„Widziałam nas jako męża i żonę na ślubnym kobiercu. Załamałam się, gdy wyszło na jaw, że jest moim rodzonym bratem”
„Ze spotkania na spotkanie coraz bardziej się zakochiwałam. Byliśmy jak bratnie dusze, które cudem się odnalazły. Wierzyłam, że byliśmy sobie pisani. Jako przyjaciele, partnerzy, kochankowie. Szczęśliwa, pełna entuzjazmu, planowałam naszą wspólną przyszłość. Nie wyobrażałam już sobie życia bez Roberta, choć przez trzydzieści lat nie miałam pojęcie o jego istnieniu. On czuł podobnie”.
- Agata, 30 lat
Aga, wybieramy się z Karolą w sobotę do klubu. Potańczymy, napijemy się, może poderwiemy jakichś przystojniaków. Co ty na to, dasz się wreszcie namówić? Ciągle odmawiasz – spytała Mariola, koleżanka z pracy.
– Dobra, teraz przynajmniej przemyślę sprawę – odpowiedziałam.
Na tańczenie nie miałam zbytniej ochoty. A na poznanie kogoś? Skończyłam trzydzieści lat i wciąż byłam sama. Jakoś dotąd nie spotkałam przeznaczonego mi faceta. Ani na studiach, ani w pracy, ani w sąsiedztwie. Przez krótki czas miałam nawet konto na jednym z portali randkowych, ale szybko zniechęciłam się do zawierania znajomości w ten sposób.
„Na wszystko przyjdzie pora” – zwykła mawiać moja mama. Wychowywała mnie sama. O ojcu nigdy za wiele nie mówiła, a gdy pytałam, zbywała mnie stwierdzeniem: „Nie był wart takiej córki”. Zapewne. Niemniej zastanawiałam się, czy brak ojca w moim życiu nie rzutował na trudności w zawieraniu związków z mężczyznami. Co nie znaczy, że chciałam zostać starą panną.
Może więc nie zaszkodzi wychynąć ze znajomego terenu? Dlatego ostateczne zgodziłam się wybrać z koleżankami do klubu.
Zobacz także
Dotarłyśmy tam dosyć wcześnie. Jak dla mnie było za głośno, za tłoczno i za młodzieżowo.
– To na pewno klub dla dorosłych? – mruknęłam, zerkając na rozbawione grono.
– Stare jeszcze nie jesteśmy – odparła Mariola.
Oboje czuliśmy się nieswojo w tym miejscu
Koleżanki poszły tańczyć, a ja zostałam przy stole, popijałam colę i rozglądałam się wokoło.
– Można się przysiąść?
Uniosłam głowę. Pytający mężczyzna wyglądał sympatycznie. Co więcej, chyba był w moim wieku.
– Można – odpowiedziałam z uśmiechem.
Zanim moje koleżanki wróciły z parkietu, zdążyliśmy z Robertem przejść na „ty”. Dowiedziałam się też, że jest ode mnie o rok młodszy i że nazywa się tak jak ja: Nowak.
– Witamy nowego znajomego
– Karolina ucieszyła się z męskiego towarzystwa.
Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, gdy obie z Mariolką zlustrowały Roberta z typowo kobiecym zainteresowaniem. No ale przecież nie zabronię im patrzeć.
Dokonałam prezentacji, a potem siedzieliśmy w milczeniu. Zrobiło się dziwnie niezręcznie, jakby było nas za dużo…
– A ty nie tańczysz? – spytała nagle Karolina.
– Nie lubię – Robert uśmiechnął się lekko. – Wolę posiedzieć, porozmawiać z kimś ciekawym…
– W klubie? – Mariola uniosła wypielęgnowane brwi.
– Koledzy mnie namówili, ale… – zawahał się, zerkając niepewnie na mnie. – Nie czuję się tutaj najlepiej. To jednak nie moje klimaty.
Po minach koleżanek widziałam, że uznały naszego nowego znajomego za nudziarza. I dobrze.
– Nie wiem jak wy, ale ja idę potańczyć – powiedziała Karolina.
– Ja z tobą! – Mariola poderwała się z miejsca.
Odetchnęłam z ulgą, że wreszcie sobie poszły i zostaliśmy sami.
Robert pochylił się w moją stronę.
– Musimy tu siedzieć, czy możemy zmienić lokal? – spytał.
Musiałam mieć niewyraźną minę, bo zaśmiał się wesoło.
– Spokojnie, nie zapraszam do siebie. Aż taki szybki nie jestem. Co powiesz na spacer po mieście i jakiś bar z żarełkiem?
– Bar z żarełkiem? Brzmi dobrze – odwzajemniłam uśmiech.
Kilka kolejnych godzin spędziliśmy razem. Spacerowaliśmy, zahaczając o bar z zapiekankami, a potem siedzieliśmy nad rzeką.
Od tamtej nocy zaczęliśmy się spotykać. Oboje nie kryliśmy się z wzajemną fascynacją.
– Oho, Aga chyba się zakochała. – koleżanki z pracy były rozbawione, gdy pomyliłam cukier z kawą.
– Czyżby nudziarz coś jednak w sobie miał?
– Jest miły, kulturalny, inteligentny, dowcipny… – wymieniałam zalety Roberta.
I wciąż odkrywałam nowe. Ze spotkania na spotkanie coraz bardziej się zakochiwałam. Byliśmy jak bratnie dusze, które cudem się odnalazły. Wierzyłam, że byliśmy sobie pisani. Jako przyjaciele, partnerzy, kochankowie. Szczęśliwa, pełna entuzjazmu, planowałam naszą wspólną przyszłość. Nie wyobrażałam już sobie życia bez Roberta, choć przez trzydzieści lat nie miałam pojęcie o jego istnieniu. On czuł podobnie.
– Cieszę się, że cię znalazłem – mówił przytulając się do mnie. – Znalazłem i nie oddam. Więcej nie chcę być sam.
Wiedziałam, co miał na myśli. Już pierwszego wieczoru powiedział mi, że wychował się w domu dziecka. Biologiczna matka zrzekła się praw, oddając go ojcu. Ale ten nie zamierzał zajmować się synem. Może nie dorósł, może nie umiał, a może był samolubnym draniem.
– Podobno odwiedził mnie kilka razy, ale tego nie pamiętam – wyznał Robert. – A potem pochłonęły go podróże. Tak przynajmniej mówiła wychowawczyni.
– Szkoda, że on też nie zrzekł się praw, może wtedy jakaś rodzina by cię adoptowała – współczułam mu.
– Dałem radę. A teraz mam ciebie.
Spotkanie z moją mamą zmieniło wszystko!
Nasza miłość kwitła. Koleżanki mówiły, że promienieję. Spotykaliśmy się prawie codziennie, ale i tak było nam mało. Gdy zamieszkaliśmy razem, moja mama uznała, że czas na oficjalną prezentację.
– Wiem, że jesteś już dorosła, więc nie naciskałam, ale chyba wypada przedstawić matce potencjalnego zięcia.
Niby racja. Więc skąd te dziwne obawy? Przecież mama na pewno zaakceptuje Roberta. Przyjęliśmy zaproszenie na niedzielny obiad i stawiliśmy się punktualnie. Robert wręczył mojej mamie kwiaty, przywitał się, całując ją w rękę, a potem spojrzeli na siebie i… mama zbladła. Bałam się, że zaraz zemdleje.
– Robert? – szepnęła tylko słabym głosem.
On skinął głową, ale ja też chciałam go przedstawić.
– Tak, mamo, to mój Robert.
Odwróciła się i bez słowa ruszyła do swojej sypialni. Spojrzeliśmy na siebie zdezorientowani.
– Mamo? – zawołałam. – Co się dzieje, gdzie idziesz?
Poszliśmy za nią.
Szukała czegoś w jednej z szuflad. Gdy weszliśmy, spojrzała na nas z takim smutkiem w oczach, że aż mi się serce ścisnęło. Zaczęłam się bać.
– Siadajcie – mama wskazała nam łóżko.
Usiedliśmy na brzeżku. Czułam, że zaraz stanie się coś niedobrego.
– Jak miał na imię twój ojciec? – mama przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko nas. W ręce trzymała jakieś papiery.
– Adrian – odparł Robert.
„Adrian N., zupełnie tak samo jak mój ojciec”, pomyślałam. „Ale to jeszcze nic nie znaczy. Nic!”.
– A mama?
Robert wzruszył ramionami.
– Zrzekła się mnie niedługo po moim urodzeniu.
– Jolanta, prawda? Tak jak ja – ręce mamy drżały.
Robert przytaknął. W oczach mamy zalśniły łzy.
– Tak mi przykro, tak bardzo mi przykro… – mówiła rwanym głosem. – Nie wiedziałam, że odda cię do sierocińca… Ale to mnie nie tłumaczy, nic mnie nie tłumaczy… Gdybym była starsza, mądrzejsza, odważniejsza… Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam…
Teraz Robert zbladł i zachłannie wpatrywał się w moją matkę.
– Mamo – jęknęłam. – Co tu się dzieje? – byłam bliska płaczu.
– Jesteś podobny do ojca – usłyszałam. – Agatka wdała się we mnie, a ty w waszego ojca.
W tamtym momencie serce biło mi tak szybko, że mało nie wyskoczyło z piersi. W najgorszych snach nie spodziewałam się tak okrutnego scenariusza. Mój ojciec i mama byli w trakcie rozwodu, kiedy się urodziłam. Ojciec dużo podróżował, w domu spędzał niewiele czasu. Nie nadawał się do życia rodzinnego, dlatego mama zdecydowała się na rozwód. Jednak zanim ostatecznie się rozeszli, zaszła w ciążę i urodziła syna. To był… Robert. Mój Robert! Mama bała się samotnego macierzyństwa z dwójką dzieci, bała się, że sobie nie poradzi, więc ojciec po powrocie z kolejnej wyprawy namówił ją, by zrzekła się praw do dziecka. Obiecał, że zajmie się synem, a mama mu uwierzyła. Nie miała pojęcia, że oddał Roberta do domu dziecka.
Płakaliśmy wszyscy troje. Ze szczęścia, bo syn i matka się odnaleźli. I z rozpaczy.
– Nie możemy być razem – wyjąkałam przez ściśnięte gardło.
Oboje byliśmy załamani. Chociaż od tamtej chwili minęło już kilka lat, wciąż kocham Roberta. Żadne z nas nie ułożyło sobie życia. Chyba nie chcemy tego zrobić. To nie nasza wina, że przeznaczenie okrutnie z nas zadrwiło.
– Nie umiałbym pokochać innej kobiety – wyznał niedawno Robert.
– A ja innego mężczyzny.
Co z nami będzie? Nie wiem. Czujemy wielki żal do losu. Dlaczego musieliśmy trafić właśnie na siebie? A jeśli już się odnaleźliśmy, czemu musieliśmy się pokochać zupełnie inną niż braterska miłością? A może powinniśmy wyjechać daleko, gdzie nikt nas nie zna, i żyć jak mąż z żoną? Czy to byłby taki straszny grzech?