Reklama

Niektórzy ludzie pokazują swoją prawdziwą twarz dopiero wtedy, gdy poczują zapach pieniędzy albo... świeżo odmalowanych ścian. Bo to śmieszne, jak nagle wszystkim przypomina się o twoim istnieniu, kiedy widzą coś, co mogliby uznać za swoje. A przecież wcześniej nawet nie zadzwonili, nie zapytali, czy czegoś nie potrzeba. A ja nigdy nie miałam w zwyczaju udawać, że czegoś nie widzę. Zwłaszcza kiedy ktoś próbuje mnie zrobić w konia. Nie mam cierpliwości do świętoszków, którzy najpierw znikają, a potem wracają jak bumerang – z pretensjami i roszczeniami.

Reklama

Wzruszyłam ramionami

– Niech pani otworzy, wiemy, że pani jest w środku! – darła się jakaś baba zza drzwi. – Mamy prawo wiedzieć, co się dzieje!

Była sobota, ósma rano, kawa jeszcze się nawet nie zaparzyła do końca, a ja już miałam ochotę wrócić do łóżka i udawać, że mnie nie ma. Ale nie, pukali, jakby mieli zaraz wyłamać drzwi. No to otworzyłam. Czwórka ludzi. Wypindrzone kobitki w garsonkach i dwóch facetów z minami, jakby przyszli rozwiązać jakąś sprawę kryminalną. Jedna z nich wysunęła się na prowadzenie.

– Pani Renata? Opiekunka naszego dziadka?

– A państwo to...? – spojrzałam z rozbawieniem. – Bo wiecie, przez ostatnie trzy lata jakoś was tu nie widziałam.

– Jesteśmy rodziną! – wypaliła druga. – Rodziną Stanisława K. A pani... chyba sobie coś pani za bardzo wzięła do serca.

– Kawę? – zapytałam słodko. – Bo jeśli chcecie o spadku, to zapraszam z prawnikiem.

Zrobiło się cicho. Jeden z facetów wyjął z teczki jakiś papier i pomachał mi nim przed nosem, jakby chciał mnie zahipnotyzować.

– Tu jest oświadczenie, że nasz dziadek był w złym stanie. Mamy zamiar złożyć wniosek o unieważnienie.

– Proszę bardzo – wzruszyłam ramionami. – Nie liczcie na to, że się przestraszę. Pan Staszek był przytomniejszy od was wszystkich. A wy, kochani, gdzieście byli, kiedy trzeba mu było pampersa zmienić albo dać mu zupę?

Dziewczyna z grzywką zacisnęła usta. Patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zniszczyć wzrokiem. A ja? Stałam w drzwiach w szlafroku z flamingami i miałam to wszystko głęboko gdzieś.

– My tu jeszcze wrócimy – rzuciła groźnie.

Trzasnęłam im drzwiami przed nosem.

Nie wiedziałam, o czym mówi

To, że wrócą, wiedziałam. Nie sądziłam, że będą aż tak zdeterminowani.

– Dzień dobry pani Renato – usłyszałam cichy głosik przez domofon dwa dni później. – Przyszłam porozmawiać... w imieniu rodziny.

Głos był inny niż wtedy na schodach. Cichszy, bardziej ugładzony. Pomyślałam: „Oho, teraz będą grali na litość”. Weszła. Pachniała perfumami, które kosztują więcej niż moje miesięczne rachunki.

– Pani musi zrozumieć, że jesteśmy w szoku – zaczęła, siadając na mojej kanapie jak u siebie. – Nikt z nas nie wiedział, że dziadek... że zrobił coś takiego. To dla nas ogromny cios.

– Cios? – uniosłam brew.

– To nie było w porządku – kontynuowała, jakby mnie nie słyszała. – Pani wykorzystała jego słabość. Był stary. Samotny. Zdezorientowany...

– Ale zorientowany na tyle, żeby wiedzieć, co podpisuje – przerwałam jej.

Na chwilę zamilkła. Wzięła głęboki oddech, a potem się uśmiechnęła. Ten uśmiech znałam – sztuczny jak rzęsy, które właśnie poprawiała jednym palcem.

– Mamy... nagranie – rzuciła spokojnie. – I jeśli pani nie zdecyduje się dobrowolnie zrzec się spadku, to być może będziemy zmuszeni je opublikować.

– Nagranie? – powtórzyłam, zaskoczona. – Jakie nagranie?

– Pani wie dobrze, o czym mówię – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – I myślę, że nikt nie chciałby, żeby to wyszło.

A potem wstała, zapięła płaszczyk, rzuciła jeszcze jedno spojrzenie i wyszła. Zostałam w salonie, gapiąc się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała.

Wzięłam głęboki oddech

Nie spałam tej nocy. Rano zrobiłam sobie kawę mocniejszą niż zwykle i podeszłam do okna. I wtedy zobaczyłam. Szyba – pęknięta. Idealnie po skosie. Ktoś rzucił czymś w nocy. A może nad ranem? Może wtedy, gdy wreszcie przysnęłam? Nieważne. Wystarczyło, by zrobiło mi się zimno. Nie z chłodu, tylko z nerwów.

– No pięknie, czyli jednak zaczęli działać – mruknęłam, wkładając płaszcz i wychodząc do ogrodu.

Na trawie leżał kamień. Owinięty w papier. Z napisem markerem: „ODDAJ TO, CO NIE TWOJE”. Zesztywniałam. Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i wzięłam głęboki oddech. Zadzwoniłam do Marty, mojej przyjaciółki. Odebrała zaspana.

– Nie zgadniesz, co się właśnie odwaliło. Wnuczka pana Staszka najpierw grała słodką idiotkę, potem wyskoczyła z jakimś nagraniem, a dziś rano mam rozbitą szybę.

– Co?! – Marta momentalnie się obudziła. – Masz iść z tym na policję.

– Wiem. Tylko... zastanawiam się, czy oni naprawdę coś mają?

– A jeśli tak, to co?

Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej coś mi świtało.

Coś rozumiałam

Jeszcze tego samego dnia poszłam na strych. Zawsze, kiedy czegoś szukałam, szłam tam. To było jego królestwo. Jego papiery, książki, radia, stare kasety i mnóstwo gratów, których nie pozwalał wyrzucić. Zaczęłam grzebać. W kartonach, w szufladach, w tych wszystkich metalowych pudełkach po cukierkach, które dawno przestały pachnieć słodyczami. I wtedy, pod starym swetrem, znalazłam mały dyktafon. Taki tani plastikowy szmelc z bazaru. Nacisnęłam play. Najpierw nic. Szum. Skrzypienie. Jakieś trzaśnięcie drzwiami. I w końcu… głos.

– To się wszystko źle skończy – męski głos, zacięty, zdenerwowany.

– Niech się wydaje. Mam to gdzieś – odpowiedział pan Staszek, wyraźnie słabszym głosem. – Nie będę umierał z tym na sumieniu. Przestań mnie straszyć, Michał.

Zatkało mnie. Michał był jego siostrzeńcem. Tym, który teraz przyjechał „pomóc rodzinie odzyskać, co się należy”. No pięknie. Czyli jednak jakieś nagranie istniało. Przewinęłam dalej. I znów ten sam dialog, tylko tym razem ostrzejszy.

– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Chcę, żeby Renata miała ten dom i spokój.

Zamarłam. Czyli pan Staszek wiedział, że będą chcieli mnie pogrążyć. Wiedział, że Michał coś zbroił. I nagrał go. Jako zabezpieczenie? A może jako ostrzeżenie? Zaczęło mi się wszystko układać w głowie. Zeszłam ze strychu i zamknęłam drzwi na klucz. A potem pojechałam do Michała.

– Dzień dobry – uśmiechnęłam się do niego słodko, gdy otworzył.

Czego chcesz?

– Pogadać. O nagraniach.

Zbladł.

Utarłam mu nosa

– Nie rozumiem, o czym mówisz – warknął Michał, patrząc na mnie jak na karalucha. – Jakie nagrania?

– Och, przestań.

Rozsiadłam się na jego kanapie bez zaproszenia.

– Nie jestem głupia. Wiem, że twoja kochana siostra próbowała mnie nastraszyć. Ale chyba się nie spodziewała, że znajdę dyktafon.

– Dyktafon?

– Z twoim wyznaniem – powiedziałam słodko, a potem dodałam już ostrzej.

Zamilkł. Wbił wzrok w dywan. Wiedział, że mam go w garści. I ta chwila, ten moment... smakował lepiej niż kawa z bitą śmietaną.

– Czego chcesz? – spytał cicho.

– Spokoju. Od ciebie, od twojej rodzinki, od tej napuszonej barbie z grzywką. Macie się ode mnie odczepić. Dom jest mój. Darowizna legalna. A jeśli spróbujecie coś jeszcze zrobić, to nagranie ląduje u prawnika.

– Szantaż.

– Nie. To się nazywa: odpowiedź.

Wstałam i poprawiłam płaszcz.

– Przekaż siostrze, że jak jeszcze raz rzuci mi kamieniem w okno, to się nie skończy na mandacie. Bo na nią też coś się znajdzie.

Nie zaprzeczył. Czyli coś wiedział. Wyszłam z jego domu z taką satysfakcją, że niemal się uniosłam nad chodnikiem. Wiedziałam, że jeszcze będą próbowali. Może nie teraz, ale kiedyś. Wiedziałam też, że już nie mam się czego bać.

Od tamtej rozmowy minęły trzy tygodnie. Cisza jak makiem zasiał. Nikt nie puka, nikt nie straszy, nikt nie przysyła gróźb. Nawet te ich pozwy „o unieważnienie darowizny” nagle przestały się materializować. A przecież tak się napinali. Julka przestała chodzić po okolicy, Michał pewnie siedzi cicho jak mysz pod miotłą. I bardzo dobrze. Dom został mój. Czasem siadam sobie na werandzie z kawą, słucham tych wszystkich dźwięków dnia – samochody, ptaki, wkurzony sąsiad zza płotu. I uśmiecham się do siebie, bo wiem, że choć życie nie raz potrafiło mnie przeżuć i wypluć, to tym razem... to ja wygrałam. I jeśli jeszcze raz ktoś spróbuje mi to odebrać – to lepiej, żeby miał bardzo dobrego prawnika.

Renata, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama