„Brat naciskał, żebym zrezygnowała ze spadku. W ostatniej chwili dowiedziałam się, co naprawdę chciał ukryć”
„Zaczęłam przeglądać dokumenty. Umowa pożyczki hipotecznej, kolejne pisma z firmy windykacyjnej, wezwania do zapłaty, zaległe raty. Wszystko opatrzone datami sprzed dwóch, trzech lat”.

- Redakcja
Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że z własnym bratem będę rozmawiać przez pełnomocnika, to bym go wyśmiała. A dziś? Nie tylko nie odbieram od niego telefonu, ale na jego widok mam ochotę włożyć okulary przeciwsłoneczne i udawać, że go nie znam. A przecież byliśmy z tych, co potrafili gadać godzinami, nawet o bzdurach. Teraz jak sobie przypomnę, z jaką czułością wręczał mi kwiatki na Dzień Kobiet w podstawówce, to aż mnie serce boli.
Zaskoczył mnie
Wszystko zaczęło się dzień po pogrzebie mamy. Jeszcze nie minął miesiąc, a już Jarek zaczął coś kręcić.
– Posłuchaj... – zaczął niepewnie, siedząc u mnie w kuchni i gapiąc się w swój kubek z herbatą, jakby miał mu zdradzić przyszłość.
– Mów od razu, o co chodzi – westchnęłam, siadając naprzeciwko niego. – Nie mam dziś nastroju na zawijanie w sreberka.
– Chciałbym, żebyś... Żebyś rozważyła zrzeczenie się spadku po mamie.
Zamarłam z łyżeczką w dłoni.
– Słucham?
– No bo... – podrapał się po karku. – Znasz sytuację. Ja się nią zajmowałem. O wszystko dbałem. Kredyt na dom, lekarze... wszystko spadało na mnie. Ty przecież wiesz, że...
– Wiem, że bywałeś częściej. Jednak to chyba nie znaczy, że teraz mam się wyrzec wszystkiego.
– Nie wszystkiego. Po prostu... zostawisz mi dom. Ty masz mieszkanie po Krzyśku, dzieci odchowane. A mnie ten dom jest potrzebny. Zresztą i tak byłbym gotów ci coś tam oddać – machnął ręką. – Coś się wymyśli.
Zapatrzyłam się na brata. Coś było nie tak. Nie ten ton. Nie ta mina. Nie to spojrzenie.
– Aha. I już jesteś po wizycie u notariusza, prawda?
Nie zaprzeczył. Tylko unikał wzroku.
– Świetnie – mruknęłam. – To teraz naprawdę zrobiło się ciekawie.
Irytował mnie
Kilka dni później umówiłam się z notariuszem. Chciałam wiedzieć, na jakim etapie są sprawy spadkowe, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. Jarek niby nic nie naciskał, ale codziennie dzwonił, wypisując wiadomości typu: „Ogarnijmy to szybko, nie ma co przeciągać” albo „Wiesz, że to dla mnie ważne”. Irytował mnie coraz bardziej.
– Pani Elizo – powiedziała pani notariusz. – Pani mama nie zostawiła testamentu, więc spadek dziedziczony jest ustawowo. Po równo, między panią a bratem.
– Tak, wiem. I rozumiem, że Jarek już się u pani pojawił?
– Owszem. Pytał, czy może pani się zrzec swojej części jeszcze przed działem majątku. Twierdził, że się państwo dogadaliście.
– Tak twierdził? – uniosłam brew. – Ciekawe. Nie, nie dogadaliśmy się. I dopóki nie zobaczę papierów, to niczego się nie zrzekam.
Pani notariusz skinęła głową. Po wyjściu z kancelarii postanowiłam odwiedzić dom mamy. Jarek twierdził, że wszystko tam jest „jak było”, ale coś mnie tknęło. Przy furtce natknęłam się na sąsiadkę, koleżankę z podstawówki. Malowała płot, ale na mój widok się rozpromieniła.
– Nie sądziłam, że cię jeszcze tutaj spotkam. Jarek mówił, że dom sprzedany.
– Co takiego? – aż mnie zatkało.
– No mówił, że wszystko posprzątane i ogarnięte. Nie cieszysz się?
Zamrugałam.
– Jasne... Cieszę się – wydukałam. – A czy Jarek coś może wspominał... komu ten dom sprzedaje?
– Jakiejś firmie, chcą przerobić dom na biuro.
I wtedy zrozumiałam, że brat coś przede mną ukrywa.
Zaskoczyłam go
Następnego dnia z samego rana zapukałam do drzwi Jarka. Otworzył w dresie, z telefonem przy uchu. Pokazał mi, żebym poczekała, ale weszłam do środka bez zaproszenia.
– Mhm, dobra, oddzwonię – rzucił do słuchawki i się rozłączył. – Co ty tu robisz o tej porze?
– Wpadłam zapytać, komu chcesz sprzedać dom mamy – powiedziałam bez ceregieli. – I dlaczego sąsiadka już o tym wie, a ja nie.
– To nie tak, jak myślisz – wymamrotał, podchodząc do blatu w kuchni i nalewając sobie kawy.
– Bo wygląda na to, że próbujesz sprzedać coś, co nie jest twoje.
Zamilkł na chwilę. Usiadł przy stole i w końcu spojrzał mi w oczy.
– Ten dom jest zadłużony. Mama miała pożyczkę pod hipotekę. Spłacam to od miesięcy. Myślisz, że za darmo się wszystko toczyło? Szpital, rehabilitacje?
– Nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć?
– Myślałem, że jak się zrzekniesz spadku, to po prostu będzie łatwiej to załatwić. Że nie będziesz musiała się martwić.
– Czyli chciałeś mnie ochronić? – uniosłam brwi.
Zrobiło się niezręcznie. Prawie jak wtedy, gdy znaleźliśmy stłuczony wazon i żadne z nas nie chciało się przyznać.
– Pokaż mi papiery – powiedziałam po chwili.
– Jakie papiery?
– Te, których tak się boisz, że je zobaczę.
Przestałam mu ufać
– Pokaż mi wszystko – powiedziałam. – Skoro już zaczęliśmy, to bez owijania.
Jarek westchnął i zniknął w swoim pokoju. Wrócił po chwili z pogniecioną niebieską teczką. Rzucił ją przede mną z głośnym klaśnięciem.
– Tylko bez dramatów, dobra?
– Dobrze. Dramatów nie będzie, ale prawda by się przydała.
Zaczęłam przeglądać dokumenty. Umowa pożyczki hipotecznej, kolejne pisma z firmy windykacyjnej, wezwania do zapłaty, zaległe raty. Wszystko opatrzone datami sprzed dwóch, trzech lat.
– Mama to wszystko podpisała?
– Podpisała. Wiedziała, że nie damy rady inaczej opłacić opieki, rehabilitacji, lekarstw. A ja byłem z nią dzień w dzień. Ty wiesz, ile to kosztowało?
– A ja się nie liczyłam, tak? Nie zapytałeś mnie, nie uprzedziłeś. Po prostu wziąłeś pożyczkę pod dom i teraz masz nadzieję, że mi to przejdzie bokiem?
– Bo wiedziałem, że będzie wojna. A ja już nie mam siły. Ja to wszystko ciągnąłem sam!
– A teraz chcesz sprzedać dom i co? Spłacić dług i mieć czyste konto?
– Tak. A co w tym złego?
– Że ja też mam do tego domu prawo. Po połowie. A może chcę go zatrzymać, wyremontować albo oddać moim dzieciom.
– To nie jest dom do życia. Tam wszystko się sypie. Trzeba by wpakować majątek, żeby cokolwiek z tego było.
– Może, ale to już moja decyzja. Nie twoja.
Spojrzał na mnie, w końcu trochę spokojniej.
– Więc co teraz?
– Teraz? Zaczynam grać według swoich zasad.
Musiałam z kimś porozmawiać
Kilka dni później poszłam do prawnika. Poleciła mi go koleżanka z pracy.
– Przede wszystkim: nie podpisuje pani niczego, co przygotuje brat. Dobrze, że przyszła pani wcześniej – podsumował po przejrzeniu dokumentów, które mu przyniosłam.
– On mówi, że dom jest zadłużony i że sprzedaż to jedyne sensowne wyjście.
– Możliwe. Jeśli to majątek wspólny, sprzedaż nie może się odbyć bez pani zgody. Chyba że chce działać poza prawem, ale w to wątpię.
– Też wątpię.
– Mogę przygotować dla pani wniosek o dział spadku. Formalnie, przez sąd. Trochę to potrwa, ale będzie uczciwie.
– Zróbmy to – skinęłam głową.
Tego samego wieczoru Jarek zadzwonił. Nie odebrałam. Oddzwoniłam dopiero następnego dnia.
– Co ty kombinujesz? Dostałem informację z kancelarii. Chcesz iść do sądu?
– Tak. Wolę sąd niż twoje „dogadywanie się”.
– Przecież to nie ma sensu! Po co robić z tego sprawę?
– Już ci nie ufam. To chyba najlepszy powód.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiesz co – powiedział w końcu – jak myślisz, że wygrasz, to się grubo mylisz. Ten dom nie jest wart walki.
– To dlaczego tak bardzo chcesz go mieć?
– Bo… – urwał.
– No właśnie. Widzimy się w sądzie – powiedziałam spokojnie i się rozłączyłam.
Nie czułam satysfakcji
Sprawa w sądzie trwała siedem miesięcy. Nie było spektakularnych zwrotów akcji, żadnych dramatów jak w filmach – same fakty, dokumenty, i spokojne, urzędowe głosy. Miałam swojego prawnika, Jarek swojego. Spotykaliśmy się na korytarzu, kiwali sobie głową i uciekali wzrokiem. Jak obcy ludzie. Ostatecznie sąd uznał, że dom należy sprzedać, a pieniądze podzielić po połowie – po spłacie długów. Nie protestowałam. Chciałam tylko sprawiedliwości. I żeby już nigdy nikt nie próbował zrobić ze mnie głupiej. Po rozprawie Jarek podszedł do mnie. Chwilę się wahał, zanim się odezwał.
– Wiesz… Może i zrobiłem to głupio. Tylko byłem w tym wszystkim sam.
– Wiem, ale ja też byłam. I nie zasłużyłam na to, żebyś mnie traktował jak przeszkodę.
– Może... może pójdziemy razem na cmentarz? Do mamy?
Spojrzałam na niego. Wyglądał jak ktoś, kto dostał po nosie, ale wreszcie się czegoś nauczył.
– Dobrze – powiedziałam cicho. – Nie licz na to, że wszystko będzie jak dawniej.
– Nie liczę, ale może kiedyś...
Nie dokończył. I może dobrze.
Nie wiem, czy jeszcze będziemy dla siebie rodziną. Wiem jedno: nie pozwolę, by ktoś raz jeszcze potraktował mnie jak pionka w swojej grze. Nawet jeśli tym kimś jest własny brat.
Eliza, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie chciałem być tatuśkiem, ale żona miała na mnie inny plan. Serce mi zmiękło, gdy pierwszy raz wziąłem córkę w ramiona”
- „Narzeczony zostawił mnie z długami, ale karma wraca. Po roku i zobaczył, co znaczy kobieca przedsiębiorczość”
- „Musiałam sprzedać pierścionek zaręczynowy, żeby opłacić żłobek dla syna. Mąż woli leżeć na kanapie niż iść do roboty”