Reklama

Mama miała swój sposób oceniania ludzi. Albo byłeś pracowity i zaradny, albo pasożytowałeś na innych. Nie było niczego pomiędzy. Problem polegał na tym, że ten jej system wartości działał tylko wtedy, kiedy nie dotyczył mojego brata. Jemu wolno było więcej, a właściwie — wszystko. Nie, nie jestem zazdrosna. Serio. Przynajmniej tak sobie długo wmawiałam. Jednak ile można tłumaczyć, że „on ma trudniej w życiu”, że „jest wrażliwszy” albo „on sobie nie poradzi, jeśli mu nie pomożemy”? Zabawne, że kiedy ja miałam trudniej, to znaczyło, że jestem leniwa i roszczeniowa.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się to dziwne podwójne standardowe ocenianie. Może wtedy, gdy poszłam na studia dzienne i dorabiałam wieczorami? Może wcześniej, gdy jako nastolatka opiekowałam się babcią, a brat spędzał weekendy na imprezach? Nie umiem wskazać dnia. Jednak pamiętam dobrze moment, w którym przestałam udawać, że tego nie widzę. I wbrew pozorom nie chodziło nawet o pieniądze. Chociaż one też były — i to niemałe.

Westchnęłam ciężko

– Iwonka, mogłabyś następnym razem przyjść trochę wcześniej? – zapytała mama, przynosząc na stół półmisek z pieczenią. – Wszyscy na ciebie czekali.

Spojrzałam na zegarek. Byłam dwadzieścia minut przed czasem.

– Jestem przed piętnastą, tak jak prosiłaś – odpowiedziałam spokojnie.

– No tak, ale twój brat już od jedenastej pomagał mi w kuchni – dodała z uśmiechem, zerkając ciepło na Adama.

– Pomagał? – zdziwiłam się. – Przecież on nawet nie umie obrać ziemniaka bez instrukcji.

Adam się zaśmiał.

– Oj, przestań, po prostu nie jestem kucharzem. Za to przyniosłem mamie zakupy. I nowy blender.

– Nowy blender? – uniosłam brwi.

– Tak – wtrąciła mama. – Synuś mi kupił. Bo stary się zepsuł. Taki z górnej półki, bardzo drogi.

– A to ciekawe, bo mówiłeś mi w zeszłym tygodniu, że jesteś „na minusie” i nie masz z czego zapłacić rachunków – zauważyłam. – Skąd nagle ten gest?

Adam wzruszył ramionami.

– No wiesz… rodzina sobie pomaga, nie?

Mama uśmiechnęła się z rozczuleniem.

– To takie naturalne, że dzieci dbają o matkę.

Nie wytrzymałam i odchyliłam się na krześle.

– Czyli jak Adam wydaje wasze pieniądze na prezenty, to jest opiekuńczy. A jak ja proszę o pożyczkę na leki, to jestem pasożytem?

Nie przesadzaj – rzucił tata z końca stołu. – Nie wszystko trzeba zaraz roztrząsać.

Westchnęłam ciężko. To miała być zwykła rodzinna kolacja.

Zacisnęłam dłonie w pięści

Wpadłam do rodziców bez zapowiedzi. Ot, miałam wracać z pracy i stwierdziłam, że wstąpię „na chwilę”. Zanim weszłam do salonu, usłyszałam coś, co kazało mi się zatrzymać przy lekko uchylonych drzwiach.

– No i jak co miesiąc, poszło – mruknął tata. – On się nawet nie zapyta, czy mamy z czego.

– Ależ to przecież nasz syn – westchnęła mama. – Musimy mu pomóc, póki się nie ustabilizuje.

– Dwa lata się „stabilizuje”. Ile to jeszcze potrwa?

– Nie bądź taki. Iwona sobie radzi, a on… no, nie każdy ma jej charakter.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Weszłam bez pukania.

– Komu „jak co miesiąc” poszło? – powiedziałam chłodno.

Mama zesztywniała.

To nie jest temat na dziś.

– A kiedy będzie?

Nie podsłuchuj – wtrącił tata.

– Nie podsłuchuję, tylko słyszę, bo nie zamykacie drzwi. A może lepiej było je zamknąć?

– Nie rozumiesz, on ma trudny okres – próbowała tłumaczyć mama.

– Od dwóch lat?! – uniosłam głos. – Ja też miałam trudny okres, tylko że nikt mi nie przelewał comiesięcznego zasiłku z tytułu „biednej Iwonki”.

– Ty sobie radzisz. I to jest powód do dumy – powiedział tata.

– Raczej do waszej wygody.

Odwróciłam się i wyszłam. Nie chciałam słyszeć już ani słowa więcej.

Byłam zła

Spotkałam się z Anką w naszej ulubionej kawiarni. Wiedziała, że jestem podminowana.

– No dobra, co tym razem? – zapytała, siadając naprzeciwko z latte.

– Moi rodzice prowadzą program socjalny dla mojego brata – zaczęłam. – Tysiąc pięćset miesięcznie. Regularnie. Od dwóch lat.

– A ty? Ile dostajesz?

– Dobre pytanie. Dostaję ich milczenie i teksty w stylu: „jesteśmy dumni z samodzielnej córki”.

Anka uniosła brwi.

– A to nie jest jakaś forma... hm, emocjonalnego nadużycia?

– Oczywiście, że jest. Tylko że oni tego nie widzą. Mama ostatnio powiedziała, że jestem „silna i niezależna”, więc nie potrzebuję wsparcia.

– A brat?

– Brat to wieczne dziecko. 34 lata, ale dalej traktowany jak siedmiolatek.

– Może musisz im to powiedzieć wprost?

– Powiedziałam. Wybuchłam. Mama obrażona, tata wzdychał, jakbym zaatakowała papieża. A brat... udaje, że go to nie dotyczy.

Anka pokiwała głową.

– Wiesz, to wygląda tak, jakbyś była lustrem, w którym oni nie chcą się przeglądać. Bo pokazujesz, że można samemu, a to sprawia, że ich pobłażliwość wobec Adama wygląda... no, śmiesznie.

Westchnęłam.

– Tylko że ja nie chcę być lustrem. Chcę być córką. I żeby ktoś mnie też wreszcie zapytał, czy sobie radzę.

Zamieszałam łyżeczką w już zimnej kawie.

Pokłóciłam się z bratem

Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Adama. Nie miałam ochoty, ale wiedziałam, że bez tej rozmowy dalej będę się wściekać tylko do wewnątrz.

– Hej, siostra – odezwał się zadowolony głos. – Co tam?

– Musimy pogadać – rzuciłam sucho. – Serio.

– Uuu, brzmi groźnie. Coś się stało?

Dowiedziałam się o przelewach. Od rodziców. Co miesiąc. Dwa lata.

Przez chwilę była cisza. Potem:

– Aha. I…?

– I? Adam, ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, że oni cię utrzymują?

– Przesadzasz. To nie jest utrzymanie. Po prostu... pomagają. Mają z czego, to się dzielą.

– Nie. Pomaganie to jednorazowa sytuacja. To, co robicie, to system. Ja nie dostałam od nich nic od lat. Ty? Stałe wsparcie. I jeszcze prezenty. I blender.

– Czemu się tak spinasz? Przecież dobrze zarabiasz, masz swoje życie.

– Tak? A co, jeśli nie mam? Co, jeśli raz na jakiś czas też chciałabym poczuć, że ktoś mnie zauważa? Że mogę się oprzeć, zamiast być tą, która zawsze „daje radę”?

Westchnął.

– Wiesz, że nie prosiłem o te pieniądze. Mama sama zaproponowała.

– A ty odmówiłeś?

Milczenie.

– No właśnie. Bo wygodnie było, prawda?

– Może. Ale zawsze wszystko musisz rozliczać?

– Nie. Tylko chcę, żeby to było uczciwe. A nie jest. I że jeśli ty się nie ogarniesz, to będziesz 40-letnim dzieckiem z kartą do konta rodziców.

Nie odpowiedział. Pierwszy raz nie miał riposty.

Nie oczekiwałam cudu

Postanowiłam zwołać rodzinną naradę. Zaprosiłam ich wszystkich do siebie. Kupiłam ciasto, zrobiłam herbatę.

Miło, że nas zaprosiłaś – powiedziała mama, siadając na kanapie. – Tylko... o co chodzi?

– O równowagę – zaczęłam. – I o uczciwość.

Adam zerknął na mnie ukradkiem. Ojciec milczał.

– Przez lata słyszałam, że jestem silna, że sobie radzę. I może tak było. Tylko że to nie znaczy, że nie potrzebowałam waszej uwagi. Ani że możecie mnie tak traktować, a Adama jak ofiarę losu.

– Iwonko... – zaczęła mama, ale podniosłam dłoń.

– Pozwólcie mi dokończyć. Nie chodzi tylko o pieniądze. Chociaż tak, one też mają znaczenie. Chodzi o to, że nie czuję się waszą córką. Czuję się jak tło. Ktoś, kto „nie robi problemów”, więc można go ignorować.

Adam spojrzał w podłogę.

– I nie chodzi mi o to, żebyście teraz przelali mi coś z wyrzutów sumienia. Chcę, żebyście mnie dostrzegli. Z moimi potrzebami. Z moją słabością.

Tata odchrząknął.

Masz rację – powiedział cicho. – Chyba zapomnieliśmy, że silni też mogą się przewrócić.

Mama wyglądała na zmieszaną. Jednak nie zaprzeczyła. Adam pokiwał głową.

Przepraszam. Serio.

Nie oczekiwałam cudu. Po raz pierwszy poczułam, że coś może się zmienić.

Byłam zaskoczona

Nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie było łez, dramatycznych deklaracji ani natychmiastowych przelewów na moje konto. Jednak coś się zmieniło. Jakby po latach delikatnie drgnął kamień, który przygniatał mnie od środka. Tydzień po tamtym spotkaniu mama zadzwoniła.

– Cześć, córeczko. Jak się czujesz?

Zdziwiłam się. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zapytała mnie o to, tak po prostu.

– W porządku. Jestem zaskoczona, że pytasz.

– Myślę, że masz rację. Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się, że nie prosisz o pomoc. A może po prostu... nie chciałam widzieć, że też jej potrzebujesz.

– Dzięki, że to mówisz.

– A wiesz, co jeszcze? Ojciec zapisał was ostatnio na tę samą kwotę w testamencie. Równo. Bo wcześniej... – zawahała się. – Nieważne. Teraz będzie sprawiedliwie.

– Mamo, nie chodziło o pieniądze.

– Wiem. Tylko to też coś mówi, prawda?

Prawda. Coś mówiło. I choć wciąż czułam w środku lekki żal, to jednak miałam wrażenie, że odzyskuję coś, co straciłam dawno temu – siebie w tej rodzinie. Z Adamem nie gadaliśmy długo. Jednak parę dni później dostałam od niego wiadomość:

„Dzięki za tamto. Muszę coś z tym swoim życiem w końcu zrobić. Dobrze, że mi to powiedziałaś, nawet jeśli bolało”.

Może nie zostałam księżniczką w oczach rodziców. Przynajmniej przestałam być przezroczysta. I chyba na ten moment, to mi wystarczyło.

Iwona, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama