Reklama

Poznałem go cztery lata temu. Porządny chłop, uczciwy, pracowity… Ale nie tylko to mnie w nim ujęło. Zafascynowała mnie jego historia, bo to człowiek, który podniósł się po ciężkim upadku. Dziś pracuje, zarabia, żyje godnie i w miarę szczęśliwie, a przecież w wieku pięćdziesięciu lat zaczynał od zera.

Reklama

– Pan ma jakieś doświadczenie? – zapytałem go, gdy po raz pierwszy pojawił się na mojej budowie.

– Trzydzieści lat. No, można powiedzieć, że z trzyletnią przerwą.

– A na co ta przerwa? Na doktorat? – pozwoliłem sobie na żart.

– Doktorat z życia, można powiedzieć… Ale wcześniej robiłem wszystko. Elektrykę, murarkę, stolarkę, hydraulikę.

Zobacz także

– Mało jest ludzi, którzy mogą się pochwalić takimi kompetencjami.

– A tylko część z nich naprawdę to wszystko potrafi – odparł z uśmiechem.

– Dobra. Sprawdzimy, czy robota idzie panu równie sprawnie jak rozmowy kwalifikacyjne. Od jutra może pan zacząć?

– Jasne. Bardzo dziękuję. Nie będzie pan żałował – obiecał.

Już wtedy czułem, że się nie zawiodę. Wyglądał na mocno doświadczonego, na poobijanego przez los, ale spojrzenie miał szczere, pogodne i był pewny siebie. No i już w pierwszych dniach udowodnił, że potrafi wszystko to, co obiecywał.

Nie spędzam na budowie całego dnia, więc tylko od czasu do czasu miałem przyjemność przyglądać się, jak pracuje. Więcej o jego zaangażowaniu i umiejętnościach opowiadał mój majster, stary i zrzędliwy Andrzej. A jak on kogoś chwalił, to już było coś. To nie zdarzało się co dzień.

Okazało się, że ulotnił się z budowy, żeby z nami nie siedzieć

– Na wszystkim się zna. Co by się działo, to ogarnia, to wie, co robić. Szalunki poprawia, pionów pilnuje lepiej od innych chłopaków, plany pomaga tłumaczyć. Prąd nam w budzie naprawił, bo nie stykało już od miesiąca. A w drewnie jakie rzeczy robi! Takie schodki wyrychtował – majster stukał obcasem w drewniane stopnie prowadzące na piętro. – Da szef wiarę?

– Jeszcze ciebie, Andrzejku, z roboty wygryzie – śmiałem się.

– Muszę powiedzieć, że byłby z niego dobry majster. Ma tylko jedną wadę…

– Jaką? – nadstawiłem uszu.

– Nic nie gada. Znaczy odzywa się, jak trzeba, ale żeby coś o sobie opowiedzieć, żeby z chłopakami pożartować, to nic.

Rzeczywiście, sam sprawdziłem. Włodek na pytania o robotę odpowiadał, ale gdy przyszło do kwestii prywatnych, zaraz się płoszył. A pytałem tylko, jak w domu na jego nową pracę patrzą, czy soboty potrzebuje wolne, żeby z rodziną trochę pobyć… Nic nie zdradził.

Największy afront robił chłopakom, gdy nie chciał iść na piwo. Mieli taki zwyczaj, że zawsze po pierwszym robili „spotkanie integracyjne”. Nigdy się nie dał namówić. Jego tajemnica częściowo rozwiązała się, gdy przyszły urodziny majstra Andrzeja. To już starszy człowiek, więc tę uroczystość świętowaliśmy wszyscy. Zamykaliśmy się po robocie w baraku i piliśmy jego zdrowie. Toastów było wiele.

– Panie Włodku – zawołałem go, gdy przyszła pora siadać do stołu. – Andrzej zaprasza. Niech pan już kończy robotę i przyjdzie do nas.

Skinął głową, a ja wszedłem do baraku, gdzie już wszyscy czekali. Myślałem, że zaraz dołączy, ale skończyło się na tym, że po kwadransie dwóch chłopaków poszło go szukać i okazało się, że ulotnił się z budowy, żeby z nami nie siedzieć.

– Panie Włodku, bardzo przepraszam, to w sumie nie moja sprawa, ale chłopaki gadają… – wziąłem go na rozmowę następnego dnia. – Dlaczego pan wczoraj się urwał? Nawet pan „cześć” nie powiedział.

– Przykro mi.

– Chodzi o alkohol? – zapytałem, bo przecież domyślałem się powodu; co niektórzy z mojej brygady też już zaczynali podejrzewać, że o to chodzi.

– Tak, szefie. Wstyd się przyznać, ale ja nie mogę ani kropli – Włodek się skrzywił.

– Ale przecież nikt by pana nie zmuszał do picia. Posiedziałby pan przy herbacie.

– Niby tak. Ale wie pan, co ludzie myślą. Zaraz by było, że alkoholik. A jak, a dlaczego, a kiedy? Ja nie lubię o sobie opowiadać.

– Rozumiem. Zaraz chłopakom wyjaśnię, co i jak, będzie ich pan miał z głowy.

Atmosfera została oczyszczona, ale trzeba powiedzieć, że chłop dalej pozostał sobą. Przy herbacie z ludźmi posiedział, ale o sobie nic dalej nie opowiadał. Kiedyś tylko, gdy dyskusja zeszła na temat dzieci, Włodkowi wymsknęło się, że im starsze dziecko, tym większy kłopot. Zaraz ktoś zapytał, ile lat mają w takim razie jego pociechy. Odparł tylko, że są już duże i żyją na swoim. A potem, tak jak to miał w zwyczaju, zwiał do roboty i tyle było z rozmowy.

Ale i tę tajemnicę nowego pracownika udało się wyjaśnić. Przypadkiem, gdy wczesnym wieczorem żona wysłała mnie do matki po skrzyneczkę przetworów. Z ciężkim sercem zwlokłem się z kanapy, ale opłacało się ruszyć cztery litery. Wracając od teściowej, mijałem schronisko dla bezdomnych i zobaczyłem tam Włodka siedzącego na ławeczce przed głównym wejściem.

Zatrzymałem się, wysiadłem i poszedłem się przywitać. Włodek wyglądał na zaskoczonego, ale chyba doszedł do wniosku, że nie ma co owijać w bawełnę, i z właściwą sobie rezygnacją powiedział wprost:

– No to mnie szef przyłapał…

– Nie rozumiem? – odparłem, bo jeszcze go z tym budynkiem nie skojarzyłem.

– Że tu mieszkam. Że u Alberta nocuję – dodał, a ja dopiero wtedy zrozumiałem.

– Tutaj mieszkasz?! A co z twoim domem? Przecież masz dorosłe dzieci. Sam mówiłeś…

– Mam. A one żyją u siebie. Nawet nie w naszym mieście. Ja jestem znad morza.

– To ty przez cały ten czas, jak pracujesz u mnie, mieszkałeś tutaj? U Alberta?

– U Alberta.

– To niemożliwe. Ja myślałem, że tutaj mieszkają tylko… – sam już nie wiedziałem, jak skończyć to zdanie.

– Nieudacznicy – dodał Włodek.

– Nie. Wcale nie…

– Spokojnie, szefie. Już się przyzwyczaiłem. Od czterech lat tu żyję. A czasem i w noclegowniach, na dworcach, w parkach… Wszystko już mam za sobą.

– Ale jak to możliwe, że nikt nie wiedział, nikt się nie domyślił, że ty tutaj…?

– Przyjeżdżałem czysty i na czas. Tak samo jak reszta chłopaków. Tylko że z hotelu dla przetrąconych – uśmiechnął się, a ja już wtedy bez skrupułów zacząłem go wypytywać, jak tu trafił.

Nie robił z siebie cierpiętnika i przyznał, że wcześniej też miał skłonność do kieliszka, ale po śmierci matki poszedł na całość. Dzieci próbowały go jakoś ratować, ale chłop się stoczył. Przygody zaprowadziły go na drugi koniec kraju i zepchnęły na samo dno. Dopiero wtedy się pozbierał i poszedł na odwyk. A później zaczął szukać pracy. Traf chciał, że znalazł ją na mojej budowie.

– Jestem szefowi wdzięczny. I przepraszam, że nie powiedziałem o tym… Bałem się, że szef by mnie nie przyjął.

– Rozumiem. A twoje dzieci? Wiedzą, że stanąłeś na nogi?

– Nie mam odwagi do nich zadzwonić. Narobiłem im problemów, musieli po mnie spłacać długi… – odparł i zaszkliły mu się oczy. Przetarł więc je szorstką dłonią i odpalił kolejnego papierosa.

A ja wtedy zdecydowałem się na to, co już od dawna chodziło mi po głowie.

– Słuchaj, tak się składa, że zaczynam w tym roku drugą budowę. Zostaniesz tam majstrem? Dasz radę? – zapytałem, a Włodek zamarł z papierosem przy ustach.

Pracuje u mnie już czwarty rok i jest nam ze sobą naprawdę po drodze

– Szef mówi poważnie?

– Tak samo poważnie, jak brzmi słowo podwyżka. Pasuje?

Pasowało. Uścisnęliśmy sobie dłonie i posiedzieliśmy jeszcze, omawiając przyszłość. Wtedy wcale nie miałem pewności, że dobrze robię. Nie znaliśmy się przecież długo. Ale uznałem, że chłop zasłużył, żeby dać mu szansę na lepsze życie.

Wykorzystał ją. Wynajął maleńkie mieszkanko, do dzieci zadzwonił, a nawet pojechał do nich na urlop, żeby się pogodzić. Pracuje u mnie już czwarty rok i jest nam ze sobą naprawdę po drodze. Cały szkopuł w tym, że wnuki ma nad morzem, i coraz częściej przebąkuje, że może tam wróci, że tam czegoś poszuka.

Reklama

Nie będę miał żalu, a nawet mu jeszcze pomogę. Wiem, że warto, bo poznałem jego dzieci, jak przyjechały w odwiedziny. Z ogromną radością patrzyłem, jak Włodek pęka z dumy, prowadząc wnuki za rękę. Może się chłop nimi pochwalić, ale ma też prawo być zadowolony z samego siebie.

Reklama
Reklama
Reklama