„Bogate córki sąsiadki robią z niej darmową nianię. One pławią się w luksusach, a ich matka nie ma na chleb”
„Te rozpieszczone panny to po prostu samolubne jędze. Co więcej, obie mają świetną pozycję. Matka nie dość, że nie może liczyć na wsparcie córek, to jeszcze bez przerwy musi zajmować się ich pociechami, zupełnie jakby ich nie było stać na nianię”.

- listy do redakcji
Zosia jest cudowną kobietą
Byłam akurat z wizytą u mojej koleżanki Zosi, która mieszka po sąsiedzku. Siedziałyśmy sobie w kuchni, raczyłyśmy się kawką i plotkowałyśmy, kiedy znikąd rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Moja przyjaciółka zerwała się jak oparzona i poleciała otworzyć.
– To na pewno listonosz Mietek. Kto wie, może przyniósł mi świeży katalog z kosmetykami! – krzyknęła radośnie, a na jej buzi pojawił się szeroki uśmiech.
Była w błędzie, sądząc, że będzie miała chwilę spokoju. Nagle do pomieszczenia wkroczyła jej dorosła już córka, wnosząc ze sobą intensywny zapach ciężkich, orientalnych perfum. Dziewczyna prowadziła za rękę swoją małą, głośno protestującą pociechę – trzyletnią Marysię. Nawet nie pomyślała, by przywitać się z matką, a mnie ledwo zaszczyciła przelotnym „dzień dobry”, unikając przy tym kontaktu wzrokowego.
Zośka jest naprawdę świetną kobietą, ale jeśli chodzi o jej córki, to już inna sprawa... Nie dość, że niesforne, to jeszcze ciągle narzekają na cały świat. Każda kolejna jest gorsza od poprzedniej! Sylwia próbowała ściągnąć małej szalik, przy okazji strasznie na nią zrzędząc, więc nic dziwnego, że dzieciak zaczął jeszcze głośniej wrzeszczeć. „Dobrze, że ja mam takie rzeczy już z głowy” – pomyślałam, uśmiechając się sama do siebie i wspominając, jakim trudnym brzdącem był mój młodszy synek.
– Spójrz tylko, mamo! Od samego rana tak się zachowuje! – powiedziała do Zosi. – Za chwilę muszę wyjść do klientki, a nie mam komu jej zostawić! No już, ucisz się! Jak zaraz nie przestaniesz beczeć, to oberwiesz w tyłek! – wykrzyczała w stronę malucha.
– Daj spokój, wystraszyłaś małą – skarciła córkę Zosia, tuląc wnuczkę. – Co jest, promyczku? Chcesz pobyć z babunią? – pogładziła dziewczynkę po kruczoczarnych kręconych włoskach, a ta momentalnie się uspokoiła.
– Ale ekstra! – uradowała się córka sąsiadki, szybko grzebiąc w torebuni. – Proszę, tu jest recepta! Nie mam czasu skoczyć do apteki, więc byłoby wspaniale, gdyby mama mogła... – cisnęła papierek na blat, ale kasy to już, naturalnie, nie zostawiła.
„No proszę – przemknęło mi niechętnie po głowie. – Wielka szycha z tej prezeski, a matka nawet wykupować jej leki będzie. Jakby jeszcze było z czego! Przecież Zosi ledwo wystarcza ta lichutka emeryturka na przeżycie”.
– To pa! – córa sąsiadki zakręciła się w miejscu i niewiele myśląc o pożegnaniu z nami czy dzieckiem, wypadła z mieszkania jak oparzona.
No to wzięłyśmy tę malutką pod opiekę. Ale nie ukrywam, że krótko u niej wytrzymałam, bo ta mała była okropnie rozkapryszona i wiecznie coś jej nie pasowało. Normalnie głowa mnie bolała od tego jej wydzierania się. Trzeba było non stop na nią uważać. Mój brzdąc jak był mały, to nawet tak nie rozrabiał...
Jeszcze nie doczekałam się wnucząt, ale szczerze mówiąc, jakoś specjalnie za tym nie tęsknię. Szczególnie, gdy obserwuję pewne sytuacje... Uważam, że w życiu zrobiłam, co do mnie należało, więc obecnie po prostu relaksuję się i cieszę każdą chwilą. Mam własne sprawy, przyjaciół, hobby, a do tego, odpukać, sporo werwy. Nie narzekam na swój los, w przeciwieństwie do biedaczki Zosi...
Wszystko podporządkowała dzieciom
Poznałyśmy się raptem dwa lata temu, gdy przeprowadziłam się do nowego mieszkania, ale z tego, co do tej pory zaobserwowałam, latorośle mojej sąsiadki traktują ją jak służącą. To po prostu typowe samolubne panny. Co ciekawe, obie mają świetną pozycję. Jedna poślubiła prezesa sporej spółki z branży tekstylnej, druga doktora, a ich matula ledwo wiąże koniec z końcem! Niejednokrotnie sama musiałam pożyczać Zośce kasę, bo czasem brakowało jej do pierwszego. Jakby tego było mało, córki nie dość, że nie wspomogą matki finansowo, to jeszcze non stop zrzucają na nią opiekę nad swoimi pociechami, zupełnie jakby nie było ich stać na nianię...
Kolejnego poranka planowałam zabrać moją sąsiadkę Zosię na przedstawienie teatralne – udało mi się zdobyć wejściówki w konkursie SMS-owym i byłam podekscytowana perspektywą wspólnego wyjścia. Niestety...
– Okropnie mi przykro, Bogusiu, ale nie mogę z Tobą iść – usłyszałam w słuchawce wczesnym rankiem. Zosia poinformowała mnie, że lada chwila przyjedzie do niej druga córka i przywiezie siedmioletniego syna. – Maluch jest przeziębiony i nie może pójść do przedszkola, a Iza koniecznie musi stawić się w pracy, ponoć czeka ją ważne spotkanie.
– A więc córka po raz kolejny wcisnęła ci opiekę nad chorym wnuczkiem na cały dzień? Pamiętasz, jak ostatnio się rozchorowałaś, a ona nawet nie przyszła po recepty do apteki? – odparłam, przypominając jej poprzednią sytuację.
– No ale co poradzę? Sama wiesz, że nie mam wyboru. Poza tym dałam już słowo Izie, a za chwilę ma podrzucić małego – Zosia tylko ciężko westchnęła. – Strasznie mi przykro, że tak się wszystko ułożyło. Tak bardzo czekałam, aż gdzieś razem wyskoczymy…
– Powinnaś była uprzedzić Izę o tym wypadzie! – zdenerwowałam się.
– Jak ty będziesz babcią, to zrozumiesz, że różnie w życiu bywa... Dobra, nie gniewaj się, jeszcze raz przepraszam i lecę. Muszę skoczyć do sklepu, żeby kupić parę rzeczy Kamilowi.
Pewnego dnia, zupełnie nieoczekiwanie, nasze drogi ponownie się skrzyżowały. Tym razem w małym osiedlowym sklepiku z owocami i warzywami. Byłam akurat w trakcie wybierania świeżutkich malin, które miały posłużyć mi do zrobienia pysznej, słodkiej tarty. Zosia z kolei, skrupulatnie przyglądała się pomidorom. W tle zaś wesoło hasały jej wnuczęta.
– Jak to?! Dały ci pod opiekę od razu dwójkę maluchów?! – nie dowierzałam i byłam pod wrażeniem takiego obrotu spraw.
– No cóż, tak się akurat złożyło – powiedziała Zosia, nonszalancko wzruszając przy tym ramionami. – Moje córki mają teraz urwanie głowy i...
W międzyczasie Kamil złapał wózek na zakupy obiema rękami, nabrał prędkości i zanim zdążyłyśmy cokolwiek zrobić, wjechał prosto w regał z dżemami. Zrzucił z półki parę dużych słoików, które rzecz jasna potłukły się w drobny pył. Biedna Zosia była zmuszona za nie zapłacić, nie miała innego wyjścia.
– Słonko, powinnaś się w końcu postawić! Ledwo co miałaś operację, kulejesz na to biodro, a tu co? Robią z ciebie darmową opiekunkę! – zagadnęłam ją, gdy wpadłyśmy do mnie na szybką kawkę.
Totalnie mnie zatkało, jak raptem parę minut po tym wszystkim usłyszałam pukanie do drzwi. Jak je uchyliłam, to normalnie oczy mi wyszły na wierzch ze zdziwienia, bo stała w nich jedna z córek Zośki. No po prostu szok, że te dzieciaki są w stanie wytropić matkę nawet w jakiejś norze! Normalnie jakby miały wbudowany GPS na mamuśkę!
Powinna w końcu się postawić
– Jest mama u pani? – wycedziła, nawet nie siląc się na powitanie.
– Witam szanowną panią – odparłam z ironią. – Obawiam się, że Zosi u mnie się nie uświadczy – skłamałam prosto w oczy, zatrzaskując drzwi tuż przed twarzą impertynentki.
W ułamku chwili rozległ się kolejny dzwonek, a ona szarpnęła za klamkę! Cóż za nieokrzesana panna! Nie wiem po kim odziedziczyła te maniery, ale na pewno nie po mojej zacnej sąsiadce.
– Gdyby przypadkiem wpadła pani na moją mamę, to niech pani jej powie, że po południu przywiozę małego i super by było, jakby mógł u niej przenocować – te słowa dosięgły moich uszu.
– Strasznie mi przykro, ale za chwilę lecę do siostry w Berlinie, więc raczej nie dam rady przekazać – po raz kolejny zmyśliłam.
– Co takiego? Błagam, niech mi pani pomoże! Zostałam z niczym, z matką nie mogę się skontaktować, a ja...
– Jest mi naprawdę przykro. Do zobaczenia – ucięłam rozmowę, znów zamykając drzwi.
– Zupełnie niepotrzebnie tyle nakłamałaś – zmartwiła się Zosia. – Ewidentnie potrzebowała pomocy.
– Oszalałaś? Czy ty masz uszy i słyszysz, jak ona traktuje innych?! – zirytowałam się. – Miej gdzieś tę gówniarę, niech sobie sama poradzi! A my skoczmy na jakieś zakupy.
– Przestań, pewnie jest w trudnej sytuacji. Jej przełożona to... – zaczęła, ale nie dałam jej dokończyć.
– Zosiu, nic mnie nie obchodzi jej przełożona! Twoja latorośl w ogóle cię nie szanuje i jeżeli czegoś z tym nie zrobisz, to będzie tylko coraz ciężej! – wydarłam się.
– Racja, pewnie masz słuszność, ale wiadomo, rodzina to rodzina... – sąsiadka z rezygnacją wzruszyła ramionami.
– Co ty mówisz! W życiu nie dałabym się moim dzieciom tak pomiatać! – zaprzeczyłam stanowczo. – A właśnie, Wielkanoc za pasem. Jak co roku dałaś się wyrolować i bierzesz całą imprezę na siebie?
Przykro mi, że musi przez to przechodzić
– Cóż, małe dziewczynki mają takie preferencje – powiedziała Zosia, spoglądając w dół.
– Małe?! Dziewczynki?! – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. – Twoja starsza córka niedługo skończy czterdzieści lat! Pora dorosnąć, na litość boską! W tym roku potraktuj je tak samo jak one ciebie! Niech same zorganizują sobie święta. Przecież mają przestronne domy, kasę...
– Brak im wolnej chwili – Zosia uniosła ramiona w geście rezygnacji. – Święta nigdy nie należały do ulubionych okazji Izy, a gdyby miała wybór, to pewnie zaserwowałaby na wigilijny wieczór pizzę...
– No to niech tak zrobi, co cię to obchodzi? – skrzywiłam się lekko. – A Ty sobie spokojnie siedź i pozwól, aby cię rozpieszczali, dokładnie tak, jak mnie przez te wszystkie lata od czasu, gdy nasze dzieciaki dorosły. Tym razem przygotuję tylko żurek. Dałam słowo synowej, poza tym zawsze świetnie mi wychodził. Ale reszta to już zadanie dziewczyn. Najważniejsze, żeby razem zabrały się za przygotowania świąteczne – stwierdziłam.
– Daj spokój, to byłby totalny armagedon, gdyby do tego doszło u nas – westchnęła Zosia, podnosząc się z miejsca. – Dobra, uciekam już, skarbie. Zadzwonię tylko do córki, żeby przywiozła Kamilka. I tak nie miałam dzisiaj nic w planach – dodała z rezygnacją.
– Zosiu, błagam, pomyśl jeszcze raz... – starałam się ją przekonać. – Serio, masz ochotę na kolejne godziny z tym małym krzykaczem?
– Bogusiu, Ty nic nie rozumiesz, ale zobaczysz, jak tylko twój pierwszy wnuczek przyjdzie na świat, od razu załapiesz, czemu to robię – rzuciła Zosia, kierując się w stronę drzwi.
Szczerze mówiąc, kompletnie nie wiem, jak ona daje sobie ze wszystkim radę. Gdybym była nią, to chyba przeprowadziłabym się w inne miejsce i zerwała kontakty z bliskimi. Ale patrząc z innej perspektywy, kto wie, może Zośka nie mija się z prawdą i gdy w przyszłości sama doczekam się wnuków, również całkowicie zwariuję na ich punkcie, poświęcając im każdą sekundę wolnego czasu, nie bacząc na własne wyczerpanie. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Bogusława, 61 lat