Reklama

Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że z własnym bratem będę rozmawiać przez pełnomocnika, to bym go wyśmiała. A dziś? Nie tylko nie odbieram od niego telefonu, ale na jego widok mam ochotę włożyć okulary przeciwsłoneczne i udawać, że go nie znam. A przecież byliśmy z tych, co potrafili gadać godzinami, nawet o bzdurach. Teraz jak sobie przypomnę, z jaką czułością wręczał mi kwiatki na Dzień Kobiet w podstawówce, to aż mnie serce boli.

Reklama

Zaskoczył mnie

Wszystko zaczęło się dzień po pogrzebie mamy. Jeszcze nie minął miesiąc, a już Jarek zaczął coś kręcić.

– Posłuchaj... – zaczął niepewnie, siedząc u mnie w kuchni i gapiąc się w swój kubek z herbatą, jakby miał mu zdradzić przyszłość.

Mów od razu, o co chodzi – westchnęłam, siadając naprzeciwko niego. – Nie mam dziś nastroju na zawijanie w sreberka.

– Chciałbym, żebyś... Żebyś rozważyła zrzeczenie się spadku po mamie.

Zamarłam z łyżeczką w dłoni.

– Słucham?

– No bo... – podrapał się po karku. – Znasz sytuację. Ja się nią zajmowałem. O wszystko dbałem. Kredyt na dom, lekarze... wszystko spadało na mnie. Ty przecież wiesz, że...

– Wiem, że bywałeś częściej. Jednak to chyba nie znaczy, że teraz mam się wyrzec wszystkiego.

– Nie wszystkiego. Po prostu... zostawisz mi dom. Ty masz mieszkanie po Krzyśku, dzieci odchowane. A mnie ten dom jest potrzebny. Zresztą i tak byłbym gotów ci coś tam oddać – machnął ręką. – Coś się wymyśli.

Zapatrzyłam się na brata. Coś było nie tak. Nie ten ton. Nie ta mina. Nie to spojrzenie.

– Aha. I już jesteś po wizycie u notariusza, prawda?

Nie zaprzeczył. Tylko unikał wzroku.

– Świetnie – mruknęłam. – To teraz naprawdę zrobiło się ciekawie.

Irytował mnie

Kilka dni później umówiłam się z notariuszem. Chciałam wiedzieć, na jakim etapie są sprawy spadkowe, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. Jarek niby nic nie naciskał, ale codziennie dzwonił, wypisując wiadomości typu: „Ogarnijmy to szybko, nie ma co przeciągać” albo „Wiesz, że to dla mnie ważne”. Irytował mnie coraz bardziej.

– Pani Elizo – powiedziała pani notariusz. – Pani mama nie zostawiła testamentu, więc spadek dziedziczony jest ustawowo. Po równo, między panią a bratem.

– Tak, wiem. I rozumiem, że Jarek już się u pani pojawił?

– Owszem. Pytał, czy może pani się zrzec swojej części jeszcze przed działem majątku. Twierdził, że się państwo dogadaliście.

– Tak twierdził? – uniosłam brew. – Ciekawe. Nie, nie dogadaliśmy się. I dopóki nie zobaczę papierów, to niczego się nie zrzekam.

Pani notariusz skinęła głową. Po wyjściu z kancelarii postanowiłam odwiedzić dom mamy. Jarek twierdził, że wszystko tam jest „jak było”, ale coś mnie tknęło. Przy furtce natknęłam się na sąsiadkę, koleżankę z podstawówki. Malowała płot, ale na mój widok się rozpromieniła.

– Nie sądziłam, że cię jeszcze tutaj spotkam. Jarek mówił, że dom sprzedany.

Co takiego? – aż mnie zatkało.

– No mówił, że wszystko posprzątane i ogarnięte. Nie cieszysz się?

Zamrugałam.

– Jasne... Cieszę się – wydukałam. – A czy Jarek coś może wspominał... komu ten dom sprzedaje?

– Jakiejś firmie, chcą przerobić dom na biuro.

I wtedy zrozumiałam, że brat coś przede mną ukrywa.

Zaskoczyłam go

Następnego dnia z samego rana zapukałam do drzwi Jarka. Otworzył w dresie, z telefonem przy uchu. Pokazał mi, żebym poczekała, ale weszłam do środka bez zaproszenia.

– Mhm, dobra, oddzwonię – rzucił do słuchawki i się rozłączył. – Co ty tu robisz o tej porze?

– Wpadłam zapytać, komu chcesz sprzedać dom mamy – powiedziałam bez ceregieli. – I dlaczego sąsiadka już o tym wie, a ja nie.

– To nie tak, jak myślisz – wymamrotał, podchodząc do blatu w kuchni i nalewając sobie kawy.

– Bo wygląda na to, że próbujesz sprzedać coś, co nie jest twoje.

Zamilkł na chwilę. Usiadł przy stole i w końcu spojrzał mi w oczy.

– Ten dom jest zadłużony. Mama miała pożyczkę pod hipotekę. Spłacam to od miesięcy. Myślisz, że za darmo się wszystko toczyło? Szpital, rehabilitacje?

– Nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć?

– Myślałem, że jak się zrzekniesz spadku, to po prostu będzie łatwiej to załatwić. Że nie będziesz musiała się martwić.

– Czyli chciałeś mnie ochronić? – uniosłam brwi.

Zrobiło się niezręcznie. Prawie jak wtedy, gdy znaleźliśmy stłuczony wazon i żadne z nas nie chciało się przyznać.

Pokaż mi papiery – powiedziałam po chwili.

– Jakie papiery?

– Te, których tak się boisz, że je zobaczę.

Przestałam mu ufać

– Pokaż mi wszystko – powiedziałam. – Skoro już zaczęliśmy, to bez owijania.

Jarek westchnął i zniknął w swoim pokoju. Wrócił po chwili z pogniecioną niebieską teczką. Rzucił ją przede mną z głośnym klaśnięciem.

Tylko bez dramatów, dobra?

– Dobrze. Dramatów nie będzie, ale prawda by się przydała.

Zaczęłam przeglądać dokumenty. Umowa pożyczki hipotecznej, kolejne pisma z firmy windykacyjnej, wezwania do zapłaty, zaległe raty. Wszystko opatrzone datami sprzed dwóch, trzech lat.

Mama to wszystko podpisała?

– Podpisała. Wiedziała, że nie damy rady inaczej opłacić opieki, rehabilitacji, lekarstw. A ja byłem z nią dzień w dzień. Ty wiesz, ile to kosztowało?

– A ja się nie liczyłam, tak? Nie zapytałeś mnie, nie uprzedziłeś. Po prostu wziąłeś pożyczkę pod dom i teraz masz nadzieję, że mi to przejdzie bokiem?

– Bo wiedziałem, że będzie wojna. A ja już nie mam siły. Ja to wszystko ciągnąłem sam!

– A teraz chcesz sprzedać dom i co? Spłacić dług i mieć czyste konto?

– Tak. A co w tym złego?

– Że ja też mam do tego domu prawo. Po połowie. A może chcę go zatrzymać, wyremontować albo oddać moim dzieciom.

– To nie jest dom do życia. Tam wszystko się sypie. Trzeba by wpakować majątek, żeby cokolwiek z tego było.

– Może, ale to już moja decyzja. Nie twoja.

Spojrzał na mnie, w końcu trochę spokojniej.

Więc co teraz?

– Teraz? Zaczynam grać według swoich zasad.

Musiałam z kimś porozmawiać

Kilka dni później poszłam do prawnika. Poleciła mi go koleżanka z pracy.

– Przede wszystkim: nie podpisuje pani niczego, co przygotuje brat. Dobrze, że przyszła pani wcześniej – podsumował po przejrzeniu dokumentów, które mu przyniosłam.

– On mówi, że dom jest zadłużony i że sprzedaż to jedyne sensowne wyjście.

– Możliwe. Jeśli to majątek wspólny, sprzedaż nie może się odbyć bez pani zgody. Chyba że chce działać poza prawem, ale w to wątpię.

– Też wątpię.

– Mogę przygotować dla pani wniosek o dział spadku. Formalnie, przez sąd. Trochę to potrwa, ale będzie uczciwie.

Zróbmy to – skinęłam głową.

Tego samego wieczoru Jarek zadzwonił. Nie odebrałam. Oddzwoniłam dopiero następnego dnia.

– Co ty kombinujesz? Dostałem informację z kancelarii. Chcesz iść do sądu?

– Tak. Wolę sąd niż twoje „dogadywanie się”.

– Przecież to nie ma sensu! Po co robić z tego sprawę?

– Już ci nie ufam. To chyba najlepszy powód.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Wiesz co – powiedział w końcu – jak myślisz, że wygrasz, to się grubo mylisz. Ten dom nie jest wart walki.

– To dlaczego tak bardzo chcesz go mieć?

– Bo… – urwał.

– No właśnie. Widzimy się w sądzie – powiedziałam spokojnie i się rozłączyłam.

Nie czułam satysfakcji

Sprawa w sądzie trwała siedem miesięcy. Nie było spektakularnych zwrotów akcji, żadnych dramatów jak w filmach – same fakty, dokumenty, i spokojne, urzędowe głosy. Miałam swojego prawnika, Jarek swojego. Spotykaliśmy się na korytarzu, kiwali sobie głową i uciekali wzrokiem. Jak obcy ludzie. Ostatecznie sąd uznał, że dom należy sprzedać, a pieniądze podzielić po połowie – po spłacie długów. Nie protestowałam. Chciałam tylko sprawiedliwości. I żeby już nigdy nikt nie próbował zrobić ze mnie głupiej. Po rozprawie Jarek podszedł do mnie. Chwilę się wahał, zanim się odezwał.

– Wiesz… Może i zrobiłem to głupio. Tylko byłem w tym wszystkim sam.

– Wiem, ale ja też byłam. I nie zasłużyłam na to, żebyś mnie traktował jak przeszkodę.

– Może... może pójdziemy razem na cmentarz? Do mamy?

Spojrzałam na niego. Wyglądał jak ktoś, kto dostał po nosie, ale wreszcie się czegoś nauczył.

– Dobrze – powiedziałam cicho. – Nie licz na to, że wszystko będzie jak dawniej.

– Nie liczę, ale może kiedyś...

Nie dokończył. I może dobrze.

Nie wiem, czy jeszcze będziemy dla siebie rodziną. Wiem jedno: nie pozwolę, by ktoś raz jeszcze potraktował mnie jak pionka w swojej grze. Nawet jeśli tym kimś jest własny brat.

Eliza, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama