Reklama

Pierwszy raz w życiu na wakacje bez mamy pojechałam dopiero na studiach. Wcześniej ani razu nie byłam nawet na obozie czy koloniach, nie wspominając już o jakimkolwiek wypadzie pod namiot ze znajomymi. Jasne, buntowałam się. Ale z drugiej strony – wiedziałam, dlaczego mama jest nadopiekuńcza. Mój tata zginął, gdy miałam kilka lat, nie pamiętam go. Był taternikiem, podróżnikiem, nosiło go po świecie. Na ostatnią samotną wyprawę wyruszył do Amazonii. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Prawdopodobnie utonął, ale co zdarzyło się naprawdę – pewnie nigdy się nie dowiemy.

Reklama

Więcej do tematu nie wróciła

W rezultacie przez lata mama nie spuszczała mnie z oczu. Gdy taplałam się w morzu – stała o dwa kroki ode mnie. W lesie trzymała mnie zawsze kurczowo za rękę. Przez to wszystko znienawidziłam wakacje. Nawet w liceum nie wolno mi było wyjeżdżać na klasowe wycieczki, nie pomagały ani groźby, ani prośby. Ani nawet interwencje wychowawczyni. Mama była nieugięta, a ja zostałam klasowym odludkiem. Gdy zaczęły się „osiemnastki” – byłam jedyną, której nikt nie zapraszał.

Obiecałam sobie, że na studiach wszystko się zmieni. Nowy start, nowi ludzie. I będę już dorosła, mama nie będzie mogła dalej rządzić moim życiem. Wybrałam weterynarię. Niby dlatego, że kochałam zwierzęta, ale pewnie także z tego powodu, że w moim mieście nie było tego kierunku. Dostałam się do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. I od razu zapisałam się na „obóz zerowy”. Wreszcie wypuszczona na wolność, z grzecznej dziewczynki zamieniłam się w diablicę. Nocna kąpiel na golasa? Byłam pierwsza. Przejażdżka skradzionym traktorem? Beze mnie nie byłoby zabawy!

Mama, choć nie opowiedziałam jej nawet o połowie moich wyczynów, była przerażona. Zaczęła nawet wspominać, że może też przeprowadzi się do Warszawy.

– Księgowa wszędzie znajdzie pracę. Boję się, że coś ci się stanie w tym mieście…

Zobacz także

Spojrzałam na nią wtedy tak, że więcej do tematu nie wróciła.

Wybrałam na przekór mamie

Po pierwszym roku pojechałam z paczką znajomych na włóczęgę po Bieszczadach. Mamie wmówiłam, że nie ma tam w ogóle zasięgu i że zadzwonię, jak wrócimy do cywilizacji. Uznałam, że i ona musi się hartować. Bo przecież nie może oczekiwać, że będzie mieć mnie na oku do końca życia!

Oczywiście udawałam sama przed sobą wielką chojraczkę, jednak na tę wyprawę do Peru nigdy bym się samotnie nie wybrała. Nigdy, ale… poznałam Rodriga. Dołączył do nas na drugim roku. Trochę starszy, rok spędził w Łodzi, ucząc się języka polskiego. Śniada cera, długie czarne włosy, egzotyczna uroda i strój. Nawet na uczelni nie rozstawał się z przerzuconą przez ramię gitarą charango. Mówił, że jest z plemienia Keczua. To wystarczyło, by natychmiast zakochały się w nim wszystkie studentki.

Zauroczona byłam i ja, lecz przez cały semestr Rodrigo nie zwracał na mnie uwagi. Wszystko zmieniło się, gdy w drugim semestrze trzeba było zapisać się na WF. Wybrałam konie. Też na przekór mamie. Zawsze mi mówiła, że to zbyt niebezpieczny sport.

Tamtego dnia wstałam o 5 rano, żeby dotrzeć do stadniny na 7. Ledwie widziałam na oczy. Gdy w końcu doczłapałam się z przystanku, zobaczyłam oddalającego się w stronę lasu jeźdźca. Gdy zawrócił i przygalopował z powrotem – wydał mi się znajomy.

– Rodrigo? – zapytałam niepewnie.

W toczku i bryczesach wyglądał jak nie on. Na mój widok wyraźnie się zmieszał. Chyba nie był zadowolony, że go przyłapałam bez poncho i gitary.

– Miss Sylwia jeździ konno, kto by pomyślał – pokręcił głową, a ja zdziwiłam się, że w ogóle zna moje imię.

– Jeszcze nie jeździ, ale chce się nauczyć – odparłam i na tym skończyła się rozmowa.

Napisz. Będę czekał

Gdy kilka tygodni później umiałam się już jako tako utrzymać w siodle, podjechał i zaproponował wspólną przejażdżkę poza stadninę.

– Nic się nie bój, pomogę – zadeklarował.

Mój trener też uznał, że pod opieką Rodriga nic mi się nie stanie. Od tamtego dnia każda moja lekcja jazdy konnej kończyła się wycieczką z Rodrigiem. On w przeciwieństwie do mnie w siodle czuł się tak, jakby nigdy z niego nie zsiadał… Zaczęliśmy też rozmawiać na uczelni. Razem chodziliśmy na kawę, do biblioteki. Widziałam zawistne spojrzenia koleżanek, ale się nimi nie przejmowałam.

Do końca semestru nigdy nie przekroczyliśmy granic przyjaźni. Gdy w czerwcu Rodrigo wyjeżdżał na wakacje do domu, nagle zaproponował, żebym go odwiedziła. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież ja nigdy nie byłam sama za granicą! A co dopiero wyprawa na inny kontynent. I co na to mama? Przecież ona tego nie przeżyje. Rodrigo musiał dostrzec moje wahanie i zapytał, czego się boję.

– To długa opowieść – odpowiedziałam.

– Mam czas. Chętnie posłucham.

Poszliśmy na kawę i opowiedziałam mu całą historię, począwszy od śmierci taty.

– Rozumiem strach twojej mamy i twój. Ale nie możesz mu się poddać.

Rozumiałam, co do mnie mówi, lecz wycieczka do Peru wydawała mi się w tym momencie tak nierealna, jak wyprawa na Marsa.

– Pomyśl o tym. Jak się zdecydujesz – napisz. Będę czekał. Pa – zakończył rozmowę.

Następnego dnia odleciał do domu.

Byłam podekscytowana i przerażona

Jeszcze tej nocy zaczęłam myśleć o Peru. Myśl o tej wycieczce nie dawała mi spokoju przez kilkanaście dni. Oczywiście ani słowem nie wspomniałam o tym pomyśle mamie. Którejś nocy nie mogłam zasnąć. W końcu około 4 nad ranem poddałam się. Wstałam, odpaliłam komputer i szybko, zanim się rozmyślę, kupiłam bilet do Arequipy. Zapłaciłam i odetchnęłam. Stało się. Akurat pieniądze były najmniejszym problemem, po tacie przysługiwała mi spora renta, lecz tamtej nocy wydałam wszystko, co do tej pory udało mi się zaoszczędzić. Teraz nie miałam wyjścia. Musiałam jechać.

„Kupiłam bilet. Ląduję w Arequipie o piętnastej – 24 lipca. Mam nadzieję, że będziesz na lotnisku” – napisałam do Rodriga. Odpisał prawie natychmiast: „Brawo. Jestem z ciebie dumny. Do zobaczenia”.

Cały lipiec odliczałam dni do wylotu. I zastanawiałam się, kiedy i jak powiedzieć o wycieczce mamie. Wybrałam pewnie najgorszy z możliwych wariantów. Powiedziałam jej dzień przed wylotem. Mama wpadła w histerię.

Płakała i krzyczała na przemian. Nie miałam pojęcia, jak się zachować. W pewnej chwili po prostu wzięłam plecak, pocałowałam ją w policzek i powiedziałam:

– Odezwę się, mamo. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie martw się.

Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, też zaczęłam płakać. Byłam jednocześnie podekscytowana i przerażona.

Co on sobie wyobraża?

Podróż trwała prawie 24 godziny. Kolejne loty przetrwałam dzięki pigułkom nasennym podkradzionym mamie. W końcu wylądowałam w Arequipie. Odebrałam bagaż i ruszyłam do hali przylotów przekonana, że czeka tam na mnie zgodnie z umową Rodrigo.

Hala powoli pustoszała, ale mojego kolegi nigdzie nie było widać. Zaczęłam wpadać w panikę. Nie miałam planu B. Rozglądałam się nerwowo na prawo i lewo, nie miałam pojęcia, co robić. Z głośników cały czas płynął jakiś komunikat. Za kolejnym razem posłuchałam. „Miss Sylwia Łajsoka…”. Sylwia… Jezu. To ja! Mam na nazwisko W. Próba przeczytania mojego nazwiska po angielsku może brzmieć jak Łajsoka… Pobiegłam do informacji przekonana, że tam czeka Rodrigo. Nie było go, ale był list.

„Przepraszam, nie mogłem być na lotnisku. Problemy rodzinne”. Dalej była informacja, że wynajął mi pokój w pensjonacie koło lotniska i że nazajutrz mnie stamtąd zabierze. Odetchnęłam z ulgą. W punkcie informacji udało mi się dowiedzieć, jak dotrzeć pod podany adres. Znalazłam właściwy autobus i pół godziny później byłam na miejscu. Pokój rzeczywiście był, nawet już zapłacony! Zmęczona, rzuciłam się na łóżko i natychmiast zasnęłam.

Rano ciągle czułam potworne zmęczenie, w końcu po raz pierwszy byłam w innej strefie czasowej. Siedem godzin różnicy rozwaliło mnie kompletnie. Zeszłam na śniadanie. Czekałam, że lada w chwila w drzwiach stanie Rodrigo. W końcu właścicielka pensjonatu wręczyła mi kolejny liścik.

„Bardzo przepraszam, ale sytuacja w domu nie pozwoliła mi po ciebie przyjechać. W południe odchodzi autobus do Andagui. Podróż nie będzie zbyt wygodna, za co z góry przepraszam. A ponieważ nie wiadomo, jak długo zajmie – będę czekał na ciebie w hotelu przy dworcu. Tym razem już na pewno. Nie mogę się doczekać, kiedy się zobaczymy”.

Byłam wściekła. Co on sobie wyobraża? Bawi się ze mną w podchody? A może to pułapka? Może Rodrigo jest w szajce handlującej żywym towarem? Może powinnam natychmiast wrócić na lotnisko i pierwszym samolotem polecieć do Europy? Nie wiedziałam, co robić. W końcu ciekawość wzięła górę. Ale obiecałam sobie, że jeżeli w Andagui będzie na mnie czekać kolejny list – wracam.

Teraz już prosto do mnie do domu

Podróż autobusem po górskich krętych i dziurawych drogach, na dodatek w upale, kurzu i ciasnocie, była prawdziwym wyzwaniem. Miałam dość już po pierwszej godzinie. Byłam cała posiniaczona i poobijana. A przed nami było jeszcze co najmniej trzy godziny! Wreszcie koszmarna podróż się skończyła. Hotel, w którym miał czekać Rodrigo, stał po drugiej stronie placu. Bałam się tam wejść. Bałam się, że po raz kolejny zostałam wystawiona do wiatru. I że to będzie oznaczać koniec moich wakacji.

– Dzień dobry, szukam seniora Lopeza. Mieszka w tym hotelu – w końcu przemogłam się i podeszłam do recepcji.

Recepcjonista uśmiechnął się do mnie i zaczął stukać w klawiaturę. Po kilkudziesięciu sekundach zaczęło do mnie docierać, że po raz kolejny zostałam wystawiona do wiatru. – Rodrigo Lopez… Proszę sprawdzić jeszcze raz – zażądałam dość histerycznym tonem.

– Rodrigo Vega Lopez.

Recepcjonista naglę się rozchmurzył.

– Yes! Senior Vega. Już po niego dzwonię.

Zrozumiałam, że tym razem zafundowałam sobie nerwy na własne życzenie. Zapomniałam, że zgodnie z hiszpańskim obyczajem nazwisko rodowe jest w środku, ostatni człon to nazwisko matki. Pięć minut później wylądowałam w ramionach Rodriga. Prawie się popłakałam ze szczęścia. A on przepraszał, tłumaczył, że zachorował mu tata, i zapewniał, że mi wszystkie niedogodności wynagrodzi.

– Teraz jedziemy już prosto do mnie do domu. Odpoczniesz – zaordynował.

Pomyślałam, że chętnie zostałabym chociaż na jedną noc w tym hotelu. Wyglądał na taki, gdzie są porządne łazienki i wygodne łóżka. Nie byłam pewna, czy w domu Rodriga będą takie luksusy. Bałam się jednak go obrazić i nic nie powiedziałam.

Wyszliśmy z hotelu. Rodrigo otworzył przede mną drzwi dużego, terenowego samochodu. Skąd on ma pieniądze na takie auto? Może jednak jest bandytą – pomyślałam. Rozejrzałam się niepewnie dookoła.

– Hej, Sylwia, wsiadaj. Mama czeka na nas z kolacją – zawołał Rodrigo.

Wtedy porozmawiamy

Całą drogę nerwowo rozglądałam się dokoła. Po jakichś dwóch kwadransach zostawiliśmy miasto za sobą. Jechaliśmy krętą drogą prowadzącą wśród łąk, w dali majaczyły góry. Nagle wzdłuż drogi zobaczyłam konie. Mnóstwo koni. Pasły się spokojnie na wygrodzonych pastwiskach. Może rodzina Rodriga pracuje przy koniach, stąd jego jeździeckie umiejętności – pomyślałam.

Nagle zatrzymaliśmy się przed wielką drewnianą bramą. Rodrigo wcisnął coś pod kierownicą i skrzydła się otworzyły. Wjechaliśmy na teren posiadłości. Przez jakiś kilometr jechaliśmy wzdłuż niedużych domków, zabudowań gospodarczych, wybiegów dla koni, aż zajechaliśmy pod wielką, starą hacjendę wśród bujnej zieleni i kwitnących krzewów. Chyba nigdy nie widziałam takiego pięknego domu. Po chwili na kamiennych schodach stanęła starsza, ale elegancka kobieta.

– Mama! – zawołał Rodrigo i zaczął coś szybko mówić po hiszpańsku.

Kobieta podeszła do mnie i wyciągnęła rękę.

– Hola, Sylwia – zawołała.

Weszliśmy do środka. Nie byłam pewna, czy dobrze rozumiałam, że ta posiadłość to rodzinny dom mojego przyjaciela. Z jego opowieści wynikało, że jest z prostej rodziny.

– Na pewno chcesz się odświeżyć i odpocząć. Maria zaprowadzi cię do pokoju. Spróbuj się przespać. Kolacja o 21. Wtedy porozmawiamy – Rodrigo uśmiechnął się i lekko popchnął mnie w stronę schodów.

Dziewczyna z czarnym warkoczem, w pięknej kolorowej spódnicy, zaprowadziła mnie na górę. Pokój był wielki, z ogromną, nowocześnie urządzoną łazienką. Na stoliku czekało schłodzone wino, mnóstwo owoców i słodkich placuszków. Nie wiedziałam, czy najpierw mam się kąpać, jeść czy rzucić się na łóżko. W końcu zjadłam kilka placków, a z kieliszkiem wina poszłam do łazienki. Nie podejrzewałam, że kąpiel w wannie może sprawić tyle przyjemności! W końcu wyszorowana, ubrana w świeżą piżamę wskoczyłam do łóżka.
Spałam cztery godziny.

Żebyś nabrała pewności siebie

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju zajrzała Maria. Mówiła po hiszpańsku, ale domyśliłam się, że pora na kolację. Zaczęłam się zastanawiać, w co się ubrać. Nie miałam w bagażu żadnej sukienki. Nie spodziewałam się, że może być mi potrzebna, a sądząc po otoczeniu, trafiłam do naprawdę luksusowej rezydencji. W końcu zostałam przy dżinsach i lekkiej kolorowej tunice. Na szczęście Rodrigo i jego mama też ubrani byli zwyczajnie.

– Zjemy we trójkę. Mój tata jest chory – zaczął się tłumaczyć Rodrigo. – Miał kilka dni temu zawał. Lekki, ale na razie musi leżeć.

Po 40 minutach byłam chora z przejedzenia. A i tak udało mi się spróbować tylko połowy podanych dań. Señora Luisa próbowała namówić mnie jeszcze na skosztowanie ciasta, ale musiałam zdecydowanie odmówić.

– A teraz powiedz całą prawdę o sobie. Bo chyba to, co nam mówiłeś w Polsce, trochę się z nią mijało – zażądałam, gdy po kolacji usiedliśmy z Rodrigiem przy kominku.

Rodrigo uśmiechnął się, do wysokich kieliszków rozlał pyszne wino i zaczął:

– Może nie jestem czystej krwi człowiekiem Pierwszych Narodów, ale moja mama ma w sobie krew Keczua. Tata jest szlachcicem, ma w sobie prawie tylko hiszpańską krew. Ta posiadłość jest w rękach rodziny od 300 lat. Mój pradziadek skupił się na koniach i od tej pory to jest nasze główne źródło utrzymania. Hodujemy tylko konie czystej krwi rasy peruwiańskiej. Mój wyjazd na studia do Polski to… no, to taka próba buntu. Wiesz, mój tata zaplanował mi dawno całe życie. A ja chcę żyć po swojemu. Wiem, że i tak kiedyś przejmę rodzinny interes. Nie ma od tego ucieczki. Ale chciałem przez chwilę pobyć kimś innym. A teraz muszę ci się do czegoś przyznać. Jak już mówiłem, tata naprawdę jest chory. Ale nie dlatego nie przyjechałem na lotnisko. Postanowiłem urządzić ci lekcję samodzielności. Przepraszam, ale po tym, co usłyszałem od ciebie w Warszawie, uznałem, że ci się to przyda. Żebyś nabrała pewności siebie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?

Przez chwilę udawałam naburmuszoną, ale w końcu zaczęłam się śmiać. Ostatnie dwa dni wydawały mi się teraz wcale nie takie straszne. To rzeczywiście była przygoda życia. Pewnie będę o tym opowiadać wnukom.

Kolejne dni spędziłam na wycieczkach po okolicy. A wieczorami Rodrigo zabierał mnie na długie konne przejażdżki.

Żadnego czułego gestu czy słowa

Trzy dni przed moim wyjazdem wybraliśmy się na wyprawę konną z nocowaniem w namiotach. Nasze bagaże jechały na dwóch koniach prowadzonych przez stajennego Pepe. Oglądaliśmy wulkany, świątynie. W końcu rozbiliśmy obóz na małej polanie. Pepe rozpalił ogień i podgrzał zupę. Na turystycznym stoliku pojawiły się owoce, wino. Czułam się jak bohaterka „Pożegnania z Afryką”. Gdy my jedliśmy, Pepe rozstawił namiot. W środku były dwa grube materace, śpiwory i pledy. Nie mam pojęcia, gdzie spał Pepe.

Tego, co zdarzyło się w tym namiocie, w ogóle się nie spodziewałam. Przez cały mój pobyt w jego domu Rodrigo ani razu nie dał mi do zrozumienia, że jest mną zainteresowany romantycznie. Byliśmy tylko przyjaciółmi.

Tego wieczoru poczekał przed namiotem, aż umyję się w misce i przebiorę. Gdy wszedł, nagle usiadł za mną na materacu, odgarnął mi z szyi włosy i zaczął całować. Na chwilę przerwał, jakby czekał, jak zareaguję. Nie wyrwałam się, więc powoli odwrócił mnie w swoją stronę i zaczął całować w usta. Całowałam się już kilka razy z mężczyznami, ale nigdy nie czułam tego, co wtedy. Wiedziałam, co się zdarzy za chwilę. Nie bardzo wiedziałam, jak powiedzieć Rodrigo, że to będzie mój pierwszy raz. Pewnie nie podejrzewał, że w moim wieku można jeszcze być dziewicą. Najwyraźniej moje nieporadne zachowanie dało mu do myślenia. Gdy zdjął mi koszulkę i położył na materacu – wyszeptał jedyne zdanie, jakie usłyszałam od niego tej nocy.

– Nic się nie bój, będę bardzo delikatny.

Rzeczywiście był. Zanim zrobiło się jasno, kochaliśmy się kilka razy. W końcu zasnęłam w jego ramionach, przekonana, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi.

Gdy rano się obudziłam, Rodriga nie było już w namiocie. Na zewnątrz było bardzo chłodno, więc wychynęłam na dwór okutana kocem. Rodrigo z Pepe pili kawę przy ognisku.

– O, wstałaś. Dzień dobry. Kawy? – Rodrigo uśmiechnął się do mnie, ale nie wykonał żadnego gestu, który zdradziłby, że nasza relacja od zeszłego wieczora choć trochę się zmieniła.

Tak było aż do powrotu do domu. Żadnego czułego gestu czy słowa. Zastanawiałam się, czy to po prostu kwestia obyczajów? Czy zrobiłam coś nie tak? Czy Rodrigo żałował tej nocy? Nie wiedziałam, co myśleć. Byłam pewna, że porozmawiamy wieczorem po kolacji. Ale tym razem nie było posiadówki przy kominku. Po posiłku Rodrigo posłał mnie do pokoju.

– Musisz się wyspać, przed tobą długa podróż. Dobranoc, do jutra – pożegnał mnie.

Poszłam do pokoju. Nie zamknęłam drzwi i czekałam. W końcu musiałam zasnąć, bo obudziło mnie pukanie Marii do drzwi.

Tyle znaków zapytania...

Oczywiście zaspałam. Żebym zdążyła na samolot, Rodrigo gnał swoim dżipem jak szalony. Nic nie mówił, był chyba na mnie zły. Gdy po kilku godzinach szalonej jazdy w końcu dotarliśmy na miejsce – na pogawędki nie było czasu. Rodrigo cmoknął mnie w czubek głowy i popchnął w stronę bramek.

– Do zobaczenia w Polsce – powiedział.

Zdążyłam tylko zawołać „dziękuję za wszystko” i straciłam go z oczu.

Całą drogę zastanawiałam się, czy ta noc nie była tylko kolejnym etapem projektu „emancypacja Sylwii”. Bardzo chciałam z nim o tym porozmawiać, ale jakiekolwiek aluzje do tej nocy, jakie przemycałam w mailach, Rodrigo ignorował. W końcu okazało się, że na pewno nie przyjedzie do Polski na semestr zimowy. „Tata nie doszedł do siebie. Muszę zostać i doglądać interesów” – napisał. W lutym dostałam kolejnego maila. „Nie mogę wyjechać. Myślę, że będę musiał dokończyć studia w Peru”.

Przez dwa miesiące Rodrigo się nie odzywał. Tydzień temu dostałam maila. Podpięty był do niego bilet lotniczy. Klasa biznes, połączenie do Limy przez Madryt na 5 lipca. Cena sprawiła, że zakręciło mi się w głowie.
„Bardzo proszę, przyleć. Musimy porozmawiać. Cały czas myślę o tamtej nocy. Wybacz, że wcześniej o tym nie wspominałem. Musiałem załatwić parę spraw. I przemyśleć. Czekam”.

Od kilku dni zastanawiam się, co oznacza ten mail. Czy Rodrigo miał w Peru narzeczoną? Czy na nasz związek musiał mieć zgodę rodziny? Na pewno w oczach jego ojca biedna Polka nie była właściwą partią

Reklama

Jeszcze się nie zdecydowałam, czy polecę. Po pierwsze, jestem na niego zła, że czekał prawie rok, aby w ogóle przyznać, że między nami coś było. Po drugie – boję się, że może to, co Rodrigo ma mi do powiedzenia, to nie to, na co liczę. Przypomniałam sobie, jak czekałam na niego tej ostatniej nocy w jego domu. I to poczucie żalu i rozczarowania… Czy na pewno chcę jeszcze raz przez to przechodzić?

Reklama
Reklama
Reklama