Reklama

Nie planowałam mieć współlokatora, szczególnie takiego jak Marek. Moje małe mieszkanie w centrum miasta zawsze było moim miejscem. Nie za dużym, ale wystarczającym. Po pracy uwielbiałam wracać tu i po prostu być sama. Nikt nie zostawiał porozrzucanych rzeczy, nikt nie gubił moich ulubionych kubków, a lodówka była dokładnie taka, jak ją zostawiłam. I nagle pojawił się Marek.

Reklama

Wszystko zaczęło się od telefonu. Marek zadzwonił niespodziewanie, co samo w sobie było już nowością, bo nasze kontakty ograniczały się zwykle do SMS-ów przy świętach. „Magda, muszę wpaść na parę dni” – powiedział. Nawet nie brzmiał jak ktoś, kto prosi. Bardziej jak ktoś, kto stawia cię przed faktem dokonanym. Ale to Marek, mój starszy brat. Nie zastanawiałam się długo. „Jasne, przyjeżdżaj” – odpowiedziałam. W końcu rodzina powinna się wspierać, prawda?

Pierwsze dni? Były nawet miłe. Trochę jak powrót do czasów, gdy byliśmy dziećmi. Wspólne obiady, rozmowy do późna – brakowało mi tego. Marek opowiadał swoje historie, jak zawsze był w centrum uwagi. Nie przeszkadzało mi to wtedy. Cieszyłam się, że mogę mu pomóc. Ale już po kilku dniach zaczęłam zauważać drobiazgi, które mnie irytowały. Marek miał w zwyczaju nie sprzątać po sobie, lodówka zaczęła świecić pustkami, a ja wciąż tłumaczyłam to sobie: „To przecież tylko na chwilę.” Jeszcze wtedy wierzyłam, że to prawda.

Czuł się jak u siebie aż za bardzo

Znowu wróciłam do domu zmęczona po pracy. Marzyłam o chwili spokoju, o tym, żeby usiąść na kanapie z kubkiem herbaty i po prostu wyłączyć myśli. Jednak już na klatce schodowej słyszałam śmiechy dochodzące zza drzwi mojego mieszkania. Otworzyłam je i od razu zobaczyłam Marka rozwalonego na kanapie. Obok niego siedziało trzech mężczyzn, którzy rozstawili się z piwem i paczkami chipsów, jakby byli u siebie. Mój ulubiony koc wylądował na podłodze, a stolik w salonie przypominał śmietnik.

– Marek, co to ma być? – powiedziałam, próbując zapanować nad głosem.

– O, Magda! Chłopaki wpadli na chwilę – odpowiedział lekko, jakby właśnie mówił mi o prognozie pogody.

– Na chwilę? Wygląda to inaczej.

Jeden z jego kolegów zaśmiał się cicho, jakby sytuacja była zabawna. Patrzyłam na Marka, ale on w ogóle nie wydawał się skruszony. Wzięłam głęboki oddech.

– Marek, mówiłeś, że masz tu jakieś sprawy do załatwienia. Nie umawialiśmy się na hotel, a tym bardziej na hotel z imprezami – Mówiłam coraz szybciej, bo czułam, jak wzbiera we mnie irytacja.

– Oj, daj spokój, Magda. Chyba nie przeszkadza ci, że zaprosiłem kumpli na piwo? Przecież nic się nie stało – rzucił z uśmiechem, który zawsze działał na ludzi. Ale nie na mnie. Nie teraz.

Przełknęłam złość i poszłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Miałam ochotę wrócić i wyrzucić ich wszystkich, ale coś mnie powstrzymało. Marek zawsze taki był – czarujący, beztroski, a ja? Ja byłam tą „nudną siostrą”, która nie potrafi „wziąć życia na luzie”. Ale tym razem poczułam, że to sięga za daleko.

Musiałam coś uświadomić bratu

Minęły kolejne dni, ale czułam, że narastająca frustracja nie pozwoli mi dłużej milczeć. Marek zdawał się nie zauważać problemu. Rano, zanim wyszłam do pracy, znalazłam w kuchni pustą lodówkę. Moje ulubione jogurty zniknęły, podobnie jak ostatnie jajka. W zlewie piętrzyły się brudne naczynia, a na stole leżała pusta butelka po winie, której nawet nie otwierałam. To był punkt krytyczny.

Wieczorem, gdy Marek znowu rozsiadł się na kanapie, oglądając telewizję, zdecydowałam się na rozmowę. Usiadłam na fotelu naprzeciwko niego, z założonymi rękami.

– Marek, możemy pogadać? – zapytałam, próbując zachować spokój.

– Jasne, co tam? – odparł beztrosko, nie odrywając wzroku od ekranu.

Wzięłam głęboki oddech.

– To nie może tak wyglądać. Nie dokładasz się do rachunków, wyjadasz wszystko z lodówki, a ja nie zarabiam tyle, żeby utrzymywać nas oboje.

W końcu na mnie spojrzał, choć jego wyraz twarzy był bardziej zdziwiony niż skruszony.

– Naprawdę? To o to chodzi? Nie mogę zjeść kanapki? Zawsze byłaś taka małostkowa – powiedział z lekkim uśmiechem, jakby chciał obrócić wszystko w żart.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

To nie jest kwestia kanapki! – podniosłam głos. – Chodzi o szacunek. O to, że traktujesz mnie jak obsługę hotelową. Marek, ja pracuję, płacę za to mieszkanie, a ty niczym się nie przejmujesz. Czy w ogóle masz jakiś plan, żeby się stąd wynieść?

Miał do mnie pretensje

Zamilkł na chwilę, a potem wzruszył ramionami.

Myślałem, że mogę liczyć na własną siostrę. Wiesz, trochę wsparcia w trudnym czasie. Ale widzę, że jesteś zbyt zajęta sobą, żeby to zrozumieć.

Jego słowa były jak policzek.

– Wsparcie? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Marek, to nie jest wsparcie. To wykorzystywanie.

Nie odpowiedział. Wstał z kanapy, zabrał klucze i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Zostałam sama, wpatrując się w pustą przestrzeń. Poczułam mieszankę złości i poczucia winy. Czy byłam zbyt ostra? Czy naprawdę zawiodłam jako siostra?

W głębi duszy wiedziałam, że miałam rację, ale nie przynosiło mi to żadnej ulgi. Marek wrócił późno w nocy. Słyszałam, jak skrzypią drzwi, i od razu rozpoznałam jego ciężkie kroki. Nie powiedział ani słowa. Rano zastałam go w salonie, gdzie spał na kanapie, jak gdyby nic się nie stało. Nie wiedziałam, co robić. Udawać, że nie ma problemu? A może znów próbować rozmowy? Nie miałam siły na kolejną kłótnię, więc postanowiłam przeczekać.

Potrzebowałam porady

Tego dnia spotkałam się z Anką, moją najlepszą przyjaciółką. W kawiarni, przy filiżance gorzkiej kawy, opowiedziałam jej wszystko.

– Wiesz, mam wrażenie, że Marek nawet nie zamierza się stąd ruszyć – powiedziałam, mieszając łyżeczką w filiżance, mimo że nic w niej nie było. – Próbowałam z nim rozmawiać, ale wszystko obraca w żart.

Anka spojrzała na mnie z powagą.

– Magda, musisz go postawić pod ścianą. Jeśli tego nie zrobisz, on tu zostanie, a ty będziesz robiła za sprzątaczkę i kucharkę do końca życia.

– To przecież mój brat – szepnęłam. – Jak mam mu to powiedzieć?

– Normalnie. Masz swoje granice. Jeśli ich nie postawisz, to on ich nie zauważy. Marek to typ faceta, który zawsze liczy, że ktoś za niego wszystko ogarnie.

Wiedziałam, że Anka ma rację, ale czułam ciężar na sercu. Czy wyrzucając Marka, nie okażę się zimną, wyrachowaną siostrą? Przecież zawsze powtarzałam sobie, że rodzina jest najważniejsza.

Wieczorem wróciłam do domu, gdzie Marek jak zwykle siedział przed telewizorem. Ledwie spojrzał w moją stronę. Czułam, jak narasta we mnie frustracja. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa nie mogły przejść mi przez gardło. Może dlatego, że gdzieś w głębi duszy wciąż miałam nadzieję, że sam coś zrozumie, że się zmieni.

Ale nic się nie zmieniało. Marek zdawał się całkowicie niewzruszony, a ja czułam się coraz bardziej jak gość we własnym mieszkaniu.

Urządził sobie imprezę

Kiedy tego wieczoru wróciłam do domu, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Hałas dochodził już z korytarza – głośna muzyka, śmiechy, rozmowy. Wbiegłam po schodach, czując, jak narasta we mnie gniew. Otworzyłam drzwi i stanęłam w progu jak wryta. W moim salonie trwała impreza. Marek siedział przy stole z jakąś dziewczyną, obok dwóch innych facetów grało w karty, a na kuchennym blacie zobaczyłam otwartą butelkę wina, które oszczędzałam na wyjątkową okazję.

– Co tu się dzieje?! – wybuchnęłam, próbując przekrzyczeć muzykę.

Marek spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby widok mojej wściekłości był dla niego zabawny.

– Magda, spokojnie, to tylko małe spotkanie – powiedział, podnosząc ręce w geście uspokojenia.

– Małe spotkanie?! Marek, to jest moje mieszkanie, a ty robisz sobie tutaj imprezy bez pytania! – krzyczałam, ale nikt oprócz niego nie wydawał się tym przejmować.

W tym momencie do drzwi zapukał Tomek, mój sąsiad. Zza uchylonych drzwi zajrzał do środka z wyraźnym zaniepokojeniem.

– Wszystko w porządku? – zapytał, starając się przekrzyczeć hałas.

– Nie, Tomek, nic nie jest w porządku – odpowiedziałam. – Przepraszam za ten hałas, zaraz będzie cicho.

Zrobiłam awanturę

Wróciłam do salonu i podeszłam do Marka.

– To koniec. Albo kończysz tę imprezę natychmiast, albo wychodzisz razem z nimi i nie wracasz.

– Magda, przestań robić sceny. Ludzie się dobrze bawią – rzucił, jakby moje słowa w ogóle nie miały znaczenia.

– Nie obchodzi mnie to! Masz pięć minut, żeby wyprosić swoich znajomych. Jeśli tego nie zrobisz, dzwonię na policję.

Wszyscy w pokoju nagle zamilkli. Marek patrzył na mnie przez chwilę, a potem z westchnieniem zaczął się podnosić.

– Dobra, dobra, już się zbieramy – mruknął, odwracając się do swoich gości.

Ludzie zaczęli wychodzić, a ja stałam nieruchomo, zaciskając pięści. Kiedy drzwi w końcu się zamknęły, spojrzałam na Marka.

– Marek, nie wiem, co sobie myślisz, ale moje mieszkanie to nie jest plac zabaw. Albo zaczniesz mnie szanować, albo pakujesz się i wychodzisz.

Nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i zamknął się w łazience, zostawiając mnie w roztrzaskanym świecie pełnym żalu i wstydu.

Straciłam całe oszczędności

Następnego ranka obudziłam się z dziwnym niepokojem. W mieszkaniu panowała cisza – Marek pewnie jeszcze spał albo wyszedł, choć to drugie wydawało się mało prawdopodobne. Zaparzyłam kawę i usiadłam przy stole z laptopem, żeby sprawdzić, czy na koncie mam jeszcze wystarczająco środków na zbliżające się rachunki. Wpisałam dane logowania, jak zwykle. Po chwili system załadował stronę, a ja zamarłam. Saldo wynosiło dokładnie… zero.

Zerknęłam na historię transakcji. W ciągu ostatnich kilku dni z mojego konta wypłacono wszystkie oszczędności. Nie jedna, nie dwie – kilka wypłat pod rząd. Ręce zaczęły mi drżeć. Niemożliwe. Przecież zawsze pilnowałam swoich danych.

I wtedy zrozumiałam. Marek. Kilka dni temu poprosił mnie o laptop, żeby coś „sprawdzić”. Pewnie wtedy znalazł kartkę z hasłem, którą kiedyś głupio zostawiłam w szufladzie biurka.

Wstałam gwałtownie i pobiegłam do salonu.

– Marek! – krzyknęłam, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Rzuciłam się do jego rzeczy. Jego torba była otwarta, a w niej… nic. Była pusta.

Zacisnęłam pięści, czując, jak złość i panika mieszają się w jedno. Marek mnie okradł. Mój własny brat. Mężczyzna, którego wpuściłam pod swój dach, któremu chciałam pomóc, zabrał wszystko, na co ciężko pracowałam.

Chwyciłam telefon i wybrałam jego numer. Sygnał. Jeden, drugi, trzeci… W końcu odebrał.

– Marek! Gdzie jesteś?! – wykrzyczałam, nawet nie próbując ukryć emocji.

– Magda, spokojnie… Wiesz, potrzebowałem tych pieniędzy. Zwrócę ci je, obiecuję, tylko daj mi trochę czasu.

– Ty chyba sobie żartujesz! Ukradłeś moje oszczędności! Nawet nie zapytałeś, nawet nie pomyślałeś, co ja teraz zrobię! – Mój głos łamał się z każdym słowem.

– Magda, to tylko pieniądze. Poradzisz sobie, zawsze dajesz radę.

– To tylko pieniądze?! Marek, to były moje pieniądze! Na życie, na wszystko! Nie wierzę, że mogłeś mi to zrobić

Zanim zdążyłam dokończyć, rozłączył się. Stałam w miejscu, wpatrując się w ekran telefonu. W mojej głowie krążyło tylko jedno pytanie: jak mogłam być tak głupia? Wróciłam do kuchni, próbując zebrać myśli. Musiałam coś zrobić.

Miałam dość tego darmozjada

Dwa dni później Marek wrócił. Wszedł do mieszkania, jakby nic się nie stało, rzucił na ziemię plecak i spojrzał na mnie.

– Magda, spokojnie. Przywiozłem ci trochę pieniędzy, żeby oddać część tego, co wziąłem – powiedział, wyciągając kilka banknotów z kieszeni.

Nie odpowiedziałam. Wskazałam na torbę, którą wcześniej spakowałam z jego rzeczami.

– Marek, wychodzisz. Teraz.

Zaczął coś mówić, ale uniosłam rękę, przerywając mu.

– Nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń. Okłamałeś mnie, okradłeś i zniszczyłeś nasze relacje. Nie jesteś już mile widziany w moim życiu ani w tym mieszkaniu.

– Magda, przecież jestem twoim bratem…

– Bratem? Rodzina tak się nie zachowuje.

Marek patrzył na mnie przez chwilę, jakby oczekiwał, że zmienię zdanie. Ale nie zrobiłam tego. Wziął torbę, wzruszył ramionami i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Kiedy zostałam sama, usiadłam na kanapie i zamknęłam oczy. Bolało mnie wszystko, ale jednocześnie poczułam ulgę. Marek przestał być moim ciężarem. Po raz pierwszy od wielu tygodni mogłam wreszcie odetchnąć.

Reklama

Magda, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama