„Byłam druhną na ślubie przyjaciółki, ale to z jej narzeczonym łączyła mnie bliższa relacja. Przy toaście się odpaliłam”
„Poczułam, jak serce ściska mi się w gardle. Czekałam na ten moment od lat – tylko nie w tej wersji. Nie w sytuacji, gdy wiem, że całowałam się z jej narzeczonym w zeszłym roku, że przeszliśmy do czegoś więcej. To był tylko jednorazowy błąd. A przynajmniej tak sobie powtarzałam”.

- Redakcja
Nie wiem, czy zasługiwałam, by być świadkową na tym ślubie. Ale Kasia, moja przyjaciółka od liceum, nie miała pojęcia o tym, co zrobiłam. Co zrobiliśmy. Uśmiechałam się więc, stojąc przy niej, gdy wybierała suknię, planowała winietki, uczyła się wiązać kokardę na bukiecie.
A ja? Udawałam, że wszystko jest w porządku. Że serce mi nie wali, że nie palą mnie policzki, kiedy słyszę imię Bartka. Przelotne, głupie, ale wciąż żywe. I chociaż tysiąc razy obiecałam sobie, że to już nic nie znaczy, to przecież znałam prawdę. A teraz miałam ją ukryć pod elegancką sukienką i pełnym fałszu uśmiechem.
Próbowałam ukryć ten sekret
– Nie wierzę, że to się dzieje. Marzyłam o tym dniu całe życie – powiedziała Kasia, stojąc przed lustrem w białej sukni, obracając się powoli, jakby sprawdzała, czy to wszystko jest prawdą.
Patrzyłam na nią i miałam ochotę uciec. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś się wydarzy – że zerwie się burza, że ktoś zadzwoni, że to wszystko się opóźni, cokolwiek. Ale czas płynął nieubłaganie, a ona błyszczała.
– Cieszę się twoim szczęściem... – wymamrotałam, uśmiechając się niepewnie.
Kasia odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem.
– Przecież wiem, że nie jesteś fanką ślubów. Ale dobrze, że tu jesteś. Zawsze chciałam, żebyś była moją świadkową.
Poczułam, jak serce ściska mi się w gardle. Czekałam na ten moment od lat – tylko nie w tej wersji. Nie w sytuacji, gdy wiem, że całowałam się z jej narzeczonym w zeszłym roku, że przeszliśmy do czegoś więcej. Jednorazowy błąd. A przynajmniej tak sobie powtarzałam.
Kasia usiadła na pufie i poprawiła pończochę.
– A Bartek? Przystojny, co? Nadal nie wierzę, że jest mój.
Zacisnęłam dłonie na bukiecie.
– Tak, to... szczęściarz – powiedziałam, unikając jej wzroku.
Nie pytała, dlaczego zamilkłam. A ja nie potrafiłam powiedzieć nic więcej. Makijażystka nakładała mi właśnie szminkę, a ja myślałam, czy nie lepiej byłoby wymazać całą siebie.
Wciąż o nim myślałam
Wesele ruszyło z rozmachem. Światła, muzyka, toast za toastem. Kasia wirowała w ramionach Bartka, a ja stałam z boku i udawałam, że świetnie się bawię. Co chwilę ktoś do mnie podchodził – wujek, koleżanka z pracy, babcia, której imienia nie pamiętałam. Uśmiechałam się, odpowiadałam grzecznie, podnosiłam kieliszek, ale wszystko oglądałam jak przez szybę.
Widziałam ich razem. Jak się dotykają, jak on całuje ją w skroń, jak Kasia śmieje się głośno i szczerze. I czułam, jak coś we mnie pęka.
– Hej, Julia – usłyszałam za sobą znajomy głos.
Odwróciłam się. Bartek. Stał z kieliszkiem, rozluźniony, z lekkim błyskiem w oku.
– Możemy na chwilę? – zapytał, wskazując głową drzwi na zewnątrz.
Nie powinnam była iść. Ale poszłam. Wyszliśmy na balkon, z dala od tańców i muzyki. Przez chwilę milczeliśmy.
– Proszę cię, nie teraz, Julia – odezwał się pierwszy, patrząc gdzieś nad moją głową.
– To nigdy nie był dobry czas, prawda? – odpowiedziałam cicho, zbyt cicho.
Zaciągnął się papierosem. Czułam, jak rośnie mi gula w gardle.
– To był błąd – rzucił, nie patrząc na mnie.
– A ja nadal o nim myślę – powiedziałam bez zastanowienia.
Spojrzał wtedy na mnie. Przez sekundę wydawało się, że coś powie. Ale nic nie powiedział. Wrócił do środka. Zostawił mnie tam. Z sercem, które od dawna nie miało już rytmu.
W końcu nie wytrzymałam
Kieliszek drżał w mojej dłoni, gdy wchodziłam na podwyższenie, na którym wcześniej przemawiał ojciec Kasi. Goście powoli milkli, zauważając, że zamierzam coś powiedzieć. W tle cicho grał kwartet smyczkowy, a kelnerki rozlewały kolejne porcje prosecco.
– Chciałam powiedzieć kilka słów... – zaczęłam i sama siebie zaskoczyłam tym, jak spokojnie brzmiał mój głos.
Kasia siedziała obok Bartka, z dłonią na jego kolanie. Uśmiechała się, kiwając lekko głową, że tak, mów, mów, Julia, przecież jesteś moją najbliższą przyjaciółką.
– Kiedy poznałam Bartka... – zaczęłam i wtedy wszystko się posypało.
Pauza trwała sekundę. Ale dla mnie – wieczność. Pojawił się ścisk w gardle, łzy pod powiekami, złość, wstyd, litość. A potem... coś się przełamało.
– ...nie sądziłam, że się w nim zakocham. – Słowa wypłynęły ze mnie jak lawina. – Że będę śnić o nim nocami. Że zrobię coś, czego nie potrafię sobie wybaczyć. Ale zrobiłam.
W sali zapadła cisza. Jak po wystrzale. Tylko smyczki grały w tle coś nienaturalnie wesołego.
– Kasia... przepraszam. – Odwróciłam się w jej stronę. – Nie planowaliśmy tego. Nie chcieliśmy... ale to się wydarzyło. Wiem, że to twój dzień. Twój ślub. Ale nie mogłam już dłużej udawać.
Bartkowi kieliszek wypadł z ręki i rozbił się na parkiecie. Ktoś z gości zaśmiał się nerwowo. Ktoś inny szepnął coś do ucha żonie.
Kasia tylko patrzyła. Nie mrugnęła. Nie drgnęła. Jakby ciało już odeszło, ale dusza jeszcze została przy stole.
Mój świat runął
Cisza po moim wyznaniu była gęsta jak smoła. Nawet dźwięki smyczków, które jakby nieświadome tragedii grały dalej jakąś romantyczną piosenkę, brzmiały jak okrutny żart. Goście siedzieli sztywno przy stołach, niektórzy wciąż z kieliszkiem uniesionym do połowy drogi między stołem a ustami. Ktoś kaszlnął, ktoś inny sięgnął po telefon, jakby liczył, że wiadomości z zewnątrz będą mniej niewygodne niż to, co właśnie usłyszeli.
Kasia nie ruszała się z miejsca. Siedziała prosto, z twarzą, na której nie było nic – żadnej łzy, żadnego uśmiechu, żadnego cienia emocji. Tylko pustka. Bartek stał obok niej, jakby właśnie uderzyła go fala. I chyba faktycznie go zmiotła, bo nie próbował nic mówić. Nie spojrzał ani na mnie, ani na nią. Stał i patrzył w stół.
Zespół przerzucił się na szybsze tempo. Ktoś w końcu wstał do tańca, jakby próbując ocalić resztki imprezy. Ale nikt nie poszedł za nim. Sala była pełna ludzi, a jednocześnie... pusta. Tylko muzyka nie znała wstydu.
Zamknęłam się w łazience. Rzuciłam torebkę na podłogę i opadłam na chłodne kafelki. Gardło miałam ściśnięte, a oczy mnie piekły. Przez drzwi słyszałam, jak ktoś mówi cicho: „To ta? Ta świadkowa?” A potem śmiech – nerwowy, krótki, jak pstryknięcie.
Chciałam stamtąd zniknąć. Uciec w noc. Ale wiedziałam, że nie ma już powrotu. Że nawet jeśli wyjdę z tej łazienki, nie będę już nigdy tą samą Julią, która tu przyszła.
Straciłam ją na zawsze
Znalazłam ją w hotelowym pokoju, w którym miała spędzić swoją noc poślubną. Drzwi były uchylone. Weszłam powoli, jakby każde moje słowo i krok mogły tylko pogorszyć sytuację.
Kasia siedziała na łóżku, boso, wciąż w sukni. Tylko welon zniknął, a włosy miała rozpuszczone, potargane, jakby właśnie przeszła przez wichurę. W dłoniach ściskała bukiet. Ten sam, który jeszcze rano z takim wzruszeniem mi pokazywała.
– Kasia... – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Nie chcę wiedzieć, dlaczego. – Jej głos był cichy, lecz ostry jak szkło. – Chcę wiedzieć, jak mogłaś.
Zamarłam. Patrzyła prosto na mnie, a jej spojrzenie nie było zrozpaczone. Było puste. Jakby emocje z niej uleciały.
– To był jeden raz – wyszeptałam.
– A wystarczył, żeby zniszczyć wszystko – odpowiedziała. – Wiedziałaś, jak bardzo go kocham. I wiedziałaś, jak bardzo ufam tobie.
– Przepraszam. – To było wszystko, co byłam w stanie z siebie wydusić. A może aż tyle.
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie przyjmuję tych przeprosin. Nie mogę. To nie boli przez Bartka. On... Ale ty? Ty miałaś być moim schronieniem. A okazałaś się pułapką.
Podeszłam krok, ale wstała gwałtownie.
– Wyjdź. Teraz.
Zamknęłam za sobą drzwi. Nie zatrzymała mnie. Nie płakała. A ja po raz pierwszy zrozumiałam, co znaczy stracić kogoś naprawdę.
Nie miałam innego wyjścia
Po tamtej nocy wszystko się rozsypało. Nie było już telefonów, wiadomości, nie było wspólnych śniadań w niedziele, planowania weekendowych wyjazdów, śmiechu do łez nad winem. Była cisza. Taka, która dzwoni w uszach, nawet jeśli siedzisz w zatłoczonym autobusie.
Bartka nie widziałam więcej. Słyszałam od znajomych, że próbował się z Kasią pogodzić, że przez jakiś czas jeszcze mieszkali razem, ale nie wiem, jak to się skończyło. Może wybaczyła. Może wyrzuciła go tego samego dnia. Może... to już nie moja historia.
Moja historia skończyła się, kiedy zamknęła za sobą drzwi.
Czasem myślę, czy zrobiłam dobrze, mówiąc prawdę. Czy to był akt odwagi, czy tylko egoizmu? Może chciałam się uwolnić, może miałam dość udawania. A może... chciałam zniszczyć ten świat, który sama pomogłam zbudować, bo nie mogłam w nim oddychać.
Nie wiem.
Wiem tylko, że od tamtego dnia minęło pół roku, a ja nadal nie potrafię spojrzeć w lustro bez wyrzutów sumienia. Nadal łapię się na tym, że układam w głowie inne wersje wydarzeń. Takie, w których milczę. W których siedzę cicho z kieliszkiem, a wesele toczy się dalej – z tańcami, śmiechem i podróżą poślubną na Santorini.
Ale wiem też, że milczenie zniszczyłoby mnie szybciej. Zżarłoby mnie od środka. A tak przynajmniej... oddałam jej prawdę. Choćby gorzką. Choćby w najgorszy z możliwych sposobów.
Julia, 32 lata
Czytaj także:
- „Gdy szwagier przyniósł mi rabarbar, na chwilę straciłam głowę. Na kanapie nie omawialiśmy przepisu na ciasto”
- „Nasionko we mnie kiełkowało, a ogrodnik uciekł. Wzięłam ślub z desperacji, bo nie stać mnie na samotne macierzyństwo”
- „Ze straganu zamiast truskawki i rabarbar, przyniosłam złamane serce. Po tym, co zobaczyłam, zostanę samotną matką”