„Bałem się, że na emeryturze ojciec będzie cały czas zaglądał do kieliszka. Mama znalazła na niego sprytny sposób”
„– Zresztą z piciem to żadna robota! – dodał, żeby mnie uspokoić. – Nic nie idzie, wszystko człowiekowi z rąk leci. A przecież mamy mało czasu. Trzeba to wszystko przygotować na lato, żeby dzieci miały się gdzie bawić”.
- Rafał, 42 lata
Ojca zawsze ciągnęło do kieliszka. Nie przypominam sobie rodzinnej imprezy, która nie skończyłaby się awanturą. Do dziś pamiętam, jak mama prosiła go, żeby już przestał pić i wracał na własnych nogach do domu, a on wsparty o stół odpychał ją od siebie. Coraz bardziej pochylony nad talerzem, smutniejszy i oderwany od rzeczywistości. Zasypiał nam w taksówce albo przewracał się na ulicy i musiałem pomagać mamie go podnosić. Jeszcze gorzej było, kiedy znajomi rodziców przychodzili do nas. Wiedział, że nie będzie musiał nigdzie wychodzić, i pił już wtedy na umór.
Opijanie wypłaty to była tradycja
Po pracy też lubił sobie golnąć. Koledzy namawiali na jedno piwko, a kończyło się po siedmiu. No i tak dwa, trzy razy w miesiącu, wliczając oczywiście pijaństwo po wypłacie. Wszyscy wiedzieli, że dwudziestego ósmego ojciec wraca do domu późnym wieczorem albo nawet nocą, upity do nieprzytomności. Po każdym takim wyskoku gorąco mamę przepraszał, a ona wykorzystywała te chwile upokorzenia, by spróbować przemówić mu do rozsądku.
– Syn na ciebie patrzy! Nie wstyd ci?
– Oj tam, wstyd! Jak dorośnie, to też będzie pił! – odpowiadał ojciec.
– A niby dlaczego? – pytała oburzona mama.
Zobacz także
– Bo wszyscy piją! – odpowiadał tata i miał wtedy trochę racji. To były lata osiemdziesiąte i konia z rzędem temu, kto znałby niepijącego robotnika.
Ojciec pracował jako konserwator w fabryce i trzeba mu przyznać, że był z niego niezły fachowiec. Prawdziwa złota rączka, a do tego całkiem sumienny i obowiązkowy gość. Choć miał problemy z alkoholem, do roboty nigdy nie przyszedł pijany. Ba, nie zjawił się w niej nawet na kacu! Jeśli przesadził na sobotniej imprezie, to całą niedzielę trzeźwiał, żeby w poniedziałek stawić się na szychcie w dobrej formie. Na popijawy z kolegami chodził tylko w piątki, a jeśli wypłata wypadła w normalny dzień tygodnia, brał na następny dzień wolne.
Imprezował, ile chciał
W ten właśnie sposób – często zawstydzający i mocno niezdrowy, ale jednak ciągle daleki od zupełnej utraty kontroli – ojciec spędził ponad czterdzieści lat zawodowego życia. W końcu jednak przeszedł na emeryturę, a dzień rozstania z zakładem uczcił potrójnie. Pierwszego dnia z kolegami z roboty, drugiego w domu z wujkiem, a jeszcze następnego dnia zszedł na ławkę pod blok i tam stawiał piwo szemranym koleżkom.
Mama przymknęła na to oko, ale ja już wtedy poczułem, że to może być kiepski prognostyk na emerytalną przyszłość. No i wkrótce okazało się, że miałem rację, bo ojciec pił coraz częściej i coraz dłużej. Szedł w tak zwany cug – czyli imprezował przez kilka dni z rzędu, nie zważając na prośby żony.
Coraz częściej zdarzały mu się też samotne popijawy w domu. Bywały dni, że pod wieczór już ledwo stał na nogach, choć mama ani razu nie przyuważyła go z butelką. Dopiero gdy kładł się spać, przeszukiwała mieszkanie i znajdowała poukrywane flaszki. Z każdym kolejnym miesiącem robił się coraz bardziej rozdrażniony i nieprzyjemny dla otoczenia. A już nie daj Bóg, jeśli ktoś zwrócił mu uwagę, że za dużo pije.
– A co ty sobie myślisz, gówniarzu jeden, że będę ci się tłumaczył!? – darł się na mnie, gdy próbowałem przemówić mu do rozsądku. – Za twoje piję, czy co!?
– Tata, przecież ja z troski o ciebie… Mógłbyś iść na terapię, na pewno by ci pomogli…
– Terapię!? O czym ty mówisz!? Chcesz ze mnie zrobić alkoholika!? Oj, tak nie będziemy rozmawiali!
Nie docierały do niego żadne argumenty i już nawet łzy mamy nie robiły na nim wrażenia. Kiedy tylko słyszał, że miałby iść się leczyć, dostawał prawdziwego szału. Nasyłaliśmy na niego rodzinę, tłumaczyliśmy, prosiliśmy, a mama groziła nawet, że od niego odejdzie. Nic nie pomagało.
Zrozumiałem, że mama ma jakiś plan
Bezowocna walka o jego zdrowie trwała pół roku i kiedy już wydawało się, że nic więcej nie możemy zrobić, z odsieczą przyszedł przypadek. Leciwa sąsiadka, której umarł mąż, zaproponowała mi sprzedaż ogródka działkowego.
– Jeszcze się zastanawiam – powiedziałem mamie, dzieląc się z nią swoimi wątpliwościami co do zakupu. – Cena jest super, miejsce też fajne, ale trzeba tam włożyć mnóstwo pracy, a ja nie mam na to czasu. Dzieci, praca… Sama rozumiesz.
– Ojciec by wam na pewno pomógł.
– Ojciec? – zdziwiłem się, wiedząc, w jakiej jest ostatnio formie.
– Myślę, że by się zmobilizował.
– Tak sądzisz? – spojrzałem na nią sceptycznie.
– Weź, Jacuś, tę działkę. Jak nie wypali, to najwyżej się ją odsprzeda. A jest nadzieja, że pochłonie go robota i nie będzie pił – uśmiechnęła się smutno udręczona mama. – Kiedyś lubił takie wyzwania.
Zabraliśmy ojca na działkę
Nie miałem innego wyjścia, jak pójść za jej radą. Kupiłem działkę i do dziś pamiętam ten pierwszy dzień, gdy pojechaliśmy na nią wszyscy razem. Ojciec w aucie nie odzywał się wcale. Jechał z tą swoją ponurą miną, a do tego pocił się niemiłosiernie, co oznaczało, że poprzedniego dnia znowu pił. Szczerze powiedziawszy, miałem ochotę zawrócić i odwieźć go z powrotem do domu. Całe szczęście, że tego nie zrobiłem, bo zaraz jak tylko przekroczyliśmy furtkę naszej działki, wstąpił w niego nowy duch. Wyprostował się, napił wody, zrzucił kurtkę i zniknął w altanie. Żona, mama i ja przechadzaliśmy się dookoła, dzieci dokazywały, a on z szaleńczym wręcz zacięciem przeczesywał rozpadającą się chatkę w poszukiwaniu przydatnych narzędzi.
– Tato, daj spokój, cały się ubrudzisz – próbowałem go powstrzymać, bo nie miał nawet ze sobą roboczych ciuchów, ale mama położyła mi rękę na ramieniu i uciszyła wymownym spojrzeniem.
Od razu zabrał się do pracy
Wtedy właśnie zrozumiałem, jaki ma plan, i pozwoliłem ojcu działać. A trzeba przyznać, że gdy tylko skompletował sprzęt, ruszył w te chaszcze jak rozjuszony dzik. Szarpał się z nimi, pocił, stękał i z cicha klął, ale nie ustawał w wysiłkach. Co chwila popijał tylko wodę i ocierał alkoholowy pot. Walczył tak przez dwie godziny, a gdy po tym czasie zapytałem, czy możemy już jechać do domu, wyprostował się, i powiedział do mamy tak:
– Krysia, niech oni jadą, a my sobie wrócimy autobusem.
– Bardzo chętnie – odparła mama i odprowadziła nas do bramki.
Zadzwoniła do mnie dopiero późnym wieczorem. Opowiedziała o wszystkim, co udało im się zrobić, i rozbawionym głosem poinformowała, że tata już śpi. Wszedł do domu, umył się, zjadł kolację i natychmiast zasnął.
– Przygotował sobie też narzędzia na jutro, bo jedzie na działkę z samego rana.
– Ale ja nie mogę mu pomóc, bo pracuję.
– On o tym wie. Nie martw się.
Zmienił działkę nie do poznania
Przepracował w pojedynkę całe pięć dni, a gdy dołączyłem do niego w sobotę, w pierwszej chwili pomyślałem, że pomyliliśmy działki. Tata wykarczował wszystkie krzaki, poprzycinał gałęzie zbyt rozrośniętych drzew i rozebrał pół starej altany. Z dumą oznajmił, że zamierza wybudować nową, jeśli tylko złożę się z nim na materiały. Zgodziłem się bez wahania, a potem pomogłem mu w dokończeniu rozbiórki. Tego dnia czekało mnie jeszcze jedno poważne zaskoczenie, bo gdy znalazłem otwartą puszkę piwa stojąca pod ścianą rozbieranej konstrukcji, ojciec spojrzał na mnie i powiedział:
– To z wczoraj. Otworzyłem z rana, ale zapomniałem wypić.
– Zapomniałeś? – zapytałem z powątpiewaniem.
– Tak. Zeszło mi przy robocie, a jak sobie o nim przypomniałem, było już ciepłe i wygazowane. Wylej na kompostownik, dobrze?
– Jasne – odpowiedziałem, a on potarł ręką zmarszczone czoło.
– Zresztą z piciem to żadna robota! – dodał, żeby mnie uspokoić. – Nic nie idzie, wszystko człowiekowi z rąk leci. A przecież mamy mało czasu. Trzeba to wszystko przygotować na lato, żeby dzieci miały się gdzie bawić.
– No to mów, co mam robić – uśmiechnąłem się serdecznie i wylałem stare piwo.
Nie tknął już alkoholu
Teraz rozumiem, że zafundował sobie w ten sposób prywatną terapię – wykorzystał szansę podsuniętą przez mądrą żonę. Był zbyt dumny, żeby zapisać się na odwyk, przyznać do poważnej słabości, więc postanowił postawić się do pionu w jedyny znany sobie sposób, czyli ciężką pracą. No i dopiął swego. Dziś, nawet gdy grillujemy na działce, pociąga tylko soki i wodę. Ciągle też coś tam buduje i usprawnia. Jakby tego było mało, poznał się z innymi działkowiczami i bez przerwy komuś pomaga. Reperuje płoty, zamki, stawia tyczki na pomidory, konstruuje szklarnie, przekopuje ziemię i uszczelnia dachy…
A poza sezonem, gdy działkę przykrywa śnieg albo skuwa lód, dorabia sobie, remontując mieszkania. Zaczął u koleżanki mamy, a kiedy okazało się, że robi dobrze i tanio, posypały się kolejne zlecenia. Tym właśnie sposobem mój tata wybronił się przed alkoholizmem i znalazł sposób na aktywną emeryturę. Pomogła mu w tym oczywiście mądra żona i jako tako zorientowany w jej planie syn.