„Bratowa przyniosła na Wigilię swoje wege jedzenie. Babcia nie mogła tego przeżyć i rozpłakała się nad talerzem”
„Wigilia w mojej rodzinie nigdy nie była specjalnie spokojna i magiczna. Zwykle wszyscy marudzili i czepiali się o byle co, a w powietrzu wisiała dość napięta atmosfera. Wszystko skumulowało się jednak kiedy żona mojego brata przyniosła na kolację swoje własne jedzenie w słoikach. To rozwścieczyło babcię”.

- Redakcja
W mojej rodzinie Wigilia od zawsze jest wybitnie tradycyjna. Co roku ten sam śnieżnobiały obrus, te same potrawy i te same spięcia. Mama krząta się po kuchni z miną męczennicy, babcia zasiada przy stole dwie godziny przed czasem i opowiada, jak to kiedyś śnieg był biały, ludzie grzeczni, a karp zawsze w galarecie. Tato znika w piwnicy, bo „trzeba przynieść ogórki”, a brat Paweł udaje, że nie widzi, że wszyscy chodzą jak na szpilkach. A ja? Ja od lat siedzę na taborecie przy drzwiach do kuchni, niby pomagam, ale bardziej obserwuję. Jestem tłem, nie to co Alicja, żona mojego brata Pawła. Zapowiedziała, że przygotuje „coś od siebie”, ale że „nic się nie zmieni, wszystko będzie jak zwykle”. No więc przyszła z torbami pełnymi pasztetów z cieciorki i pierogów bez jajka. Babcia nie mogła tego przeżyć.
W kuchni czuć było napięcie
Ten widok zapamiętam na zawsze: Alicja chodzi do kuchni i rozkładała słoiki, a mama przestawiała je z powrotem, jakby chciała wszystko ukryć.
Babcia z daleka krzyknęła:
– I pamiętajcie, żeby wszyscy zjedli moje pierogi!
Alicja właśnie rozpakowywała swoje dania: trzy szklane pojemniki z pasztetem z soczewicy, sałatkę z pieczonych warzyw i jakąś brązowo-zieloną masę, której nawet nie próbowałam identyfikować. Pachniało nieźle, ale w kuchni ten zapach mieszał się z czosnkiem, smażoną cebulą i... napięciem.
– To są dla mnie, żebym nie musiała robić osobno. Nie chcę nikomu mieszać w menu – powiedziała Alicja z wymuszonym uśmiechem.
Wtedy weszła babcia Irena: – A co to za papki? – zapytała z niesmakiem, wskazując na dania Alicji. – Tyle tradycyjnego jedzenia narobione, a wy tu jakieś dziwadła przynosicie?
– Mamo, nie mów tak – próbowała łagodzić mama. – To dla Alicji, ona ma inną dietę i trzeba to uszanować.
– Dietę? Na Wigilię? – babcia rozłożyła ręce. – Za komuny człowiek jadł, co było. Ale karp musiał być. Barszcz, pierogi, kompot z suszu! Nikt nie wybrzydzał! Moja mama lepiła pierogi z ranem, po ciemku, bo światło oszczędzała. A teraz... jakieś tofu i cieciorka!
Paweł wszedł do kuchni i stanął jak wryty:
– Co się dzieje? – spytał.
– Twoja żona obraża tradycję – rzuciła babcia, ocierając oczy rękawem.
– Mamo, mogłaś ją uprzedzić – syknął Paweł do mamy.
– To twoja żona, to ty powinieneś ją pouczyć! – warknęła mama.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula, a zaraz potem popatrzyłam na Alicję. Stała ze spuszczoną głową, jakby tylko czekała, aż to wszystko się skoczy.
W końcu usiedliśmy do stołu
Mama tradycyjnie podsunęła babci najlepsze miejsce, tata nalał barszczu, a ja obserwowałam Alicję. Odsunęła od siebie półmisek z rybą i sałatkę jarzynową, a potem wyciągnęła własny słoik z czymś zielonym i nałożyła łyżkę na talerz. Babcia przyglądała się jej z rosnącym niepokojem.
– To nawet pieroga nie zjesz? – zapytała ostrożnie.
– Nie mogę, babciu. Tam są jajka w cieście.
– Ale to pierogi, dziecko – odparła zdezorientowana babcia. – Wigilijne. Od serca.
– Wiem. Po prostu… nie jem jajek – Alicja próbowała być spokojna, ale już widziałam, że się trzęsie.
– To nie Wigilia, tylko jakieś dziwactwo – w tym momencie babcia wybuchła płaczem: – Jak możesz mi to robić? Tyle się starałam z gotowaniem, a tu zero szacunku?
Zapadła cisza. Paweł patrzył w talerz. Tato coś przeżuwał, udając, że nie widzi. A mama znowu przyjęła pozycję ofiary – ręce na kolanach, oczy wbite w sufit.
Nagle Alicja wstała: – Przepraszam – powiedziała. – Nie chciałam nikogo urazić, ale mam prawo być sobą, nawet w Wigilię.
Zerknęłam na brata. Nic. Nawet nie drgnął, a ja poczułam coś znajomego – jakby cała ta kolacja była powtórką ze starych ran. Tylko tym razem to nie ja byłam celem. Jeszcze milczałam, ale już nie na długo wystarczyło mi cierpliwości.
Katastrofa wisiała w powietrzu
Zrobiłam herbatę, zaszyłam się w kuchni i próbowałam nie podsłuchiwać, ale słyszałam wszystko z pokoju. Przez cienką ścianę słychać było dokładnie każde słowo.
– Mówię ci, Roman, Paweł się strasznie wplątał – to głos mamy, rozemocjonowany, przyciszony. – Ona nim steruje. To nie jest różnica zdań, tylko rewolucja bez sensu!
– A babcia? Widziałeś, co przeżyła? Płakała przy stole, że jakaś panna z miasta nie zje pieroga, bo „w cieście jest jajko”.
Wtedy coś we mnie pękło. Wylałam herbatę do zlewu, otarłam dłonie o ścierkę i weszłam do pokoju: – Serio? O co wam chodzi? Że ktoś nie zjadł pieroga?
Wszyscy zamarli, a mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem: – Marta, nie zaczynaj…
– Nie zaczynam. Kończę. Kończę słuchać, jak udajemy, że wszystko jest w porządku, jak poniżacie Alicję, jak robicie z babci ofiarę tylko dlatego, że ktoś zjadł coś innego!
– Nie mów do mnie tym tonem – syknęła mama.
– A jakim mam mówić?! Przez całe życie uczono mnie, że Wigilia to czas miłości i rodziny. Ale tu chodzi tylko o to, żeby każdy grał swoją rolę. Alicja nie zagrała, więc ją trzeba ukarać. Za co?! Za tofu?
Babcia opuściła wzrok. Tato patrzył gdzieś w bok. Paweł... Paweł znowu milczał.
– Może i masz rację – odezwała się w końcu babcia. – Ja już jestem stara. Nie rozumiem tego świata.
A ja poczułam, że może pierwszy raz w tej rodzinie powiedziałam coś naprawdę swojego.
Założyłam kurtkę i wyszłam bez słowa
Śnieg skrzypiał pod butami, a zimne powietrze gryzło w twarz. Szłam przed siebie – osiedlem, które znałam na pamięć, ale które teraz wydawało się dziwnie obce. Przechodziłam obok starych bloków, gdzie kiedyś razem z Pawłem biegliśmy na placu zabaw, a babcia opowiadała, że w tym sklepie "za dawnych lat" była tylko mąka i ocet. Wtedy to było zabawne, ale teraz czułam tylko złość.
Myślałam o Alicji. O tym, jak dzielnie znosiła te wszystkie drobne przytyki, ironiczne uśmiechy mamy, dziwne pytania babci. A dziś... dziś to wszystko ją przebiło. Kto by wytrzymał taką Wigilię?
Zadzwoniłam do brata: – Gdzie jesteście?
– W hotelu, pod miastem. Chcesz przyjechać?
– Jasne, już jadę.
Taksówka pachniała choinką w spreju. Kierowca milczał, a ja układałam sobie w głowie, co powiem. Alicja otworzyła mi drzwi w dresie, bez makijażu i z miną udającą, że nic się nie stało.
– Marta, dziękuję – powiedziała tylko. – Nie musiałaś...
– Musiałam – weszłam, zdjęłam czapkę. – Przepraszam cię za nich.
– Nie twoja wina. Wiem, jak to działa – uśmiechnęła się krzywo. – Ale zabolało. Nie spodziewałam się... aż tak.
Paweł siedział w fotelu, ze spuszczoną głową: – Mówiłem jej, żeby może nie przynosiła tych dań. Ale nie chciałem się kłócić.
– Czyli lepiej, żeby wszyscy kłócili się z nią, a nie z tobą? – spytałam ostro.
Nie odpowiedział. Alicja tylko westchnęła. A ja poczułam, że między nimi też coś pękło.
Następnego dnia poszłam do babci
Weszłam bez zapowiedzi. Siedziała przy stole w kuchni, owinięta wełnianym szalem, z kubkiem herbaty w ręku i pilotem od telewizora, którego nie włączyła. Usiadłam naprzeciwko niej i przez dłuższą chwilę milczałyśmy.
W końcu zaczęłam: – Babciu, czemu ty tak bardzo boisz się zmian?
Westchnęła. Długo mieszała herbatę, zanim odpowiedziała: – Bo jak wszystko się zmienia, to człowiek nie ma się już czego trzymać. A ja nie mam nic innego, tylko te pierogi i barszcz. No i moje wspomnienia.
– Ale inni też coś mają, babciu. Swoje zasady. Przekonania. I prawo, żeby przy tym trwać, nawet jeśli to oznacza... pasztet z cieciorki.
Babcia spojrzała na mnie, z oczami trochę wilgotnymi: – Nie po to człowiek tyle lat dbał o tradycję, żeby teraz wszystko wywracać do góry nogami.
– Ale czy to naprawdę jest ważniejsze niż ludzie przy stole?
Znowu milczenie. Potem skinęła głową, ale nie wiem, czy to była zgoda, czy tylko rezygnacja.
– Wiesz, jak bardzo mnie bolało, że Paweł nawet nie próbował mnie zrozumieć? A ja tylko chciałam, żebyśmy byli razem jak kiedyś – powiedziała cicho. – A teraz wszystko inne, wszystko nowe. Nawet Boże Narodzenie nie smakuje już tak jak dawniej.
– Bo może nie chodzi o smak – powiedziałam. – Może chodzi o to, żebyśmy przestali się ranić przy każdym talerzu.
Babcia spojrzała w okno i już nie odpowiedziała, ale widziałam, jak w jej głowie głębią się myśli. Posiedziałyśmy tak w milczeniu jeszcze przez jakiś czas, ale to nie była głucha cisza. W niej zawierały się wszelkie niedomówienia i konflikty z wielu lat. Wreszcie poczułam, że te święta być może zmieniły coś w naszej rodzinie już na zawsze.
Marta, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W wigilię szwagier dał mi najpiękniejszy prezent. Niczego nie żałuję, bo w końcu znów poczułam się kobietą”
- „Pojechaliśmy na święta do Mikołajek, a mąż uparł się, żeby zabrać teściową. Zepsuła nam Wigilię i nawet nie przeprosiła”
- „Podzieliłam się z teściową świątecznymi obowiązkami. Nie sądziłam, że wystawi mnie do wiatru na dzień przed Wigilią”