Reklama

Mam na imię Barbara. Mam sześćdziesiąt trzy lata, jestem emerytką i, jak sama o sobie mówię, „kobietą z misją”. Przez ponad trzydzieści lat byłam nauczycielką w podstawówce – znałam każde dziecko z sąsiedztwa i każde znało mnie. Teraz jestem babcią. I właśnie ta rola, choć z początku była dla mnie źródłem największej radości, z czasem stała się czymś… trudnym. Ale od początku.

Reklama

Moja córka, Magda, to twarda babka. Zawsze była ambitna, uparta, ale też dobra – naprawdę dobra. Kiedy urodziła Zosię, a potem Stasia, rzuciła się cała w macierzyństwo. Ale po dwóch latach, z niemal drżącymi rękami, przyznała, że musi wrócić do pracy, bo inaczej zwariuje. I wtedy ja, jak ta durna, z entuzjazmem zaproponowałam, że się dziećmi zajmę. No bo kto lepiej ich przypilnuje niż babcia, prawda?

Na początku było cudownie. Zosia śpiewała mi piosenki z przedszkola, Staś zasypiał na moich kolanach, a ja czułam, że robię coś dobrego. Że pomagam. Że jestem potrzebna. Pieściłam ich, robiłam naleśniki w kształcie serc, wymyślałam zabawy, czytałam bajki po sto razy dziennie. Czułam się jak superbohaterka.

Ale to "tylko na chwilę", "tylko dopóki nie znajdą żłobka", "tylko ten tydzień" zaczęło się przeciągać. Najpierw to były popołudnia. Potem całe dni. A w końcu – weekendy. „Mamo, muszę pilnie dokończyć projekt.” „Mamo, mamy rocznicę z Tomkiem, tylko jeden wieczór.” „Mamo, dzieci już i tak cię kochają najbardziej.”

I tak, owszem, kochają mnie. Ale zaczęły mnie też wyczerpywać. Dni zaczęły się zlewać w jeden wielki plac zabaw i nocnikową epopeję. Czasem nawet nie miałam chwili, żeby wypić kawę w ciszy. Żeby być sobą. Zaczęłam się zastanawiać: czy to jeszcze pomoc? Czy już wyzysk?

W końcu powiedziałam dość

– Magda, w ten weekend nie mogę – Powiedziałam spokojnie, choć serce mi waliło jak młotem.

– Co znaczy „nie możesz”? – jej brwi uniosły się wysoko. – Mama, przecież nie masz nic do roboty.

– Nie tym razem. Mam swoje plany.

– Jakie plany? – spytała ostro. – Serio, jakie to mogą być plany ważniejsze niż opieka nad wnuczkami?

Wzięłam głęboki oddech. Zosia kręciła się obok nas z lalką, Staś coś mamrotał do klocków. Nie chciałam robić sceny przy dzieciach, ale w środku poczułam bunt.

– Magda… ja nie jestem twoją pracownicą – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

– Ale przecież to twoje wnuki! Jak możesz tak mówić?! – głos jej się załamał. – Myślałam, że robisz to z miłości.

– Robię. Ale z miłości nie znaczy bez granic. – Wstałam i odsunęłam talerzyk z niedojedzoną kanapką Stasia. – Mam swoje życie. Chcę iść na koncert, spotkać się z koleżankami. Zasługuję na odpoczynek.

– Ty naprawdę wolisz koncert niż własne wnuki? – rzuciła z niedowierzaniem. – Nie wierzę…

– Nie. Ale wolałabym, żebyś to ty się nimi zajęła przez weekend. Choć raz.

Zapanowała cisza. Magda wpatrywała się we mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy. A ja… czułam się okropnie. Jakbym ją zawiodła. A jednak… też jakbym pierwszy raz od dawna oddychała naprawdę.

Chciałam postawić granice

– Basia, ty się dajesz wykorzystywać – powiedziała Halina, siorbiąc kawę z filiżanki, którą dostałam w prezencie ślubnym, sto lat temu. – Twoja córka nie uznaje twoich granic.

Siedziałyśmy u mnie w kuchni, słońce wpadało przez okno, a na stole stał talerz z drożdżówkami. Zwykle rozmowy z Haliną mnie odprężały. Dziś czułam tylko napięcie.

– Ale to moje wnuki… – zaczęłam, zerkając na kubek z napisem „Najlepsza Babcia”. – Nie umiem powiedzieć nie. Przecież ja je kocham.

– A siebie nie kochasz? – wcięła się Halina. – Miłość nie polega na tym, że ktoś cię traktuje jak darmowy personel.

Westchnęłam. Wiedziałam, że ma rację. Ale to nie było takie proste.

– Myślałam… czasem myślę… – zająknęłam się – że może gdybym poprosiła Magdę o jakieś symboliczne pieniądze… choćby na jedzenie dla dzieci, na bilety… może wtedy by zrozumiała, że to też moja praca.

Halina spojrzała na mnie, jakbym powiedziała coś świętokradczego.

– I dobrze! Poproś! Ja to bym dawno zażądała. Jakbyś jej powiedziała, ile płaciliby jakiejś obcej niani, to by się może ocknęła.

Pokręciłam głową.

– A jeśli mnie znienawidzi? Jeśli powie, że wybrałam pieniądze nad rodzinę?

Spojrzałam w okno. W głowie miałam mętlik. Gdzie kończy się miłość, a zaczyna granica? Czy naprawdę trzeba płacić za bycie babcią?

Rozpętałam piekło

Zebrałam się na odwagę po tygodniu myślenia. Magda przyszła po dzieci, Staś już spał, a Zosia rysowała coś przy stole. Poprosiłam ją, żeby poszła się pobawić do pokoju. Czułam, że muszę to z siebie wyrzucić. Teraz albo nigdy.

– Magda… – zaczęłam, z trudem patrząc jej w oczy. – Chciałam z tobą porozmawiać o czymś ważnym.

Spojrzała na mnie z lekkim niepokojem.

– Coś się stało?

– Nie… to znaczy… tak. Od dawna to czuję. Opiekuję się Zosią i Stasiem z całego serca. Kocham je. Ale… to jest też praca. Czasochłonna, męcząca. I zaczęłam się zastanawiać… może mogłabyś płacić mi coś symbolicznie? Nawet drobne, ale… żebyśmy traktowały to serio.

Zamarła.

– Co?! – jej głos podniósł się o oktawę. – Chcesz brać pieniądze za opiekę nad własnymi wnukami?! Mama, ty chyba oszalałaś!

– Magda… – próbowałam spokojnie – to nie o pieniądze chodzi. Tylko o szacunek. O to, żebyś widziała, ile daję z siebie.

– Szacunek?! – parsknęła. – Szacunek?! Ty mi go właśnie odebrałaś!

Zaczęła pakować dzieci w pośpiechu. Zosia protestowała, że chce zostać, a Staś zaczął płakać zdezorientowany. A ja stałam w kuchni, jakbym właśnie wywróciła cały dom do góry nogami.

Zatrzasnęła za sobą drzwi bez słowa. I wtedy poczułam coś, czego się nie spodziewałam.

Cisza. Cisza i... dziwna ulga.

Musiałam być z nią szczera

Tydzień ciszy. Żadnych wiadomości, żadnych wizyt. Dom wydawał się zbyt cichy, zbyt posprzątany. Zosia nie rozrzucała kredek, Staś nie brudził podłogi biszkoptami. Cisza, o której marzyłam… bolała.

Telefon zadzwonił w sobotę wieczorem. Na ekranie: „Magda”.

– Cześć – powiedziała cicho.

– Cześć – odpowiedziałam z wahaniem.

Przez chwilę słyszałam tylko jej oddech.

– Dzieci tęsknią – powiedziała w końcu. – Zosia codziennie pyta, kiedy pójdziemy do babci.

– Ja też tęsknię – przyznałam. – Ale nie wiem, czy możemy wrócić do tego, co było.

– Wiem… – jej głos zadrżał. – Nie chcę się z tobą kłócić, mamo. Ale poczułam się… zraniona.

– A ja… zmęczona – odparłam. – Magda, ja naprawdę was kocham. Ale potrzebuję przestrzeni. I szacunku. Nie jestem już młoda. A czuję się, jakbym znów pracowała na etat.

Znowu cisza. Ale tym razem nie była tak ciężka.

– Nie wiedziałam, że aż tak… – wyszeptała. – Myślałam, że ci to sprawia radość.

– Bo sprawiało. Ale wszystko ma granice.

Rozłączyłyśmy się bez ustalania czegokolwiek, ale z czymś nowym: zrozumieniem. Przez kolejne dni dużo myślałam. O tym, kim jestem poza byciem babcią. Czy potrafię być egoistką… choć trochę? Czy to w ogóle jest egoizm – zadbać o siebie?

Doszłyśmy do porozumienia

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie w małej kawiarni na rogu. Magda wyglądała na zmęczoną, miała cienie pod oczami i spięte ramiona. Ja też nie byłam sobą – od tygodnia śniłam o tej rozmowie i każda jej wersja kończyła się inaczej.

– Chyba za bardzo się przyzwyczaiłam, że jesteś zawsze – powiedziała, mieszając herbatę bez przekonania. – Nawet nie pomyślałam, że możesz czuć się zmęczona.

– A ja bałam się powiedzieć, że mam dosyć – przyznałam, patrząc na nią uważnie. – Nie chciałam cię zranić. Ale musimy to zmienić.

Magda pokiwała głową.

– Przemyślałam to. Masz rację. To nie jest fair. I jeśli nadal chcesz pomagać – oczywiście tylko wtedy, kiedy możesz – chcę ci za to płacić. Tak jak płaciłabym każdej opiekunce. Może nie fortunę, ale uczciwie.

Zaskoczyła mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Nie chodziło o pieniądze, wiesz o tym. Ale… to dużo dla mnie znaczy. Że to zrozumiałaś.

– A ty… chcesz jeszcze zajmować się nimi? – zapytała z niepewnością.

Spojrzałam na nią z uśmiechem.

– Tak. Ale na moich zasadach.

W tle dzieci bawiły się z Tomkiem na placu zabaw. Obie popatrzyłyśmy przez okno – na ten widok, który kiedyś był normą, a teraz wydawał się czymś nowym, spokojniejszym.

Zaczynałyśmy od nowa. Może nie wszystko było naprawione, ale było uczciwiej. Prawdziwiej.

W końcu jestem sobą

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Zosia i Staś znów pojawiają się u mnie – ale nie codziennie, nie „na chwilkę, mamo”, która trwa trzy dni. Teraz to ja wybieram, kiedy mam czas. Magda dzwoni, pyta, słucha. I choć nadal bywa zmęczona i czasem próbuje „załatwić temat szybko”, widzę, że się stara.

Dostaję od niej co miesiąc przelew. Symboliczny, ale regularny. Nie chodzi o kwotę – chodzi o to, że pierwszy raz poczułam się potraktowana serio. Nie jak ktoś „zawsze dostępny”, tylko jak człowiek, który ma prawo do odpoczynku, planów, marzeń.

Czasem czuję żal, że musiałam aż tak wybuchnąć, żeby to się zmieniło. Że musiałam zaryzykować relację z własną córką. Ale może tak właśnie bywa – że dopiero w kryzysie uczymy się mówić głośno o swoich potrzebach.

Nie widuję wnuków codziennie. I dobrze. Teraz gdy przychodzą, czuję radość, a nie zmęczenie. Teraz mogę je tulić z prawdziwym uśmiechem.

Wiem jedno – jestem babcią. Ale jestem też sobą. I nikt już mi tego nie odbierze.

Zastanawiam się, ile kobiet w moim wieku czuje się podobnie. Ile z nich kocha swoje wnuki, a jednocześnie czuje się wykorzystywanych.

Ile z nas boi się powiedzieć „dość”, bo „co ludzie powiedzą”?

Ja powiedziałam. I nie żałuję.

Barbara, 65 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama