„Byłam dla rodziny jak pomoc domowa. W kwiecie wieku stwierdziłam, że czas spakować walizy i szukać szczęścia w świecie”
„Dopadła mnie grypa. Lekarz, który przyjechał do domu, zostawił mi receptę. Wybuchła sprzeczka o to, kto ma pofatygować się do apteki. Mąż wrzeszczał na dzieci, że to ich obowiązek, a one darły się, że jak ma się żonę, to należy się nią opiekować”.
- Listy do redakcji
Przez całe życie towarzyszyła mi samotność, mimo że miałam wokół siebie rodzinę – mamę, tatę, rodzeństwo i dziadków. Ale co z tego, skoro mama ciągle krzyczała na mnie wniebogłosy, że wszędzie jest bałagan, w zlewie piętrzą się gary, a klozet nie lśni tak, jak powinien. A ja wtedy chodziłam do pierwszej klasy podstawówki! Po jednej z takich kłótni mamusia oświadczyła, że nie będzie akceptować takiego flejtucha w domu i odda mnie do bidula.
Mój dom to były ciągłe kłótnie
Tata też nie był bez winy. Wciąż narzekał, że mama nie wypastowała jego obuwia, nie odprasowała mu koszul, nie wyczyściła marynarki i nie usunęła plamy ze swetra. W takich momentach mama odkrzykiwała:
– Co się tak na mnie drzesz?! To ty chciałeś mieć córeczkę, więc teraz jej się czepiaj, a nie mnie!
Byłam najstarsza z rodzeństwa i musiałam opiekować się młodszym bratem i siostrą. Mając zaledwie siedem lat, potrafiłam lepiej od mamy zmienić pieluszkę bobasowi. Ale to nie domowe obowiązki czy płacz rodzeństwa były największym problemem.
Pewnie bym nawet nie narzekała, że to głównie ja dbam o porządki i pranie, a do nauki siadam dopiero późnym wieczorem, gdy reszta domowników dawno jest już w objęciach Morfeusza. Życie stałoby się dużo prostsze, gdybym od czasu do czasu doświadczyła czyjejś czułości – przytulenia, pogłaskania albo usłyszała „kocham cię”. Niestety, nigdy nie dane mi było tego zaznać.
We wszystkim musiałam jej słuchać
Nauka przychodziła mi z łatwością, wręcz naturalnie chłonęłam wiedzę. Ale gdy przyszło do wyboru szkoły średniej, mama nie była usatysfakcjonowana moją decyzją. Stwierdziła, że powinnam poprzestać na jakimś szkoleniu zawodowym.
– Zawodówka da ci konkretny fach. Zostaniesz fryzjerką albo krawcową – zasugerowała.
– Jeśli chce się kształcić, to pozwólmy jej na to. Mamy na to oszczędności – wtedy tata po raz pierwszy i ostatni w życiu poparł moje zdanie.
Jak łatwo się domyślić, mama nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Najwyraźniej od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem, by zrobić ze mnie fryzjerkę. No cóż, ten plan spalił na panewce.
Poszłam do liceum ogólnokształcącego i zdałam egzamin dojrzałości. Później chciałam pójść na studia i wybrałam geodezję. Matka dała mi zielone światło tylko pod warunkiem, że będę w taki sam sposób dbała o dom jak do tej pory. A oznaczało to, że mam robić absolutnie wszystko, kiedy ona wyleguje się przed telewizorem.
Rodzeństwo miało lepiej
Teraz widzę, jak bardzo była egoistyczna. Przez dłuższy czas w ogóle myślałam, że jestem adoptowana. Brat, który przyszedł na świat po mnie, miał więcej szczęścia. Matka miała do niego słabość. Uważała go za najbystrzejszego dzieciaka, przed którym otworzy się pasmo niesamowitych perspektyw. Nic więc dziwnego, że pozwalała mu na wszystko, rozpuszczając go jak dziadowski bicz.
Piętnaście lat później później Henio wylądował w poprawczaku, a mama, mocno poturbowana, trafiła pod opiekę lekarzy. Jej synuś stracił nerwy, bo odmówiła mu pieniędzy. Od tego momentu matka zaczęła dostrzegać moją młodszą siostrę. W jednej rzeczy okazały się podobne jak dwie krople wody – potrafiły bez końca biadolić.
Moja decyzja o małżeństwie była dość pochopna. Chciałam po prostu wyrwać się z rodzinnego domu. Mój przyszły mąż oświadczył mi się w kuchni. Szturchnął mnie lekko i zapytał, czy po ślubie miałabym ochotę zajmować się myciem garów. Bo on kompletnie sobie z tym nie radzi, a w dodatku robi mu się niedobrze na samą myśl o zmywaniu.
Uciekłam z domu
Włodek miał własne mieszkanie, więc przystałam na to. Początkowy okres naszego związku małżeńskiego był naprawdę w porządku. Poza dbaniem o siebie musiałam ogarnąć bałagan tylko po jednym człowieku, przyrządzać posiłki dla jedynej osoby i od czasu do czasu znosić humory jednego narzekacza. To i tak o niebo lepiej niż wcześniej.
Mama stwierdziła, że ją zawiodłam, porzuciłam i skazałam na biedę. Mój ojciec odszedł z tego świata wcześniej, a mamusia musiała zapewnić byt sobie oraz mojej siostrze za marną rentę.
Od czasu do czasu, wpadała do naszego domu, aby sprawdzić jak się mają „jej ptaszki”. Gdy wychodziła, za każdym razem zwracała się z prośbą o pożyczenie pieniędzy, które, jak zapewniała, lada moment zwróci. Nigdy nie precyzowała kiedy i nigdy nie oddała nam ani grosza z pożyczonych środków.
Po dwóch latach urodził się Krystian
Udało mi się zdobyć niezła pracę, ale wymagało to ode mnie sporo poświęceń. Przez wiele lat sypiałam tylko po pięć godzin dziennie. Dobrze, że mój organizm jakoś to wytrzymywał.
Minęły dwa lata, na świat przyszedł nasz syn Krystian, a potem córeczka Ada. Sądziłam, że robiąc wszystko za moje pociechy, udowodnię im swoją miłość. Wciąż pamiętałam o czasach, gdy jako mała dziewczynka musiałam szorować toaletę.
Największą pomyłką w moim życiu było to, że pozwoliłam swoim pociechom wyrosnąć na samolubów, których interesowało tylko czerpanie korzyści, a nie dawanie czegoś od siebie. W ich mniemaniu posiłki robiły się same, talerze i szklanki automatycznie lądowały czyste w szafkach, podłoga zamiatała się za pomocą magicznej miotły. Kiedy dotarło do mnie, że od lat wszystkie obowiązki spadają na moje barki, było już za późno, żeby cokolwiek z tym zrobić.
Życie znowu dało mi w kość
Trzy lata temu mój mąż wylądował na bezrobociu i kompletnie stracił chęci do wszystkiego. Nawet nie chciało mu się rozejrzeć za jakąś nową pracą. Całe dnie spędzał na niczym. Któregoś dnia, wgapiony w telewizor z piwkiem w ręku, nagle powiedział:
– Wiesz co, dopiero teraz czuję, że naprawdę żyję.
Załamałam się. Czy naprawdę tak wygląda życie?
Kilka tygodni później dopadła mnie paskudna grypa. Lekarz, który przyjechał do mnie do domu, zostawił mi receptę na leki. W naszym mieszkaniu wybuchła ostra sprzeczka o to, kto ma pofatygować się do apteki. Mąż wrzeszczał na dzieci, że to ich święty obowiązek, a one darły się ze swoich pokojów, że jak ma się żonę, to należy się nią opiekować.
Mąż w końcu ruszył się po leki dla mnie, ale zrobił to z kilka godzin po meczu, który był ważniejszy niż zdrowie żony. Efekt był taki, że o 21 apteka w naszej okolicy była już dawno zamknięta. Tabletki, które przepisał mi lekarz, dostałam dopiero kolejnego dnia.
Coś we mnie wtedy drgnęło
Zaczęłam zastanawiać się czy faktycznie moim obowiązkiem jest opiekowanie się otaczającymi mnie próżniakami? Czy naprawdę muszę być na każde ich skinienie, harować i do tego dokładać się finansowo mamie, która przez całe moje życie nie doceniała mnie ani trochę?
„Nie! – coś we mnie zawołało. – Nic nikomu nie jestem winna! Najwyższy czas zacząć troszczyć się o własny los!”.
Tydzień później, gdy mój ślubny smacznie chrapał, bo musiał odpocząć po imprezie urodzinowej kumpla, na którą, rzecz jasna, wybrał się beze mnie, pomyślałam, że to idealna chwila, by zakończyć ten cyrk.
Złapałam torbę podróżną i zaczęłam się pakować. W zeszłym miesiącu postanowiłam zakończyć współpracę z firmą, w której byłam zatrudniona. Szef starał się odwieść mnie od tego pomysłu. Chciał mi nawet dać więcej pieniędzy, bym została. Na koniec wezwał mnie do siebie, kazał swojej asystentce zaparzyć kawę, po czym zapytał wprost, dlaczego tak naprawdę chcę odejść i czy on mógłby coś z tym zrobić.
Wszystko mu opowiedziałam
Sączyłam powoli kawę i snułam opowieść. Gdy umilkłam, w pomieszczeniu zapanowała głucha cisza.
– Pani Czesławo – odezwał się w końcu przełożony. – Niech pani pozwoli, że powiem coś szczerze, nie jako kierownik, lecz życzliwy kolega. Uważam, że obiera pani właściwą drogę. Nie należy mieć wątpliwości. Dostajemy tylko jedną szansę na życie.
Gdy uściskaliśmy sobie ręce przy pożegnaniu, wspomniał, że postara się o dodatkową gratyfikację dla mnie, będącą wyrazem wdzięczności przedsiębiorstwa za moją wieloletnią, rzetelną pracę. Odebrałam wypłatę, całkiem pokaźny bonus, i wybrałam z konta wszystkie moje zaskórniaki.
Zanim wyszłam z mieszkania, na blacie w kuchni zostawiłam notatkę: „Lubię was, ale nie mam zamiaru być na każde wasze skinienie do samej śmierci. Nie szukajcie mnie”.
Opuściłam Polskę i wyruszyłam w świat. Udało mi się znaleźć zatrudnienie za granicą. Prowadzę teraz całkiem przyzwoite życie. I wcale nie rozmyślam o bliskich, których zostawiłam. Przez całe życie dbałam bardziej o innych niż o siebie. Teraz nareszcie odnalazłam radość. Mogę skupić się wyłącznie na sobie i własnych potrzebach. To dość nieznane mi wcześniej uczucie, ale podobno łatwo można przywyknąć do takiego stanu rzeczy.
Czesława, 47 lat