„Byłam dumna z syna, że zostanie księdzem, a on wywinął mi taki numer. Nie wychodzę z domu, bo mi wstyd przed sąsiadami”
„– Trudni uwierzyć, że będziesz nas odwiedzał jako ksiądz! – roześmiałam się, wyobrażając sobie tę sytuację. – Mamo, tak nie będzie! – rzucił niespodziewanie, odwracając wzrok. Nie załapałam, o co mu chodzi, więc powtórzył jeszcze raz”.
- listy do redakcji
Byłyśmy przyjaciółkami od wielu lat
Zgodnie z naszym codziennym rytuałem, Marlena stała z kijami pod furtką swojego domu. Na jej widok przyspieszyłam kroku, nie mogąc się doczekać naszej wspólnej przechadzki. Moja sąsiadka ma tyle samo lat co ja, a jej syn jest rówieśnikiem mojego. Nasze dzieci od małego były nierozłączne, całe dnie bawiły się razem na dworze.
Gdy nasze dzieci miały dziesięć lat, jeździłyśmy wspólnie z Marleną do pobliskiego miasta, żeby zawozić naszych małych hokeistów na treningi na lodowisku. Potem, w czasie meczów, zasiadałyśmy obok siebie i kibicowałyśmy naszym synom. Na koniec, bez względu na wynik spotkania, cała nasza paczka udawała się do ulubionej naleśnikarni chłopaków – albo fetowaliśmy tam triumf, albo pocieszaliśmy się po porażce. Chociaż synowie wyrośli i obaj opuścili rodzinne strony, ja z Marleną wciąż utrzymywałyśmy ze sobą kontakt.
Często spacerowałyśmy we dwie, plotkując o naszych dzieciach i dzieląc się radami, jak okiełznać zrzędliwych facetów, bo pod tym względem nasze drugie połówki były wręcz bliźniaczo podobne.
– Graża! W końcu jesteś! – Marlena ewidentnie wyczekiwała tego spotkania z niecierpliwością. – Nie uwierzysz, co się wydarzyło! Łukasz porzucił Ewę! A ja byłam przekonana, że wezmą ślub... Zdążyłam nawet popytać o wolne terminy w sali weselnej.
Opowiadała jeszcze chwilę o perypetiach najstarszego syna z jego lubą, później przeskoczyła zgrabnie do konceptu córki na nową działalność gospodarczą, aż wreszcie spytała, co słychać u mojego Dominisia.
– A, wszystko gra. Mieli teraz obłóczyny starszego rocznika, to nie było czasu zadzwonić – wytłumaczyłam. – Ale za dwa tygodnie się zjawi.
– O, z chęcią bym do was przyszła, jak tu przybędzie – zaanonsowała swoje przybycie. – Wciąż nie mogę się oswoić z myślą, że będę mieć w kręgu znajomych księdza. Tylko pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno z Łukaszem ryli nam podwórko, szukając skarbu.
Ksiądz w rodzinie to dopiero coś!
Mimowolnie parsknęłam śmiechem gdy to usłyszałam. Kiedy mieli po osiem, góra dziewięć lat, chłopcy wariowali na punkcie przygód rodem z filmów o Indianie Jonesie. Kopali w każdym skrawku podwórka i pchali nosy w najciemniejsze zakamarki, łudząc się, że trafią na jakąś tajemniczą grotę.
Pewnego razu zakradli się do opuszczonego korytarza, który Niemcy wykuli pod wzgórzem nie wiadomo po co. Gdy zabłądzili w środku i nie potrafili odnaleźć drogi powrotnej, razem z Marleną omal nie dostałyśmy zawału... Kto by pomyślał, że po piętnastu latach jeden z nich będzie zgłębiał tajniki medycyny, a drugi przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium?
Rozpierała nas duma z naszych synów. Nieraz wyobrażałam sobie, jakie to uczucie być matką księdza. Fakt, że moje dziecko kształci się w seminarium, był powszechnie znany wśród moich znajomych. Odnosiłam wrażenie, że ludzie traktują mnie życzliwiej i z większym poważaniem.
Krewni i znajomi zasypywali mnie pytaniami na temat Dominika, a także składali gratulacje, tak jakby jego decyzja o wstąpieniu do seminarium była po części moją zasługą jako rodzica. Sprawiało mi to ogromną przyjemność. Z upodobaniem rozmyślałam o jego pierwszej mszy świętej, snując w głowie plany odnośnie do poczęstunku z tej okazji, mimo że był dopiero na drugim roku seminarium. Podobnie jak moja przyjaciółka Marlena, po cichu zbierałam informacje o dostępności sal na rodzinne przyjęcie prymicyjne.
Nie był taki jak zwykle
Cały poprzedni tydzień spędziłam na gorączkowych przygotowaniach do przyjazdu mojego syna. Z ekscytacją i dumą rozpowiadałam o tym każdemu, kto tylko chciał słuchać, więc wcale mnie nie zdziwiło, że całkiem spora grupa ludzi zapowiedziała swoje „wpadnięcie na momencik”. W związku z tym musiałam upiec górę ciasta, przyrządzić litry kompotu i do tego wszystkiego jeszcze porządnie ogarnąć dom. Gdy Dominik pojawił się w progu, poczułam, jak ogarnia mnie fala wzruszenia. Oto stał przede mną mój ukochany kleryk, moja chluba i duma! Zazwyczaj podczas wizyt tryskał humorem, gadał jak najęty i wypytywał o wszystkie nasze sprawy.
Tym razem sytuacja wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle
– Domiś, co się dzieje? – spytałam zmartwiona. – Widzę, że coś cię trapi. Nie jesteś sobą.
Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem, ale szybko odwrócił głowę w inną stronę. Sprawiał wrażenie przygnębionego i zdenerwowanego. Chcąc jakoś go rozchmurzyć, zaczęłam opowiadać o obłóczynach, które czekają go w kolejnym roku studiów.
– Trudno uwierzyć, że będziesz nas odwiedzał jako ksiądz! – roześmiałam się, wyobrażając sobie tę sytuację.
– Mamo, tak nie będzie! – rzucił niespodziewanie, odwracając wzrok.
Nie załapałam, o co mu chodzi, więc powtórzył jeszcze raz.
– Zrezygnowałem z seminarium – oznajmił ledwo słyszalnym głosem, a ja z wrażenia upuściłam cukiernicę.
Gdy zbieraliśmy z podłogi potłuczone kawałki, Dominik znowu wypalił tę rewelację, która jeszcze chwilę temu omal nie doprowadziła mnie do ataku serca.
– Chciałem wam o tym powiedzieć już od jakiegoś czasu, ale nie za bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać. To wcale nie jest taka prosta sprawa... Ale dość tego ukrywania. Jestem zakochany. Nie wrócę do seminarium. Przepraszam, mamo...
Mimo że starałam się powstrzymać łzy, to i tak zaczęłam płakać. Mieszanina gniewu, zaskoczenia i niedowierzania buzowała we mnie. Jak to się stało, że się zakochał?
Wstyd przed całym miastem
Ta dziewczyna zawróciła mu kompletnie w głowie, więc ot tak porzucił marzenia o zostaniu księdzem? Nie miałam ochoty wysłuchiwać jego wyjaśnień. Wybiegłam z pokoju gdy tylko powiedział, że od kilku tygodni pomieszkuje u bliskich kolegi z seminarium. Dostrzegłam w jego słowach wyrzut, że nieznajomi potrafili uszanować jego decyzję i dać mu dach nad głową, podczas gdy ja czynię mu zarzuty. Tylko czy ci przypadkowi ludzie musieli liczyć się z perspektywą konfrontacji z bliskimi i sąsiadami, żeby wytłumaczyć im wszystkim, że jednak nie będą mieć w rodzinie kapłana? Jak niby powinnam to wytłumaczyć wścibskim? Przecież gdyby Dominik zjawił się u nas z jakąś panną, to byłaby to kompletna kompromitacja.
Mój świat się zawalił, nikt nie będzie mnie już darzył szacunkiem ani nie zechce utrzymywać ze mną przyjacielskich relacji... W czasie gdy mój syn przebywał w swoim dawnym pokoju, najprawdopodobniej wymieniając wiadomości z tą straszną babą, ja wykonałam telefon do Marleny. Nie byłam w stanie rozmawiać o tym przez słuchawkę, dlatego namówiłam ją na wspólny spacer.
– Co się stało? – padło z jej ust pytanie dziesięć minut po tym, jak stanęłam pod drzwiami jej domu.
Wybuchłam płaczem, słysząc jej pytanie. Próbując złapać oddech między szlochami, wyjąkałam z zażenowaniem, że Dominik postanowił porzucić drogę do kapłaństwa.
– To przez jakąś pannę… – chlipałam. – Jak sądzisz, może jeszcze zmieni zdanie?
Marlena chwilę milczała, idąc obok mnie. W końcu przerwała ciszę, pytając, czy kocham własne dziecko. Zerknęłam na nią, zaskoczona i lekko poirytowana tym pytaniem. Odparłam, że doskonale zna odpowiedź.
– Jeżeli to prawda, to z pewnością zależy ci, aby był zadowolony z życia. I żeby podjął słuszne decyzje co do swojej przyszłości, zgadza się? – wpatrywała się we mnie z powagą.
Byłam rozczarowana tą rozmową. Dla niej to pestka prawić mi kazania, w końcu jej dzieciak nie porzucił studiów lekarskich, żeby... nie mam pojęcia... może zostać hodowcą psów.
Zaczniemy wszystko od nowa
Po powrocie do mieszkania zobaczyłam mojego męża popijającego koniak przy stole w kuchni. Przysiadłam się do niego, bo dotarło do mnie, że już dowiedział się o wszystkim.
– Byłaś szczęśliwa, kiedy okazało się, że jeden z naszych chłopców zostanie księdzem... – mój małżonek musnął moją dłoń. – Ale to przecież nie jest jakaś katastrofa, prawda. Wspomniał mi o Zosi. To porządna, religijna dziewczyna. Spotkali się przed wejściem do kościoła, ona pomaga staruszkom docierać na nabożeństwa. Pochodzi z dużej rodziny, ma pięcioro braci i sióstr, jej matka jest katechetką, a ciocia wstąpiła do zakonu. Zakochali się w sobie po uszy. Miłość nie może być powodem do rozpaczy, kochanie. To nic strasznego.
Kolejnego poranka zdecydowałam, że zaczniemy od nowa. Zagadnęłam mojego synka, czy nie miałby ochoty pochwalić się fotkami swojej sympatii. Ujrzałam wtedy uroczą twarzyczkę, pozbawioną makijażu, z szerokim, szczerym uśmiechem i czystym, niewinnym spojrzeniem lazurowych oczu. Zachęciłam go, aby powiedział mi coś więcej na jej temat. Kiedy patrzyłam na jego rozpromienioną minę podczas opowiadania o dziewczynie, dotarło do mnie, że Marlena oraz Witek nie mylili się w ocenie sytuacji.
Wygląda na to, że mój Dominik znalazł szczęście u boku swojej wybranki. Choć minione tygodnie były dla mnie prawdziwym wyzwaniem, jakoś udało mi się poradzić sobie z falą dociekliwych pytań i krążącymi plotkami. Dumnie oznajmiałam wszystkim, że mój syn po dwóch latach zdecydował się opuścić seminarium. Kiedy tylko ktoś nieśmiało sugerował, że pewnie w grę wchodziła jakaś kobieta, patrząc prosto w oczy mówiłam, że owszem, Dominik ma dziewczynę i nie mogę się doczekać, aż w końcu ją poznam.
Taka odpowiedź momentalnie uciszała wszystkich, a gdy jakieś osoby usiłowały krytykować postanowienie mojego dziecka, od razu przerywałam dyskusję, stwierdzając, że to jego sprawa i nie zamierzam z nikim rozmawiać o decyzjach, które podejmuje.
Była cudowną młodą kobietą
Słyszałam, że Zośka strasznie denerwowała się przed spotkaniem ze mną. Zdawała sobie sprawę, jak załamana byłam, gdy Dominik zrezygnował z seminarium i obawiała się, że będę miała do niej o to pretensje. Synek zaklinał mnie, żebym nie dała jej tego odczuć, a ja dałam mu na to słowo. Ale gdy na nią spojrzałam, dotarło do mnie, że Dominik zrobił to, co należało.
Widać było, że jest w niej totalnie zadurzony, a ona spoglądała na niego z uczuciem i wielkim przywiązaniem. To, że chciałam, żeby został księdzem, nie miało już żadnego znaczenia. Najważniejsze było to, że on nie miał wątpliwości co do swojego wyboru. Po dwóch latach stanęli na ślubnym kobiercu, a niecały rok i trzy miesiące później urodził im się bobasek, a ja awansowałam na babcię.
Aktualnie jestem szczęśliwą babcią wspaniałego wnusia, któremu ostatnio zorganizowaliśmy uroczystość chrztu świętego. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić rzeczywistości, w której by go zabrakło. Gdyby tak się zastanowić, to przecież jeśli Dominik nie spotkałby na swojej drodze Zosi i nie straciłby dla niej głowy, to mój kochany Kubuś nigdy by się nie urodził!
Często mówię, że drogi Boże są dla nas zagadką. Nawet jak coś nas frustruje, denerwuje i mamy wrażenie, że jest nie tak, jak trzeba, to może się okazać, że kryje się za tym większy zamysł. Wciąż jestem ogromnie dumna z mojego syna. Z tego, że miał w sobie tyle odwagi, żeby wybrać to, co słuszne, choć niełatwe. Ale też z tego, jakim jest cudownym mężem, jakim jest odpowiedzialnym tatą i jak okazuje wdzięczność jako syn. Bo tak naprawdę, czy może być w życiu lepszy powód do dumy?
Grażyna, 56 lat