„Bałem się, że na emeryturze ojciec będzie cały czas zaglądał do kieliszka. Mama znalazła na niego sprytny sposób”
„– Zresztą z piciem to żadna robota! – dodał, żeby mnie uspokoić. – Nic nie idzie, wszystko człowiekowi z rąk leci. A przecież mamy mało czasu. Trzeba to wszystko przygotować na lato, żeby dzieci miały się gdzie bawić”.

Ojca zawsze ciągnęło do kieliszka. Nie przypominam sobie rodzinnej imprezy, która nie skończyłaby się awanturą. Do dziś pamiętam, jak mama prosiła go, żeby już przestał pić i wracał na własnych nogach do domu, a on wsparty o stół odpychał ją od siebie. Coraz bardziej pochylony nad talerzem, smutniejszy i oderwany od rzeczywistości. Zasypiał nam w taksówce albo przewracał się na ulicy i musiałem pomagać mamie go podnosić. Jeszcze gorzej było, kiedy znajomi rodziców przychodzili do nas. Wiedział, że nie będzie musiał nigdzie wychodzić, i pił już wtedy na umór.
Opijanie wypłaty to była tradycja
Po pracy też lubił sobie golnąć. Koledzy namawiali na jedno piwko, a kończyło się po siedmiu. No i tak dwa, trzy razy w miesiącu, wliczając oczywiście pijaństwo po wypłacie. Wszyscy wiedzieli, że dwudziestego ósmego ojciec wraca do domu późnym wieczorem albo nawet nocą, upity do nieprzytomności. Po każdym takim wyskoku gorąco mamę przepraszał, a ona wykorzystywała te chwile upokorzenia, by spróbować przemówić mu do rozsądku.
– Syn na ciebie patrzy! Nie wstyd ci?
– Oj tam, wstyd! Jak dorośnie, to też będzie pił! – odpowiadał ojciec.
– A niby dlaczego? – pytała oburzona mama.
– Bo wszyscy piją! – odpowiadał tata i miał wtedy trochę racji. To były lata osiemdziesiąte i konia z rzędem temu, kto znałby niepijącego robotnika.
Ojciec pracował jako konserwator w fabryce i trzeba mu przyznać, że był z niego niezły fachowiec. Prawdziwa złota rączka, a do tego całkiem sumienny i obowiązkowy gość. Choć miał problemy z alkoholem, do roboty nigdy nie przyszedł pijany. Ba, nie zjawił się w niej nawet na kacu! Jeśli przesadził na sobotniej imprezie, to całą niedzielę trzeźwiał, żeby w poniedziałek stawić się na szychcie w dobrej formie. Na popijawy z kolegami chodził tylko w piątki, a jeśli wypłata wypadła w normalny dzień tygodnia, brał na następny dzień wolne.
Imprezował, ile chciał
W ten właśnie sposób – często zawstydzający i mocno niezdrowy, ale jednak ciągle daleki od zupełnej utraty kontroli – ojciec spędził ponad czterdzieści lat zawodowego życia. W końcu jednak przeszedł na emeryturę, a dzień rozstania z zakładem uczcił potrójnie. Pierwszego dnia z kolegami z roboty, drugiego w domu z wujkiem, a jeszcze następnego dnia zszedł na ławkę pod blok i tam stawiał piwo szemranym koleżkom.
Mama przymknęła na to oko, ale ja już wtedy poczułem, że to może być kiepski prognostyk na emerytalną przyszłość. No i wkrótce okazało się, że miałem rację, bo ojciec pił coraz częściej i coraz dłużej. Szedł w tak zwany cug – czyli imprezował przez kilka dni z rzędu, nie zważając na prośby żony.
Coraz częściej zdarzały mu się też samotne popijawy w domu. Bywały dni, że pod wieczór już ledwo stał na nogach, choć mama ani razu nie przyuważyła go z butelką. Dopiero gdy kładł się spać, przeszukiwała mieszkanie i znajdowała poukrywane flaszki. Z każdym kolejnym miesiącem robił się coraz bardziej rozdrażniony i nieprzyjemny dla otoczenia. A już nie daj Bóg, jeśli ktoś zwrócił mu uwagę, że za dużo pije.
– A co ty sobie myślisz, gówniarzu jeden, że będę ci się tłumaczył!? – darł się na mnie, gdy próbowałem przemówić mu do rozsądku. – Za twoje piję, czy co!?
– Tata, przecież ja z troski o ciebie… Mógłbyś iść na terapię, na pewno by ci pomogli…
– Terapię!? O czym ty mówisz!? Chcesz ze mnie zrobić alkoholika!? Oj, tak nie będziemy rozmawiali!
Nie docierały do niego żadne argumenty i już nawet łzy mamy nie robiły na nim wrażenia. Kiedy tylko słyszał, że miałby iść się leczyć, dostawał prawdziwego szału. Nasyłaliśmy na niego rodzinę, tłumaczyliśmy, prosiliśmy, a mama groziła nawet, że od niego odejdzie. Nic nie pomagało.
Zrozumiałem, że mama ma jakiś plan
Bezowocna walka o jego zdrowie trwała pół roku i kiedy już wydawało się, że nic więcej nie możemy zrobić, z odsieczą przyszedł przypadek. Leciwa sąsiadka, której umarł mąż, zaproponowała mi sprzedaż ogródka działkowego.
– Jeszcze się zastanawiam – powiedziałem mamie, dzieląc się z nią swoimi wątpliwościami co do zakupu. – Cena jest super, miejsce też fajne, ale trzeba tam włożyć mnóstwo pracy, a ja nie mam na to czasu. Dzieci, praca… Sama rozumiesz.
– Ojciec by wam na pewno pomógł.
– Ojciec? – zdziwiłem się, wiedząc, w jakiej jest ostatnio formie.
– Myślę, że by się zmobilizował.
– Tak sądzisz? – spojrzałem na nią sceptycznie.
– Weź, Jacuś, tę działkę. Jak nie wypali, to najwyżej się ją odsprzeda. A jest nadzieja, że pochłonie go robota i nie będzie pił – uśmiechnęła się smutno udręczona mama. – Kiedyś lubił takie wyzwania.
Zabraliśmy ojca na działkę
Nie miałem innego wyjścia, jak pójść za jej radą. Kupiłem działkę i do dziś pamiętam ten pierwszy dzień, gdy pojechaliśmy na nią wszyscy razem. Ojciec w aucie nie odzywał się wcale. Jechał z tą swoją ponurą miną, a do tego pocił się niemiłosiernie, co oznaczało, że poprzedniego dnia znowu pił. Szczerze powiedziawszy, miałem ochotę zawrócić i odwieźć go z powrotem do domu. Całe szczęście, że tego nie zrobiłem, bo zaraz jak tylko przekroczyliśmy furtkę naszej działki, wstąpił w niego nowy duch. Wyprostował się, napił wody, zrzucił kurtkę i zniknął w altanie. Żona, mama i ja przechadzaliśmy się dookoła, dzieci dokazywały, a on z szaleńczym wręcz zacięciem przeczesywał rozpadającą się chatkę w poszukiwaniu przydatnych narzędzi.
– Tato, daj spokój, cały się ubrudzisz – próbowałem go powstrzymać, bo nie miał nawet ze sobą roboczych ciuchów, ale mama położyła mi rękę na ramieniu i uciszyła wymownym spojrzeniem.
Od razu zabrał się do pracy
Wtedy właśnie zrozumiałem, jaki ma plan, i pozwoliłem ojcu działać. A trzeba przyznać, że gdy tylko skompletował sprzęt, ruszył w te chaszcze jak rozjuszony dzik. Szarpał się z nimi, pocił, stękał i z cicha klął, ale nie ustawał w wysiłkach. Co chwila popijał tylko wodę i ocierał alkoholowy pot. Walczył tak przez dwie godziny, a gdy po tym czasie zapytałem, czy możemy już jechać do domu, wyprostował się, i powiedział do mamy tak:
– Krysia, niech oni jadą, a my sobie wrócimy autobusem.
– Bardzo chętnie – odparła mama i odprowadziła nas do bramki.
Zadzwoniła do mnie dopiero późnym wieczorem. Opowiedziała o wszystkim, co udało im się zrobić, i rozbawionym głosem poinformowała, że tata już śpi. Wszedł do domu, umył się, zjadł kolację i natychmiast zasnął.
– Przygotował sobie też narzędzia na jutro, bo jedzie na działkę z samego rana.
– Ale ja nie mogę mu pomóc, bo pracuję.
– On o tym wie. Nie martw się.
Zmienił działkę nie do poznania
Przepracował w pojedynkę całe pięć dni, a gdy dołączyłem do niego w sobotę, w pierwszej chwili pomyślałem, że pomyliliśmy działki. Tata wykarczował wszystkie krzaki, poprzycinał gałęzie zbyt rozrośniętych drzew i rozebrał pół starej altany. Z dumą oznajmił, że zamierza wybudować nową, jeśli tylko złożę się z nim na materiały. Zgodziłem się bez wahania, a potem pomogłem mu w dokończeniu rozbiórki. Tego dnia czekało mnie jeszcze jedno poważne zaskoczenie, bo gdy znalazłem otwartą puszkę piwa stojąca pod ścianą rozbieranej konstrukcji, ojciec spojrzał na mnie i powiedział:
– To z wczoraj. Otworzyłem z rana, ale zapomniałem wypić.
– Zapomniałeś? – zapytałem z powątpiewaniem.
– Tak. Zeszło mi przy robocie, a jak sobie o nim przypomniałem, było już ciepłe i wygazowane. Wylej na kompostownik, dobrze?
– Jasne – odpowiedziałem, a on potarł ręką zmarszczone czoło.
– Zresztą z piciem to żadna robota! – dodał, żeby mnie uspokoić. – Nic nie idzie, wszystko człowiekowi z rąk leci. A przecież mamy mało czasu. Trzeba to wszystko przygotować na lato, żeby dzieci miały się gdzie bawić.
– No to mów, co mam robić – uśmiechnąłem się serdecznie i wylałem stare piwo.
Nie tknął już alkoholu
Teraz rozumiem, że zafundował sobie w ten sposób prywatną terapię – wykorzystał szansę podsuniętą przez mądrą żonę. Był zbyt dumny, żeby zapisać się na odwyk, przyznać do poważnej słabości, więc postanowił postawić się do pionu w jedyny znany sobie sposób, czyli ciężką pracą. No i dopiął swego. Dziś, nawet gdy grillujemy na działce, pociąga tylko soki i wodę. Ciągle też coś tam buduje i usprawnia. Jakby tego było mało, poznał się z innymi działkowiczami i bez przerwy komuś pomaga. Reperuje płoty, zamki, stawia tyczki na pomidory, konstruuje szklarnie, przekopuje ziemię i uszczelnia dachy…
A poza sezonem, gdy działkę przykrywa śnieg albo skuwa lód, dorabia sobie, remontując mieszkania. Zaczął u koleżanki mamy, a kiedy okazało się, że robi dobrze i tanio, posypały się kolejne zlecenia. Tym właśnie sposobem mój tata wybronił się przed alkoholizmem i znalazł sposób na aktywną emeryturę. Pomogła mu w tym oczywiście mądra żona i jako tako zorientowany w jej planie syn.