Reklama

Krąży taki przesąd, że zbicie lustra przynosi siedem lat pecha. Ma to swoje korzenie w zamierzchłych czasach, kiedy to lustra kosztowały majątek, a ich potłuczenie było ogromną stratą finansową, którą niełatwo było nadrobić. Ja również myślałam, że nie uda mi się odnowić do dawnego stanu kryształowego lusterka, które przypadło mi w spadku po babci.

Reklama

Dobrze pamiętam słowa, które wypowiedziała do mnie babcia, kiedy podarowała mi lustro, będąc już na łożu śmierci. Wyszeptała wtedy, że ten przedmiot pomoże mi w samotności… Zbliżałam się do czterdziestki, a mimo to wciąż nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego mężczyzny. Nie miałam wygórowanych oczekiwań, ale każdy przyzna, że na mojej drodze stawali sami dranie, nieudacznicy lub skrajni egoiści. Przestałam śnić o „drugiej połowie" już dawno temu, pragnęłam po prostu znaleźć porządnego faceta, z którym dałoby się w miarę sympatycznie dzielić życie. Problem w tym, że większość takich była już zajęta.

Zbiłam lustro

Tego ranka kompletnie zaspałam. Mimo że wieczorem ustawiłam dwa budziki – zegarek i telefon – by zadzwoniły o świcie, nic mnie nie obudziło. Gdy w końcu uniosłam powieki i zerknęłam, która godzina, z mojego gardła wydobył się krzyk pełen przerażenia.

Nie, to jakiś koszmar! – załkałam zrozpaczona.

Jak opętana latałam po całym domu. Rzuciłam w róg pokoju jedną kieckę, którą przed chwilą oglądałam w lustrze. Potem drugą. I jeszcze jedną. Aż w końcu zdecydowałam się na tę pierwszą. Podczas zakładania szpilek, pod piętę wcisnął mi się pasek. Zaczęłam energicznie potrząsać nogą, żeby się uwolnić. W pewnym momencie but, jak z katapulty, wyskoczył do przodu i gruchnął prosto w szklaną taflę.

Poczułam ciarki na całym ciele, kiedy usłyszałam głośny dźwięk tłuczonego szkła. Odłamki lustra rozsypały się po wykładzinie, a ja ledwo powstrzymywałam łzy napływające do oczu. Pomimo wielkiej chęci, by się rozpłakać, zdałam sobie sprawę, że nie mam na to ani chwili. Taksówka, którą zarezerwowałam, od dłuższego czasu stała pod klatką. Zdecydowałam, że poużalam się nad sobą, gdy wrócę do domu, bo w tym momencie zwyczajnie nie mogę sobie na to pozwolić. Kilka sekund później wybiegłam z mieszkania.

Pracowaliśmy razem

Rano musiałam być nieźle rozkojarzona albo raczej wciąż zaspana, bo jak wróciłam do domu i weszłam do sypialni, to aż wrzasnęłam ze strachu, jak zobaczyłam stłuczone lustro. Ale zaraz potem dotarło do mnie, że to nie włamywacz je potłukł, tylko ja sama to zrobiłam.

Ledwo zdążyłam pomyśleć „I co dalej?", a już zadzwonił mój telefon. Na ekranie ukazała się twarz Tomka. Poznaliśmy się rok temu w biurze. Obydwoje byliśmy ambitnymi inżynierami. Nasza wspólna koncepcja drapacza chmur w sercu miasta została nagrodzona przez prezydenta. Choć pracowaliśmy w zespole, do tamtego wieczoru nic nas nie łączyło. Dopiero pod wpływem procentów dwójka zwycięzców po celebracji sukcesu obudziła się w jednej pościeli… W tamtym momencie byłam przekonana, że to „ten jedyny". Tomek był przystojniakiem, bystry, przebojowy i, jak mi się wydawało, szaleńczo we mnie zakochany.

