Reklama

Wiało tak, jakby ktoś tam u góry specjalnie chciał mi uprzykrzyć ten dzień. Cmentarz tonął w szarości. Liście uciekały w popłochu spod nóg ludzi, którzy z kwiatami i zniczami przeciskali się między grobami. Jesień pokazywała swoją bardziej ponurą stronę – chłód drapał po policzkach, a wiatr podwiewał płaszcz, jakby chciał mi go zerwać z ramion. Przystanęłam przy bramie i westchnęłam. Nie miałam ochoty tam wchodzić. Od śmierci ojca nasze rodzinne więzi – o ile w ogóle można je tak nazwać – zdążyły się rozpaść w jeszcze mniejsze kawałki. Z mamą rozmawiałam tylko, kiedy trzeba. Z Arturem – praktycznie wcale. W sumie to nawet nie wiedziałam, jak wyglądają jego dzieci.

Ojciec był jedynym, z kim miałam jakąkolwiek nić porozumienia. Może nie rozumieliśmy się do końca, ale przynajmniej mnie słuchał. Odkąd go zabrakło, coraz trudniej było mi oddychać w tej rodzinie.

Przyjazd na cmentarz był dla mnie bardziej obowiązkiem niż potrzebą. Ale był też jedynym sposobem, żeby choć symbolicznie powiedzieć ojcu: „pamiętam”. W dłoni ściskałam znicz – zwykły, szklany, z grubą białą świecą. Kosztował cztery pięćdziesiąt. I czułam, że już sama ta drobnostka zaraz stanie się pretekstem do sporu. Bo znałam Artura. Wiedziałam, że będzie miał ze sobą coś wielkiego, zdobionego i drogiego. Że będzie robił pokaz.

Miałam go za sknerę

Zobaczyłam ich z daleka, stali już przy grobie. Matka z zaciśniętymi ustami, otulona w szary płaszcz, patrzyła w ziemię. Obok niej Artur, w czarnej kurtce, jak zwykle wyprostowany, z tą swoją pozą mężczyzny, który wszystko dźwiga na barkach. W rękach trzymał ogromny znicz, taki z pozłacaną pokrywką i sztucznymi kwiatami dookoła. Postawił go na środku grobu z takim namaszczeniem, jakby właśnie dokonywał jakiegoś wielkiego aktu.

Podeszłam cicho. Bez słowa postawiłam swój znicz z lewej strony, skromnie, trochę z boku, jakby miał się nie rzucać w oczy. Artur zerknął na mnie kątem oka. Nie powiedział nic przez dłuższą chwilę. Matka nawet nie podniosła wzroku.

– Dałem za nas wszystkich, osiemdziesiąt złotych – powiedział nagle Artur, jakby to był komunikat z banku.

– Nikt cię nie prosił – odparłam, spokojnie, ale tak, żeby usłyszał.

Wiedziałam, że to go rozjuszy. Znałam ten ton jego głosu, ten sposób, w jaki potrafił każdą sytuację zmienić w wyliczankę win. Czekałam tylko, aż zacznie.

– Jak zwykle wszystko na mojej głowie – burknął. – Ojca odwiedzałem sam. Wam się nie chciało ruszyć tyłków.

Awanturował się

Nie spojrzałam na niego. Poprawiłam pasek torby. Powietrze gęstniało.

– Nie przyszedłeś tu dla niego, tylko po pieniądze – powiedziałam cicho, ale wystarczająco głośno, by usłyszeli.

Artur zrobił dwa kroki w moją stronę.

– Ty nawet na pogrzeb przyszłaś w ostatniej chwili, jakbyś chciała się tylko pokazać i zniknąć.

– Bo nie miałam siły znosić waszej szopki – syknęłam, patrząc mu w oczy.

Ktoś przeszedł obok nas i się obejrzał. Kolejna osoba stanęła kilka metrów dalej, udając, że przygląda się nagrobkowi. Wiedziałam, że słyszą. Artur też to wiedział, ale nie obchodziło go to.

– Ty nigdy nic nie robisz. Nigdy. Nawet zapytać nie potrafisz, czy czegoś nie trzeba.

– A kto cię o to prosił? – odpowiedziałam. – Robisz z siebie bohatera, a jesteś tylko zmęczony własnym żalem. I nikt cię z niego nie wyleczy.

Matka stała obok, nieruchoma. Nie przerwała, nie spojrzała na mnie, nie uspokoiła Artura, jakby nas tam w ogóle nie było, a ona była gdzieś indziej, myślami przy ojcu albo jeszcze dalej.

Usprawiedliwiała go

Zapanowała cisza. Artur patrzył na mnie, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie znalazł już słów. Odwrócił się nagle i ruszył w stronę bramy. Matka stała jak wcześniej, z rękami splecionymi przed sobą. Ja też nie ruszałam się z miejsca.

– Idziemy? – spytałam, po chwili.

Nie odpowiedziała, ale ruszyła powoli za mną. Pojechałyśmy do jej domu. W kuchni pachniało rosołem. Matka nalała sobie pół talerza, zjadła kilka łyżek i odstawiła na bok. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie, a cisza między nami ciążyła bardziej niż ta przy grobie.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – odezwałam się w końcu.

– Nie wtrącam się – rzuciła, nie podnosząc wzroku.

– Wiem. Od zawsze się nie wtrącasz.

– On miał ciężej – powiedziała cicho. – Był starszy, ojciec był wobec niego surowy.

Odwróciłam się powoli.

– Czujesz się z tym dobrze? Że go bronisz, a ja jestem niewidzialna?

Miała wymówki

– Nie chcę kłótni.

– Chcesz tylko spokoju, nawet jeśli oznacza to krzywdzenie mnie – powiedziałam już znacznie ciszej.

Spojrzała na mnie przelotnie, potem znów na swoje dłonie w zlewie. Bez słowa. Jakby nigdy nic się nie stało.

Usiadłam na ławce obok grobu kilka dni po Wszystkich Świętych. Wiatr był już inny niż wcześniej – zimniejszy, bardziej stanowczy. Ludzie przychodzili rzadziej. Na wielu grobach znicze już przygasły, niektóre przewróciły się w deszczu. Mój wciąż stał, choć trochę przybrudzony. Obok jego – ten Artura. Jeszcze cały, błyszczący.

Nie czułam już w sobie tej złości, która jeszcze kilka dni temu pchała mnie do krzyku. Teraz była tylko pustka, którą trudno opisać słowami. Coś się skończyło, coś innego się nie zaczęło. Po prostu przerwa. Może każdy z nas potrzebował czegoś innego, a nikt nie potrafił tego dać. Może wszyscy czegoś żałowaliśmy. Może za późno to zauważyliśmy.

Wstałam i poprawiłam oba znicze. Wsunęłam ręce do kieszeni płaszcza, zanim znów zawiał wiatr. „Chyba wszyscy potrzebowaliśmy przeprosin. Ale może nie wszyscy potrafimy je wypowiedzieć” – pomyślałam, ruszając powoli w stronę wyjścia.

Dorota, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama