„Moja łazienka wyglądała jak PRL-owski skansen, ale mąż nie garnął się do remontu. Wzięłam go podstępem”
„Nie rozmawialiśmy przez trzy dni. Mieszkaliśmy obok siebie jak lokatorzy, nie jak para bliskich sobie ludzi. Ja wychodziłam wcześniej do pracy, wracałam później. Marek próbował kilka razy coś powiedzieć, ale udawałam, że nie słyszę. Nie miałam siły znowu przez to przechodzić. Bolało za mocno”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak wygląda nasze życie z Markiem, odpowiedziałabym: stabilnie. Nie bajecznie, nie dramatycznie – po prostu stabilnie. Mamy dwupokojowe mieszkanie, trzy koty, wspólne konto i plan na remont łazienki, który odkładaliśmy od dwóch lat. Nie było luksusów, ale był porządek – taki mój mały świat poukładany w równe kostki. A Marek? Ciepły facet, zabawny, z sercem na dłoni. Tyle że często był jak dziecko – zachwycał się rzeczami, które dla mnie nie miały znaczenia. Konsola, nowinki technologiczne, gadżety do telefonu. Kiedyś mnie to nawet bawiło. Teraz… męczy.
Mówiliśmy sobie, że jak przyjdzie premia, ruszamy z remontem. Nareszcie pozbędziemy się tych turkusowych kafelków z lat dziewięćdziesiątych, zrobimy prysznic typu walk-in, ogrzewanie podłogowe – jak ludzie. Zresztą, rozmawialiśmy o tym tyle razy, że umiałam ten plan opowiedzieć wyrwana w środku nocy. Marek kiwał głową, mówił: „Jasne, kochanie, zrobimy to porządnie”, po czym wracał do przeglądania portali z recenzjami telewizorów, czy tam konsoli do gier. Wtedy jeszcze myślałam, że to tylko jego sposób na odreagowanie. Nie sądziłam, że kiedy ta premia w końcu wpłynie… on zrobi coś takiego!
Miał dla mnie niespodziankę
– Kochanie! Patrz, co kupiłem! – usłyszałam, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć rękawiczki po powrocie z pracy.
Stanął w drzwiach salonu jak dumny paw. Za nim – ogromne pudło. Dwa, a nawet trzy. Zdziwiona podeszłam bliżej. I wtedy zobaczyłam: telewizor, jakieś urządzenie z napisem „soundbar”, konsola. Wszystko nowe, błyszczące, jak z wystawy.
– 75 cali, rozdzielczość 8K! I jeszcze nowy soundbar, no i konsola – była w promocji! – Marek aż się zachłysnął z ekscytacji. Jakby spełnił właśnie marzenie życia.
– A… a gdzie pieniądze na remont? – wydusiłam, czując, jak coś zaciska mi się w gardle. Przecież wczoraj jeszcze mówił, że wszystko mamy zaplanowane. Że "w poniedziałek ruszamy z majstrem".
– No ale… przecież mówiłaś, że też chcesz coś zmienić w domu – odpowiedział z rozbrajającą szczerością.
Stałam jak zamurowana, patrząc na pudła i jego rozradowaną twarz. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi z rąk plan, na który czekałam miesiącami.
– Zmienić? Marek… miał być remont. To były nasze wspólne pieniądze! – mój głos zadrżał, a on nagle jakby stracił swój animusz.
Nie odpowiedział od razu. Przesunął wzrokiem po sprzęcie, jakby dopiero teraz zrozumiał, co zrobił. A ja stałam tam – rozbita, zawiedziona. Jak można tak po prostu wydać wszystko, nie pytając mnie o zdanie?
Między nami była przepaść
– Nie jesteś singlem, do diabła! To nie są twoje pieniądze, to są nasze pieniądze! – krzyknęłam, czując, jak wściekłość dławi mnie od środka. Nie potrafiłam tego zatrzymać, jakby ktoś odkręcił zawór.
– Przesadzasz. Przecież to tylko elektronika. Coś dla nas! Nie tylko dla mnie! – próbował się bronić, ale brzmiał jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierków.
– Dla nas? Kiedy niby ostatni raz zapytałeś mnie, czego chcę?! Ty zawsze tylko: konsola, kino domowe, drony i inne bzdury! A ja? Ja chcę się w końcu nie brzydzić, korzystając z własnej łazienki! – wybuchłam.
– Ty zawsze tylko o remoncie i rachunkach! Jakbyśmy byli jakimiś staruchami! – wyrzucił i od razu spojrzał na mnie, jakby zdał sobie sprawę, co powiedział.
Zrobiło mi się niedobrze. Odsunęłam się od niego, jakby parzył.
– Ty myślisz, że ja nie mam marzeń? Że mnie bawi oglądanie tych samych kafelków od pięciu lat? Ale czekam. Czekam i planuję, bo wierzę, że robimy to razem. Ale ty… ty po prostu kupujesz sobie zabawki jak nastolatek.
Marek oparł się o futrynę, spuścił głowę.
– Nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak ważne.
– Bo nigdy nie słuchasz. Nigdy... – powiedziałam już ciszej, ze ściśniętym gardłem.
Czułam, jak między nami otwiera się przepaść.
To był początek końca
Nie rozmawialiśmy przez trzy dni. Mieszkaliśmy obok siebie jak lokatorzy, nie jak para bliskich sobie ludzi. Ja wychodziłam wcześniej do pracy, wracałam później. Marek próbował kilka razy coś powiedzieć, ale udawałam, że nie słyszę. Nie miałam siły znowu przez to przechodzić. Bolało za bardzo.
W kuchni czekały na mnie kwiaty. Róże. Nigdy ich nie lubiłam – wiedział o tym. Obok stał talerz z ulubionym spaghetti i kartka z napisem „Przepraszam”. Westchnęłam. Zjadłam w milczeniu. Ani to nie smakowało, ani nie koiło. Wieczorem usiadł na skraju łóżka.
– Wiem, że nawaliłem... ale może to nie koniec świata? – powiedział cicho, z takim nieśmiałym uśmiechem, jakby miał dziesięć lat.
Spojrzałam na niego i poczułam, jak serce mi się ściska.
– Nie koniec świata. Początek końca – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
Nie odpowiedział. Po chwili wyszedł i zamknął się w salonie. Tej nocy spał na kanapie. W nocy obudził mnie hałas. Coś upadło. Zamarłam, ale nie poszłam sprawdzić. Leżałam, gapiąc się w sufit, próbując wyobrazić sobie, że jestem gdzieś indziej. Sama.
Nie umie być dorosły jak ja
Nie wiem, kiedy ostatni raz Marek wyglądał na naprawdę zamyślonego. Tego ranka siedział przy stole w kuchni, z kubkiem kawy w dłoniach, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w jedno miejsce na ścianie. Nie zauważył, że stoję w drzwiach.
– Pamiętam, jak miałem dwanaście lat i marzyłem, żeby mieć swoje biurko. Takie z szufladami. Żeby móc schować zeszyty. Nigdy go nie dostałem – powiedział nagle, nie patrząc na mnie.
Usiadłam, milcząc. Rzadko mówił o swoim dzieciństwie.
– Tata zawsze mówił, że trzeba być twardym. Że nie ma co marzyć, trzeba zasuwać. I że życie nie jest po to, żeby było fajnie, tylko żeby nie było głodno. – Przełknął ślinę. – A ja... ja się chyba boję być jak on. Chciałem być inny. Chciałem sobie pozwolić na rzeczy, na które on nigdy sobie nie pozwolił.
Zamilkł. Potarł twarz dłonią. Zobaczyłam, że mu drży.
– Kupowanie rzeczy... nie wiem, czuję wtedy, że mam kontrolę. Że jestem kimś. Ale wiem, że cię zawiodłem. Nie chciałem. – Spojrzał na mnie, pierwszy raz od kilku dni. – Po prostu nie potrafię być dorosły tak, jak ty. Ty wszystko liczysz, przewidujesz, a ja… ja się gubię.
Nie poznawałam go. Mój Marek nigdy nie mówił tak otwarcie. Nigdy nie był słaby, nie przede mną. Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Uświadomiłam sobie, że ten człowiek, którego uważałam za nieodpowiedzialnego i beztroskiego, właśnie walczy z czymś, czego nawet sam nie umiał nazwać.
Próba rozmowy i decyzje
Wieczorem usiadł obok mnie na kanapie. Bez pilota, bez telefonu. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem, jakby bał się spojrzeć mi w oczy.
– Chcę to naprawić – zaczął. – Sprzedam wszystko. Albo przynajmniej część. Ten soundbar i konsolę da się oddać. Telewizor... może ktoś odkupi. Zróbmy ten remont. Ale… nie tylko łazienki.
Spojrzałam na niego. W jego głosie nie było entuzjazmu, nie było błagania. Była rezygnacja, jakby pogodził się z tym, że może być już za późno.
– A jeśli nie da się już nic naprawić? – zapytałam. – Jeśli to był ten jeden raz za dużo?
– Wiem, że schrzaniłem. Ale nie chcę cię stracić, Anka. Nie teraz. Nie po tym wszystkim.
Zamilkliśmy. Słychać było tylko ciche brzęczenie lodówki. W głowie miałam chaos. Między wspomnieniem wspólnych wieczorów, planów, a dzisiejszą ciszą – nie umiałam już powiedzieć, gdzie jest moja prawda.
– Ja też nie chcę cię stracić... – szepnęłam. – Ale nie wiem, czy potrafię ci jeszcze ufać.
Pokiwał głową. Przesunął się trochę dalej, jakby chciał dać mi przestrzeń. A może po prostu bał się mojej bliskości. Wiedziałam jedno – coś się skończyło. I coś innego dopiero miało się zacząć. Tylko nie wiedziałam, czy to nowe będzie razem, czy osobno.
Nie wiem, czy tej miłości wystarczy
Siedziałam w kuchni, owinięta w swój stary szlafrok. Na blacie buchała parą herbata z cytryną, ale nie miałam ochoty jej pić. W pokoju obok Marek spał na kanapie. Chrapał cicho, jak zawsze, gdy był naprawdę zmęczony. Wydawałoby się – noc jak każda inna. A przecież nic nie było już jak dawniej.
Spojrzałam na kalendarz. Piątek. Zadzwonię do mamy. Powiem, że wpadnę na weekend. Potrzebuję oddechu, dystansu. Potrzebuję nie patrzeć na te pudła po elektronice, na puste miejsce po jego konsoli, na jego buty rzucone byle jak przy drzwiach. Potrzebuję nie być żoną. Choćby przez dwa dni.
Na stole leżała kartka z listą rzeczy potrzebnych do rozpoczęcia remontu. Nadal tam była. Nie ruszył jej, nie wyrzucił. Może to coś znaczy. A może po prostu o niej zapomniał. Westchnęłam. Jeszcze go kocham. Ale nie wiem, czy wystarczy mi tej miłości na kolejne wybaczanie, czekanie, udawanie, że jesteśmy drużyną, kiedy on gra solo.
Wzięłam łyk herbaty. Miała gorzkawy posmak. Za oknem zaczynało powoli świtać. Wstałam, sięgnęłam po torbę. Spakowałam kilka rzeczy. Tyle, ile potrzeba na weekend. Może przez te dwa dni zrozumiem, czego naprawdę chcę. A może po prostu przestanę udawać, że już dawno nie wiem.
Małgorzata, 32 lata
Czytaj także:
- „Wymieniliśmy spojrzenia przy święceniu koszyczków. Kto by pomyślał, że między gałązkami bukszpanu zakiełkuje miłość”
- „Wspólne składanie PIT-ów przeniosło się z urzędu do hotelu. Skomplikowałam sobie życie bardziej niż robią podatki”
- „Po 19 latach zdradziłam męża z własnym szefem. Myślałam, że to tylko przygoda, ale on chciał ode mnie coraz więcej”