Ten układ był do bani

Niestety, moje nadzieje okazały się płonne. Dla mojego chłopaka liczyła się przede wszystkim wygoda, a spotkania ze mną organizował tylko wtedy, kiedy mu to odpowiadało. Na początku byłam ślepa na te wady, bo bardzo zależało mi na tym, żeby wszystko układało się jak należy. Jednak już od samego startu powinnam otworzyć oczy, bo Tomek zaczął narzucać zasady naszej relacji od pierwszych chwil bycia razem.

– Wiesz co, jesteśmy jeszcze młodzi – przekonywał z sympatycznym i radosnym uśmiechem na twarzy. – Mamy po 26 lat, nie ma co pchać się w jakieś małżeństwo albo wspólne mieszkanie. Może po prostu będziemy się widywać co drugi dzionek, co ty na to? A gdyby któremuś z nas coś wypadło, niech da znać drugiemu z jednodniowym wyprzedzeniem, żeby ten zdążył sobie zaplanować coś innego.

Przytakiwałam jak jakaś idiotka, mówiąc: „jasne", "jak najbardziej, jestem za", bo od czasu do czasu liczyłam na małe co nieco. Wtedy przynajmniej nie czułam się tak cholernie samotna i nieatrakcyjna. Nasze schadzki odbywały się w specjalnie wynajmowanej chatce–kopulatce, żeby te sprawy nie wywracały nam za bardzo do góry nogami naszych prywatnych spraw, toczących się spokojnie pod oddzielnymi dachami. Świetnie, nie?

Tego się nie spodziewałam

W dniu, w którym niechcący rozbiłam lustro, moje prywatne szczęście także poszło w drobny mak. Parę tygodni przed tym zdarzeniem razem z moim chłopakiem Tomkiem stworzyliśmy nowy projekt i zgłosiliśmy go do konkursu na skalę międzynarodową. Kompletnie nie wiedziałam, że mój chłopak współpracuje z kolejną projektantką. Nasze randki odbywały się w poniedziałki, środy i piątki, a z tamtą spotykał się we wtorki, czwartki oraz soboty. Niedziele miał zarezerwowane dla siebie – wtedy nie widywał się z żadną z nas.

Gość załatwił to tak sprytnie, że zarówno mój, jak i jego projekt miał nowoczesny charakter, a z tą drugą wymyślił coś typowego i ostrożnego. Mówiąc prościej, facet zabezpieczył się ze wszystkich stron – jeśli jedna opcja nie wypali, to ta kolejna i tak przejdzie dalej, a konkretny projekt przejdzie do ostatniego etapu.

Tamtego feralnego dnia ta informacja dotarła do mnie zupełnie nieoczekiwanie.

– I co z tego, że robiłem projekt z Mariolą? – machnął ręką lekceważąco. – Wiesz jak to jest, albo ty załatwisz innych, albo inni załatwią ciebie. Proste.

– Jakich innych, o czym ty gadasz?! Chodzi po prostu o to, żeby być w porządku. Masz w ogóle jakieś pojęcie co to znaczy?

– Weź już nie panikuj bez sensu – zirytował się.

Gdy usłyszałam te słowa, przywaliłam draniowi w pysk, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę domu. Kiedy już dotarłam na miejsce, olśniło mnie, czemu moje życie legło w gruzach. To była zła passa spowodowana stłuczeniem lustra! Początek siedmioletniej złej passy, jak wierzą przesądni ludzie...

Żeby czymś się zająć, zabrałam się za porządki. Wtedy spod pozłacanej ramy wysunął się świstek z pożółkłego, szlachetnego papieru. Ktoś nabazgrał na nim atramentem:

„A kiedy się wreszcie lustro rozleci, w domu zniszczenia zjawią się dzieci".

Było jak w przepowiedni

W pewnej chwili usłyszałam dźwięk dzwonka. Kto u licha? – zastanawiałam się. Ruszyłam w stronę drzwi, żeby sprawdzić, kto przyszedł. Kiedy je otworzyłam, ujrzałam grupkę harcerzy. Zbierali oni niepotrzebne papiery do recyklingu. Wpatrywałam się w nich jak wryta, totalnie zszokowana, że przepowiednia realizuje się w tak ekspresowym tempie. Czyżby to była jakaś magia? Wręczyłam skautom stare czasopisma, a oni szybko się ulotnili. I to tyle? Co za idiotyczna wróżba.

Następnego dnia zdecydowałam, że pora zaopatrzyć się w nowe lustro. Wzięłam miarę ramy i wyszło mi, że ma 2 na 1,40 metra. Udałam się więc do zakładu szklarskiego, jednak facet tylko bezradnie rozłożył ręce.

Lustra kryształowe są strasznie drogie. I mówiąc szczerze, to już nie ta sama jakość co dawniej. W muzeum mają takie lustro sprzed 300 lat i nawet śladu mgiełki na nim nie uświadczysz. A te dzisiejsze... – machnął ręką. – Liche, pod spodem nie kładą już prawdziwego srebra. Radzę poszukać lustra po sklepach z antykami.

Chciałam kupić nowe

No i pewnego dnia, idąc koło sklepu z antykami meblowymi, rzucił mi się w oczy znajomy mebel. W dolnej części „mojego" lustra widniała informacja: „Rozmiar 2 x 1,40m, bez obramowania". Akurat miałam w domu odpowiednią ramę! Nie zastanawiając się długo, weszłam do środka. Tuż za mną do sklepu wszedł mężczyzna, który również przyglądał się lustru na wystawie.

– Chciałbym (chiałabym) – odezwaliśmy się jednocześnie – kupić lustro, które stoi na wystawie.

– A kto konkretnie? – dopytał sprzedający. – Czy to pani, pan, a może jednak oboje? Jesteście parą?

– Nie jesteśmy razem – odparłam zdecydowanie.

– Zgadzam się z panią, nie jesteśmy razem i nie zapowiada się, że kiedykolwiek będziemy – dorzucił mężczyzna.

Poczułam, jak krew zaczyna się we mnie gotować. Nie cierpię zarozumialców, którzy mają niewyparzony język!

– No oczywiście, że nie. Przyszłam kupić lustro, a nie chodzić na randki.

– Ja tak samo. A ponieważ byłem tu wcześniej...

– A konkretnie gdzie?

– Chociażby przy witrynie sklepowej. Pani stanęła za moimi plecami, a ja już wcześniej wyszukałem to konkretne lustro dla siebie.

– Chyba coś się panu przyśniło. Jakoś nie przypominam sobie, żebym pana tam zauważyła. Więc logicznie rzecz biorąc, pana tam zwyczajnie nie było. I tak w ogóle, do czego panu potrzebne to lustro? – rzuciłam z przekąsem.

– Szczerze mówiąc – odparł z ponurą miną – rozbiłem pamiątkę odziedziczoną po babci. Teraz czeka mnie siedem lat totalnego pecha... Ale co to panią w sumie interesuje?

To było dziwne

No i rozpętała się dyskusja, kto był pierwszy, czyje racje są ważniejsze i czy prawdziwy dżentelmen nie powinien być uprzejmy wobec kobiety. Ten ostatni argument przeważył szalę, ale tylko do pewnego momentu.

– W porządku – odparł nieznajomy mężczyzna. – Lustro spędzi trzy doby u pani, a kolejne trzy u mnie.

W tym momencie przez myśl przeszedł mi Tomek i perspektywa trzech dni razem, a potem trzech osobno…

– Wykluczone! Nie zgadzam się na to!

– No cóż, w takim przypadku – ciągnął dalej facet – oddam pani lustro, ale pod jednym warunkiem… Przez cały następny tydzień codziennie będzie mnie pani gościć na domowym obiedzie.

Gdy wreszcie poświęciłam mu więcej uwagi, dostrzegłam, że facet jest pewny siebie, elokwentny i zuchwały, ale mimo to zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen. No i trzeba przyznać, że z wyglądu też całkiem niezły. Powiedziałam „tak". Dziesięć lat później lustro zdobi ścianę naszej sypialni, po domu biegają dwa małe łobuziaki, a Janek został moim najcudowniejszym i najukochańszym mężem. Babcia się nie myliła, że lustro poradzi sobie z moją samotnością.

Reklama

Matylda, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama