„Biologiczna matka naszej córki nie dała nam wyboru. Musieliśmy szybko zdecydować o przyszłości Izy”
„Nasz spokojny tryb życia został zakłócony dopiero osiem miesięcy temu, kiedy odebraliśmy telefon. Bez żadnych wcześniejszych sygnałów, w samym środku dnia, skontaktowali się z nami pracownicy ośrodka adopcyjnego, zapraszając na spotkanie. Poinformowali nas, że biologiczna matka Izy spodziewa się kolejnego dziecka”.
- listy do redakcji
Musiałam się z tym pogodzić
Kiedy miałam naście lat, a dokładniej mówiąc, dziewiętnaście, dowiedziałam się, że jestem chora. Przez całą moją wczesną młodość, od pierwszej miesiączki aż po dorosłość, znosiłam paskudny ból i obfite krwawienia podczas okresu. Myślałam sobie wtedy, że taki już widocznie mam organizm i nic z tym nie zrobię – wszystkie te dokuczliwe objawy brałam za coś normalnego, wynikającego z mojej kobiecej natury.
„Taka już Twoja uroda, nic na to nie poradzisz” – ciągle słyszałam od mamy i koleżanek kiedy im opowiadałam o swojej przypadłości. Nawet lekarze lekceważyli moje narzekania. Dopiero jeden doświadczony i światły spec od kobiecych chorób zlecił mi właściwe badania, dzięki którym dowiedziałam się, w czym tak naprawdę tkwi problem. Doktor oznajmił, że konieczne jest podjęcie leczenia bólu, a ze względu na moją sytuację zdrowotną jedyną możliwością zajścia w ciążę jest metoda in vitro.
– Niemniej jednak, nawet jeśli się pani na to zdecyduje, prawdopodobieństwo sukcesu pozostaje stosunkowo małe – dodał, a mi zajęło sporo czasu, by się z tym oswoić.
Po pewnym czasie doszłam jednak do siebie i stworzyłam zarys planów na nadchodzący czas. Jednym z założeń było to, że będę musiała od razu informować każdego ewentualnego kandydata na mojego przyszłego męża o tym, z czym się borykam.
Byłam z nim całkowicie szczera
Już podczas naszego trzeciego spotkania zdecydowałam się powiedzieć Grzesiowi o całej sytuacji. Na moje szczęście okazał się on niezwykle dojrzałym i empatycznym mężczyzną, który z dużym zrozumieniem podszedł do tej informacji. Kiedy nasza relacja zaczęła nabierać poważniejszego charakteru, sam zachęcał mnie, abym otwarcie mówiła o swoich odczuciach związanych z tym tematem.
Zobacz także
Wytłumaczyłam mu zatem, że moim pragnieniem jest adopcja dziecka, ponieważ nie mam zamiaru za wszelką cenę starać się o zajście w ciążę ani podejmować kosztownych prób, mając świadomość, że i tak istnieje duże prawdopodobieństwo niepowodzenia. Gdy Grzesiek usłyszał o adopcji, od razu był na tak. Dlatego też, kiedy się zaręczyliśmy, oboje byliśmy zdecydowani na ten krok. Zależało nam, żeby stanąć na ślubnym kobiercu tak szybko, jak się da. Chcieliśmy bowiem jak najszybciej spełnić wymóg pięciu lat bycia małżeństwem, który jest konieczny jeśli myśli się o adoptowaniu dziecka.
Gdy ten okres dobiegł końca, postanowiliśmy zgłosić się do ośrodka, który zajmuje się adopcjami. Przez następne trzy kwartały roku braliśmy udział we wszelkich wymaganych testach i przechodziliśmy przez niezbędne szkolenia. Ku naszemu zaskoczeniu, wiadomość o tym, że czeka na nas maluch, nadeszła bardzo szybko.
Szansa na rodzinę
Minęło parę tygodni odkąd dopełniliśmy formalności i w końcu zadzwonili, żeby zaprosić nas na spotkanie, które może odmienić całe nasze życie. Gdy dotarliśmy na miejsce, szefowa zaprowadziła nas prosto do swojego pokoju.
– Proszę posłuchać. Ta mała dziewczynka ma dopiero półtora miesiąca, a jej mama odda ją do adopcji, bo jest nastolatką i wychowywała się w patologicznym środowisku. Ma też lekkie upośledzenie – objaśniła sytuację, na co Grzegorz aż podskoczył.
– A co z małą… Czy wszystko z nią w porządku?
– Owszem – potwierdziła. – Maluszek jest całkowicie zdrowy. Co więcej, jego mama przyszła na świat jako w pełni zdrowe dziecko, jednak w młodym wieku uległa poważnemu wypadkowi, na skutek którego straciła część sprawności intelektualnej. Dlatego nie jest w stanie opiekować się swoim dzieckiem.
– A kto jest tatą tego dziecka?
– Przykro mi, ale tego nie wiemy – odpowiedziała, rozkładając ręce w geście bezsilności. – Zdaję sobie sprawę, że to skomplikowane, ale adopcja często nie jest prostym procesem. Tak po prostu wygląda sytuacja. Przemyślcie to na spokojnie, a ja zaczekam, aż podejmiecie decyzję.
Pragnęłam zabrać Izę do domu
Wróciliśmy do mieszkania z umysłami przepełnionymi sprzecznymi odczuciami. Strach przeplatał się z oczekiwaniem i ekscytacją, dlatego przegadaliśmy całą noc. Wymienialiśmy się argumentami i wchodziliśmy sobie w słowo podczas rozmowy. W jednym momencie ja byłam zdecydowana, a Grzegorz podsuwał kolejne wątpliwości, a za chwilę on nabierał śmiałości, żeby rozwiewać moje rozterki. Ostatecznie jednak postanowiliśmy, że zabierzemy Izunię do domu.
Mam wielką ochotę podzielić się uczuciami, jakie mi towarzyszyły na początku naszej drogi. Jak się czułam, kiedy zabieraliśmy naszą córeczkę z domu dziecka. Szkoda tylko, że nie umiem dobrać właściwych określeń. Pozostaje mi wyznać, że nigdy wcześniej nie przeżyłam tak gwałtownego napływu radości. Mamy, które zachodzą w ciążę, przez dziewięć miesięcy oswajają się z perspektywą opieki nad dzieckiem. Mają w brzuchach małe istotki, wyczuwają, jak się poruszają, starają się chronić je przed niebezpieczeństwami...
A moje życie zmieniło się o 180 stopni – jednego dnia byłam w mieszkaniu tylko z ukochanym, a już następnego wniosłam do środka tę słodko pachnącą, maleńką istotkę, która miała pozostać z nami już na zawsze. To coś absolutnie wyjątkowego. Izunia przez trzy lata miała cudowne dzieciństwo, bardzo podobne do tego, jakie ja pamiętam z własnych lat. Wiedliśmy spokojne i radosne życie, bez żadnych poważniejszych kłopotów. Grzesiek sprawdził się jako tata – był czuły, cierpliwy i dbał o córeczkę jak nikt inny. Nieustannie spędzał z nią czas na zabawie, karmił, zmieniał pieluchy i robił mnóstwo fotek, które można już liczyć w setkach, a nawet tysiącach.
Udało mi się sprostać wyzwaniu
Nasz spokojny tryb życia został zakłócony dopiero osiem miesięcy temu, kiedy odebraliśmy telefon. Bez żadnych wcześniejszych sygnałów, w samym środku dnia, skontaktowali się z nami pracownicy ośrodka adopcyjnego, zapraszając na spotkanie. Poinformowali nas, że biologiczna matka Izy spodziewa się kolejnego dziecka. Od razu wiedziałam, jaki jest powód ich kontaktu z nami.
– Jest aktualnie w połowie ciąży, jednak już zadeklarowała, że planuje zrzec się praw rodzicielskich – oznajmiła dyrektorka ośrodka adopcyjnego. – Polskie przepisy nie pozwalają nam na formalną deklarację oddania dziecka państwu na tym etapie, jednak nie ulega wątpliwości, że kiedy maluch pojawi się w naszej placówce, będziecie mieć pierwszeństwo w procesie... O ile, rzecz jasna, będziecie tym zainteresowani.
– Czyli sugeruje pani, że mamy zdecydować się na adopcję? – dopytywał Grzegorz, chcąc mieć pewność, że dobrze zrozumiał.
– Nie jest to obowiązkowe, ale jeśli chcecie, to proszę bardzo... – na twarzy kobiety pojawił się uśmiech. – Okoliczności są analogiczne do wcześniejszego przypadku. Matka opuściła mieszkanie na parę dób, a po upływie ośmiu tygodni wyszło na jaw, że spodziewa się dziecka.
– I ponownie nie ma informacji, kto jest ojcem?
– Dokładnie tak.
– No dobrze, a jak z kwestią zdrowia malucha?
– Cóż, okaże się, jak już przyjdzie na świat. Póki co, nic niepokojącego nie wiemy.
W tej sytuacji nie musieliśmy długo myśleć. Od razu, na miejscu oświadczyliśmy, że przygarnęlibyśmy siostrzyczkę Izy pod nasz dach. Nie widzieliśmy innego wyjścia, gdyż równałoby się to z odebraniem naszej córeczce rodzeństwa. Grzesiek stwierdził nawet, że ta sytuacja trzyma nas w szachu.
To była ważna decyzja
– Nie powinni państwo w ten sposób do tego podchodzić – powiedziała wówczas dyrektorka. – Taka decyzja musi wypływać wyłącznie z wewnętrznego pragnienia, a nie z poczucia obowiązku.
– Rozumiem, źle to ująłem. Chodziło mi o to, że pragniemy zaadoptować tę dziewczynkę, ponieważ już teraz czujemy, że jest częścią naszej rodziny – sprostował swoją wypowiedź.
– Ja się w pełni zgadzam z moim mężem – oznajmiłam twardo. – Zwłaszcza że Iza powoli przestaje nosić pieluchy, więc to idealny moment na kolejną pociechę. We dwójkę będą miały fajniej. Przecież sama też mam siostrę! – powiedziałam z uśmiechem, a dyrektorka ośrodka zrewanżowała się tym samym.
Nie owijała w bawełnę
Jednak po chwili zrobiła poważną minę, nachyliła się nad blatem i wyznała coś, co nami wstrząsnęło. Coś, co do teraz wywołuje w nas silne emocje:
– Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że mama Izy ma dopiero dwadzieścia cztery lata i to zapewne nie ostatni raz, kiedy zaszła w ciążę – powiedziała, a my osłupieliśmy. – Nie straszę was ani nie próbuję w ten sposób do niczego nakłaniać. Po prostu chcę, żebyście mieli świadomość, że wasza córeczka może jeszcze dostać parę młodszych braciszków albo siostrzyczek…
Emocje chyba wtedy wzięły górę i nie zaprzątaliśmy sobie głowy takimi sprawami. Najważniejsze było to, że Izie przybędzie siostra. Taka idea przyświecała nam, gdy przekroczyliśmy próg domu i odliczaliśmy dni do momentu adopcji, który jest już przeszłością.
Jesteśmy szczęśliwą rodziną
Obecnie nasza rodzina liczy cztery osoby i ponownie czujemy się cudownie. Przyznaję jednak, że myśl o następnym telefonie z placówki opiekuńczej nieco psuje mi humor. Przy dwójce pociech radzimy sobie z wydatkami, ale z trójką byłoby nam zdecydowanie ciężej. Postanowiliśmy mimo to, że jeżeli biologiczna mama naszych dziewczynek po raz kolejny będzie w stanie błogosławionym, przygarnęlibyśmy następne maleństwo. Nie będzie łatwo, ale poradzimy sobie z tym wyzwaniem.
– Okej, Beatko. A co będzie, gdy przyjdzie na świat kolejne dziecko, czwarte? – zagadnął pewnego dnia Grzegorz.
– O czym ty opowiadasz? Nie żartuj sobie, skarbie – odpowiedziałam, czując, jak robi mi się niedobrze.
– Wiesz, jak to bywa. Słuchałaś, co mówiła kierowniczka. Ona jest jeszcze młodziutka…
– Nie mam pojęcia, Grześ…
– Po prostu rodzi się wątpliwość, w którym momencie stwierdzimy, że wystarczy.
– Przestań tak gadać, naprawdę cię o to błagam...
– Ale tak może wyglądać przyszłość.
– Dobra, nie zaprzątajmy sobie tym głowy na razie, co? Zrób to dla mnie. To jeszcze kawał czasu...
Tamtego wieczoru postanowiliśmy, że na ten moment ograniczymy nasze plany do następnego malucha. Przygarniemy trzecie dziecko, ale co przyniesie jutro – tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Beata, 32 lata