Reklama

Od zawsze mieszkaliśmy nad piekarnią, w tym samym miejscu, gdzie ojciec wypiekał chleb, a ja przysypiałem przy podręcznikach do historii sztuki. Studiuję architekturę i wciąż nie wiem, czy to dobry wybór. Codziennie rano czuję zapach drożdżowego ciasta, słyszę stukot łopat piekarskich i widzę mojego ojca – cichego, zamyślonego, zawsze tego samego.

Reklama

Nigdy nie mówił o przeszłości, jakby nie istniała. Matka tworzyła ciepło tego domu, ale to ojciec był jego fundamentem. Chociaż rzadko się uśmiechał, ufałem mu bezwarunkowo. Do dnia, w którym znalazłem na strychu coś, co wywróciło mój świat do góry nogami.

Nie mogłem w to uwierzyć

Zawsze wiedziałem, że strych to królestwo kurzu i starych pudełek. Tego dnia matka poprosiła mnie, żebym przyniósł stare albumy ze zdjęciami. Pół godziny grzebania między kartonami i pudłami, aż w końcu natknąłem się na coś, czego nie powinno tam być – drewnianą skrzynkę z metalowym zamknięciem. Była cięższa, niż się spodziewałem. Otworzyłem ją z trudem i zamarłem.

W środku – francuskie książki, ręcznie pisane notatki po łacinie, kilka fotografii przedstawiających stary, kamienny klasztor, a wśród nich… portret mojego ojca w habicie. Zrobiło mi się słabo. Mój ojciec? Zakonnik?

Zszedłem po schodach jak lunatyk, trzymając w rękach zdjęcie. Matka siedziała przy stole i sortowała pierniczki.

– Mamo… Co to ma być? – zapytałem, podchodząc i kładąc przed nią fotografię.

Zbladła. Dosłownie. Przez chwilę milczała, a potem tylko skinęła ręką.

– Znalazłeś to? – wyszeptała. – Myślałam, że tej skrzynki już dawno nie ma.

– Dlaczego nigdy mi nie powiedzieliście? To ojciec był w zakonie?!

– Janek, to nie takie proste... To jego historia. Nie moja – zaczęła się tłumaczyć, unikając mojego wzroku.

– Więc kto mi ją opowie? Bo chyba nie wyobrażacie sobie, że teraz po prostu o tym zapomnę.

Wyszedłem z kuchni, czując, jak serce bije mi w uszach. Wszystko, co wiedziałem o ojcu, właśnie się rozpadło.

To był dla mnie szok

Następnego dnia nie wytrzymałem. Czułem się jak dziecko, któremu ktoś podmienił rodziców. Czekałem, aż ojciec wyjdzie do piekarni, a potem wszedłem do kuchni. Mama obierała ziemniaki, tak spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło.

– Musisz mi powiedzieć wszystko. Od początku – rzuciłem twardo. – Kiedy go poznałaś?

Zamknęła oczy na dłużej, jakby musiała cofnąć się w czasie.

– Byłam na wakacjach. Sama. To był impuls – westchnęła. – Spotkaliśmy się w małym miasteczku we Francji. On… był wtedy w zakonie. Nowicjusz.

– I co? Zakochał się w tobie i rzucił wszystko? – zapytałem, z ironią, której nie potrafiłem powstrzymać.

– Właśnie tak – powiedziała z cichym uśmiechem. – Wbrew sobie, wbrew regułom, wbrew rozsądkowi. Walczył z tym uczuciem, ale przegrał. Albo… wygrał. To zależy, jak na to spojrzysz.

– I przez całe moje życie ani słowa? Nie zasłużyłem na prawdę?

– Janek… On zawsze czuł się winny. Bał się, że jeśli się dowiesz, stracisz do niego szacunek.

– A co wy myśleliście? Że się nie domyślę, że nie zapytam? Miałem ojca za wzór. Teraz nie wiem, czy w ogóle go znam.

Spojrzała na mnie z bólem.

– To nie jest kłamstwo. Chcieliśmy cię chronić. Chciałam, żebyś miał silny punkt oparcia. A on… chciał ci dać życie inne niż swoje.

Nie odpowiedziałem. Tyle lat w tej kuchni. Tyle rozmów o niczym. A najważniejszej nigdy nie było.

Stał się dla mnie kimś obcym

Nie mogłem spać. Kiedy o drugiej w nocy usłyszałem skrzypienie podłogi, podniosłem się z łóżka. Dom był cichy, ale z dołu dochodziły stłumione głosy. Schyliłem się i ostrożnie zszedłem po schodach. Drzwi do kuchni były przymknięte, zza nich sączyło się ciepłe światło.

– Adam, musisz z nim porozmawiać – usłyszałem głos mamy.

Zamarłem.

– Nie wiem, jak. On jest taki wrażliwy. Widzę, że już się oddala – powiedział ojciec szeptem, który mimo to miał w sobie jakiś ciężar.

– Nie oddala się. Janek po prostu czuje, że coś jest nie tak. Przecież to widać. Po jego oczach, po tym, jak cię unika.

– A ty myślisz, że mi to nie łamie serca?

Zrobiłem krok w stronę drzwi i pchnąłem je lekko.

Nie musicie już rozmawiać za moimi plecami – powiedziałem chłodno, wchodząc do kuchni.

Zamilkli. Ojciec spojrzał na mnie, a ja pierwszy raz od dawna poczułem, że nie mam przed sobą twardego piekarza, tylko człowieka z krwi i kości. Zwykłego, zmęczonego człowieka.

– Powiedz mi, tato. Powiedz wszystko. Bo inaczej... ja nie wiem, jak dalej z tobą rozmawiać.

