Reklama

Dorosły mężczyzna, a płacze jak dziecko – tak pewnie myślą mijający mnie ludzie. Tylko że oni nie wiedzą, co mnie dzisiaj czeka. Nie mają pojęcia, że dom, do którego właśnie wracam, za chwilę przestanie być prawdziwym domem, a stanie się pustym pomieszczeniem... Pustym, bez mojej małej Lenki. Za moment będę musiał spakować wszystkie jej ubranka i zabawki, w tym ukochanego pluszowego królika. A potem powiedzieć dziecku, że już nie wróci do swojego pokoju ze ścianami pomalowanymi jeszcze przez mamę na różowo. Już nigdy.

Reklama

Ciężarną po prostu wyrzucił za drzwi

Moja mała córeczka... Przez ostatnie sześć lat przyzwyczaiłem się tak o niej myśleć, choć nie jestem jej biologicznym ojcem. Lecz to ja byłem przy jej narodzinach, ja zmieniałem jej pieluszki, karmiłem ją, chodziłem z nią na plac zabaw i grałem w przeróżne dziecięce gry.

Mamę Lenki poznałem, gdy była w trzecim miesiącu ciąży i właśnie odeszła od męża. A raczej on wyrzucił ją z domu. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego zrezygnował z takiej cudownej kobiety. A przede wszystkim – dlaczego wyrzekł się własnego dziecka. Julia opowiadała mi o nim straszne rzeczy. Facet zajmował jakieś wysokie stanowisko w banku, dobrze zarabiał i w związku z tym kochał władzę. Jednocześnie nie stronił od alkoholu i prochów. Miał częste wahania nastrojów i zwyczaj popadania w depresję, kiedy wydawało mu się, że cały świat go wykorzystuje. Na czele z żoną.

Podczas jednego z takich ataków po prostu wyrzucił Julię za drzwi, tak jak stała. Wrzeszczał, że zaszła w ciążę jemu na złość, bo przecież on zawsze mówił, że w ogóle nie chce mieć dzieci. Julia w rozpaczy pojechała wtedy do swojej przyjaciółki, a mojej kuzynki, Danusi, i tak się właśnie poznaliśmy. Połączyła nas miłość od pierwszego wejrzenia. Wielka, bezwarunkowa. Gdy znajomi pytali, czy mi nie przeszkadza, że moja ukochana jest w ciąży z innym facetem, tylko pukałem się w głowę.

Ja już wtedy kochałem tę małą istotkę, bo przecież była częścią Julii! Kochałem zresztą wszystko, co było z nią związane. Moja piękna wystąpiła o rozwód. Sędzia zawahał się, czy go udzielić, bo wciąż była ciężarna, a w dodatku potwierdziła, że to dziecko męża. Na szczęście jej mąż zrobił wtedy taką scenę, że ich rozstanie zostało w te pędy urzędowo przypieczętowane. Biorąc ślub z Julią, byłem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ona też promieniała. Miała wkrótce rodzić. Wiem, że bardzo szybko zdecydowaliśmy się na zawarcie małżeństwa, ale naprawdę wierzyliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. I chyba mieliśmy rację.

Zobacz także

Nie ruszaj tego, co należy do mnie

Kiedy po raz pierwszy ujrzałem malutką Lenkę, cała moja miłość do jej matki spłynęła także na tę kruszynę. Od początku uważałem, że jest najdoskonalszą istotą na świecie. W przeciwieństwie do jej biologicznego ojca, bo on wyzywał ją od bękartów! Oboje z Julią mieliśmy więc nadzieję, że ten facet nie będzie robił żadnych problemów i zrzeknie się praw rodzicielskich do dziecka. Tylko wtedy Lenka mogłaby zostać oficjalnie, sądownie, uznana za moją córkę.

Głupi byłem i naiwny, że w to wierzyłem. Eksmąż Julii przyszedł bowiem do sądu z zupełnie innym zamiarem. Odegrał istną komedię, płacząc i lamentując, że wiarołomna żona zrujnowała ciepłe domowe gniazdko, które jej uwił, a teraz jeszcze zamierza odebrać mu ukochaną córeczkę. Oczywiście sędzia patrzyła na niego ze współczuciem i nawet nie było mowy, by zechciała odebrać mu ojcostwo. Eksfacet Julii wyszedł więc z sali sądowej, triumfując, i zaśmiał nam się w twarz.

– Nie ruszaj tego, co należy do mnie! – pogroził mi palcem.

Potem, ku naszej wielkiej radości, zniknął z naszego życia jak duch. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Jeśli sądziliśmy, że będzie domagał się tego, żeby mieć wpływ na życie Lenki, spotykać się z nią i podejmować dotyczące jej decyzje, to się myliliśmy.

A jednak cień „ojca” towarzyszył nam przez cały czas. Przecież Lena nosiła jego nazwisko i chociaż na co dzień staraliśmy się o tym nie pamiętać, trudno było ten fakt zignorować na przykład podczas zapisywania małej do żłobka czy wyrabiania jej paszportu. Każda konieczna obecność ojca wiązała się z kłopotami, bo były mąż Julii na przykład umawiał się z nami w urzędzie, a potem nie przychodził. I tak po kilka razy, aż groziliśmy mu sądem.

Wtedy łaskawie podpisywał stosowne papiery. Głupi byłem, że nie chciałem od niego alimentów na Lenkę. Bo to ja zaprotestowałem, kiedy o tym rozmawialiśmy. Moja żona nalegała, aby jej były mąż płacił, skoro uznał córkę, lecz ja uniosłem honorem i powiedziałem, że sam potrafię zarobić na dziecko, które mówi do mnie „tato”. Nie miałem wtedy pojęcia, że kiedyś zostanie to wykorzystane przeciwko mnie... Mijały lata, Lenka rosła i była coraz piękniejsza. Ledwie skończyła trzeci rok życia, a zaczęła nas męczyć o rodzeństwo.

– Chyba już czas na kolejne dziecko… – stwierdziliśmy i zaczęliśmy się o nie starać.

Sądziliśmy, że wystarczy kilka zbliżeń i już. Tymczasem Julia wprawdzie zaszła w ciążę, lecz natychmiast ją poroniła. Trzy pierwsze poronienia odbyły się w tak wczesnym stadium, że nawet nie poszła z tym do ginekologa. Ledwie bowiem test wykazał ciążę, a już krwawiła.

Przegraliśmy tę walkę i zostałem sam

Potem jednak zaczęły się niebezpieczne krwotoki i w końcu żona poszła do lekarza. Diagnoza zwaliła nas z nóg. Julia chorowała. Okazało się, że nie tylko nie będę miał z nią dziecka, ale mogę stracić i ją... Walka o życie mojej ukochanej trwała ponad dwa lata. Ile ja w tym czasie wylałem łez! Chociaż starałem się do końca nie tracić nadziei, faktów nie dało się ignorować. Moja żona odeszła i zostaliśmy z Lenką sami.

Podczas choroby Julii w ogóle nie myślałem o tym, co się stanie z małą, jeśli moja żona umrze. Wydawało mi się jasne jak słońce, że Lenka zostanie ze mną. Była przecież moją ukochaną córeczką, a ja jej tatusiem. Zawsze mnie tak nazywała. Wiedziałem o niej wszystko – jakie lubi jogurty, jakie bajki, jakie gry i zabawy. Kiedy Julia była już bardzo słaba, ja nawet opanowałem do perfekcji prasowanie sukieneczek Lenki z mnóstwem falbanek. Teraz mógłbym to robić z zamkniętymi oczami.

Drań! Widok eksmęża Julii, stojącego między żałobnikami podczas pogrzebu mojej żony, był dla mnie prawdziwym szokiem. Niemal zapomniałem o jego istnieniu! Przez całą chorobę Julii nie dał znaku życia; nawet nie zapytał, czy mógłby w jakikolwiek sposób pomóc; nie współczuł, nie pokazał się na oczy. A przecież ta kobieta była matką jego córki!

Teraz zaś stał sobie jak gdyby nigdy nic nad jej grobem i rzucał do niego grudkę ziemi... Jeśli miałem nadzieję, że po pogrzebie znowu zniknie z naszego życia, to się znowu myliłem. Ten drań podszedł do Lenki i zaczął ją ściskać, tytułując przy wszystkich swoją ukochaną córeczką. Mała się przestraszyła. Przecież w ogóle go nie znała, widziała go może ze dwa razy w swoim krótkim, sześcioletnim życiu, więc był dla niej praktycznie obcą osobą. W rezultacie się popłakała, ale chyba niewiele osób załapało, że to nie był płacz z tęsknoty za mamą, tylko strach przed nieznanym ojcem.

Gdybym na tym cmentarzu był przytomniejszy, to pewnie już od tamtego momentu bym podejrzewał, że wkrótce wydarzy się coś bardzo złego. Ja jednak w ogóle nie przyjmowałem do wiadomości, że z prawnego punktu widzenia opieka nad Lenką mi się nie należy... Uświadomiłem to sobie dopiero, kiedy ten facet przyjechał po dziecko. Ot, tak – po prostu pojawił się w moim domu pewnego dnia. Jak kurier po paczkę.

Oczywiście zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem. Sąsiedzi opowiadali mi potem, że jeszcze tego samego popołudnia wrócił z policją. Ale ja już byłem wtedy z dzieckiem u znajomych, u których się ukryłem. Po rozmowie z adwokatem wystąpiłem do sądu o to, aby Lenka została ze mną. Miałem mocne argumenty: swoją miłość do małej i jej przywiązanie do mnie oraz do miejsca, w którym mieszkała od urodzenia.

Najpierw sąd wydał decyzję, że do czasu rozpatrzenia wniosku mała ma mieszkać ze mną. Bardzo mnie to ucieszyło: naiwnie sądziłem, że taki werdykt zapowiada rozstrzygnięcie sprawy na moją korzyść. Niestety, sąd nakazał też umożliwienie biologicznemu ojcu spotkań z córką. Potem ten padalec przykładnie się na spotkania stawiał, zawsze w towarzystwie jeszcze jednej osoby. W ten sposób zapewnił sobie świadka, i to wiarygodnego, bo jego znajoma była dość znaną psycholożką dziecięcą.

Kiedy więc doszło do rozprawy, biologiczny ojciec Lenki miał w ręku mnóstwo argumentów. Opowiadał przed sądem bajki, jak bardzo cierpiał odcięty od swojego dziecka. Twierdził, że przez te wszystkie lata żona i ja ograniczaliśmy mu kontakt z małą. No i powiedział jeszcze, że ja zabroniłem Julii brać od niego pieniądze, żeby potem nastawiać córkę przeciwko niemu i dowodzić, jakim jest złym ojcem. Dlatego on dawał mojej żonie pieniądze po cichu, do ręki. Tak, abym ja się o tym nie dowiedział.

Podważył więc nie tylko moje uczucia do Lenki, ale i mój związek z Julią. W oczach sądu staliśmy się małżeństwem, które wciąż się okłamywało. I nie miało znaczenia, że to on łgał jak najęty.

Nie przemebluję pokoju mojej córeczki

Sąd dał wiarę jego kłamstwom i wydał wyrok nakazujący przekazanie dziecka biologicznemu ojcu. „Dla dobra dziecka…”– przeczytałem w uzasadnieniu. Chciało mi się wyć z rozpaczy. I właśnie dziś, w piękny, słoneczny, majowy dzień, nadeszła chwila, gdy moja mała dziewczynka ode mnie odejdzie. Z początku jej – pożal się Boże – ojciec nie chciał nawet zabrać ze sobą zabawek małej i jej ubrań, jednak udało mi się go przekonać.

Wyobrażałem sobie, jak Lenka by się czuła, gdyby została nagle pozbawiona swojej ulubionej różowej sukienki z haftowanym kołnierzykiem albo ukochanego królika, z którym nigdy się nie rozstawała. Groza. Przekonałem się znowu, że tego sukinsyna w ogóle nie obchodzą uczucia dziecka. Zgodził się, żebym spakował Lence kilka rzeczy dopiero wtedy, gdy go prawie błagałem. Miał facet satysfakcję!

Czuję też, że on zrobi wszystko, abym już nigdy nie zobaczył Lenki. Ale ja nie zamierzam odpuścić, chociaż znajomi mi doradzają, bym dał sobie spokój.

– Prawnie nie masz nic do dziecka, a sąd nie uwierzył, że jesteś z nim związany uczuciowo. Jeszcze napytasz sobie biedy – słyszę nieustannie.

Reklama

Jednak ja mam za sobą całą rodzinę Julii. Jej rodziców i siostrę. Oni również się boją, że były mąż Julki odizoluje ich od Lenki, i mają zamiar walczyć w sądzie o prawo widywania się z małą. Ja natomiast będę walczyć o moją córkę do końca! Jestem jej tatą. Sześć lat wychowywałem to dziecko i kocham je nad życie. Ciekaw jestem, co by powiedział biologiczny ojciec, gdyby go zapytać, czy ma jakieś zdjęcia ze swoją podobno ukochaną córeczką... Ja mam ich mnóstwo.

Reklama
Reklama
Reklama