Reklama

Pochodzę z dużej rodziny – mam siedmioro rodzeństwa, w tym trzy siostry i czworo braci. Mieszkaliśmy wszyscy razem w niedużym domku, który został nam po dziadkach od strony ojca. Z uwagi na ciasnotę żadne z nas nie miało własnego pokoju. Po skończeniu szkoły fryzjerskiej moim największym pragnieniem było zamieszkać na swoim. Myślałam, że gdy tylko dostanę pracę, uda mi się spełnić to marzenie. Rzeczywistość okazała się jednak dużo trudniejsza.

Reklama

Szukanie pracy było koszmarem – pracodawcy wszędzie chcieli doświadczenia, którego nie dało się zdobyć bez zatrudnienia. To był jakiś absurd! W końcu musiałam wziąć posadę kasjerki w markecie, który znajdował się w pobliskiej miejscowości. Każdego dnia pokonywałam piętnaście kilometrów autobusem tam i z powrotem. Do domu zazwyczaj wracałam kompletnie wykończona, ale nie mogłam sobie pozwolić na relaks. Moi rodzice ciągle narzekali, gdy widzieli mnie odpoczywającą na kanapie, zamiast pomagającą w ogródku czy robiącą obiad. Zupełnie nie docierało do nich, że po całodniowej harówce potrzebuję po prostu chwili wytchnienia.

Przeniosłam się do babci

Kłótnie i wrzaski młodszego rodzeństwa doprowadzały mnie ostatnio do szału. By znaleźć trochę spokoju, spędzałam wieczory u babci Krysi, która miała dom parę kroków od nas we wsi. Siadałyśmy razem przy ciepłej herbatce, zajadając pyszne drożdżowe wypieki, a ja zwierzałam się jej ze wszystkiego, co mnie gnębiło.

– No wiesz, masz już swoje lata. Może czas zamieszkać osobno – powiedziała wprost.

– Niby gdzie miałabym pójść?

Piętro u mnie stoi puste, wystarczy je uprzątnąć – stwierdziła bez wahania.

Podniosłam na nią zaskoczony wzrok. To prawda, że babcia żyła w pojedynkę, bo dziadka straciliśmy dawno temu. Samotność jej doskwierała, a codzienne obowiązki, takie jak rozpalanie w piecu, przygotowywanie drewna czy chodzenie po zakupy, stawały się coraz większym wyzwaniem. Pomysł wydawał się świetny – mogłabym nie tylko wspierać ją finansowo w opłatach, ale też zyskać własny kąt. Objęłam ją z wdzięcznością i podziękowałam.

Od razu zabrałam się za pakowanie – nie chciałam odkładać przeprowadzki ani o dzień dłużej. Gdy tylko moja siostra usłyszała o moich planach, momentalnie ogłosiła, że przejmuje mój pokój. To był moment, w którym dotarło do mnie, że nie będzie już odwrotu.

Babcia miała na piętrze dwie malutkie klitki, które od dawna służyły jako graciarnie. Kiedy uporałam się z ich porządkowaniem, poczułam się, jakbym trafiła do własnego królestwa! Nareszcie mogłam się cieszyć swoim pokojem, gdzie nikt mi nie przeszkadzał i panowała błoga cisza.

Na początku mnie to śmieszyło

Od początku zdawałam sobie sprawę z przesądnej natury mojej babci, ale dotychczas nie przeszkadzało mi to zbytnio. Teraz jednak jej ciągłe przestrzeganie przed różnymi znakami zaczęło mnie naprawdę męczyć. Chociaż przywykłam już do jej lęku przed czarnymi kotami, feralnym trzynastym dniem miesiąca czy stłuczonymi lustrami, miałam wrażenie, że babcia potrafi dopatrzyć się złego omenu dosłownie we wszystkim.

Za każdym razem, gdy wysypywałam sól, musiałam ją przerzucić za lewe ramię – podobno w ten sposób można było oślepić diabła. A jak zdarzyło mi się coś zapomnieć i wrócić do mieszkania, koniecznie musiałam usiąść! Pamiętam, jak przez ten wymóg spóźniłam się kiedyś na autobus i trzeba było organizować transport do pracy. Babcia miała też obsesję na punkcie drabiny – kiedy przyniosłam ją żeby coś zdjąć z wysokiej półki i przypadkiem pod nią przeszłam, natychmiast zrobiła znak krzyża.

– Daj spokój, babciu, to przecież tylko przesądy! Nie przejmuj się takimi rzeczami – próbowałam ją przekonać, ale ona twardo obstawała przy swoim.

Wiedziałam, że nie ma sensu się z nią spierać, bo osoby w jej wieku niełatwo zmieniają swoje poglądy. Uznałam więc, że najlepiej będzie przymknąć oko na jej osobliwe zachowania i traktować je jak niegroźną ekstrawagancję.

Nie mogłam znaleźć portfela

Podczas porannej drogi do pracy zorientowałam się, że nie mam przy sobie portfela. Jak na złość, właśnie wtedy pojawili się kontrolerzy, a mój miesięczny bilet został w domu. Nic nie pomogło wyjaśnianie, że naprawdę mam wykupiony bilet – i tak dostałam karę. Po powrocie do mieszkania zaczęłam szukać zguby. Zajrzałam do szuflady, sprawdziłam kieszenie kurtki i przejrzałam drugą torebkę.

Nerwowo przeczesywałam całą sypialnię w poszukiwaniu zagubionego portfela. Byłam pewna, że rano wkładałam do niego jakieś monety, ale teraz nie mogłam go nigdzie znaleźć. Wykluczyłam możliwość zostawienia go podczas zakupów czy gdzieś na mieście. Powoli wpadałam w panikę – byłam gotowa nawet rozebrać podłogę na części! W środku miałam przecież nie tylko dwieście złotych, ale też dokumenty i kartę bankomatową. Taka strata przez zwykłe roztargnienie byłaby nie do zniesienia. W akcie desperacji postanowiłam poprosić babcię o pomoc.

– Mówisz o tym zielonym? – odezwała się, a moje serce zabiło szybciej z radości.

Zbyt szybko się ucieszyłam. Babcia pokręciła tylko głową. Zdenerwowana, zaczęłam przetrząsać całe jej mieszkanie, mimo że gdzieś w środku czułam, że to bez sensu.

Jak coś czart ogonem przykryje, musisz garnek do góry nogami obrócić – powiedziała swoim typowym tonem.

– Daj spokój, babciu, naprawdę nie mam teraz głowy do tych zabobonów, przestań, proszę.

Babcia odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion, a ja poszłam z powrotem do pokoju. Zaczęłam jeszcze raz przestawiać poduszki i wtedy, kompletnie zaskoczona, zobaczyłam ten nieszczęsny portfel pod jedną z nich. Nie mieściło mi się to w głowie – przecież sprawdzałam to miejsce już ze sto razy.

Odetchnęłam z ulgą i zeszłam na parter, żeby przekazać babci dobre wieści. Nie zdążyłam jednak otworzyć ust, bo moją uwagę przykuł widok babci siedzącej przy stole, gdzie stał odwrócony garnek.

– No i jak? – zapytała ze śmiechem.

Tylko machnęłam ręką – trudno, tym razem babcia wygrała.

Dawała mi wsparcie i pomoc

Pamiętam, jak po raz pierwszy babcia próbowała mi pomóc w szukaniu różnych rzeczy, które gdzieś mi się zapodziały. Używała swoich magicznych sztuczek z garnkiem przy każdej okazji – gdy nie mogłam znaleźć kluczy, telefonu albo nawet tej nowej kreacji, którą planowałam włożyć w sylwestrową noc, a która jakimś dziwnym trafem przepadła jak kamień w wodę.

Tylko nie próbuj kręcić tym garnkiem! – zawołałam do babci, bo jej skuteczność w takich sytuacjach doprowadzała mnie do białej gorączki. – Dam sobie radę bez pomocy.

Zrobiłam kolejne przeszukanie mieszkania. Nagle wpadłam na pomysł i zajrzałam do miejsca, gdzie trzymam bieliznę. I wtedy mnie olśniło – sukienka wcale nie trafiła do garderoby, tylko leżała w siatce razem ze stanikiem, który tego dnia też kupiłam.

Kiedy schodziłam na parter, czułam się jak triumfatorka. Ale mój wzrok od razu padł na odwrócony garnek stojący przy oknie. Sprytna babcia ukryła go za zasłoną! Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. W końcu dobrze wiedziałam, że kierowały nią najlepsze intencje.

Czułam, że się mną opiekuje

Spędziłam trzy lata pod jednym dachem z moją babunią. Jej stan zdrowia stopniowo się pogarszał. Starałam się, jak mogłam, by jej pomóc, jednak końcówka jej życia była pełna cierpienia. Nadeszła jesienna pora i wtedy złapała zapalenie płuc. Kilka dni później zmarła. Do ostatnich chwil byłam przy niej, nie puszczając jej dłoni. Ten moment wydawał mi się tak nierealny.

Cała okolica zjawiła się na ostatnim pożegnaniu mojej babci. Była powszechnie znana i darzona sympatią przez mieszkańców. Gdy wróciłam ze stypy do opustoszałego domu, poczułam, jak mocno wali mi serce. Dopiero po miesiącu dotarło do mnie, że nie dam rady mieszkać sama. To wtedy Martyna, moja młodsza siostra, zdecydowała się zająć dolne piętro. W dzieciństwie ciągle ze sobą konkurowałyśmy, ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Spędzałyśmy czas na wspólnym przyrządzaniu posiłków, dzieliłyśmy się pracami w domu i uwielbiałyśmy razem oglądać seriale. Mieszkanie pod jednym dachem sprawiało nam mnóstwo radości.

Czułam, że babcia Krysia spogląda na nas z góry i nam pomaga, bo nagle wszystko zaczęło się układać jak należy. Awansowałam i zostałam szefową zespołu, moja Martyna znalazła się na liście przyjętych na uczelnię, a w dodatku przygarnęłyśmy kociaka. Ten rudzielec patrzył na świat przepięknymi, szmaragdowymi ślepiami. Prawdziwy skarb!

Od razu podbił nasze serca. Nigdy wcześniej nie widziałam tak słodkiego i oddanego stworzenia. Kotka była zawsze taka delikatna – za każdym razem, gdy dostawała kawałek wędliny, odpowiadała głośnym mruczeniem, a wieczorami lubiła się do nas przytulać na kanapie, niczym mały, puchaty kaloryfer!

Postanowiłam sama spróbować

Któregoś dnia po powrocie z pracy zauważyłam, że coś było nie tak – nasza Ruda nie wybiegła jak zwykle żeby się przywitać. To było zupełnie nie w jej stylu, więc od razu rozpoczęłam poszukiwania w mieszkaniu. W pewnym momencie serce mi zamarło – zobaczyłam, że okno w sypialni jest otwarte. „O nie, błagam, tylko nie to...” – wyszeptałam sama do siebie. Nawoływałam ją długo, ale bez skutku. Kiedy przyszła Martyna, natychmiast sprawdziła ogród, a później przeszła wzdłuż całej ulicy, szukając naszej kotki. Niestety, po Rudej nie było żadnego znaku.

– Sądzisz, że jakiś samochód mógł ją potrącić? – rozpłakała się, a ja nie potrafiłam znaleźć właściwych słów.

Opadłyśmy na kanapę, która była cała w rudej sierści i siedziałyśmy bez słowa. Nagle przyszedł mi do głowy kompletnie szalony pomysł, który koniecznie chciałam sprawdzić. Ruszyłam szybko w stronę kuchni, a Martyna podążyła moim śladem.

Co ty wyczyniasz? Myślałam, że usłyszałaś gdzieś Rudą, a ty zabierasz się za gotowanie? – spojrzała na mnie ze zdumieniem, gdy sięgałam po garnek z kuchennej szafki.

Gotowanie nie wchodziło w grę. To był mój ostatni sposób na znalezienie kota.

„No dobra babciu, teraz zastosuję twój sekretny trik!” – zachichotałam, przewracając garnek. Po chwili usłyszałyśmy znajomy dźwięk dochodzący z salonu. Szybko tam ruszyłyśmy. Kot się nie pokazał, ale znów dało się słyszeć jego miauczenie.

– Słyszę ją w szafie!

Kiedy Martyna zajrzała do szafy, na samym dole między pomiętymi szalikami zobaczyła szczęśliwą Rudą, a przy niej trzy maleńkie kotki! Wymieniłyśmy wzruszone uśmiechy. Właśnie zostałyśmy „babciami”! Jakim cudem nie zauważyłyśmy wcześniej ciąży? Kocięta były przepiękne, z łatkami w trzech kolorach – rudym, białym i czarnym.

– Ten kocur od sąsiadów musi być ojcem – zaśmiała się Martyna. – Zastanawiam się, czy powinniśmy mu przekazać radosną nowinę.

Po chwili Martyna zerknęła w moją stronę i spytała:

– A tak w ogóle, to co ty kombinowałaś z tym garnkiem w kuchni?

Z tajemniczym uśmiechem odparłam, że to rodzinna tajemnica, która wędruje przez kolejne pokolenia.

Reklama

Anna, 26 lat

Reklama
Reklama
Reklama