Reklama

Nie miałam szczęśliwej rodziny

Rodzice rozstali się, kiedy miałam 15 lat. Odetchnęłam wtedy z ulgą, bo w domu wreszcie skończyły się kłótnie, wyzwiska i psychiczna męka. Po rozwodzie rodziców, z domu odszedł także mój brat. I dobrze. Był bardzo podobny do ojca. Tak jak on uważał, że mama i ja żyjemy tylko po to, by im usługiwać.

Reklama

Nie miałam w domu najlepszego przykładu, więc kiedy sześć lat później mama poznała Marka, wprost nie mogłam uwierzyć, że tacy mężczyźni też istnieją. Nowy przyjaciel mamy był dobry, miły, opiekuńczy, a przede wszystkim szanował kobiety. Nie wymagał, żeby mu podtykać jedzenie pod nos, prać skarpetki, czy po nim sprzątać. Nie żądał też posłuszeństwa, traktował nas jak partnerki, nie jak służące czy „dziewczynki do bicia”.

Mama odżyła, a i ja poczułam, że nareszcie zaświeciło słońce. Nie wiem, kiedy moja sympatia do Marka przerodziła się w coś więcej. Trudno powiedzieć, który z jego opiekuńczych gestów zmienił moje uczucia. Może to było wtedy, kiedy zachorowałam na zapalenie płuc i trafiłam do szpitala, a mama była akurat na tygodniowym wyjeździe szkoleniowym? Marek opiekował się mną niczym troskliwy ojciec. Codziennie mnie odwiedzał, przynosił różne smakołyki, rozmawiał z lekarzami, wypytując o moje zdrowie. Pamiętam, że jedna z leżących ze mną w pokoju kobiet powiedziała z uznaniem:

– Będziesz miała, Oleńko, fantastycznego męża. Znam się na ludziach, on cię nigdy nie zdradzi i nie zawiedzie. Taki już jest. Skarb.

Wzięły go za mojego narzeczonego, a ja… nie zaprzeczyłam. Co więcej, zaczęłam sobie wyobrażać, jakby to było, gdyby rzeczywiście był moim facetem. Gdyby trzymał mnie w objęciach, całował… kochał się ze mną. I nagle poczułam, że tego pragnę.

Zakazany owoc

Od tamtej pory inaczej patrzyłam na Marka – nie jak na przyszłego ojczyma, ale jak na obiekt westchnień. To narastało powoli, wcale tego nie chciałam. Broniłam się przed tym. Kochałam mamę i cieszyłam się, że jest szczęśliwa. Mówiła mi, że modli się, by Bóg zesłał mi kogoś podobnego do Marka. Ale mijały lata, a wokół mnie nikt taki się nie pojawiał.

Teraz widzę, że na wszystkich patrzyłam przez pryzmat narzeczonego mamy, porównywałam ich z nim. I te porównania zawsze wypadały na niekorzyść potencjalnych partnerów. Bo gdzieś w głębi mnie narastała obsesja… Wmówiłam sobie, że to nie może być ktoś podobny. To musi być on.

Marek kochał mamę. Nigdy nie wykonał żadnego gestu, który by sugerował, że patrzy na mnie jak na kobietę. Ale moja chora wyobraźnia potrafiła przerobić zwykłe: „Dzień dobry, Oleńko” na niemal wyznanie miłosne. Z początku, pamiętam, prychałam na siebie, kiedy wyobraźnia podsuwała mi jakieś niewłaściwe myśli czy obrazy. Potem przyjęłam je za prawdę.

Nie chciałam dopuścić do tego ślubu

Pewnego dnia podczas wspólnego obiadu mama i Marek powiedzieli mi, że za trzy miesiące zamierzają się pobrać. Wtedy mama przeprowadzi się do Marka, a ja będę miała całe dwupokojowe mieszkanie dla siebie.

– To doskonały start w dorosłość, prawda, kochanie? – mówiła mama. – Masz już 24 lata, zaraz zaczniesz pracę, czas się usamodzielnić.

Patrzyli na mnie, uśmiechając się radośnie i czekając na gratulacje i radość, że tak nam się wszystkim doskonale wiedzie. Cóż, pogratulowałam, ale sama czułam, jak sztuczny jest mój uśmiech. Tak strasznie bolało mnie serce, że po skończonym obiedzie położyłam się w swoim pokoju, zwinęłam w kłębek i przez resztę wieczoru łkałam bezgłośnie w poduszkę. Mama pytała, co się stało, ale skłamałam, że to przez bóle okresowe.

Zaczęły nękać mnie paskudne myśli. „Dopóki Marek jest wolny, mam szanse – kombinowałam. – Bo po ślubie będzie już za późno… Tylko co zrobić, żeby nie dopuścić do ślubu? Muszę sprawić, żeby mama z nim zerwała, a ja go wtedy pocieszę… Tylko jak to zrobić? Przecież ona jest w niego wpatrzona jak w obrazek…”.

A gdyby tak pokazać jej dowody na to, że on gra na dwa fronty – i matka, i córka? Tego mama nie zniesie. I wymyśliłam intrygę. Ponieważ doskonale znam Photoshopa, bo studiowałam grafikę komputerową, zmontowałam kilka zdjęć dowodzących, że ja i Marek jesteśmy kochankami.

Kupiłam tanią komórkę i kartę telefoniczną i wysłałam na swój telefon gorące esemesy podpisane „Marek”. Zamierzałam potem podrzucić ją Markowi i powiedzieć mamie, że to specjalna komórka do kontaktów ze mną. Obmyśliłam całą historię. Z jej wyjawieniem czekałam do samego końca. Chyba się trochę bałam…

Miałam gotowy plan

Tydzień przed ślubem mama zaplanowała „weekend panieński”, w wynajętej leśniczówce na Warmii. Zjechały się jej przyjaciółki, niektóre jeszcze z podstawówki, ciotka Wanda, jej siostra, no i oczywiście ja. Miejsce było piękne – duży, drewniany dom stojący na rozległej polanie, otoczony ze wszystkich stron drzewami, niedaleko paśnik dla zwierząt, a niecałe dwa kilometry dalej wieś i jezioro.

Zanim nastał wieczór, wszystkie kobitki były już trochę wstawione, rozkrzyczane i rozochocone. Lubiłam te „ciocie”, nie były ani trochę sztywne, choć każda dawno przekroczyła czterdziestkę. Jak też bawiłabym się świetnie, gdyby gdzieś w tyle głowy nie siedział mój plan. I tylko o nim potrafiłam myśleć.

Jak to wszystko przeprowadzić? Kiedy jej powiedzieć? Czy udać zapłakaną i udręczoną córkę, czy może… właściwie sama nie wiedziałam, co robić. W trakcie kolacji Danka, której brat był tu nadleśniczym i załatwił wynajęcie leśniczówki, powiedziała:

– A wiecie, dziewczyny, że niedaleko jest taki dąb, który podobno stał tu jeszcze za czasów pogańskich. To znaczy został jego pień. Legendy mówią, że poganie składali tam ofiary, błagając swoich bogów o spełnienie próśb. Ponoć do dzisiaj pień ma moc spełniania złych życzeń.

– Złych? – spytała Agnieszka i czknęła. – Dlaczego ktoś chciałby spełnienia złych życzeń?

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wielu ludzi życzy innym źle… – pokiwała smutno głową mama.

– Ach, o takie życzenia, dla innych. Myślałam, że dla siebie – mruknęła Agnieszka. – No tak. Jasne.

– Gdzie jest ten dąb? – spytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Danka machnęła ręką w stronę ogrodu za leśniczówką.

– Od ogrodzenia jakieś pół kilometra w głąb lasu.

– E, tam, to tylko bajki – zawołała Kryśka. – Porozmawiajmy o facetach.

I popłynęła rzeka opowiadań o mężach, sprośnych dowcipów i plotek. Właściwa impreza miała się zacząć dopiero następnego dnia rano, więc wszystkie szybko poszłyśmy spać. Byłam zmęczona. O dębie postanowiłam pomyśleć nazajutrz, kiedy będę mieć trochę jaśniejszą głowę.

Byłam gotowa zrobić wszystko

Byłam zaślepiona chorą miłością, ale nie głupia. W głębi duszy zdawałam sobie sprawę, że moja akcja może doprowadzić do zerwania mamy z Markiem, ale to wcale nie musi oznaczać, że Marek mnie pokocha. Ba! Mogło być wręcz odwrotnie! Mógł mnie znienawidzić za to, że zniszczyłam jego szczęście…

Z głową przepełnioną myślami o mojej niespełnionej miłości, zapadłam w krótki, niespokojny sen. Obudziłam się zesztywniała z zimna. Otworzyłam oczy i zobaczyłam usiane gwiazdami niebo, częściowo zasłonięte przez korony drzew. Pod palcami wyczułam miękki, wilgotny mech, moja długa koszula nocna lepiła się od rosy. Wokół pachniało świeżą trawą.

Jak się tutaj znalazłam? Przecież zasnęłam w ciepłym i wygodnym łóżku. A teraz byłam w lesie, ciemnym i strasznym, pełnym niebezpiecznych, dzikich zwierząt. Ale to nie zwierząt powinnam się była obawiać… Gdzieś w oddali zamajaczyło niewyraźne światło. Czy to mama i jej koleżanki przyszły mnie szukać? To nie była mama. Ze światła wynurzyła się postać. Po plecach przebiegł mi dreszcz, gdy uświadomiłam sobie, że ta wiedźma to ja sama. Wiedźma wyciągnęła ku mnie szponiastą dłoń.

– Zapłać za życzenie. – jej głos przypominał rechot.

Chciałam powiedzieć, że jeszcze nie wymyśliłam ofiary. Wiedźma, który była mną, tylko prychnęła.

– Ty jesteś swoją ofiarą. Ciebie chcę.

„Przestań! Idź sobie! Zostaw mnie w spokoju!” – próbowałam krzyczeć, ale słowa nie chciały wydostać się z mojego gardła. Wiedźma wciąż stała obok, a po chwili zaczęła zbliżać się w moją stronę. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Zrobiłam zamach…

Reklama

Nagle wszystko zniknęło. To był tylko sen. Leżałam w łóżku przerażona tym, co zamierzałam zrobić mojej mamie, która mnie kochała, i którą ja przecież kochałam. I mężczyźnie, który był samą dobrocią i dawał mamie szczęście.

Reklama
Reklama
Reklama