Patrzył na mnie długo. W końcu skinął głową i westchnął.

– Dobrze, Janek. Jutro. Z samego rana. Usiądziemy i ci opowiem. Całą historię.

Nie spałem już tej nocy. W głowie kotłowało się za dużo.

Szczere wyznanie

Usiedliśmy w kuchni, gdy jeszcze było ciemno. Ojciec nalał nam herbaty, ale nikt jej nie dotknął. Patrzyłem, jak bawi się łyżeczką, jakby to mogło mu pomóc znaleźć słowa.

– Miałem osiemnaście lat, kiedy wstąpiłem do zakonu – zaczął w końcu. – Po liceum nie chciałem iść na studia. Szukałem czegoś większego. Ciszy. Odpowiedzi. Znalazłem ją w opactwie w Burgundii.

Wpatrywałem się w niego, jakby opowiadał o kimś obcym.

– Byłeś szczęśliwy?

– Na początku. Tamte dni były jak modlitwa – powiedział, głosem miękkim, który rzadko słyszałem. – Ale potem… przyszedł rozłam. Nie między mną a kościołem. We mnie. Pojawiła się kobieta. Twoja mama.

Spojrzał na mnie, a ja wreszcie dostrzegłem w jego oczach strach.

Zakochałem się. Nie chciałem, ale nie potrafiłem inaczej. Codziennie przychodziła po bagietki do klasztornej piekarni. Śmiała się do mnie jak nikt wcześniej. I wtedy poczułem, że chcę czegoś innego.

– Więc zrezygnowałeś?

– Tak. Zrzuciłem habit. I chociaż bolało... nigdy tego nie żałowałem.

Mama weszła do kuchni, wzięła rękę ojca w swoją. Przez chwilę panowała cisza. W tej ciszy było więcej czułości niż w setkach rozmów.

– I całe życie o tym nie mówiłeś? – zapytałem cicho.

– Bo całe życie próbowałem to odpokutować. Pracą. Chlebem. Milczeniem.

Nie umiałem nic powiedzieć. Tylko siedziałem i patrzyłem. Po raz pierwszy widziałem go takim, jakim był naprawdę.

Musiałem to zaakceptować

Wyszedłem z domu tuż po szóstej. Nie miałem celu. Błąkałem się bezwiednie po pustych uliczkach naszego miasteczka. Czułem, jakby ktoś usunął mi fundament spod nóg. Niby znałem ojca całe życie, ale dziś nie wiedziałem, kim jest.

Dotarłem pod kościół. Stałem przed nim dłuższą chwilę, jakby to była zamknięta twierdza, a nie miejsce modlitwy. Wszedłem do środka, usiadłem w ostatniej ławce. Byłem tam sam. Czułem, jak chłód przenika przez kurtkę, jak cisza dzwoni w uszach.

– Czy on uciekł? – wyszeptałem w pustkę. – Czy się poświęcił?

W głowie przelatywały mi obrazy: ojciec w habicie, ojciec z rękami w mące, ojciec, który nigdy nie mówił o uczuciach. Co wybrał? Miłość? Pracę? Ucieczkę?

Pomyślałem o sobie. Czy ja potrafiłbym tak zaryzykować? Rzucić wszystko? Czy umiałbym kochać na tyle mocno, by złamać przysięgę?

Zawsze podziwiałem go za spokój. Ale teraz zastanawiałem się, ile ten spokój kosztował. I czy nie był tylko zasłoną. Tarcza przed światem, przed sobą, przed tym, co stracił.

Wróciłem do domu, gdy słońce dopiero zaczynało się podnosić. Ojciec był już w piekarni. Słyszałem, jak wyrabia ciasto. Matka siedziała przy kuchennym stole, nie mówiąc nic. Usiadłem naprzeciw niej.

– Wiesz… – zacząłem cicho – może jeszcze tego nie rozumiem, ale chyba zaczynam akceptować.

Nie odpowiedziała. Tylko lekko się uśmiechnęła.

Nie musiał być święty

Następnego dnia obudziłem się przed budzikiem. Wstałem, ubrałem się po cichu i zszedłem do piekarni. Ojciec był już przy stole, formował bułki z taką precyzją, jakby każda z nich było czymś więcej niż tylko ciastem. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale nic nie powiedział. Włożyłem ręce do misy z mąką i zacząłem wyrabiać ciasto obok niego.

Nie potrzebowaliśmy słów.

– Pamiętasz, jak pierwszy raz pokazałeś mi, jak się robi zakwas? – zapytałem po dłuższej chwili.

Kiwnął głową. Uśmiechnął się.

– Myślałem wtedy, że robisz to tylko po to, żeby nie musieć rozmawiać. Ale chyba dopiero teraz rozumiem, że to właśnie była rozmowa.

Patrzył na mnie przez chwilę, a potem skinął głową jeszcze raz, tym razem głębiej. Pracowaliśmy w ciszy. Ale ta cisza była inna niż ta, która przez lata dzieliła nas jak mur. Teraz była jak modlitwa. Jak wspólny oddech.

Po pracy usiedliśmy w kuchni. Matka podała nam herbatę. Ojciec wyjął jeszcze ciepły chleb i pokroił go powoli. Położył kromki na stole. Jedna dla niej, jedna dla mnie, jedna dla siebie.

I wtedy zrozumiałem – może nigdy nie był świętym. Może jego powołanie nie kończyło się w murach klasztoru. Może zaczęło się dopiero wtedy, gdy został przy niej. Przy mnie.

Może piekł chleb, bo tak właśnie się modlił. Nie zmieniło się wszystko. Ale coś pękło. A z tej szczeliny pierwszy raz wyjrzało światło.

Janek, 23 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama