Reklama

Naprawdę się ucieszyłam, kiedy dowiedziałam się o tym zjeździe. Minęło 15 długich lat, odkąd widziałam tych ludzi po raz ostatni. Owszem, z niektórymi utrzymywałam kontakt także po skończeniu studiów, ale to były pojedyncze przypadki. Zresztą wkrótce i te znajomości zanikły, rozmyły się gdzieś pomiędzy jedną niezwykle ważną sprawą, a drugą jeszcze istotniejszą.

Reklama

Godziłam rolę żony i matki z karierą

Kiedy człowiek wkracza w dorosłe życie, wszystko się zmienia. Czas wolny, który dotąd był powszedni, staje się przywilejem. Barwne i pełne wrażeń życie studenckie zamienia się w monotonną codzienność wypełnioną obowiązkami.

Miałam już prawie 40 lat, męża, dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie. Pracowałam w poważnej zagranicznej korporacji, na co dzień ubierałam się w eleganckie kostiumy i buty na obcasach. Godziłam rolę żony i matki z karierą zawodową. I w zasadzie lubiłam to moje poukładane życie. Gdyby tak nie było, nie urządziłabym go sobie w ten sposób. A jednak niekiedy tęskniłam za czasami, w których „wolność” uchodziła za największą wartość, a plany na przyszłość były jedynie odległymi marzeniami, ciekawym tematem do dyskusji, nie zaś punktem na liście rzeczy do wykonania.

Za wspólnymi wypadami na rowery, wakacyjnymi podróżami autostopem, imprezami w akademiku, czy koncertami w plenerze. Wraz z Markiem, Hanką i resztą naszej studenckiej paczki rozkładaliśmy się na górce i słuchaliśmy jak Kuba Sienkiewicz śpiewa: „Co ty tutaj robisz?” na warszawskich juwenaliach.

Pamiętam, że kładłam się na mokrej trawie, gapiłam w niebo i oddychałam pełną piersią. Nie obchodziło mnie kompletnie nic. Jakże mogło być inaczej, skoro największym moim problemem był jutrzejszy egzamin z ekonomii? Brakowało mi tego. Dlatego właśnie z entuzjazmem przyjęłam wiadomość o zjeździe absolwentów mojego wydziału. Może uda mi się odnowić stare znajomości? Może choć przez chwilę poczuję się tak, jak za dawnych lat i zapomnę o codziennych troskach? Impreza miała się odbyć w głównym kampusie Uniwersytetu Warszawskiego.

Zobacz także

Ledwo cię dostrzegłem w tym tłumie

Przekraczając bramę na Krakowskim Przedmieściu, poczułam lekkie drżenie w kolanach. „Ludzie rzadko bywają podobni do naszych wspomnień o nich” – przyszło mi na myśl zdanie wyczytane w jakiejś książce. A co, jeśli to już nie są moi przyjaciele? Jeśli zamienili się w bandę snobów, którzy... i nagle przeraziłam się nie na żarty. A co, jeśli to ja się zmieniłam nie do poznania? Przecież z pewnością nie jestem już tą samą rozchichotaną dziewczyną, co wtedy... Moje rozmyślania przerwał radosny okrzyk:

– Kryśka! Nic się nie zmieniłaś! – to Piotrek, zwany przez wszystkich Małym, z powodu niskiego wzrostu i mizernej postury.

Na jego widok uśmiechnęłam się.

– Cześć, to zupełnie tak samo jak ty – odparłam, choć nie była to prawda.

Mały nadal był mały, jednak zdecydowanie nie można go było nazwać chudzielcem. Sporo przytył, zapuścił brodę i wąsy. Miał na sobie szary garnitur i beżową koszulę. Ten nieco smutny wygląd ożywiał jedynie pstrokaty krawat.

– Ledwo cię dostrzegłem w tym tłumie – powiedział Piotrek, po czym pociągnął mnie w stronę starego BUW-u. – Chodź do bazy wypadowej. Jest już Marek z Hanką.

– Bazy wypadowej? – zdziwiłam się.

– No tak, chyba nie myślisz, że będziemy tu siedzieć przez cały wieczór. Zbieramy naszą ekipę i idziemy do „dziupli”, – rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie.

„Dziuplą” nazywaliśmy przytulną knajpkę usytuowaną niedaleko podzamcza, która była ulubionym miejscem spotkań naszej paczki. Ileż fascynujących dyskusji odbyliśmy pod jej dachem! Powiem szczerze – nie byłam tam od lat. Nie miałam czasu na włóczenie się po pubach. Zresztą... Wydawało mi się, że od dawna nie pasuję już do tego miejsca.

– Ale... Przecież tam siedzą same dzieciaki w skórzanych kurtkach – wyrwało mi się, lecz Mały tylko się uśmiechnął.

Na ich palcach dostrzegłam obrączki

Marek i Hanka również sporo się zmienili. Pamiętałam ich jako parę długowłosych fanów rocka, którzy bardziej niż muzykę Dżemu, kochali tylko siebie nawzajem. Poznali się na pierwszym roku i przez całe studia byli nierozłączni. Twierdzili, że nigdy nie wezmą ślubu, bo prawdziwa miłość preferuje wolne związki. Najwyraźniej jednak zmienili zdanie, bo na ich palcach dostrzegłam obrączki.

– Witaj, kochana! – zawołała Hanka na mój widok i ucałowała mnie serdecznie.

Miała na sobie niebieską sukienkę za kolana, dopasowany liliowy płaszczyk, a włosy upięła w zgrabny koczek. Ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy w życiu widzę ją w innym kolorze niż czerń. To samo dotyczyło Marka, który ściął włosy i włożył modną marynarkę. Szczerze mówiąc – w ogóle nie przypominał dawnego siebie.

– No to teraz czekamy już tylko na Basię – powiedział wesoło.

Basia była najładniejszą dziewczyną z całego naszego rocznika. Kochał się w niej każdy student i każdy pragnął się z nią umówić na randkę. Tylko nieliczni jednak dostąpili tego zaszczytu, co sprawiło, że Basia uchodziła za zimną i niedostępną, a nawet troszkę zarozumiałą.

Pamiętałam ją jako zgrabną blondynkę o krzykliwym wyglądzie i poważnym spojrzeniu. Gdy podeszła do nas tamtego dnia na zjeździe absolwentów, oniemiałam ze zdumienia. Mimo upływu lat nadal była piękną kobietą, jednak tym, co od razu przykuło nasze spojrzenia był... habit. Basia została zakonnicą!

– O cholera... – mruknął Mały.

– Cześć wszystkim – uśmiechnęła się wesoło. – Trochę czasu minęło, prawda?

Do dziupli szliśmy w całkowitym milczeniu. Chyba każdy z nas był nieco skonsternowany tym spotkaniem po latach. Czego oczekiwaliśmy? Że wszystko będzie po staremu? Że na zjeździe zobaczymy te same radosne twarze bez śladu zmarszczek, te same rozczochrane czupryny i beztroskie uśmiechy? I poczujemy się, jakby tych 15 lat nie było?

Na miejscu zamówiliśmy po piwie, z wyjątkiem Basi, która nie piła alkoholu. Patrzyłam na niegdyś tak bliskie mi osoby i na miejsce, w którym spędziłam tyle miłych chwil. Byłam zdezorientowana. Chciałam cofnąć się w czasie, przywołać dawną atmosferę, jednak nic nie wskazywało na to, by miało to się stać. Nadal byłam sobą, czterdziestoletnią matką i żoną. Dorosłą i poważną. A obok mnie siedzieli równie dorośli i poważni... byli studenci.

– Jestem planistą strategicznym w agencji reklamowej – zaczął Marek. – Hanka pracuje w przedszkolu. Mamy trójkę dzieci. Najstarsze chodzi do gimnazjum. W lipcu planujemy postawić dom w Piasecznie.

Aż się wzdrygnęłam na ten szybki przegląd faktów. Czy to naprawdę mówi ten sam facet, który zbierał kapsle od piwa, godzinami dyskutował o istocie prawdy i nawet latem wkładał glany?

– Jesteś przedszkolanką? – zdziwiona zwróciłam się do Hanki. – Kiedyś nie znosiłaś dzieci! Chciałaś je wszystkie...

Cholera! Co ja wygaduję?! Przecież nie wypada mówić takich rzeczy. Chyba postradałam zmysły. Jednak koleżanka tylko uśmiechnęła się blado i jakby... z ulgą.

Cóż, trochę mi się pozmieniało...

– Ja sprzedaję ubezpieczenia – bąknął tymczasem nieśmiało Piotrek.

Mały i ubezpieczenia! Był największym wesołkiem z naszej paczki. Swego czasu założył studencki kabaret i wszyscy wróżyli mu karierę estradową. Nigdy w życiu nie powiedziałabym, że skończy jako zwykły... Nie bójmy się tego słowa... Nudziarz!

Miałam wielu adoratorów

– A ty... – spojrzał ukradkiem na Basię.

– Dlaczego wstąpiłaś do zakonu?

– Właśnie, przecież zawsze miałaś takie powodzenie... – wypalił Marek, po czym zbladł, bo chyba zrozumiał, że palnął gafę.

Hanka szturchnęła go w bok i spojrzała karcąco, a Mały zachichotał. Tym razem to ja poczułam ulgę. Wygląda na to, że nie tylko mnie zdarza się mówić głupoty. Ale z drugiej strony, jakież to było znamienne! Dawniej nikomu z nas nawet nie przyszłoby na myśl, że takie pytanie może być niewłaściwe... A dziś? Czy nie tkwiliśmy po uszy w konwenansach, którymi wcześniej gardziliśmy? O dziwo, Basia nie poczuła się urażona.

– To prawda – uśmiechnęła się. – Miałam wielu adoratorów. Ale wybrałam inne życie. I po tylu latach wiem, że to był dobry wybór. Mój zakon prowadzi sierociniec. Praca z dziećmi daje mi dużo radości.

Basia rzeczywiście wyglądała na szczęśliwą. Mimo to była największym zaskoczeniem wieczoru.
Rozmowa toczyła się gładko i choć nie przypominała już dawnych dysput o wszystkim i o niczym, była całkiem przyjemna. Nie wiem, czy to piwo rozwiązało nam języki, czy po prostu z każdą chwilą oswajaliśmy się ze sobą, ale w pewnym momencie poczułam się jak za dawnych, studenckich lat. Szczególnie wówczas, gdy zaczęły się wspominki. Jak miło było przywołać w pamięci tamte wydarzenia!

W pewnym momencie, gdzieś między czwartym, a piątym kuflem, Mały zagadał:

– Wiecie co? Dziś, jak zobaczyłem was po tych wszystkich latach, nieźle się przeraziłem – westchnął cicho. – To było naprawdę traumatyczne przeżycie.

Zamilkliśmy.

– Bo tak szczerze mówiąc...– ciągnął. – Wyglądacie jak banda snobów!

Odpowiedział mu tylko gromki śmiech. To był naprawdę udany wieczór. Dobrze się stało, że poszłam na zjazd absolwentów i znów spotkałam dawnych przyjaciół. Choć na początku sądziłam inaczej, tak naprawdę wciąż byliśmy tymi samymi ludźmi, co 15 lat temu. Mimo że, pozornie, tak wiele się zmieniło.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama