Reklama

Na cmentarz chodziłam zawsze sama. Nie dlatego, że nie miałam z kim – ale dlatego, że nikt nie przeżywał śmierci taty tak jak ja. Mama umarła wcześnie, a tata był moim kompasem. Kiedy inni widzieli w nim szorstkiego faceta z zasadami, ja widziałam człowieka, który umiał mnie zatrzymać w najgorszym momencie życia. Odszedł pięć lat temu. Z dnia na dzień. Na zawał. I wszystko się wtedy posypało. Starałam się pielęgnować jego grób – nie z obowiązku, ale z potrzeby serca. Wiosną sadziłam bratki, latem podlewałam pelargonie, a na Wszystkich Świętych znicze wybierałam godzinami. To był mój sposób, by czuć, że wciąż jesteśmy w kontakcie. Dlatego, kiedy zobaczyłam, co bratowa zrobiła na grobie taty, aż mi się w głowie zagotowało.

Reklama

Serce podskoczyło mi do gardła

Szłam cmentarną alejką w stronę grobu ojca z torbą pełną zniczy, kiedy kątem oka zauważyłam znajomą sylwetkę. I wtedy mi serce podskoczyło do gardła. Przy rodzinnym grobie stała ona. Bratowa. W kurtce w kolorze wściekłej czerwieni. Klęczała, poprawiając jakiś monstrualny wieniec w kształcie serca. Patrzyłam, jak delikatnie przesuwa mój lampion – ten, który wczoraj wieczorem sama ustawiłam – na bok, żeby zmieścić swój kiczowaty znicz. Stanęłam jak wryta, przez chwilę nie wiedząc, czy się śmiać, czy rzucić na nią grobowym tonem.

– Cześć – powiedziałam chłodno, podchodząc bliżej.

Ona nawet nie podniosła wzroku. Jakby mnie tam nie było.

Widzę, że się rozgościłaś – dodałam z przekąsem, patrząc, jak przesuwa moją białą chryzantemę, żeby postawić sztuczny stroik z brokatem.

Tylko poprawiam, bo twoje znicze były krzywo – powiedziała spokojnie, wciąż nie patrząc mi w oczy.

– Moje znicze? – powtórzyłam, czując, jak ciśnienie rośnie. – Stały dokładnie tam, gdzie je postawiłam. Tata by się w grobie przewrócił, widząc ten cyrk.

– Błagam cię. Nie rób z tego dramatu – rzuciła, jakby mówiła do kogoś, kogo zna ledwie z widzenia. – Chciałam, żeby ładnie wyglądało.

– No jasne. Tylko żeby to było „ładnie” po twojemu – parsknęłam. – I po twojemu to znaczy z wieńcem wielkości stołu weselnego?

Wreszcie spojrzała na mnie.

Dla mnie też był kimś ważnym, wiesz?

– Nie na tyle, żeby choć raz odwiedzić go przez ostatni rok – syknęłam. – A teraz przychodzisz jak królowa z wieńcem pod pachą i przestawiasz moje rzeczy?

Milczała. Wiedziałam, że to dopiero początek.

Byłam na nią wściekła

Nie planowałam awantury. Naprawdę. Jednak, kiedy widzisz, jak ktoś bezczelnie panoszy się na grobie twojego ojca jak u siebie w salonie, trudno milczeć.

– Powinnam chyba ci podziękować – powiedziałam lodowato. – Za to, że łaskawie się pofatygowałaś. Prawie się wzruszyłam, jak cię zobaczyłam.

– Nie rób scen – westchnęła bratowa. – Przyszłam, bo jest Wszystkich Świętych. To chyba normalne.

Normalne? Dla ciebie normalne to jest pojawić się raz w roku z plastikowym sercem i przestawić komuś wszystko, jakbyś była kustoszem cmentarza.

– Milena... – zaczęła, ale uniosłam dłoń, żeby przerwać.

– Nie kończ. I nie próbuj mnie przekonać, że robisz to z serca. Ty nawet nie wiedziałaś, które znicze są moje. Postawiłam je wczoraj. Zapewne byłaś wtedy zajęta robieniem sobie paznokci.

– Przesadzasz. Tata... znaczy, twój tata... był dla mnie ważny. Byłam w szoku, kiedy zmarł.

– No tak, bo wtedy jeszcze udawałaś idealną synową. Ale kiedy trzeba było pomóc, kiedy tata chorował i nie mógł już sam jechać do apteki – to nie było cię nigdy.

Zrobiła krok do tyłu. Poczułam, że się broni.

– Byłam wtedy w pracy! Nie każdy ma luksus bycia „na swoim” jak ty.

– To ciekawe, że do galerii handlowej miałaś czas chodzić, ale do taty nie – rzuciłam ostro.

Zamilkła. Czułam, że moje gardło pali od niewypowiedzianego żalu.

Odwróciłam się gwałtownie

– Dziewczyny, możecie dać sobie spokój? – usłyszałam za plecami znajomy głos.

Odwróciłam się gwałtownie. Stał tam mój brat. Z rękami w kieszeniach, w szarej kurtce i miną, jakby go to wszystko kompletnie nie obchodziło.

– O, proszę – prychnęłam. – Jednak ruszyłeś się z kanapy. Myślałam, że znów „nie dałeś rady”.

– Nie zaczynaj – westchnął, podchodząc bliżej. – Chcemy spokojnie zapalić znicz, zostawić wieniec. I tyle.

– A moje znicze? Też zapomnieliście, że ktoś tu był przed wami?

Brat spojrzał na mnie ze znużeniem.

– Przesunęliśmy je delikatnie. Naprawdę robisz z igły widły.

– Bo może ktoś w końcu musi! – podniosłam głos. – Ty masz wszystko gdzieś od dawna. Od pogrzebu nawet nie spytałeś, czy trzeba coś ogarnąć z grobem, z opłatami, z kwiatami. A teraz przychodzisz, machasz wieńcem i jeszcze próbujesz mnie uciszyć?

– Dość. Wiem, że ci ciężko, ale nie jesteś jedyną osobą, która straciła ojca – powiedział, zaskakująco cicho. – Też cierpiałem.

– Tak? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Bo jakoś tego nie zauważyłam. Może dlatego, że przez ostatnie dwa lata rozmawialiśmy dwa razy? A raz to było, jak ci przypomniałam o rocznicy.

– Nie każdy radzi sobie w ten sam sposób – mruknęła bratowa.

– Ty to na pewno radzisz sobie świetnie – rzuciłam, wskazując na wiecheć z brokatem. – Zwłaszcza, jak wchodzisz z butami w coś, czego nawet nie rozumiesz.

Czułam się bezsilna

Zrobiło się cicho. Brat zaczął przesuwać nogą żwir. Bratowa patrzyła gdzieś ponad moją głową, jakby wypatrywała anioła, który ją stąd zabierze.

– Wiecie co? – odezwałam się w końcu, znacznie spokojniej. – Ja po prostu tego nie rozumiem. Dlaczego to wam przeszkadza, że o niego dbam? Że przychodzę, że pamiętam.

Przecież nikt ci tego nie zabrania – burknął brat. – Tylko... czasem można odpuścić. Nie wszystko musi być według ciebie.

– Czyli co? Mam zamilknąć, kiedy ktoś traktuje grób taty jak tło do rodzinnego występu?

– Przesadzasz – wtrąciła bratowa. – To tylko kwiaty, znicze. Symbol. Ty wszystko traktujesz jak manifest.

– Bo może dla mnie to coś znaczy, a dla was to tylko rytuał raz do roku? – uniosłam głos, ale już bez złości. Bardziej z bezsilności.

Brat spojrzał na mnie z niechęcią.

– Dobra. Wiesz co? Rób, jak chcesz. Chcesz tu sadzić kwiatki co tydzień, proszę bardzo. My przyszliśmy raz w roku. Możesz się z tego śmiać, ale to też coś znaczy.

– No właśnie. „Raz w roku”. A przez resztę – milczenie. Jakbyście byli tylko dodatkiem do jego życia.

Nie każdemu potrzebne są znicze, żeby pamiętać – mruknął.

Spojrzałam na niego uważnie. Pierwszy raz od dawna zobaczyłam cień emocji w jego twarzy.

– Może. Ale jak człowiek zniknie na tyle miesięcy, to później trudno uwierzyć, że naprawdę pamięta.

– Ty zawsze wszystko oceniasz – powiedziała cicho bratowa. – Nawet ból innych ludzi.

Znowu zapadła cisza.

Postawiłam ich do pionu

– Oceniam? – parsknęłam. – Nie, kochana. Ja tylko obserwuję. I wyciągam wnioski.

Brat westchnął ciężko, podrapał się po karku. Ten jego gest znałam od dziecka. Zawsze tak robił, kiedy nie wiedział, co powiedzieć.

– Dobra, może nie wszystko zrobiliśmy idealnie – rzucił. – Ale ty też nie jesteś święta.

– Naprawdę? – skrzywiłam się. – Ciekawe. Bo przez ostatnie dwa lata to ja płaciłam za wszystko, co tu widzicie. Nagrobek? Ja. Trawnik? Ja. Nawet ta głupia ławeczka. Ale jasne – równość, równouprawnienie, wspólna rodzina.

– Nie musisz nam tego wypominać – bratowa wstała. – Nikt ci nie kazał. Sama się rwałaś.

Bo ktoś musiał! – wybuchłam. – A wy tylko: „Milena ogarnie”. I tak się zrobiło. Milena ogarnie wszystko, nawet wasze sumienie.

Brat patrzył na mnie, jakby dopiero teraz widział, że coś we mnie pękło.

Nie wiedziałem, że aż tak to wszystko w tobie siedzi – powiedział cicho.

– Bo nie pytałeś – odparłam. – Nikt nie pytał. Ani jak się czuję, ani czy daję radę, ani czy potrzebuję pomocy. A ja po prostu... tęsknię. I nie mogę patrzeć, jak wy tu przychodzicie raz w roku, zostawiacie ten wiecheć i myślicie, że jesteście rozgrzeszeni.

Bratowa ścisnęła usta. Nie powiedziała już ani słowa. Brat skinął głową.

– Może masz rację – mruknął. – Nie zmieni to przeszłości, ale... następnym razem, przyjdziemy wcześniej. Bez cyrku.

Skinęłam głową. Na razie wystarczy.

Poczułam pustkę

Zostaliśmy jeszcze chwilę.

– To... może przyjedziemy razem w przyszłym miesiącu – powiedział niespodziewanie brat. – Tak normalnie. Zapalimy znicze, posiedzimy. Pogadamy.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Ty? W przyszłym miesiącu? Nie zamarznie piekło?

Uśmiechnął się blado.

– Może i zamarznie. Ale spróbować można.

Bratowa prychnęła.

– I pewnie znowu ja wszystko przygotuję, co?

– Nie – powiedziałam krótko. – Ja się tym zajmę. Ale miło by było, gdybyście po prostu przyszli. Bez pomników z plastiku. Bez udawania.

Brat skinął głową. Bratowa coś mruknęła pod nosem, ale nie ciągnęła tematu. Postawiłam moje znicze z powrotem tam, gdzie były wcześniej. Tato zawsze lubił porządek – wiedziałam, że nie podobałoby mu się to przemeblowanie. Patrzyłam na płytę z wygrawerowanym nazwiskiem i poczułam coś dziwnego. Nie ulgę, nie spokój. Raczej... lekką pustkę. Jakby ta awantura wyciągnęła ze mnie cały żal, zostawiając tylko ciszę. Odwróciłam się do brata.

– A pamiętasz, jak tata próbował robić domowe wino z porzeczek? I wybuchło mu w kuchni?

Uśmiechnęliśmy się do siebie pierwszy raz od dawna. Może to był mały krok. Ale ważny.

Milena, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama