonu.
– To naprawdę konieczne? – zapytał cicho.
– Paweł, nie widzisz, co się działo? Filip nie może dorastać w cieniu ich wojny.
Nie odpowiedział od razu. Widziałam, że nie chodziło mu o babcie. Tęsknił za swoim miastem, swoim rytmem, swoją bezpieczną strefą. Ale nic nie mówił. Może czuł, że jestem bliska pęknięcia.
Pierwsze tygodnie były zaskakująco spokojne. Poranki bez pośpiechu, kolacje tylko we troje. Nikt nie wchodził bez pytania, nikt nie rzucał uwag zza pleców. I tylko w tej ciszy czasem zaczynało coś zgrzytać.
Pewnego wieczoru, kiedy kończyliśmy układać puzzle, Filip zapytał:
– Mamo, a gdzie jest babcia Irenka? A babcia Basia?
Zamarłam z dłonią nad brakującym kawałkiem.
– Daleko, kochanie – odpowiedziałam. – Ale wiesz, my tu jesteśmy teraz razem. I to najważniejsze.
Uśmiechnął się, ale coś w jego oczach zostało. Jakby czekał, że te babcie kiedyś jednak wrócą.
A ja siedziałam w tej ciszy, w tym idealnym spokoju, i pierwszy raz poczułam, że jest w nim coś... niepokojącego. Że może udało mi się uciec, ale nie wiem, czy przed właściwym wrogiem.
Nie dopytuje już o babcie
Filip miał już siedem lat. Do szkoły chodził chętnie, lubił matematyczne zagadki i budowanie z klocków. Czasem przynosił rysunki – zwykle roboty, statki kosmiczne, czasem domy. Nigdy ludzi.
Na zebraniach słyszałam, że jest miły, zdyscyplinowany, trochę cichy. „Taki dojrzalszy niż rówieśnicy” – mówiła wychowawczyni. A ja się zastanawiałam, czy przypadkiem nie zamknął się w sobie szybciej, niż powinien.
Pewnego wieczoru wracaliśmy z Pawłem z wywiadówki. Cisza w aucie ciążyła jak mgła. W końcu zapytałam:
– Myślisz, że dobrze zrobiliśmy?
Spojrzał na mnie, zaskoczony.
– Myślałem, że nie żałujesz.
– Nie wiem… Może powinnam spróbować je pogodzić. A zamiast tego po prostu uciekłam.
– Klara, nie dało się ich pogodzić. Ty to przecież wiesz.
Skinęłam głową, ale ta myśl nie chciała mnie opuścić. Bo im dłużej mieszkaliśmy we Wrocławiu, tym bardziej widziałam, że Filip... nie pamięta. Nie dopytuje już o babcie. Nie śni mu się ciasto mojej mamy, ani szeleszczące suknie Barbary. A przecież były częścią jego życia.
Tylko ja nosiłam te wspomnienia. I poczucie winy. Że zamiast zbudować coś nowego – odcięłam przeszłość jak ogon, który przeszkadzał. A teraz patrzyłam na własne dziecko i pytałam siebie: Czy można ochronić dziecko, zabierając mu rodzinę?
Filip zasypiał spokojnie. Tylko raz, przed snem, zapytał:
– Czy jak babcie nas kochają, to dlaczego już do nas nie przychodzą?
Nie odpowiedziałam. Bo nie miałam już pewności.
Cisza to nie zawsze spokój
Wieczorem Filip siedział przy kuchennym stole i rysował. Było już późno, ale nie miałam serca mu przerywać. W jego świecie nie było pośpiechu, nie było napięcia. Tylko kredki i kartka.
– Co rysujesz? – zapytałam, siadając obok.
– Babcie – odpowiedział, nie podnosząc głowy.
Zerknęłam na kartkę. Dwie kobiety. Jedna z lokami i fartuszkiem, druga w sukience i okularach. Obie uśmiechnięte, obie trzymały go za ręce. Zrobiło mi się ciepło i zimno jednocześnie.
– Pamiętasz je?
– Trochę. Pamiętam, że obie mnie bardzo kochały. Ale nie wiem już, jak pachniały.
Słowa utkwiły mi w gardle. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poszłam do sypialni, wyjęłam notes i napisałam dwa krótkie listy. Jeden do mamy, drugi do Barbary. Bez oskarżeń, bez tłumaczeń. Tylko jedno zdanie: „Chcę, żebyście poznały Filipa na nowo”.
Włożyłam je do kopert, zaadresowałam, ale nie wysłałam od razu. Leżały na szafce przez kilka dni. Patrzyłam na nie i słuchałam tej nowej ciszy, którą stworzyłam – i której tak bardzo pragnęłam. A która teraz... bolała.
Wpatrywałam się w rysunek Filipa i wiedziałam jedno – dzieci nie zapamiętują wszystkiego. Ale zapamiętują emocje. Poczucie bezpieczeństwa. Albo jego brak. Myślałam, że uciekając, ochronię rodzinę. Ale nie da się zbudować spokoju na pustce.
Klara, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój ojciec zostawił mnie, gdy miałam 10 lat. Chciałam być częścią jego nowej rodziny, ale odtrącił mnie jak śmiecia”
- „Gdy z kieszeni wypadły mu lśniące kasztany, już czułam, co jest grane. Stary grzyb przygruchał sobie młodą jesieniarę”
- „Moja matka zawsze musi postawić na swoim, dlatego zaaranżowała mój romans. Żona i córka mi tego nie wybaczą”