„Byłam 45-letnią zgorzkniałą singielką. Sądziłam, że samotność płynie mi w żyłach, jednak los dał mi ostatnią szansę”
„Tak właśnie skończyłam, dobiegając czterdziestki piątki. Nie miałam przy sobie nikogo bliskiego – ani kumpli, ani krewnych, nawet faceta, który byłby ze mną na dobre i na złe. A już szczególnie z mężczyznami los mnie nie rozpieszczał”.
Ludzie mówią różne rzeczy o moim zamiłowaniu do porządku – że to nienormalne i że potrzebuję terapii. Ale dlaczego miałabym się leczyć? Do lekarza chodzą osoby z dolegliwościami, a ja czuję się świetnie. To właśnie bałagan sprawia, że nie daję rady funkcjonować – zupełnie jak podczas choroby. Potrzebuję mieć wokół siebie wszystko perfekcyjnie zorganizowane, lśniące czystością i przyjemnie pachnące. Taki porządek dodaje mi energii, poprawia nastrój i sprawia, że z radością patrzę na świat.
Lubię czystość
W trakcie przygotowywania posiłków zwracam uwagę, by każdy składnik leżał w idealnym porządku. Wszystkie przybory kuchenne – od noży po widelce i obieraczki – muszą być w zasięgu ręki, dokładnie tam gdzie potrzebuję. Zawsze mam pod ręką zarówno ręczniki papierowe, jak i wilgotne ścierki. Nie znoszę, gdy na blacie walają się resztki warzyw albo inne odpadki – kompletnie odbiera mi to radość z gotowania i sprawia, że tracę ochotę na jedzenie.
Wprowadziłam sobie regułę, by jeść wyłącznie w swoim mieszkaniu. Kto wie, czy podczas gotowania przestrzegano właściwych standardów i czy dbano o czystość? Kiedy zaczynam myśleć o tym, co może się dziać w obcej kuchni, od razu tracę apetyt.
Nie chodzi tu nawet o lokale gastronomiczne – mam paru znajomych, których dom jest dla mnie miejscem, gdzie nie zdecyduję się nawet na filiżankę herbaty. Wystarczy, że zobaczę pomięty obrus czy zacieki na szkle i już mi się odechciewa. Z tego powodu ograniczam spotkania towarzyskie i staram się nie wpadać w sytuacje, gdzie musiałabym się wykręcać albo wprost mówić „nie”.
Jestem singielką
Żyję w pojedynkę i chyba to dobrze, bo moje przyzwyczajenia mogłyby być trudne do zniesienia dla innych. Przekonałam się o tym parę razy podczas pobytów w sanatorium. Pierwszym razem trafiłam do pokoju z dwiema paniami i było to koszmarne doświadczenie.
Przy drugiej wizycie miałam jedną współlokatorkę, która próbowała się dostosować, ale i tak skończyło się kłótnią, więc musiałam dopłacić do pokoju jednoosobowego. Podobna sytuacja zdarzyła się podczas mojego pobytu w szpitalu. Gdy tylko poczułam się lepiej, zabrałam się za czyszczenie wszystkiego – od umywalki po stolik przyłóżkowy i parapet. Skończyło się na tym, że dostałam burę od pielęgniarki, a personel sprzątający patrzył na mnie dziwnie i śmiał się pod nosem podczas sprzątania sali.
W efekcie otoczenie zaczęło trzymać się ode mnie z daleka, a ja wcale nie próbowałam tego zmienić. Kiedy zachowujesz się w taki sposób, prędzej czy później zostajesz sama jak palec – i tak właśnie skończyłam, dobiegając czterdziestki piątki. Nie miałam przy sobie nikogo bliskiego – ani kumpli, ani krewnych, nawet faceta, który byłby ze mną na dobre i na złe. A już szczególnie z mężczyznami los mnie nie rozpieszczał.
Nie miałam szczęścia
Jasne, starałam się nawiązać kilka relacji i sprawdzić, czy dam radę stworzyć coś trwałego. Niestety, za każdym razem kończyło się porażką! Ten chodził w przepoconym podkoszulku i nie zmieniał skarpetek, tamten mlaskał przy posiłkach jak prosię, a kolejny zapominał opuszczać deskę w łazience. Na sam widok robiło mi się słabo i nawet jeśli taki delikwent miał świetne wykształcenie, od razu go skreślałam. Koniec, kropka!
Kto wie, jak długo tkwiłabym w tym stanie, gdyby nie mały Casio, którego znalazłam w krzakach pod blokiem pewnej wietrznej nocy. Okropnie nie znoszę, gdy wieje. Za każdym razem łapie mnie potworny ból głowy, a jeśli akurat wypada pełnia, to bez leków ani rusz.
I właśnie tak było tego dnia, z tą różnicą, że moje zapasy tabletek przeciwbólowych całkiem się wyczerpały. Zostałam więc zupełnie bez ochrony przed kolejnym atakiem migreny. Co było robić? „Na szczęście apteka znajduje się blisko i przyjmuje klientów do dziesiątej wieczorem, więc jeszcze zdążę” – przeszło mi przez myśl podczas zakładania płaszcza. Ze względu na silne podmuchy nałożyłam też beret, szczelnie osłaniając uszy przed zimnem.
Uratowałam go
Może właśnie dlatego początkowo nie dotarły do mnie piski i żałosne skomlenie dobiegające spod krzaków bzu, które były już prawie całkiem ogołocone z liści. Musiałam rozchylić gałęzie, by namierzyć źródło tych dźwięków. Stawały się one coraz wyraźniejsze, aż w końcu dostrzegłam maleńką, rozwrzeszczaną kuleczkę, która chyba próbowała przywołać kogoś na ratunek.
Działając zupełnie instynktownie, podniosłam małe stworzenie z ziemi i mocno przytuliłam, kompletnie zapominając o tym, że mój jasny płaszcz pokryje się zaraz błotnistymi plamami. Kiedy zorientowałam się, że znaleziony maluch to szczeniak, który cały drży z zimna i przerażenia, zrobiłam coś zupełnie do mnie niepodobnego – wsunęłam go pod prochowiec, nie przejmując się tym, że zarówno moja koszula jak i szalik będą teraz wymagały porządnego prania.
W dodatku pies śmierdział okropnie – jakby zepsutym mięsem i innymi paskudnymi rzeczami. Po chwili sama przeszłam tym nieprzyjemnym zapachem. W normalnej sytuacji zwiałabym, gdzie pieprz rośnie, ale tym razem kompletnie wyleciało mi z głowy, że miałam iść do apteki po tabletki na ból głowy. Zapomniałam też o swojej niechęci do brudu. Najszybciej jak się dało ruszyłam w stronę domu, nawet nie zwracając uwagi na kolano, które zawsze dawało mi się we znaki przy zmiennej pogodzie i podczas pełni księżyca.
Był przeuroczy
Używając ręcznika, który po chwili wyglądał jak szmatka do mycia podłóg, osuszyłam małego czworonoga. Dopiero teraz mogłam dokładnie obejrzeć jego mordkę z ciemnym noskiem i oczkami, masywne i szerokie łapy oraz futro pokryte brązowymi i białymi plamkami. Zwierzak wciąż drżał ze strachu, ale równocześnie zaczął węszyć dokoła, sprawdzając nowe otoczenie i upewniając się, że jest bezpieczny.
Pokręcił się trochę w tę i z powrotem, zastygł w miejscu, przysiadł i… prosto na mój luksusowy, miękki dywanik zaczął sikać, a plama błyskawicznie rozpłynęła się między kwiatowymi wzorami. Normalnie na widok takiego nieporządku i paskudztwa reagowałam oburzeniem i wstrętem, ale szczeniaczek nagle zaczął machać ogonem i zwinnie podbiegł, próbując dostać się na moje kolana. Wydawał przy tym takie cichutkie dźwięki, jakby chciał przekazać: przytul mnie, no weź, przecież wiesz, że należymy do siebie i nic tego nie zmieni.
Urzekł mnie
Odsuwając szczeniaka, który ciągle próbował się na mnie wspiąć, zajęłam się porządkowaniem. Następnie zadzwoniłam do dawnej znajomej, by się zorientować w temacie żywienia małych piesków. Później, trzymając czworonoga na kolanach, przeglądałam sieć w poszukiwaniu wskazówek. Zdecydowałam, że następnego dnia odwiedzimy weterynarza, który podpowie mi, jak się nim zająć.
Kilkukrotnie musiałam posprzątać małe niespodzianki z podłogi i dywanów, ale dziwnym trafem wcale mi to nie przeszkadzało. Sama się sobie dziwiłam – jakby ktoś rzucił na mnie jakieś zaklęcie. Na korytarzu leżał niedbale porzucony zachlapany płaszcz, ręcznik w łazience był do wymiany, a w kuchni piętrzyły się brudne talerze razem z garnkiem, w którym została zaschnięta kaszka.
Mimo tego bałaganu nie mogłam oderwać wzroku od drzemiącego szczeniaka, który wystawiał swój różowiutki brzuszek i co chwilę poruszał łapkami, jakby przez sen biegł przed siebie.
„Mały urwisie – pomyślałam wtedy – skradłeś moje serce bezpowrotnie. Dlatego nazwę cię imieniem twojego wielkiego poprzednika. Dostaniesz imię Casanova, ale będę mówić na ciebie Casio. Liczę, że akurat ty nie będziesz miał wielu miłości…”.
Zaczęłam nowe życie
Minęły już dwa lata naszej wspólnej drogi. Casio okazał się cudownym, inteligentnym i oddanym kompanem. Pełni też rolę mojego osobistego terapeuty – dzięki niemu powoli uwolniłam się od obsesyjnej potrzeby ciągłego sprzątania. Wyszło na to, że wzajemnie się uratowaliśmy, a może to on dał mi nawet więcej… Dzięki niemu odbudowałam zerwane więzi z innymi i zmieniłam swoje podejście do ludzi.
Od pewnego czasu zaprzyjaźniliśmy się z facetem, który ma kocura imieniem Władysław. Co ciekawe, nasze zwierzaki całkiem dobrze się dogadują, a to chyba dobry znak, bo między nami też jest fajna chemia. Możliwe, że nawet coś więcej się z tego wykluwa? Jasne, że gdy mieszka się z psiakiem i kotem, trudno utrzymać sterylną czystość w domu, ale kogo to tak naprawdę obchodzi?
Gdy myślę o tym, jak kiedyś żyłam w przesadnej czystości, bez nikogo i bez radości, czuję strach i smutek, że ten wietrzny wieczór nie pojawił się w moim życiu dużo wcześniej. Teraz muszę pędzić przed siebie i wynagrodzić sobie wszystkie stracone chwile.
Dorota, 45 lat