Reklama

Czy tak trudno powiedzieć najbliższej osobie, że się ją kocha?

Musiałam zostać dłużej w pracy, wracając zrobiłam jeszcze zakupy i marzę tylko o tym, żeby usiąść w fotelu i w spokoju obejrzeć mój ulubiony serial. Niestety, nadzieje na szybki relaks rozwiewają się zaraz po wejściu do mieszkania. W progu witają mnie stojące w szeregu, niczym żołnierze, worki ze śmieciami. A tak prosiłam Kaśkę, żeby je powynosiła do śmietnika zaraz po powrocie ze szkoły.

Reklama

Ale moja córka oczywiście ma ciekawsze zajęcia – zza przymkniętych drzwi jej pokoju dobiega ogłupiające dudnienie.

– Mogłabyś trochę ściszyć? – próbuję przekrzyczeć tę pseudomuzykę.

Wchodzę do kuchni i od razu podnosi mi się ciśnienie. Sterta naczyń w zlewie, na desce do krojenia chleba garść okruchów, którymi można by wykarmić stado gołębi, na stole pusta szklanka po herbacie z wyschniętym plastrem cytryny i talerz z niedojedzoną kanapką. „Nie, mam tego dosyć!” – rozgniewałam się.

Wpadam do pokoju Kaśki, po drodze potykając się o leżący na podłodze plecak.

– Czy ty myślisz, że ja jestem twoją służącą? – krzyczę od progu.

– Miałaś pukać – przypomina mi spokojnie córka.

– A ty miałaś się zachowywać jak cywilizowany człowiek, a nie zwierzę wychowane w chlewie – ponosi mnie. – Wracam zmęczona i od razu muszę się zabierać za sprzątanie! Dość mam twojego bałaganiarstwa. – Chwytam wiszące na oparciu krzesła ubrania i rozrzucam je po pokoju. – Nie masz szafy?

– Policz do dziesięciu – radzi mi moje przemądrzałe dziecko. – A jak ochłoniesz, to porozmawiamy.

– Nie mam ochoty z tobą rozmawiać! – wychodzę, trzaskając drzwiami.

Złość dodaje mi sił.

Żeby się uspokoić, zabieram się za przeglądanie kartonów przywiezionych od ojca

Prosił, abym zrobiła porządek ze swoimi starymi rzeczami, dotąd zalegającymi u niego. Z częścią już się uporałam i to właśnie one czekają teraz na wyniesienie do śmietnika. Zostały mi trzy ostatnie pudła. W pierwszym leżą równo poukładane śpioszki i kaftaniki. Wypłowiałe niemowlęce ubranka przypominają, że minęło sporo czasu, odkąd były używane. Rozkładam je delikatnie, nie mogąc się nadziwić, że Kasia była kiedyś taka malutka. Przykładam ubranko do twarzy w nadziei, że przypomnę sobie, jak wtedy pachniała.

W drugim kartonie nie znajduję niczego wartego uwagi, jakieś moje stare zeszyty szkolne, kilka podręczników, plik klasówek. Nie budzą we mnie sentymentu, więc wrzucam je do worka na śmieci.

Ostatni karton wypełniony jest widokówkami, które kiedyś zbierałam. Pomiędzy nimi dostrzegam brulion z różami na okładce. Na jego widok serce zaczyna bić mi mocniej. Biorę go do ręki, powoli otwieram i... zamykam z trzaskiem. Pamiętam, co jest napisane na pierwszej stronie. „Najdroższa córeczko. Kiedy czytasz te słowa, mnie już nie ma...”.

– Pójdę wyrzucić te śmieci – słyszę z przedpokoju głos Kasi. – A potem wpadnę do Majki. Wrócę koło dziesiątej.

– Kasiu – podnoszę głowę, żeby jej powiedzieć coś bardzo ważnego, ale głos więźnie mi w gardle. Mówię więc tylko to, co zawsze, kiedy po zmroku wychodzi z domu: – Uważaj na siebie.

Nie zapomnę dnia, kiedy podczas mycia wyczułam na piersi zgrubienie

Na nowotwór piersi zmarła moja mama. Opiekowałam się nią do samego końca. Bardzo cierpiała. Nawet ogromne dawki morfiny, jakie przyjmowała w ostatnich tygodniach życia, nie były w stanie ukoić jej bólu. Dlatego od razu wiedziałam, co oznacza guzek na mojej piersi. Mam raka. Wkrótce umrę.

– Nie ma powodu do paniki – uspokajał mnie ginekolog. – To na pewno łagodna zmiana, dość częsta u młodych mam. W czasie ciąży i karmienia hormony szaleją, co sprzyja powstawaniu torbielek w piersiach. Absolutnie niegroźnych!

Wypisał mi jednak skierowanie do specjalisty. Tak na wszelki wypadek. Minęły dwa miesiące, zanim znalazłam czas na wizytę u onkologa. Kasia zaczęła ząbkować, była marudna, gorączkowała, nie miałam sumienia zostawiać jej z nianią. Mój mąż pracował wtedy i studiował, więc na jego pomoc nie mogłam liczyć.

O tym, jak wielki popełniłam błąd, dowiedziałam się już na pierwszej wizycie w klinice onkologicznej.

– W przypadku raka liczy się czas! – grzmiał lekarz. – Te dwa miesiące zwłoki mogą kosztować panią życie!

Natychmiast wysłał mnie na biopsję, której wyniki, niestety, nie były dobre. Dostałam skierowanie na operację.

Chyba nie ma bardziej przygnębiającego oddziału w szpitalu niż onkologia. Wychudzone pacjentki, pozbawione włosów, snują się jak cienie. Te słabsze leżą w łóżkach, często nie mając siły, aby przekręcić się na bok. Są do siebie podobne, mają niemal przezroczystą skórę, zapadnięte policzki i sińce pod oczami. Po kilku dniach na oddziale czułam się, jakbym znalazła się na innej planecie. Takiej, z której nieczęsto się wraca.

– Ja umrę – powiedziałam mężowi, kiedy przyszedł mnie odwiedzić.

– Nie gadaj bzdur – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

Wiedziałam, dlaczego unika mojego spojrzenia. Rozmawiał z lekarzem i znał prawdę. Ja też ją znałam, chociaż nikt nie powiedział mi wprost, że nie mam szans. Przeciwnie, na każdym obchodzie słyszałam: „Wszystko będzie dobrze”.

– Oni zawsze tak mówią – wyszeptała któregoś poranka leżąca na sąsiednim łóżku Grażyna.

Sama myśl, że odejdę, nie była tak bolesna, jak świadomość, że osierocę Kasię. „Pewnie nie będzie mnie pamiętała” – rozmyślałam. „A tak wiele chciałam jej powiedzieć, tylu rzeczy nauczyć”.

– Kup mi jakiś zeszyt – poprosiłam męża na dzień przed operacją.

Nie pytał, po co.

Otworzyłam brulion i zabrałam się do pisania: „Najdroższa córeczko...”

Miałam tylko kilka godzin na przekazanie Kasi wszystkiego, czego córki uczą się od matek całymi latami. Napisałam więc, jak robić pierogi, żeby się nie sklejały podczas gotowania. Jak segregować pranie, żeby nie zafarbowało. Jak malować kreskę pod oczami, żeby nie wyglądać wyzywająco. Wspomniałam o miesiączce, antykoncepcji i regularnych wizytach u ginekologa. Przestrzegłam przed samotnymi spacerami po zmroku. Wymieniłam tytuły książek, które powinna przeczytać i filmów, które warto obejrzeć...

Kiedy nazajutrz rano jechałam do sali operacyjnej, myślałam o Kasi. O tym, że być może już nigdy jej nie zobaczę. Nie będę widziała, jak dorasta, jak się zmienia, jak staje się kobietą...

– Za chwilę pani zaśnie – usłyszałam głos anestezjologa. – Proszę policzyć do dziesięciu.

Zanim zapadłam w pustkę, przeszyła mnie okropna myśl. Nie napisałam Kasi, że ją kocham! Podobno kiedy wybudzono mnie z narkozy, powtarzałam:

– Będę ci to mówiła każdego dnia...

Reklama

Nieważne, że straciłam pierś, że musiałam poddać się chemioterapii i bolesnej rehabilitacji. Liczyło się tylko to, że przeżyłam. Dla mojej córki. Zapadł zmrok. Skończyłam przeglądać szpargały, posprzątałam kuchnię i teraz czekam, aż Kasia wróci do domu. Jest coś, co musi dziś ode mnie usłyszeć. Obiecałam to sobie wiele lat temu, ale nie dotrzymałam obietnicy. Sama nie wiem, dlaczego. Czy to naprawdę takie trudne, powiedzieć najbliższej na świecie istocie, że się ją bardzo kocha?

Reklama
Reklama
Reklama