„Oceniłam książkę po okładce i dostałem za swoje. Typ spod ciemnej gwiazdy wykazał się gołębim sercem”
„Nie sądziłem, że postrach osiedla może mieć tak dobre serce. Oszalał na punkcie znalezionego kota, któremu podarował nowy dom”.

- Henryk, lat 62
Był postrachem całego osiedla. Kiedy pojawiał się na ulicy, wszyscy grzecznie schodzili mu z drogi. Z nikim się nie przyjaźnił, z nikim nie rozmawiał. Nie wiadomo było, czym się dokładnie zajmuje, ale po kątach różni szeptali, że ma coś wspólnego ze światem przestępczym.
Rzeczywiście, wyglądał na takiego. Potężny, łysy, wytatuowany. Kiedy ktoś mu podpadł, nie przepuścił i walił, czym popadło. Ludzie mówili, że to człowiek bez serca i lepiej omijać go z daleka. Bo jeśli się z nim zadrze, można wylądować w szpitalu.
Edek miał jedną wielką miłość: samochód. Kochał tę swoją beemkę chyba nawet bardziej niż dziewczynę. Co tydzień jeździł nią na gruntowane mycie i woskowanie, co dwa tygodnie fundował generalne sprzątanie wnętrza. Zawsze stawiał ją w tym samym miejscu. Pod latarnią, na wprost mojej budki.
– Heniu, miej na nią oko, bo wiesz… – powtarzał za każdym razem, grożąc mi palcem.
Niczego tam nie było!
Nie musiał niczego mówić. Pracowałem na osiedlowym parkingu już od czterech lat i domyślałem się, co oznacza to jego „bo wiesz”. Podejrzewałem, że gdyby jego beemka zniknęła na mojej zmianie, wkrótce podzieliłbym jej los. Pilnowałem więc auta jak oka w głowie. Starałem się, by inne samochody nie parkowały zbyt blisko, przeganiałem psy, żeby nie sikały na koła, czasem przecierałem światła.
Edek doceniał moje starania. A to zostawił jakąś butelczynę dobrej wódeczki, a to parę złotych. Moja pensja parkingowego była marna, więc taka pomoc bardzo mi się przydawała.
Tamtej kwietniowej nocy jak zwykle robiłem obchód parkingu. Temperatura jak na tę porę roku była bardzo niska, minus dziesięć stopni. Kiedy zbliżałem się do samochodu Edka, usłyszałem jakieś dziwne odgłosy. Coś jakby piszczenie. Im bliżej byłem auta, tym piszczenie stawało się głośniejsze. Okazało się, że dochodzi spod maski.
„Matko Boska, to chyba kot! Wlazł do silnika w poszukiwaniu ciepła i nie może się wydostać. Jeśli coś uszkodzi, Edek mnie zabije” – pomyślałem.
Położyłem się pod samochodem. Świeciłem latarką, próbowałem namierzyć futrzaka. Stukałem w podwozie. Miałem nadzieję, że się przestraszy i jakoś wylezie. Nic z tego. Nie wystawił nawet koniuszka ogona. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać na Edka… Na samą myśl, że mam mu powiedzieć o tym, co się stało, robiło mi się słabo.
Bałem się jego reakcji
Przyszedł na parking przed dziewiątą. Elegancko ubrany, z dużą czarną teczką. Widać było, że spieszy się na jakieś ważne spotkanie. Wygramoliłem się z budki i podszedłem do niego. Ze strachu cały się trząsłem.
– Panie Edku, chyba ma pan w samochodzie pasażera na gapę – wykrztusiłem.
– O czym ty, kur…, gadasz? – zdenerwował się i pobiegł kłusem do ukochanej beemki.
Otworzył drzwi i zaczął rozglądać się nerwowo po wnętrzu.
– Nie tu, pod maską – podpowiedziałem, stając obok.
– Nachlałeś się czy co? – Edek spojrzał na mnie groźnie.
– Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczyłem.
Opowiedziałem mu o nocnym obchodzie i dziwnych odgłosach z samochodu. Choć teraz panowała kompletna cisza, Edek otworzył klapę. Spod osłony silnika natychmiast zaczęło dochodzić rozpaczliwe miauczenie.
– Tam chyba faktycznie coś jest – stwierdził Edek.
Wyjął z bagażnika klucze i szybko zdjął osłonę. W silniku tkwił rudy kociak. Widać było, że nie jest w stanie samodzielnie wydostać się z pułapki.
– Naprawdę nie zauważyłem, kiedy wlazł na parking, przepraszam – zacząłem tłumaczyć, ale Edek nie zwracał na mnie uwagi.
Ludzkie oblicze groźnego Edka
Nachylił się nad kotkiem i wyciągnął do niego rękę.
– Zaraz cię uwolnię, nie denerwuj się – powiedział łagodnie.
Osłupiałem. Myślałem, że Edek wpadnie w szał, a on przemawiał do rudzielca jak do małego dziecka… To było niesamowite!
– Heniu, nie gap się tu jak dureń, trzeba go ratować – przywołał mnie do rzeczywistości Edek.
Posłusznie nachyliłem się nad zwierzakiem.
Przez kilka następnych minut próbowaliśmy jakoś wyciągnąć kota. Bezskutecznie. Futrzak zakleszczył się w silniku na amen. Im bardziej się staraliśmy, tym było gorzej. Rudzielec był coraz bardziej przerażony i agresywny. Wystawił pazurki i próbował nas zahaczyć jedyną łapką, którą mógł ruszać. Syczał przy tym przeraźliwie.
– Dobra, zostawmy tego zadziorę w spokoju – stwierdził nagle Edek, wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał jakiś numer.
– Mały? O nic nie pytaj, tylko słuchaj. Najdalej za kwadrans ma być u mnie na parkingu weterynarz. Jak to skąd masz wziąć weterynarza? Z lecznicy… Powiedz mu, że zapłacę, ile zechce… – zdenerwował się.
A potem zaczął nerwowo przechadzać się po parkingu. Co chwila spoglądał na zegarek.
Weterynarz nie mógł pomóc
Weterynarz pojawił się po kwadransie. Ten Mały musiał mu chyba coś nagadać, bo wyglądał na lekko przestraszonego. Zamienił kilka słów z Edkiem i ruszył za nim w stronę samochodu.
– Zrobię kotu zastrzyk uspokajający. Jak uśnie, spróbujemy go wyciągnąć. A jak się nie uda, trzeba będzie zawieźć samochód do warsztatu, może nawet wyjąć silnik – tłumaczył, więc Edek natychmiast chwycił za telefon.
– Mały, lawetę mi tu wołaj, raz! I żeby stanowisko w serwisie było wolne! – rozkazał.
Zastrzyk niewiele pomógł. Kot co prawda usnął, ale ciągle nie dawało się go uwolnić. Weterynarz obawiał się, że jeśli użyje większej siły, zrani zwierzę.
– Nie ma na co czekać, jedziemy do serwisu – zdecydował Edek i kazał wciągnąć bmw na czekającą już lawetę.
– Tylko żebyś jechał ostrożnie, bo wiesz… – pogroził kierowcy.
Laweta wolno wytoczyła się z parkingu. Edek wskoczył do auta weterynarza i ruszyli za nią.
Nowy dom dla kocura
Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Z niecierpliwością czekałem na powrót Edka. Byłem okropnie ciekaw, jak to wszystko się skończyło. Wrócił późnym wieczorem. Taksówką. Natychmiast do niego podbiegłem.
– Heniu, pół silnika musieli mi rozmontować, żeby uwolnić tego zwierzaka. Do tej pory jeszcze go nie złożyli, nie wiem, czy się uda – zaczął opowiadać, gdy tylko wysiadł.
– A kociak jak? przeżył? – zapytałem podekscytowany.
– Wyobraź sobie, że tak – odparł Edek. – Miał tylko lekkie zadrapania i był odwodniony. Ale dostał kroplówkę i już mu lepiej. Nawet weterynarz był zdziwiony, że tak dobrze to wszystko zniósł.
– No i co się z nim stanie? Pewnie poszukają mu jakiegoś domu? – dopytywałem się. – Czy do schroniska oddadzą?
– Dom to on już ma, Heniu kochany, najlepszy na świecie – odpowiedział na to Edek i zanurkował do wnętrza taksówki.
Po chwili wyciągnął z niej kontenerek do przewożenia zwierząt. W środku spał smacznie uratowany rudzielec.
– Niech śpi, miał przecież dzień pełen wrażeń – powiedział, spoglądając na niego ciepło.
A potem odwrócił się w stronę taksówkarza.
– Człowieku, co tak siedzisz? Wypakuj te graty z bagażnika i zanieś mi do domu – rozkazał.
Kierowca pospiesznie zabrał się do pracy. Chwycił za torby i posłusznie podreptał za Edkiem. Zdążyłem tylko zauważyć, że była w nich kuweta, żwirek i potężny zapas karmy dla kotów. „No, no, kto by się spodziewał… Niby ten sam człowiek, a jakiś inny” – pomyślałem.
Dla Kilerka wszystko!
Od tamtego dnia minęły już prawie trzy miesiące. Edek kompletnie oszalał na punkcie Kilerka. Bez przerwy targa do domu jakieś drapaki i piętrowe domki dla kotów. Zaprzyjaźnił się nawet z panią Krystyną, właścicielką dwóch dachowców. Nieraz słyszałem, jak kobitka opowiadała mu o karmieniu i wychowaniu kotów, a Edek słuchał jej jak uczniak. Ostatnio wspomniał nawet, że za jej radą weźmie drugiego zwierzaka, bo kiedy on wychodzi z domu, Kilerkowi się nudzi.
Wieść o tym, jak się zachował, rozniosła się po osiedlu lotem błyskawicy. Ludzie nadal patrzą na Edka z respektem, ale jakby bardziej przyjaźnie. A po kątach szepczą, że może i bandyta, ale za to z bardzo dobrym sercem.