„Młody sąsiad najpierw zakłócał mój spokój, a potem myśli. Szybko zapomniałam, co to rozsądek”
„Spałam głęboko, aż coś mnie obudziło. Bas. Niski, pulsujący bas, jakby ktoś zamontował głośniki w moim materacu. Otworzyłam oczy, odruchowo sięgnęłam po telefon. Muzyka dudniła z mieszkania za ścianą – rytmiczna, elektroniczna, nachalna. Leżałam chwilę w nadziei, że to zaraz się skończy. Nie skończyło się”.

- Redakcja
Nie wiem, czy można naprawdę zacząć od nowa, ale miałam taką nadzieję. Gdy wychodziłam z naszego wspólnego mieszkania, w którym ściany pamiętały więcej krzyków niż śmiechu, byłam pewna tylko jednego, że muszę uciec. Cokolwiek będzie potem – będzie lepsze niż to, co zostawiałam za sobą. Marek… No cóż. On miał w sobie ten rodzaj chłodu, który niszczył człowieka powoli. Nigdy nie podniósł ręki. Tylko ton głosu, tylko brak spojrzeń, tylko to „nie przesadzaj” wypowiedziane tak, że chciało się krzyczeć. Ale i tak nie krzyczałam. Przez pięć lat.
Cieszyłam się
Dlatego, gdy podpisałam umowę najmu w nowym bloku na obrzeżach dużego miasta, czułam się jak ktoś, kto po raz pierwszy w życiu zaczerpnął powietrza. Skromne, dwupokojowe mieszkanie na szóstym piętrze. Winda! Balkon z widokiem na drzewa! I – co najważniejsze – cisza. Kiedy weszłam do środka, jeszcze pachniało świeżą farbą. Pomyślałam, że tutaj wreszcie będę mogła się wyciszyć. Tu na pewno zacznę oddychać.
Pierwsze dni mijały mi na rozpakowywaniu kartonów i wyciszaniu nerwów, które przez lata nauczyły się, że spokój to tylko krótki przystanek przed kolejnym dramatem. Ale tutaj... cisza. Nikt nie trzaskał drzwiami. Nikt się nie awanturował. Nikt nie oddychał z pogardą przez zęby. Nawet ściany wydawały się delikatniejsze. Do czasu.
Pierwsza noc. Druga trzydzieści. Spałam głęboko, aż coś mnie obudziło. Bas. Niski, pulsujący bas, jakby ktoś zamontował głośniki w moim materacu. Otworzyłam oczy, odruchowo sięgnęłam po telefon. Muzyka dudniła z mieszkania za ścianą – rytmiczna, elektroniczna, nachalna. Leżałam chwilę w nadziei, że to zaraz się skończy. Nie skończyło się.
Wstałam, przeszłam się po pokoju. Przykleiłam ucho do ściany. Nic dziwnego, że tak dudniło – graniczyłam z salonem sąsiada. Kolejne dźwięki, kolejne uderzenia. Jakby ktoś testował granice mojej wytrzymałości. Może to tylko wyjątkowy jeden wieczór, próbowałam się jakoś pocieszyć. Ale tej nocy zasnęłam dopiero o czwartej trzydzieści, ze złością w sercu i poduszką na głowie. A drugiej nocy było to samo.
Czułam, jak ze mnie uchodzi cała ta ledwo wypracowana równowaga. Cisza miała być moim ratunkiem, a tymczasem ktoś – jakiś rozwydrzony bachor zza ściany – znowu grał w nocy, jakby prowadził imprezę w piwnicy techno. Leżąc w łóżku, zaciskałam szczęki tak mocno, że następnego dnia bolała mnie głowa. To nie miało być miejsce na całe życie. To miał być przystanek. Ale jak mam na nim przeczekać, skoro znowu nie mogę spać?
Poczułam się upokorzona
Zbierałam się do tego przez dwa kolejne wieczory. Najpierw próbowałam zasnąć z poduszką przyciśniętą do ucha, potem zatyczkami, które znalazłam jeszcze w walizce z podróży. Bezskutecznie. Bas z sąsiedniego mieszkania był jak tętno czegoś, co nie pozwalało zasnąć. O drugiej w nocy znowu siedziałam na kanapie, rozdrażniona i zmarznięta. W końcu wstałam, narzuciłam sweter i wyszłam na klatkę schodową. Stanęłam przed drzwiami sąsiada i zapukałam. Dwa razy, mocno, ale bez przesady. Chwilę później usłyszałam szuranie i kliknięcie zamka. Drzwi otworzyły się tylko częściowo.
– No? – zapytał chłopak, opierając się ramieniem o framugę. W jasnym świetle z przedpokoju wyglądał, jakby właśnie wrócił z imprezy, chociaż miał na sobie tylko dres i klapki. Miał może dwadzieścia pięć lat. Wyglądał młodo, a wyraz jego twarzy był oczywiście lekceważący.
– Mógłbyś ściszyć? – zapytałam. – Jest środek nocy, a muzykę słychać u mnie tak, jakbyś grał w moim salonie.
Uśmiechnął się krzywo.
– Muzyka to nie zbrodnia. Właściwie to ratunek.
– Dla ciebie może i ratunek, ale ja od trzech dni nie mogę spać – powiedziałam już mniej spokojnie. – Masz sąsiadów. Ludzi, którzy rano wstają do pracy.
– Ty chyba nie jesteś fanką muzyki elektronicznej, co?
– Nie jestem fanką braku kultury.
Zamrugał, jakby nie wiedział, czy się śmiać, czy obrazić.
– Dobra, zrzęda, ściszę trochę, ale bez przesady. Pracuję nocą, to nie moja wina, że masz uszy jak radar.
– Zrzęda? – powtórzyłam i poczułam, jak wszystko we mnie napina się ze złości. – Ty bezczelny bachorze...
– O, teraz to już prawie jak rodzinna awantura – roześmiał się, wyraźnie rozbawiony. – Może jeszcze rzucisz kapciem?
– Nie muszę. Wystarczy, że zamkniesz drzwi i przestaniesz być samolubny.
– Ale to by było takie nudne – mruknął i zamknął mi drzwi przed nosem.
Stałam jeszcze chwilę na korytarzu. Nie dlatego, że liczyłam, że zaraz wróci i przeprosi. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że ktoś może być aż tak bezczelny. Wróciłam do siebie, usiadłam w ciemnym salonie i długo patrzyłam w okno, w którym odbijała się moja twarz. Próbowałam zrozumieć, co mnie tak rozsierdziło. Czy chodziło tylko o hałas, czy może o to, że ktoś znowu nie brał mnie pod uwagę?
Przypomniałam sobie, jak Marek potrafił mnie ignorować całymi dniami. Jakby moja obecność była dodatkiem do jego życia, ale nigdy jego częścią. Może ten cały gburowaty koleś nie miał z tym nic wspólnego. Może byłam tylko kobietą, która miała dość i trafiła na zbyt głośnego sąsiada przy zbyt cienkiej ścianie. Ale wtedy, tej nocy, poczułam się upokorzona. Jakby nawet moje prawo do snu było czymś, co trzeba wywalczyć.
Nie wyglądał na speszonego
Spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem. Ja wracałam z zakupami, on wychodził właśnie z windy, ale cofnął się, widząc, że jestem obładowana siatkami. Wcisnął przycisk i poczekał. Zamknęły się drzwi, ruszyliśmy w górę. Najpierw była cisza. Taka niezręczna, w której człowiek słyszy każde swoje westchnięcie. Zerknęłam kątem oka – nie wyglądał na speszonego. Po prostu stał, ręce w kieszeniach, wzrok wbity w podłogę.
– Przepraszam za tamto – mruknął w końcu.
Nie odpowiedziałam od razu. Zaskoczył mnie.
– Ja też nie byłam zbyt... spokojna – powiedziałam po chwili. – Miałam zły dzień.
– Słychać było – odpowiedział i uśmiechnął się krótko.
Winda stanęła na moim piętrze. Ruszyłam, ale zaklinowała mi się jedna z siatek.
– Daj, pomogę – zaproponował.
– Nie trzeba, dam radę – odrzekłam szybko, ale po chwili oddałam mu jedną. Poszliśmy razem w stronę moich drzwi.
– Patryk – powiedział nagle, jakby od niechcenia.
– Monika – odpowiedziałam, sięgając po klucz.
Oddał siatkę i skinął głową.
– Do zobaczenia.
Zamknęłam drzwi za sobą i zostałam w ciszy. Dziwnej, nieuciążliwej. Dopiero teraz zauważyłam, że w jego oczach było coś zmęczonego. Nie pasowało to do tego bezczelnego śmiechu sprzed kilku dni. Pomyślałam o nim jeszcze raz. O tym, jak naturalnie zabrał mi tę siatkę. Jak nie udawał. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Ale coś się zmieniło.
Było w tym coś kojącego
Minęliśmy się kilka razy na klatce, raz nawet przy śmietniku. Żadne z nas nie wspomniało o tamtej nocy. Aż któregoś wieczoru, gdy wracałam z pracy, zawołał z drzwi:
– Mam herbatę z imbirem. Napijesz się?
Zawahałam się tylko sekundę. Weszłam. Mieszkanie było zaskakująco uporządkowane. Na stole dwa kubki, obok laptop i mały syntezator. Patryk włączył czajnik, usiadł naprzeciwko.
– Czym się zajmujesz? – zapytałam.
– Piszę muzykę do gier. Głównie ambient. Ludzie lubią, jak coś cicho buczy w tle.
Wyciągnął słuchawki, podał mi jedną. Założyłam. Pokazał mi gestem, żeby posłuchała. Dźwięki były miękkie, spokojne, jakby niczego nie chciały. Nie rozmawialiśmy długo. Po prostu siedzieliśmy, on coś klikał, ja słuchałam. I było w tym coś kojącego. Cisza, która nie bolała. Gdy wróciłam do siebie, nie umiałam tego nazwać. Ale nie była to samotność.
Poszłam do niego
Zapukałam wieczorem. Sama. Patryk otworzył zdziwiony, ale uśmiechnął się.
– Chcesz dopić tamtą herbatę? – zapytał.
Tym razem sam zaproponował, żebym spróbowała czegoś na jego sprzęcie. Pokazał mi, co wcisnąć. Śmialiśmy się, jakbyśmy grali w jakąś dziecięcą grę. Ja dodawałam dźwięki, on je poprawiał. I tak przez godzinę powstało coś... naszego. Wróciłam do siebie z głową pełną nie dźwięków, tylko jego spojrzeń. I z pytaniem, czy to już coś znaczy?
Chyba się zakochałam
– I co ty sobie wyobrażasz? – Basia patrzyła na mnie z uniesioną brwią. – Przecież ty się w nim zakochujesz.
– Nie przesadzaj. On jest młodszy. I to tylko muzyka – próbowałam się bronić, choć słabo mi to wychodziło.
Wieczorem włączył się znów ten jego bas. Ale tym razem cichy, ledwo wyczuwalny. I znajomy – to był nasz utwór. Ten, który tworzyliśmy razem. Zanim pomyślałam, co robię, już byłam na korytarzu. Patryk otworzył, jakby na mnie czekał.
– Chcesz dokończyć ten kawałek?
Skinęłam głową. Weszłam.
Już nie jestem sama
Nie wiem, kim dla siebie jesteśmy. Nie umawiamy się. Nie całujemy na powitanie. Czasem tylko przynoszę herbatę, czasem on zostawia pod drzwiami nową wersję naszego kawałka. Bywa, że siedzimy razem w milczeniu. On przy syntezatorze, ja z książką. I ta cisza... jest inna. Nie ciąży. Nie boli. Nie przypomina samotnych wieczorów z przeszłości. Nie mówię, że wszystko się ułożyło. Ale przestałam planować ucieczkę. Przestałam traktować to mieszkanie jak przystanek. Bo przystanek to miejsce, gdzie się czeka. A ja już nie czekam. Jestem. I chyba po raz pierwszy od dawna – nie sama.
Monika, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Płakałam, gdy mąż zdradził mnie z sąsiadką. Po latach los pokazał mu, że zdrada nigdy nie popłaca”
- „Liczyłam na wsparcie mamy w opiece nad dziećmi, ale odmówiła. Woli korzystać z życia, niż niańczyć wnuki”
- „Koleżanka z pracy chciała dostać awans tak samo jak ja. Nie sądziłam jednak, że jest zdolna do podłych gierek”