Reklama

Zawsze miałam z nią problem. Z tym jej uśmiechem, jakby wszystko wiedziała najlepiej. Z jej nieskalaną cerą, wypastowanymi butami i opiniami, które rzucała niby mimochodem, ale celnie jak strzały z kuszy. „Ja to bym tego nie zniosła”, „Ja to bym tak nie mogła”, „Oj, Renatko, ty to jesteś z tych, co się wszystkim przejmują” – niby nic, a człowieka trafiało jak w dziesiątkę. I nie, nie jestem przewrażliwiona. Nie tylko ja to zauważyłam. Moja własna matka kiedyś mruknęła:

– Twoja bratowa... no cóż... ma swoje zdanie na każdy temat. I to zdanie musi być ostatnie.

A jednak... to właśnie mnie poprosiła o przysługę. Nie swoją serdeczną koleżankę, nie swoją szwagierkę z miasta, nie swoją siostrę, którą chwali na każdym kroku. Tylko mnie. Chociaż dobrze wiedziała, że mam do niej uraz.

Nie mogłam się powstrzymać

Nie od razu odebrałam telefon. Siedziałam w kuchni i patrzyłam w okno, udając, że nie słyszę dzwonka. Jednak ona się nie poddawała. Dzwoniła drugi raz, potem trzeci. W końcu westchnęłam i podniosłam słuchawkę.

– No?

– Przeszkadzam?

– Zależy, w jakim celu dzwonisz – odpowiedziałam chłodno. Nie miałam nastroju na jej słodycze.

– Oj, nie zaczynajmy od razu z dystansem – zaśmiała się, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. – Dzwonię, bo... mam ogromną prośbę.

– Mhm.

– Bo widzisz, mama zachorowała. Muszę pojechać do niej na kilka dni, a dzieci... no wiesz, szkoła, zajęcia, obiady. Adam ma delegację, a ja już obdzwoniłam chyba wszystkich.

– I co? Wszyscy nagle tacy zajęci?

– Trochę tak. Każdy ma swoje sprawy. A ty... no, pomyślałam, że może mogłabyś przyjechać na te trzy dni? Od środy do piątku.

Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.

– Naprawdę? Prosisz o pomoc?

– Nie bądź złośliwa, proszę cię. To wyjątkowa sytuacja. Sama wiesz, jak to jest, kiedy rodzic choruje...

– Wiem. Jednak ty nigdy nie pytałaś, jak ja to znosiłam.

Zamilkła. Przez chwilę słyszałam tylko jej oddech.

– Masz rację. Może byłam... nie fair, ale teraz naprawdę cię potrzebuję.

I wtedy po raz pierwszy usłyszałam w jej głosie coś nowego: skruchę.

Uśmiechnęłam się lekko

Przyjechałam w środę rano. Już od progu poczułam zapach drogiego płynu do płukania i świeżo palonej kawy. W kuchni czekała na mnie kartka przyczepiona magnesem w kształcie avocado:

„Dzięki, że jesteś. Dzieci mają plan zajęć na lodówce. Obiad w lodówce – do odgrzania. Klucze masz. Wracam w piątek wieczorem. Buziaki!”.

Buziaki. No proszę. W salonie siedziała Tosia z nosem w telefonie. Nie podniosła nawet wzroku.

– Cześć – rzuciłam.

– Hej – mruknęła.

– Twoja mama mówiła, że masz iść dzisiaj na angielski?

– Mhm.

– To może odłóż ten telefon i przypomnij sobie słówka?

– A ty co, nauczycielka? – spojrzała na mnie z przekąsem.

– Nie, ale umiem czytać plan lekcji.

Z góry zeszła zaspana Pola.

– Babciu, zrobisz mi kakao? – spytała.

Babciu?! Mała miała tylko osiem lat, a ja przecież nie byłam jej babcią, tylko ciocią. Ale zamiast prostować, uśmiechnęłam się lekko.

– Zrobię. Tylko najpierw ubieranie i mycie zębów.

– Mama pozwala najpierw kakao!

– A ja nie jestem twoją mamą.

I właśnie wtedy zrozumiałam, w co się wpakowałam. Ten dom wyglądał jak z katalogu, ale panował tu bałagan, jakiego się nie spodziewałam.

Zrobiło mi się gorąco

Czwartek był jeszcze gorszy. Dzieci funkcjonowały jak automat. Bez rozmowy, bez emocji. Jakby nie było mnie w ogóle. Przyniosłam Poli kanapkę, podziękowała półsłówkiem. Tosi przypomniałam o lekcjach, przewróciła oczami. Próbowałam nawiązać rozmowę przy obiedzie, ale to było jak rozmawiać z radiem, które nadaje tylko prognozę pogody.

A mama często was zostawia same? – zapytałam, podsuwając im zupę.

– Jak jedzie na zakupy – odpowiedziała Tosia beznamiętnie.

– Albo jak ma swoje zebrania – dodała Pola.

– Zebrania?

– Wiesz, takie w szkole, w klubie, w pracy. Mama lubi być ważna – westchnęła Tosia.

Nie skomentowałam. Wieczorem, gdy dzieci poszły do pokoju, usłyszałam, jak Tosia przez drzwi mówi do siostry:

– Mama mówi, że ciocia Renata jest taka... staroświecka. Że się teraz do nas przyklei.

Zamarłam. Przysięgam, nie chciałam podsłuchiwać. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Stałam w kuchni z herbatą w dłoni i czułam, że mnie to zabolało. A potem – jak na zawołanie – zadzwoniła moja bratowa.

I jak tam? – zapytała, jakbyśmy rozmawiały codziennie.

– Wszystko w porządku – odpowiedziałam chłodno.

To dobrze, prawda?

– To bardzo dobrze.

W słuchawce zapadła cisza.

Dogadałam się z nimi

Piątek rano. Ustawiłam budzik na 6:45 i zeszłam do kuchni, zanim którakolwiek z dziewczynek się obudziła. Zrobiłam kanapki do szkoły, zaparzyłam kawę i włączyłam radio. Pola weszła jako pierwsza. Przetarła oczy i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

Wstałaś przed nami?

– No widzisz, czasem ciotki też potrafią być szybkie.

– A co będzie na śniadanie?

– Kanapki z pastą jajeczną. Sama zrobiłam. Lubisz?

Kiwnęła głową i siadła cicho przy stole. Po chwili dołączyła Tosia.

– Czego słuchasz? – zapytała, siadając.

– Radiowej trójki. Kiedyś to była najlepsza stacja na świecie.

– A teraz?

– Teraz tylko muzyki z czasów młodości – uśmiechnęłam się ciepło. – Czasem dobrze usłyszeć coś znajomego.

Tosia wzięła kęs i spojrzała na mnie uważnie.

Ty nie masz dzieci, prawda?

– Nie mam, ale mam was. Przez te trzy dni.

Zaskoczyło mnie, że to powiedziałam. Dziewczynki się nie zaśmiały. Nie przewróciły oczami. Po prostu jadły. Punkt ósma zadzwoniła bratowa.

– Jestem już prawie w drodze powrotnej! – zawołała z przesadnym entuzjazmem. – Jak się trzymacie?

– Doskonale.

Spojrzałam na nią, zaskoczona

Wieczorem zajechała przed dom. Elegancka jak zawsze, z makijażem, który nie drgnął nawet po czterech godzinach jazdy. Wysiadła z auta, spojrzała na mnie i... uśmiechnęła się teatralnie.

– Renatko! – krzyknęła, jakbyśmy się nie widziały od roku. – Jak ja ci dziękuję! Naprawdę, uratowałaś mnie!

– Mhm. Dziewczynki są w swoich pokojach. Pola nawet przeczytała mi wiersz – odpowiedziałam rzeczowo, patrząc, jak łapie za torby.

– Ach, no tak. Pola lubi się popisywać, jak ktoś jej poświęca uwagę – rzuciła od niechcenia.

– Nie nazwałabym tego popisywaniem się. Ona po prostu potrzebuje... rozmowy. Obie potrzebują.

– Ojej, no tak, wiadomo. Dzieci. Wszystkie czegoś potrzebują.

Zacięłam się. Przez chwilę wahałam się, czy powiedzieć to, co chodziło mi po głowie przez ostatnie dni. Ale w końcu westchnęłam i wypaliłam:

One są samotne, wiesz? I to nie jest zarzut, tylko obserwacja. Możesz mieć idealnie posprzątany dom, plan zajęć rozpisany na magnetycznej tablicy, nawet najdroższy jogurt w lodówce... Tylko że jak nikt nie zadaje prostego pytania „jak się czujesz?”, to wszystko traci sens.

Bratowa zamarła. Po raz pierwszy odkąd ją znam – nie miała gotowej odpowiedzi.

– A ty? – zapytała cicho. – Jak ty się czujesz?

Spojrzałam na nią, zaskoczona. I może nawet trochę wzruszona.

Lepiej niż myślałam. Choć pewnie jutro rano poczuję się, jakby mnie przejechał walec.

– Dzięki.

– Proszę. Ale zamiast mi dziękować, porozmawiaj z nimi. One na to czekają.

I wtedy po raz pierwszy nie wyglądała jak z reklamy. Tylko jak człowiek. Wróciłam do siebie późno, zmęczona, ale dziwnie spokojna. Przez te trzy dni przypomniałam sobie, jak to jest być potrzebną. Nazajutrz bratowa nie zadzwoniła. Ani tego dnia, ani kolejnego. Myślałam, że znowu wrócimy do naszej milczącej, chłodnej relacji. Jednak w poniedziałek rano usłyszałam pukanie do drzwi. Stała na progu z bukietem tulipanów i... dziewczynkami.

Pola chciała ci coś powiedzieć – oznajmiła.

Dziewczynka podeszła do mnie i uścisnęła mnie mocno.

– Ciociu, możemy jeszcze kiedyś razem robić kakao?

Uśmiechnęłam się.

– Pewnie, skarbie. Nawet codziennie, jeśli mama pozwoli.

Bratowa spuściła wzrok.

– Przemyślałam to wszystko. Wiem, że się odsunęłam. Od nich. I od ciebie też.

Nie mnie musisz się tłumaczyć. Z nimi masz więcej do nadrobienia.

– Wiem, ale chciałam zacząć od ciebie.

Zrobiłam krok w tył, wpuszczając je do mieszkania.

– Dobrze. Zacznijmy od kakao.

Po raz pierwszy od dawna nie czułam się gorsza. Bo prawda była taka, że może i nie miałam dzieci, męża, marmurowych blatów ani dyplomów w ramkach – ale miałam coś, czego ona dopiero się uczyła. Empatię. A to, jak się okazało, znaczyło więcej niż cała reszta.

Renata, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama