„Brat co Wigilię przyprowadza kolejną narzeczoną. Po tym 1 komentarzu dziadka, nowa bratowa nie doczekała nawet pasterki”
„Zapadła cisza. Mama spojrzała na mnie, ja na ojca, ojciec na wazę z barszczem. Ciotka uniosła brew. I już wiedziałam, że to dopiero początek kłopotów”.

- Redakcja
W mojej rodzinie Wigilia zawsze była wydarzeniem. Mama przez tydzień nie wychodziła z kuchni, ojciec udawał, że coś naprawia w garażu, żeby nikt mu nie kazał łuskać orzechów, a ja, jako ta „zorganizowana córka”, robiłam listy zakupów, prezenty, dekoracje i głównie trzymałam się z dala od ludzi, żeby nie oszaleć. W tym roku miało być inaczej. Brat zapowiedział, że przyjedzie z narzeczoną. I wszyscy zaczęli się przygotowywać, jakby papież miał nas odwiedzić.
Ja też. Nie po to, żeby się przypodobać. Raczej, żeby zająć strategiczną pozycję na kanapie – widok na wejście i ciasto w zasięgu ręki. Nie sądziłam, że tego wieczoru moim największym problemem nie będzie przypalony barszcz, ale jedno, niewinne pytanie naszego dziadka. I wtedy atmosfera wigilijna zrobiła się lodowata. Dosłownie.
Siliłam się na obojętność
– Nie marudź, tylko wyjmij te świece z kredensu! – zawołała mama z kuchni, gdzie od rana walczyła z kapustą z grzybami.
– A co ja jestem? Panna od obsługi świeczników? – mruknęłam pod nosem, ale poszłam.
Jednak z mamą nie wygrasz, zwłaszcza w Wigilię. Z salonu dochodziły odgłosy telewizora. Ojciec ustawiał głośność kolęd.
– Przycisz, bo się nie słyszę własnych myśli – krzyknęłam.
– Ciesz się, że nie musisz łowić karpia gołymi rękami – odpowiedział i dodał głośniej – Ja w twoim wieku…
Do kuchni weszła ciotka z siatką prezentów i z miną, jakby właśnie przeszła przez śnieżycę stulecia.
– To już są? – zapytała, zrzucając płaszcz i rozglądając się po stole.
– Jeszcze nie, ale w każdej chwili mają być – odpowiedziała mama, zerkając nerwowo na zegarek. – Kacper przyjeżdża z narzeczoną.
– Jaką narzeczoną? – zapytał dziadek.
Zapadła cisza. Mama spojrzała na mnie, ja na ojca, ojciec na wazę z barszczem. Ciotka uniosła brew. I już wiedziałam, że to dopiero początek kłopotów.
Nie wiedziałam, co robić
Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, mama wypadła z kuchni. Zdążyłam tylko poprawić obrus, bo wiedziałam, że nie mam nic do gadania. Gwiazdą wieczoru był od teraz Kacper. Mama otworzyła drzwi i… zapadła cisza.
– Cześć, mamo! – zawołał Kacper swoim radosnym tonem, który zwykle zwiastował katastrofę.
– Dzień dobry, pani Małgorzato – dodała narzeczona brata.
Uśmiechnięta, w bordowej sukience, z perfekcyjnym makijażem.
– O, jaka ładna – szepnęła ciocia za moimi plecami.
– Ciociu… – jęknęłam, ale nie zdążyłam jej uciszyć, bo dziadek wstał z fotela i podszedł do drzwi.
– No to czołem, młodzi! – powiedział, ściskając rękę Kacpra. – A to ta narzeczona z zeszłego roku?
Nagle zrobiło się cicho. Kacper zrobił minę, jakby połknął całe opakowanie goździków.
– Dziadku, to… nie – wycedził. – To Nina. W zeszłym roku była… była Magda.
– No właśnie! A mówiłem, że Magda była taka z klasą – wtrącił dziadek z rozbrajającą szczerością.
Nina uśmiechnęła się krzywo. Odruchowo chwyciłam za szklankę z kompotem.
– No to będzie ciekawie – szepnęłam do cioci.
– Siadajmy, bo zaraz barszcz wystygnie. I atmosfera też – mruknęła mama, po czym poszła po talerze.
Współczułam mu
Wszyscy usiedliśmy przy stole. Nina zajęła miejsce obok Kacpra. Dziadek, uszczęśliwiony własnym wkładem w rozmowę, siorbał zupę, zagryzając uszkiem.
– No to, Nino – zaczął z uśmiechem – a czym się zajmujesz? Też studiujesz jak tamta?
Nina uniosła brew. Kacper aż zakrztusił się barszczem.
– Dziadku! – rzucił przez zęby.
– Pytam grzecznie! Interesuję się młodzieżą. Inwestycja narodowa – odparł dziadek, niewzruszony.
– Pracuję w agencji kreatywnej – odpowiedziała Nina z miną, która jasno sugerowała, że to pytanie już kiedyś ją zabiło.
– Aaa, czyli rysujesz?
– Raczej zarządzam projektami.
– Czyli nic konkretnego – podsumował dziadek, po czym wrócił do barszczu.
Zamieszałam swoim kompotem.
– Może przejdźmy do karpia? – zaproponowałam z rozpaczliwym uśmiechem. – Bo zaraz dojdziemy do pytań o szczepienia i podatki.
Mama podała talerzyki.
– No obyś się nie zmarnowała, dziewczyno – powiedział dziadek, wzdychając.
– Też mam taką nadzieję – odpowiedziała słodko, ale wzrok miała jakby lodowaty.
W końcu nachyliłam się w kierunku brata i szepnęłam:
– Masz talent, braciszku.
– Do czego?
– Do robienia sobie świąt pod górkę.
On tylko westchnął. Nina spojrzała na nas i uśmiechnęła się, jakby wiedziała więcej niż my wszyscy razem. Coś mi mówiło, że dopiero się rozkręca.
Nawet się do mnie uśmiechnęła
Kiedy mama wniosła półmisek z rybą po grecku, miałam ochotę poprosić, żeby zostawiła go w kuchni razem z resztą dramatu. Ryba wjechała jak królowa i zajęła miejsce w centrum stołu, a my wszyscy musieliśmy udawać, że nikt się nie spina.
– Kacper, podaj Ninie śledzia – rzuciła mama, próbując przywrócić rodzinny ton.
– Nie jem mięsa – powiedziała Nina spokojnie, jakby testowała, komu pierwszemu pęknie żyłka na czole.
– Ale to… ryba – wtrąciła ciocia, przekręcając głowę jak sowa.
– A ryba to nie mięso? – spytała Nina, krojąc sałatkę warzywną z chirurgiczną precyzją.
– No dobrze, to może… pierogi z kapustą. Bez mięsa, serio – rzuciłam szybko.
– Zjem pierogi. Dziękuję – odparła Nina i nawet się do mnie uśmiechnęła.
Zdziwiło mnie to.
– To długo się znacie? – zagaiła ciocia, przeżuwając śledzia.
– Miesiąc – powiedziała Nina.
– Dwa! – poprawił ją Kacper.
– Nasze pierwsze spotkanie było listopad, a mamy grudzień – odparła z kamienną twarzą.
Zrobiło się jeszcze ciszej.
– Oj tam – Kacper się uśmiechnął nerwowo. – Mam wrażenie, że znamy się od zawsze.
Spojrzała na niego z uśmiechem, który można by też uznać za ostrzeżenie. Zaczęło mi się to nawet podobać.
Polubiłam ją
Po serniku atmosfera niby się rozluźniła, ale to było jak cisza przed burzą. Dziadek już zaczął przysypiać przy stole, mama układała serwetki, jakby brała udział w konkursie na najrówniejszy trójkąt, a ja próbowałam zlokalizować wino, które tata na pewno gdzieś ukrył przed rodziną. I wtedy Nina wstała.
– Przepraszam, mogę skorzystać z łazienki?
– Oczywiście – rzuciła mama, wskazując korytarz. – Drzwi na końcu, po prawej.
Kiedy zniknęła, Kacper westchnął, nachylił się w moją stronę i powiedział półgłosem:
– Ty się śmiejesz, ale ona naprawdę mi się podoba. Jest inna niż wszystkie.
– O każdej tak mówisz.
– Nieprawda.
– Magda też była „inna niż wszystkie”. Zresztą, co się z nią stało?
– Wyjechała do Hiszpanii. Z facetem, który prowadził warsztaty z jogi twarzy.
– No cóż, mocna konkurencja.
Wróciła Nina. Weszła spokojnie, stanęła za krzesłem, spojrzała na Kacpra i powiedziała:
– Twój dziadek mnie chyba nie lubi, ale przynajmniej jest szczery.
– Dziadek nikogo nie lubi – rzuciłam. – To jego sposób na miłość. Kiedy mnie ostatnio nazwał „starą panną”, też poczułam się jak członek rodziny.
Nina parsknęła.
– Wiesz co? – zwróciła się do mnie. – Jesteś najlepsza z całego towarzystwa.
– Wiem – odparłam. – Jednak tym konkursie nie było zbyt wielu kandydatów.
Spojrzałyśmy na siebie i uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo. Wreszcie ktoś, z kim dało się normalnie pogadać.
Była moją bratnią duszą
Po kolacji wszyscy rozeszli się po kątach: dziadek rozsiadł się z gazetą w fotelu, ciocia poszła pomóc mamie w kuchni. Kacper próbował wmówić Ninie, że kolędy są fajne, jeśli się je śpiewa „z głębi duszy”, ale sądząc po jej minie, dusza była właśnie zajęta przewracaniem oczami. Usiadłam z kubkiem herbaty obok choinki. Po chwili dosiadła się Nina.
– Masz może jeszcze trochę tego piernika, który jadłaś wcześniej? – zapytała szeptem. – Udaję, że nie jestem głodna, ale… jestem.
– Witaj w klubie. Czekaj, schowałam kawałek na czarną godzinę – sięgnęłam do szuflady komody. – Proszę, tylko nikomu nie mów, że mam tajną spiżarnię.
– Twój brat myśli, że kobieta nie potrzebuje słodyczy, tylko „emocjonalnego bezpieczeństwa” – powiedziała z udawaną powagą. – Ja potrzebuję piernika i czegoś mocniejszego do herbaty.
– To patrz i się ucz. – Sięgnęłam za książki kucharskie. – Tata zostawił tu domową nalewkę.
– No nie wierzę. Naprawdę jesteś bohaterką tej opowieści – Nina zaśmiała się szczerze.
I zgodnie uznałyśmy, że ta Wigilia może nie była idealna, ale przynajmniej była znośna.
– W sumie to nie wiem, czy Kacper to ten jedyny – powiedziała Nina, wpatrując się w choinkę.
– Ale Wigilię zaliczyłaś. Medal ci się należy.
– I piernik.
– Piernik przede wszystkim.
Siedziałyśmy tak jeszcze chwilę w ciszy. I naprawdę zrobiło się cieplej.
Marta, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”
- „Mąż pomylił świąteczne prezenty i wręczył mi ten dla kochanki. To, co potem powiedział, przekroczyło wszelkie granice”
- „W każdy weekend rodzina wpada do mnie jak hotelu. Zdębieli, gdy wystawiłam im paragon za wikt i opierunek”