Reklama

Maryla nigdy nie liczyła się z opinią innych, nawet męża, naszego świętej pamięci brata. Jednak to, co wymyśliła tym razem, przeszło wszelkie wyobrażenia. No bo kto słyszał, by 35 lat po śmierci męża ruszać jego grób bez konsultacji z bliskimi. I to kiedy od dawna żyje się w konkubinacie z najlepszym przyjacielem zmarłego! A właśnie w ten sposób postąpiła moja była bratowa. Po prostu pewnego dnia zdecydowała, że chce przenieść szczątki męża do grobowca swoich rodziców, i niewiele myśląc, poszła z tą sprawą do księdza. Podobno w ciągu miesiąca załatwiła wszelkie zezwolenia i fachowców, którzy dokonali tej dziwnej przeprowadzki. Miała cztery tygodnie, żeby powiadomić nas o swoim chorym pomyśle.

Reklama

Myślałam, że dostanę zawału, patrząc na przekopaną ziemię

Nie zawiadomiła nas, więc kiedy półtora miesiąca przed 1 listopada przyjechałam do rodzinnego miasta uporządkować groby rodziców i dziadków, a przy okazji zajrzałam do brata, aby zapalić mu znicz, zastałam jedynie pustą parcelę. Myślałam, że dostanę zawału, patrząc na przekopaną ziemię bez śladu nagrobka. Trzykrotnie obchodziłam miejsce pochówku brata, nim zrozumiałam, że nie pomyliłam miejsca i naprawdę go tu nie ma.

Drżącymi z emocji dłońmi wybrałam numer telefonu bratowej, ale nie odebrała ani nie oddzwoniła. Nie wiedząc, co począć, zadzwoniłam do starszej siostry.

– Nie ma Zdzisia! – byłam bliska płaczu, kiedy Henia wreszcie się odezwała.

– Jak to nie ma? Co ty mówisz?!

Zobacz także

Gdy słuchając mnie, zaczęła z trudem łapać powietrze, wystraszyłam się, że doprowadzę ją do drugiego zawału, więc natychmiast oprzytomniałam i obiecałam zajrzeć na plebanię, żeby wyjaśnić sprawę grobu brata. Wkrótce wiedziałam już, kiedy odbyły się przenosiny, kto za nimi stoi i gdzie znajduje się obecnie trumna z ciałem Zdzisia. „Jak mogłaś zrobić coś takiego bez naszej wiedzy?” – napisałam do Maryli, klucząc między pomnikami, nim wreszcie trafiłam przed jej rodzinny grobowiec, na którym pod danymi brata wyryła złotymi literami jakąś łacińską sentencję.

Nie powiem, przeznaczyła dla niego uroczy zakątek – otoczony krzewem dzikiej róży z wmurowanym w płytę wazonem z czarnego lastryko, w którym stały sztuczne, ale piękne róże. Maryla zawsze miała gust, pod tym względem nie można było jej nic zarzucić, ale bolało mnie, że kolejny raz potraktowała nas tak obcesowo, a przecież byłyśmy bardzo zżyte ze Zdzisiem. Henia oczywiście bardziej.

Miałam wrażenie, że mimo upływu lat wciąż nie potrafiła się uporać z przedwczesną śmiercią brata bliźniaka. Zapewne z tego powodu tak często zapadała na zdrowiu i coraz rzadziej opuszczała swoje cztery kąty, zdając się całkowicie na dorosłą córkę i męża.

Od samego początku nie lubiłyśmy Maryli, tej rozwydrzonej pannicy. Naszym zdaniem Zdzisio zasługiwał na lepszą, bardziej oddaną mu żonę. Kogoś ciepłego i troskliwego. On jednak za nic miał nasze rady i pozwolił się Maryli okręcić wokół palca. Skakał koło niej, jakby była siódmym cudem świata. Robił zakupy, sprzątał, a nawet gotował, byle tylko mogła się rozwijać.

Nie protestował, kiedy żona w nieskończoność odkładała plany macierzyńskie. Nie miał do niej żalu, nawet gdy było już za późno i umierał na raka żołądka. Jakby mało było jego poświęcenia, tuż przed śmiercią prosił żonę, aby pozwoliła sobie na szczęście i wziął nas na świadków. Musiała przysięgać, że nie zamknie się przed światem, lecz nauczy żyć bez niego. „Pozwoliła sobie na szczęście!” – aż zatrzęsłam się na wspomnienie słów brata i zrobiło mi się żal zarówno jego, jak i biednej Heni, którą z pewnością dobiła dzisiejsza wiadomość.

Zmierzając w kierunku domu siostry, postanowiłam zatrzymać się u niej na dłużej. Przede wszystkim po to, aby wesprzeć ją w tej trudnej chwili, ale przy okazji mogłam też osobiście powiedzieć Maryli, co myślę o jej egoistycznym postępowaniu. Nie pierwszy raz zignorowała naszą rodzinę. Nie wybrała, jak sugerowali nasi rodzice, kościoła, lecz cmentarną kapliczkę, a zamiast pożegnalnej pieśni wymusiła na księdzu, aby puścił ulubiony przebój Zdzisia, który bardziej pasował na dancing niż na pogrzeb.

Ośmieszyła go, a mimo to wybaczyliśmy jej, tłumacząc, że rozpacz przyćmiła jej rozsądek. Tak samo tłumaczyliśmy sobie jej zachowanie, kiedy próbowała wybrać pomnik w kolorze burgunda z ich sylwestrowym zdjęciem zamiast dostojnego krzyża. Udało nam się ją w porę powstrzymać, opłacając z góry pomnik u znajomego kamieniarza, ale po tym fakcie na jakiś czas przestała się do nas odzywać. Nie rozumiała, że Zdziś nie jest jej własnością, więc choć z czasem na nowo nawiązała z nami kontakt, to potrafiła „wycinać numery”.

Jak wtedy, gdy na dwudziestą rocznicę swojego ślubu zamówiła ogromny, ręcznie wypalany znicz z wlewanym wkładem, który pękł pod wpływem pierwszych przymrozków, zalewając całą płytę woskiem. Rok później, we Wszystkich Świętych, jej źle ustawiony znicz przewrócił się, podpalając wiązankę Heni i zanieczyszczając płytę tak, że trzeba ją było wymienić. Skruszona Maryla pokryła koszty naprawy, ale niesmak pozostał. Tak samo jak wtedy, gdy pojawiła się przy grobie męża uwieszona na ramieniu kochanka.

Brat marzył o dzieciach, ona ich nie chciała

Wtedy z trudem udało mi się uspokoić Henię. Biedaczka, w przeciwieństwie do mnie, nigdy nie opuściła rodzinnych stron, więc o wiele częściej ode mnie zmuszona była znosić widok „szczęśliwej” Maryli, udającej jednocześnie bolejącą wdowę.

– Nigdy cię nie zapomnę – deklarowała za każdym razem na koniec wizyty u męża.

Doprawdy? – myślałam w takich chwilach, z trudem powstrzymując wściekłość. Widząc, więc, że Maryla nie zbiera się do wyjaśnień i nie zamierza skontaktować się ze mną, postanowiłam z samego rana porozmawiać z nią w cztery oczy. Całe szczęście, do śmierci Zdzisia mieszkali u naszych rodziców, więc nie musiałam patrzeć, jak była bratowa marnotrawi dorobek brata. Otworzył mi jej konkubent i dawny przyjaciel Zdzisia i aż zachłysnął się, widząc mnie pod swoim dachem. Po chwili za nim wyrosła Maryla. Starannie uczesana, pachnąca, w dresie podkreślającym jej nienajgorszą figurę.

– Jak mogłaś przenieść Zdzisia, nie powiadamiając nas o swoich planach? Czy ty nie masz serca? Nie wiesz, w jakim stanie jest Henia? Ona wciąż tęskni za bratem, nie to, co… – szczęśliwie w porę ugryzłam się w język.

– Każdy cierpi inaczej, więc nie przeczę, że Henryka tęskni za bratem i nie wymyśla sobie chorób, ale nie odwiedza jego grobu, nie szoruje go dwa razy do roku, nie wymienia kwiatów ani zniczy, choć mogłaby, bo ma pod dostatkiem czasu na rencie – rzuciła, patrząc mi prosto w oczy. – To ja dbam o mojego męża i dlatego postanowiłam przenieść jego grób z bocznej, zapomnianej alejki do miejsca, w którym będzie mu wygodnie. Tak! Zrobiłam to dla niego, ale i dla siebie!

Czułam, jak krew napływa mi do twarzy. Nie rzuciłam się na bratową tylko dlatego, że przezornie wciąż stał między nami jej partner. Nie miałam jednak zamiaru słuchać dalej monologu tej baby, podobnie jak ona nie chciała zrozumieć moich racji. Nie chodziło mi przecież o to, kto dba o grób, ani nawet o samo przeniesienie go, lecz o fakt, że znowu potraktowała mnie i Henię jak obce osoby, nie powiadamiając nas o swoich zamiarach.

– Wy nigdy się ze mną nie liczyłyście! – rzuciła przez ściśnięte gardło.

– Podobnie, jak ty z nami! – nie pozostałam jej dłużna i na jednym wydechu wyliczyłam wszystkie jej winy wobec naszej rodziny.

Chyba trafiłam, bo zaszkliły się jej oczy.

– Wy wciąż myślicie, że on umarł przeze mnie… Że gdyby nie ja…

Gdyby nie ty, pozostawiłby po sobie chociaż dzieci. Jakąś namiastkę siebie, którą mogłybyśmy kochać… – pomyślałam, ale nie odważyłam się powiedzieć tego na głos.

Reklama

Od lat kłóciłyśmy się o grób Zdzisia, choć w rzeczywistości chodziło o coś innego. Znacznie ważniejszego od miejsca na cmentarzu. Zdziś kochał dzieci, w dzisiejszych czasach pewnie zostałby panem przedszkolanką, tak lubił ich towarzystwo, pragnął domu wypełnionego gwarem maluchów, przynajmniej dopóki nie poznał Maryli. Choć po ślubie nigdy nam się nie zwierzał z „tych spraw”, może w głębi duszy liczył na to, że kiedyś jego wspaniała żona zmieni zdanie. Niestety, nie zdążył. My wszyscy nie zdążyliśmy przez tę egoistkę. Poczułam lodowate ukłucie w sercu i bez słowa wyszłam z jej mieszkania. Bo o czym jeszcze miałyśmy rozmawiać?

Reklama
Reklama
Reklama