Reklama

Ostre światła jarzeniówek przyprawiały mnie o ból głowy, a w ustach zaschło z nerwów.

Reklama

– Chyba nie jesteś zaskoczona – parsknął siedzący za biurkiem szef. Koszula opinała mu się na wydatnym brzuchu, na brodzie miał resztki drugiego śniadania. W niczym nie przypominał szefów nowoczesnych korporacji, o jakich snułam wyobrażenia przed rozpoczęciem pracy. Zagryzłam wargę.

– Masz wilczy bilet. Uprzedziłem wszystkich znajomych, by mieli się na baczności, gdy dostaną w ręce twoje CV.

Poczułam zbierające się pod powiekami łzy. Może faktycznie nie spisałam się na tym stanowisku, lecz to nie usprawiedliwiało takiej mściwości.

– Ty wredna kreaturo… – wycedziłam przez zęby, a potem wstałam gwałtownie, przewracając krzesło.

Zobacz także

Kątem oka widziałam nabrzmiałą twarz szefa, która przybrała kolor purpury. Tuż za drzwiami puściłam się biegiem po schodach i zdyszana wypadłam na zewnątrz. Chciało mi się jednocześnie śmiać i płakać.

– Bardzo dobrze, że mu dogadałaś, należało się – powiedziałam do siebie.
Ruszałam na piechotę do domu. Słońce szybko osuszyło łzy. Ale nawet piękna pogoda nie była w stanie na dłużej poprawić mi humoru. Znalazłam się w beznadziejnej sytuacji. Szlag by to…

„Masz wilczy bilet” – tłukły mi w głowie słowa byłego już szefa. Jednego z wielu… Moje CV pękało w szwach od kolejnych miejsc pracy, w których spędzałam kilka miesięcy, tygodni, a czasem tylko parę dni. Ale ten obrzydliwy typ mógł z czystej złośliwości zamknąć mi furtki do nowych pracodawców. Miał znajomości, a miasto nie było aż takie duże. Moja przyszłość rysowała się zatem w ciemnych barwach.

Kłopoty sprawiałam od kołyski

Po kilkudziesięciu minutach marszu zorientowałam się, że kluczę bez celu. Nie miałam jednak ochoty wracać do mieszkania. Niedużą kawalerkę dzieliłam ze współlokatorką, jeszcze studentką. Już dawno powinnam się usamodzielnić, może kupić mieszkanie na raty, a już na pewno mieć stabilną sytuację zawodową. Tymczasem krążyłam bez celu po parku, z leżącym w czeluściach torebki wypowiedzeniem.

Wyjęłam telefon i zerknęłam na wyświetlacz. Po chwili przyciskałam aparat do ucha, czubkiem buta grzebiąc w piasku. Serce waliło mi jak młotem na myśl o czekającym mnie wyznaniu, że znów zawaliłam. Czułam jednak nieodpartą potrzebę rozmowy z jedyną osobą, której na mnie zależało.

– Siostra? Co słychać? – w słuchawce rozbrzmiał głos Karola, w którym wyczułam nutę niepokoju. Znał mnie aż za dobrze. Kłopoty sprawiałam już od kołyski, a potem było tylko gorzej.

Streściłam mu przebieg wydarzeń.

– Przyjedź, zaczynam pracę dopiero za dwie godziny – usłyszałam.

Kilkanaście minut później zapukałam do drzwi nowo wybudowanego domu. Mój brat Karol mieszkał w nim z żoną, która niekoniecznie za mną przepadała. W ogóle nie byłam specjalnie lubianą osobą. Zawalałam nie tylko sprawy zawodowe, ale także prywatne związki i relacje. Tylko Karol nigdy mnie nie oceniał i nie wymagał niemożliwego.

– Wchodź – otworzył szeroko drzwi.

Z wnętrza buchnęło ciepłe powietrze, aromat odświeżacza mieszał się z zapachem świeżo zaparzonej kawy. Zdjęłam płaszczyk i jednym ruchem odwiesiłam na wieszak. W domu Karola czułam się jak u siebie, choć bywałam w nim zwykle wtedy, gdy bratowa wychodziła do pracy.

– Zwolnił mnie, potraktował jak śmiecia – wyrzuciłam z siebie i spuściłam wzrok.

Stałam w progu nowocześnie urządzonej kuchni, a płytki podłogowe ziębiły mi stopy. Podkurczyłam palce i wpatrywałam się w biegnące ku górze oczko w rajstopach. Było mi wstyd, chciałam zniknąć, ulotnić się, a jednocześnie tak bardzo potrzebowałam wsparcia i zrozumienia.
Karol ciężko westchnął, porzucił nalewanie kawy do filiżanek i opadł na krzesło.

– Znowu cię zawiodłam – szepnęłam, podchodząc do stołu.

– Co najwyżej siebie, Gośka – odparł. – Siebie zawiodłaś…

Dokończyłam za niego nalewać kawę, a potem z cichym brzękiem postawiłam filiżanki na błyszczącym stole, który nosił na sobie ślady energicznego przecierania ścierką.

– To się musi wreszcie zmienić – powiedział. – Jesteś już dorosła, nie możesz ciągle polegać na mnie.

– Nie przyszłam po pieniądze, mam oszczędności! – zaoponowałam ze złością.

– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi – przechylił głowę i zmarszczył brwi. Znałam ten wyraz twarzy. Patrzył w ten sposób, gdy się martwił. – Posłuchaj, pomogę ci, ale to już ostatni raz. Jeśli znów zawalisz, nie proś mnie więcej o pomoc – powiedział wolno, ważąc każde słowo, jakby wydawał wyrok.

Poczułam uderzenie gorąca i klapnęłam na krzesło naprzeciwko niego, nie wiedząc, jak zareagować.

– To dla twojego dobra – podjął Karol, zbierając niewidzialne okruszki z blatu. – Musisz w końcu zacząć normalnie żyć. I odpowiedzialnie, jak dorośli ludzie.

Potem wyjaśnił mi, co zamierza zrobić. Był wicedyrektorem szkoły, więc miał na tyle duży wpływ na przebieg rekrutacji, by przeforsować moją kandydaturę na stanowisko sekretarki.

– Przecież ja nie mam odpowiednich kwalifikacji – spłoszyłam się. – I nigdy nie pracowałam w szkole!

– Ale pracowałaś w biurze, i to niejednym, dasz sobie radę.

– To nie to samo – potrząsnęłam energicznie głową.

– Jak sobie chcesz. Innej propozycji nie mam – Karol wstał i patrzył na mnie z góry, oczekując na podjęcie decyzji.

Zabrałam pracę komuś lepszemu…

Zgodziłam się. Musiałam. Z poprzedniej pracy wyleciałam z wilczym biletem. Po raz kolejny nie umiałam się dostosować. Wieczorami zapijałam smutki, a rankiem biłam się z myślami, czy powinnam pójść do pracy. W efekcie notorycznie się spóźniałam. Byłam rozkojarzona i nie potrafiłam pracować w zespole. Paradoksalnie czułam ulgę, gdy w końcu otrzymywałam wypowiedzenie. To było jak błędne koło, jak zaklęty krąg. W końcu coś musiało się schrzanić. Nie można w nieskończoność uciekać, zmieniając pracę jak rękawiczki.

– Załatwię to, czekaj na telefon – powiedział Karol, zamykając za mną drzwi.

Wróciłam do mieszkania, a w głowie miałam kołowrót myśli – czy Karolowi uda się załatwić mi etat, a jeśli tak, to czy sobie poradzę. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że to, co robimy, jest nieuczciwe. Zabieram stanowisko komuś, komu ta praca bardziej się należy. Komuś kompetentnemu. Odpowiedzialnemu. Komuś, komu będzie zależeć. Brat przeforsuje moją kandydaturę tylko po to, żeby po raz ostatni uratować mi tyłek. Poczułam obrzydzenie do samej siebie…

Zaledwie kilka dni później siedziałam jednak przy biurku w sekretariacie szkoły i przysłuchiwałam się, jak odchodząca na emeryturę sekretarka tłumaczy zakres moich obowiązków.

– Wszystko rozumiesz? – jej głos zdawał się dobiegać z daleka.

Miałam wrażenie, że nadmiar informacji i czekających mnie zadań wgniata mnie w krzesło. Zaplatałam i rozplatałam palce pod stołem i próbowałam cokolwiek z siebie wydusić, ale ostatecznie tylko kiwnęłam głową. Pierwszy dzień w nowej pracy był dla mnie koszmarem. Nie potrafiłam wywiązać się z najprostszych zadań.

– Jak ci poszło? Mam nadzieję, że się starasz – wyszliśmy z Karolem z budynku szkoły i zmierzaliśmy na parking. – Musiałem odmówić dziewczynie, która się idealnie nadawała, więc nie spieprz tego.

Wsiadłam do auta i zacisnęłam palce na pasku torebki, odwracając głowę w stronę okna. Chciało mi się płakać. Wstręt do samej siebie narastał. Słowa Karola dobijały mnie. Nie dość, że byłam do niczego, to na dokładkę ukradłam etat komuś, kto był dużo lepszy ode mnie. Komuś, kto zapewne marzył o objęciu tego stanowiska. Ja znalazłam się na nim przypadkowo i niejako z przymusu, co… kolejne dni tylko potwierdziły.

Nie miałam żadnej motywacji do pracy – oprócz tej, że potrzebowałam pieniędzy na życie. Niosący się korytarzami hałas doprowadzał mnie do szału. Miałam zresztą wrażenie, że cała szkoła sprzysięgła się przeciwko mnie. Tak jakby wiedziała, że jestem tu intruzem, i dawała mi to odczuć.
Po tygodniu pracy zepsułam nowo zakupioną drukarkę.

– Co pani narobiła? Boże drogi! – gorączkowała się młoda nauczycielka, która czekała, aż skseruję przyniesione przez nią materiały.
Odwróciłam się gwałtownie i wtedy strąciłam łokciem kubek z kawą. Chlusnęło z niego prosto na klawiaturę komputera. Tymczasem drukarka wypluwała z siebie pogniecione kartki.

– To nie moja wina! – podeszłam, ignorując zalaną klawiaturę, a potem wyszarpnęłam zniszczone kartki i cisnęłam je do kosza.

– Dzieje się tu coś złego, odkąd odeszła pani Jadzia… – nauczycielka obrzuciła mnie oskarżycielskim spojrzeniem.

– Co pani insynuuje? – czułam, jak podnosi mi się ciśnienie, a na policzki wypełzają rumieńce.

Kobieta pokręciła tylko głową, a potem włożyła teczkę pod pachę i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Osunęłam się na podłogę i oparłam głowę o szafkę, na której stała felerna drukarka. W każdej chwili ktoś mógł wejść, ale miałam to gdzieś. Myślałam o tym, co powiedziała ta nauczycielka. Niby nic dziwnego, że obwiniała mnie o panujący w sekretariacie chaos, ale… jak mogła oskarżać mnie o popsucie drukarki?

Po prostu stamtąd uciekłam

Godzinę później okazało się, że dzwonek przestał działać. Nie miałam pojęcia, jak go ustawić. Wytarłam spocone z nerwów dłonie o spodnie. Nagle powietrze przeszył ostry dźwięk szkolnego dzwonka. O mało nie zemdlałam. Na korytarze zaczęły wylewać się tłumy rozgadanych, śmiejących się uczniów, choć to wcale nie była jeszcze pora na przerwę. Poczułam, że miękną mi kolana. Co ja najlepszego narobiłam? Co teraz? Jak opanować sytuację? Miałam tego dosyć, korciło mnie, by schować się w toalecie, ale wiedziałam, że muszę jakoś dać radę. Ze względu na Karola. Nie chciałam, by się za mnie wstydził. Poza tym uprzedził, że ostatni raz mi pomaga.

Do moich uszu doleciał głośny śmiech i krzyki rozemocjonowanych uczniów, nieprzyjemny dźwięk dzwonka po raz kolejny poniósł się echem po korytarzach, ogarniała mnie panika, cyklon huczał i zagrażał… Bez namysłu chwyciłam płaszcz i wyszłam na korytarz. Kątem oka dostrzegłam zmierzającego w moją stronę Karola. Twarz miał ściągniętą gniewem.

Rzuciłam się biegiem do drzwi, a potem wypadłam na ulicę. I gnałam dalej, byle dalej. Uciekłam. Po raz kolejny stchórzyłam.

Poszłam prosto do domu, ignorując brzęczący w torebce telefon. Wyświetlacz wskazał potem dziewięć nieodebranych połączeń od Karola. Powinnam mu się wytłumaczyć, ale najpierw musiałam poukładać sobie wszystko w głowie. Nie nadawałam się do tej pracy i to był fakt. Pytanie, czy nadaję się do jakiejkolwiek innej pracy, skoro zawsze wszystko zawalam. Nie można było na mnie liczyć, bo w sytuacjach kryzysowych ratowałam się ucieczką, paląc za sobą mosty. Nie wiem, co było ze mną nie tak – jakie psychiczne czy emocjonalne blokady mnie hamowały i rozpraszały, bo rodzice zamiatali „problem Gosi” pod dywan, mówiąc, że z tego wyrosnę.
Nie wyrosłam.

Karol miał rację, najwyższy pora coś ze sobą zrobić. Nim źle skończę. Samej siebie nienawidziłam. Zbyt wielu ludziom się naraziłam. Nie miałam czego szukać w tej mieścinie, od ostatniego szefa dostałam wilczy bilet, a w szkole skompromitowałam nie tylko siebie, ale także swojego brata. Nie wrócę tam, ale zostać też nie mogłam. Coś we mnie pękło.

Kilka następnych godzin spędziłam na szukaniu pokoju w pobliskim mieście. Postanowiłam, że wyjadę następnego ranka. Zamknę za sobą wszystkie drzwi i zacznę od nowa. Ale inaczej niż wcześniej. Poprzednie początki tak naprawdę niczego nowego nie zaczynały, bo jak pozostawałam taka sama. Muszę się zmienić. Ja. Muszę przestać salwować się ucieczką i chodzić na skróty. Wyjadę, ale to nie będzie rejterada, tylko taktyczny odwrót.

Po raz pierwszy w życiu poprosiłam o pomoc kogoś innego niż brat

W necie znalazłam numer psychoterapeuty i umówiłam się na wizytę. Niech mi powie, co mi, do cholery, jest! Gdzie i jak jestem popsuta. Czy da się mnie naprawić. Czemu moje życie jest do bani. Czemu od kiedy się urodziłam, są ze mną same problemy. Czemu nie lubię ludzi, a oni mnie.

– Proszę się nie martwić, jakoś to uporządkujemy – uspokajał mnie siwowłosy mężczyzna, który wcześniej skrupulatnie zapisywał w notesiku słowa klucze z mojej opowieści.

Reklama

Zaufałam mu. Znalazłam też nowe zajęcie. Pakuję zamówienia w magazynie firmy wysyłkowej. Potrzebowałam czegoś nieskomplikowanego, spokojnego, bez presji i mnóstwa ludzi wokół. Karol mi wybaczył, zrozumiał, jak zawsze. Wiem, że mimo tego, co mówił, wesprze mnie, gdybym naprawdę była w potrzebie. Ale nie chce mnie dalej niańczyć. Ja też tego nie chcę. Nie jestem dzieckiem. Dorosły świat mnie przeraża, ale nie muszę iść tam, gdzie jest najgłośniej i najstraszniej. I mogę iść powoli.

Reklama
Reklama
Reklama