Reklama

Mieszkam sama w niewielkim mieszkaniu, w bloku z wielkiej płyty, takim, jakich w Polsce pełno. Dni mijają mi spokojnie, rutynowo: sklep, lekarz, cmentarz. Szczególnie ten ostatni punkt jest dla mnie ważny. Co tydzień, bez względu na pogodę, jadę na cmentarz, bo tam są moi rodzice.

Zostałam sama

Mama zawsze była surowa, zasadnicza, wszystko wiedziała najlepiej i nigdy nie przyznała się do błędu. Tata był łagodniejszy, cichy, tylko potakiwał i mówił: „Nie przejmuj się, Basieńko, mama tak ma”. Teraz leżą razem. Przynajmniej w tym są zgodni.

Zawsze po drodze kupuję nowy znicz i kwiaty. Cmentarz to miejsce, gdzie czuję się potrzebna, gdzie wiem, co mam robić. Myję płytę, czyszczę litery, sprzątam wypalone znicze i zwiędłe wieńce. Taka cisza, w której słychać tylko wiatr. Czasem mijam sąsiadkę, panią Zofię, która zawsze mówi to samo:

– Pani Basieńko, pani to jedyna, co tak dba. Młodzi to tylko raz w roku odwiedzają groby, na święta…

Uśmiecham się wtedy, bo nie wiem, co odpowiedzieć. Prawda jest taka, że „młodzi” to u mnie jeden człowiek – mój brat Tomek. Osiemnaście lat temu poleciał do Stanów i zniknął z naszego życia. Miał lepsze rzeczy do roboty niż pożegnanie się z matką czy ojcem. Nie przyleciał na ich pogrzeby, nie przysłał nawet kwiatów.

Nie interesował się

Znajomi z dawnych lat czasem pytają: „A co u Tomka?”, a ja się uśmiecham i mówię, że dobrze, że pracuje, że zajęty. Kłamię, bo nie mam pojęcia, co u niego i nie wiem, czy mnie to jeszcze obchodzi.

Nie planowałam do niego dzwonić, ale kiedy po jednej z letnich burz na grób rodziców spadła ogromna gałąź i uszkodziła płytę, zrozumiałam, że nie udźwignę tego sama. Ręce mi się spociły, kiedy wybierałam jego numer. Odebrał po kilku sygnałach.

– Halo?

– To ja, Basia, twoja siostra – powiedziałam szybko. – Dzwonię, bo trzeba zrobić coś z nagrobkiem rodziców. Płyta pękła. Myślałam, że wezmę to na siebie, ale…

– A dlaczego mnie pytasz o decyzję dopiero teraz, a nie jak wybierałaś nagrobek?

Nie spodziewałam się tego. Nie zapytał nawet co u mnie, tylko od razu miał pretensje.

– Nie chciałam cię fatygować – powiedziałam. – I tak cię to nie obchodzi.

– Nie obchodzi? To nadal moi rodzice.

„Twoi tylko wtedy, gdy ci to pasuje” – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego. Tomek milczał, ja też. Po chwili zapytał chłodno:

– I co teraz?

– Ktoś musi podjąć decyzję. Wysyłam ci zdjęcia. Możesz się wypowiedzieć – powiedziałam i zakończyłam połączenie.

Miał pretensje

Odłożyłam telefon i usiadłam. W głowie miałam tysiące myśli: czy on ma prawo coś mówić po tych wszystkich latach? Gdzie był, kiedy mama chorowała? Gdzie był, kiedy stałam sama przy grobie ojca i później, kiedy podpisywałam akt zgonu?

A potem przypomniałam sobie, jak przez całą zimę chodziłam tam z miotłą i szorowałam zmarznięty kamień, żeby było czysto na święta. Jak kupowałam najtańsze znicze na promocjach, żeby wystarczyło i na luty, i na marzec. Wtedy nikt mnie nie pytał o zgodę.

W Święto Zmarłych byłam na cmentarzu wcześnie rano. Pogoda była wietrzna, zimna, ale bez deszczu. Lubiłam być tam przed tłumem, mieć chwilę ciszy tylko dla siebie. Znicze paliły się w równych rzędach, kwiaty stały prosto, wszystko wyglądało tak, jak powinno. Usiadłam na ławeczce obok grobu, otuliłam się szalem. Poczułam, że spełniłam swój obowiązek. Nagle usłyszałam za sobą znajomy głos.

– No widzisz, siostra? Nie zapomniałem.

Nie spodziewałam się

Odwróciłam się powoli. Tomek stał przede mną z uśmiechem, w rękach trzymał ogromny wieniec – plastikowy, krzykliwy, z czerwono-biało-niebieskimi wstążkami i napisem „Z miłością – syn”.

– To… oryginalne – powiedziałam, patrząc na tę okropną wiązankę.

– Symbol. Ameryka mnie zmieniła. Ale nadal pamiętam.

Nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. Wpatrywałam się w ten wieniec, który wśród stonowanych chryzantem i białych zniczy wyglądał jak obce ciało. Zmusiłam się tylko do lekkiego uśmiechu. Chciałam, żeby już poszedł, żeby wrócił, skąd przyleciał. Nie powiedziałam do niego nic więcej, tylko odeszłam stamtąd.

Następnego dnia wróciłam na cmentarz sama. Na grobie rodziców stał plastikowy wieniec z błyszczącą kokardą, którą nocna wilgoć lekko zdeformowała. Napis „Z miłością – Twój syn” zdawał się drwiną.

Popatrzyłam na niego przez chwilę, a potem bez słowa zdjęłam go z podstawki i zaniosłam na tył cmentarza. Położyłam na śmietniku, obok połamanych donic i wypalonych wkładów. Wstydziłam się tego wieńca. Był brzydki i nie mogłam na niego patrzeć.

Było mi przykro

Wróciłam do grobu i usiadłam. Cisza była głucha. Zmarznięte liście szurały po alejkach. Nie byłam zła, że przyjechał. Byłam zła, że myśli, że coś naprawi tym tandetnym wieńcem. A ja tam byłam każdego tygodnia, w śniegu, w deszczu. Sama.

Łzy spłynęły mi po policzkach. Wiedziałam, że to wszystko, co robiłam przez te lata, miało mi samej dawać złudzenie, że rodzina nadal istnieje, że pamięć wystarczy. Ale nic nie wystarcza, kiedy jest się w tym samemu.

Wróciłam do mieszkania po zmroku. Zdjęłam płaszcz, nie zapalałam światła. Usiadłam przy stole i zatopiłam się we wspomnieniach. Przed oczami przelatywały mi kolejne obrazy: mama, w fartuchu, z rękami zanurzonymi w mące, ojciec, z gazetą i spokojnym spojrzeniem, które zawsze uciszało jej gniew. Tomek – mały, z rozwichrzonymi włosami i wypiekami na policzkach i ja, z warkoczykami, wiecznie zamyślona.

Zastanawiałam się, co by powiedzieli, gdyby widzieli nas teraz. Może mama byłaby dumna, że grób jest czysty, że świeczki palą się równo? Może tata wzruszyłby się, że jestem wierna? A może by zapytali, po co to wszystko, skoro nikt poza mną już nie pamięta?

Nie wiem, czy jeszcze chcę widzieć brata. Nie wiem, czy on kiedykolwiek zrozumie. Ale jedno wiem na pewno – to, co robię, robię dla mamy i taty.

Barbara, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama