„Brat chciał być bogatym przedsiębiorcą, ale skończył w sklepie spożywczym. Ciężka praca nie nauczyła go niczego”
„Gdy my szukaliśmy stabilizacji, on chciał ryzykować. Problem w tym, że ambicja bez pokory często kończy się źle. Mimo porażek brat wciąż nie przyjmuje do wiadomości, że być może to nie świat się myli, tylko on”.

- Redakcja
Mój brat zawsze uważał się za kogoś wyjątkowego. Już w dzieciństwie roztaczał przed nami wizje przyszłości, w której to on rządzi światem, jeździ luksusowymi samochodami i zarządza setkami pracowników. Rodzice patrzyli na niego z dumą, ja – raczej z niedowierzaniem. Z czasem te marzenia przerodziły się w obsesję sukcesu. Kiedy inni kończyli studia, on otwierał własną firmę.
Zbyt wysokie mniemanie o sobie
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek przyznał się do błędu. Nawet kiedy w podstawówce zgubił portfel i oskarżył kolegę z klasy, a potem okazało się, że portfel leżał za łóżkiem – nie przeprosił. Po prostu machnął ręką i stwierdził, że „mógł go przecież ukraść”. Z wiekiem robiło się tylko gorzej. Lubił mówić o sobie jak o wizjonerze, ale w rzeczywistości był po prostu uparty i przekonany o własnej nieomylności.
– Ty to zawsze mierzysz za nisko – powiedział do mnie raz, kiedy opowiedziałem mu, że chcę iść do pracy w urzędzie. – Nudzisz się już na starcie. Zobaczysz, ja to rozkręcę.
Nie ukrywałem, że jego gadanie mnie drażniło. Każda rozmowa z nim kończyła się tak samo – wykład o tym, jak trzeba „ryzykować i myśleć jak rekin, a nie pływać z płotkami”. Tyle że za tymi wielkimi słowami nie szła wiedza ani plan. Miał zaledwie dwadzieścia trzy lata, ale mówił, jakby zarządzał globalnym holdingiem.
Rodzice kupili to w całości. Kiedy oznajmił, że zakłada własną firmę, mama natychmiast przyniosła mu z piwnicy starą szafkę i z dumą ustawiła ją w jego pokoju.
– Na dokumenty – powiedziała. Tata pożyczył mu pieniądze bez jednego pytania. A ja patrzyłem z boku i czekałem, aż rzeczywistość się odezwie. Bo kiedy ktoś idzie przez życie z klapkami na oczach, to albo się potknie, albo uderzy w ścianę.
Firma, która miała zmienić wszystko
Jego pomysł brzmiał tak niejasno, że nawet teraz trudno mi go opisać. Coś między aplikacją do zarządzania czasem a platformą coachingową dla młodych przedsiębiorców. Dużo słów, mało konkretów. Ale brat potrafił mówić z takim przekonaniem, że nawet ja przez chwilę dałem się nabrać. Na początku kręciło się wokół niego sporo ludzi – znajomi ze studiów, jacyś samozwańczy inwestorzy, nawet lokalny influencer z internetu, który zapowiadał „wielką współpracę”.
– To będzie przełom, serio – mówił do mnie, przeglądając coś na laptopie. – Mam już domenę, grafikę ogarnie kumpel z liceum, a za dwa miesiące ruszamy z kampanią.
– A aplikacja już działa?
– No jeszcze nie, ale to się robi w trzy tygodnie. Programista jest w Indiach, taniej wychodzi.
Kiedy zapytałem, czy ma jakąkolwiek umowę albo chociaż plan działania, oburzył się.
– Ty to masz mentalność urzędnika, serio. Wszystko byś chciał w tabelkach. Sukcesu nie robi się z Excela, tylko z wyobraźni!
Wyobraźni rzeczywiście mu nie brakowało. Przez pół roku obserwowałem, jak inwestuje w sprzęt, wynajmuje biuro w nowoczesnym budynku i zatrudnia ludzi, którzy tak naprawdę nie mieli co robić. Całość wyglądała imponująco – przynajmniej w mediach społecznościowych. Posty z hasztagami #startup, #grind i #futureboss pojawiały się codziennie.
Problem polegał na tym, że poza jego postami niewiele się działo. Aplikacja nie działała, klienci nie istnieli, a koszty rosły. Ale brat, jak zwykle, był przekonany, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Szybki wzlot, jeszcze szybszy upadek
Pewnego dnia zadzwonił do mnie i poprosił, żebym wpadł do biura. Brzmiał dziwnie – zbyt spokojnie jak na niego. Gdy wszedłem, siedział przy pustym biurku, a jego telefon milczał. Biuro, które jeszcze miesiąc wcześniej tętniło „startupowym życiem”, teraz wyglądało na opuszczone. Kilka krzeseł, puste kubki po kawie i zgaszony ekran projektora. Usiadłem naprzeciwko niego i nic nie mówiłem. Wiedziałem, że prędzej czy później sam zacznie.
– Musiałem zamknąć projekt – powiedział po chwili. – Programista zniknął, konto puste, a influencer zażądał pieniędzy za współpracę.
Nie powiedziałem nic. Nie dlatego, że nie miałem mu czego powiedzieć, ale dlatego, że wiedziałem, że i tak nie posłucha.
– To nie tak, że pomysł był zły – mówił dalej, patrząc gdzieś za moje plecy. – Po prostu ludzie mnie zawiedli. Każdy, kogo zatrudniłem, okazał się niekompetentny.
– Może nie powinieneś był im ufać na słowo? – zapytałem ostrożnie.
– No proszę cię, ty znowu swoje. Gdybym się przejmował wszystkim, to bym nigdy nic nie zaczął!
Jego głos podniósł się, jakby bronił się przed własnym rozczarowaniem. A może przed świadomością, że jednak nie był takim rekinem, za jakiego się uważał. Biuro zwinął w tydzień.
Rodzice byli w szoku, ale nie powiedzieli złego słowa. Mama ugotowała rosół „na pocieszenie”, a tata stwierdził, że każdemu może powinąć się noga. Tylko ja nie potrafiłem przejść nad tym tak łatwo. Nie dlatego, że mu zazdrościłem, ale dlatego, że wiedziałem, że niczego się z tego nie nauczył.
Powrót do rzeczywistości
Po upadku firmy brat przez chwilę chodził jak przygaszony. Ale tylko przez chwilę. Po dwóch tygodniach oznajmił przy kolacji, że „prawdziwi przedsiębiorcy po porażce wstają silniejsi”. Mama się uśmiechnęła, tata kiwnął głową, a ja patrzyłem na niego uważnie, bo coś w jego tonie brzmiało inaczej niż zwykle. Jakby sam nie do końca wierzył w to, co mówi. Mimo to wciąż próbował robić dobrą minę do złej gry.
Kiedy skończyły mu się oszczędności, zaczął szukać pracy. Nie było to łatwe, bo w CV miał tylko urwane projekty i kilka haseł, które brzmiały ładniej, niż wyglądały w praktyce. Po kilku rozmowach kwalifikacyjnych wrócił do domu w wyraźnie gorszym humorze. Złapałem go w kuchni, gdy siedział przy stole i stukał palcem w blat.
– I co? – zapytałem.
– Co „i co”? – odburknął. – Ludzie nie widzą potencjału. Patrzą na papierki, a nie na człowieka.
– To może spróbuj czegoś prostszego na początek?
– Ja? Prostszego? – parsknął. – Chyba żartujesz.
Ale trzy dni później wrócił w pomarańczowej kamizelce z logo dyskontu spożywczego. Patrzył w podłogę, jakby bał się, że ktokolwiek go zobaczy. Kiedy mama zapytała, jak było, wzruszył ramionami.
– To tylko na chwilę – mruknął. – Muszę mieć jakiś dochód, zanim ruszę z nowym projektem.
Wieczorem spotkaliśmy się w salonie. Usiadł ciężko na sofie, jakby nosił na plecach cały świat.
– Wiesz, to śmieszne – powiedział, nie patrząc na mnie. – Ludzie traktują cię tam jak nikogo. Jakbyś był tłem.
– Może to dobra lekcja pokory – zasugerowałem.
– Pokory? – prychnął. – Ja nie potrzebuję pokory. Ja potrzebuję szansy.
I wtedy zrozumiałem, że praca w dyskoncie nie zmieni go ani trochę.
Nie każdy się uczy
Minęły trzy miesiące, a brat wciąż pracował w dyskoncie. Udawał, że to tylko „czas przejściowy”, ale coraz częściej widziałem, jak wraca zmęczony, z podkrążonymi oczami i irytacją malującą się na twarzy. Wyglądał inaczej niż dawniej, choć sam nigdy by tego nie przyznał. Najbardziej zaskakiwało mnie jednak to, że mimo nowych doświadczeń wciąż mówił jak dawny wizjoner.
Pewnego popołudnia usiadłem z nim w kuchni. Wrzucał do tostera kolejną kromkę chleba i mamrotał coś pod nosem.
– Co cię tak gryzie? – zapytałem.
– Ludzie tam są… dziwni – odpowiedział. – Cieszą się z małych rzeczy. Jakby nie wiedzieli, że można mieć więcej.
– A ty wiesz?
– Oczywiście, że wiem! – uniósł głos. – Nie po to urodziłem się z ambicją, żeby całe życie wykładać towar.
– Ale może gdybyś spojrzał na to inaczej… – zacząłem.
– Przestań – uciął. – Wy macie jakieś kompleksy. Myślicie, że praca jest misją. A ja wiem, że to tylko etap. I że zasługuję na więcej.
To „więcej” powtarzał jak mantrę. Jakby bał się, że jeśli przestanie o tym mówić, to jego świat naprawdę runie. A przecież już dawno runął – tylko on jako jedyny nie chciał tego dostrzec. W weekendy przesiadywał nad szkicami nowych projektów, choć żaden nie miał szansy powstać.
Rodzice kibicowali mu w milczeniu, jakby bali się, że prawda go złamie. A ja coraz mocniej czułem, że on nie tyle nie umie przyjąć porażki, co nawet jej nie zauważył. W jego głowie wszystko było tak samo jak kiedyś: to świat był przeciwko niemu, nie odwrotnie.
Nie był gotów
Czas upływał, a brat tkwił między dwoma światami – tym, który sobie wymarzył, i tym, który realnie miał przed oczami. Praca w dyskoncie dawała mu stabilność, ale on tej stabilności nienawidził. Wieczorami wracał zmęczony, lecz wciąż potrafił snuć opowieści o „nadchodzącym przełomie”, który już za chwilę miał odmienić jego los.
Rodzice słuchali z nadzieją, ja – z rosnącym niepokojem. Nie dlatego, że życzyłem mu źle, ale dlatego, że widziałem, jak mocno jest przywiązany do swojego wyobrażenia o sobie. Jakby każda próba przyjęcia rzeczywistości była dla niego zamachem na własną wartość.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem na balkonie, odważyłem się zapytać:
– A co, jeśli twoje plany nie wypalą?
Spojrzał na mnie z mieszaniną zaskoczenia i pretensji.
– Jak mogą nie wypalić? – odpowiedział. – Może teraz nie jest mój czas. Ale będzie.
Chciałem mu odpowiedzieć, powiedzieć, że czasem porażka to sygnał, by zmienić kierunek, a nie czekać na cud. Ale wtedy zrozumiałem coś jeszcze ważniejszego – on nie był gotów słuchać. Jego pewność siebie była jak mur zbudowany z iluzji, a ja nie zamierzałem nim już potrząsać. Każdy musi dojść do własnych wniosków sam, nawet jeśli droga jest długa i bolesna.
Wstałem z krzesła i spojrzałem na niego w ostatnich promieniach dnia. Był moim bratem i mimo wszystko chciałem, żeby znalazł swoje miejsce. Ale czy to będzie świat wielkich biznesów, czy półka z nabiałem – na to nie miałem już wpływu. Mógł się jeszcze wiele nauczyć, tylko najpierw musiałby chcieć.
Leon, 34
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Romansowałam z kolegą córki i wszystko szło jak po maśle. Nie rozumiem tylko, dlaczego ukrywa mnie przed kolegami”
- „Na starość miałam robić wełniane swetry na drutach i oglądać seriale. Zamiast tego wnuki fundują mi krzyk i płacz”
- „Córka mówiła, że ma dojrzałego partnera, ale okazał się prawie moim rówieśnikiem. Wiedziałam, że to się źle skończy”