„Byłam projektem rodziców i spełniałam ich marzenia. Gdy ojciec chciał mnie swatać dla kasy, nie pozostawił mi wyboru”
„Patrzyłam w sufit, próbując nie płakać. Wiedziałam, że ma rację. Rodziny się nie wybiera. Ale można wybrać siebie. Tej nocy nie spałyśmy prawie wcale. Rozmawiałyśmy do rana, a kiedy wstało słońce, wiedziałam już, co zrobię”.

- Redakcja
Z pozoru moje życie było idealne: dom z ogrodem, prywatne liceum, studia prawnicze i rodzice, którzy wszystko mi zapewniali. Pod tą fasadą kryła się prawda – byłam projektem. Moje decyzje nigdy nie należały do mnie. Rodzice wybierali mi szkołę, znajomych, zajęcia. Od miesięcy coś wisiało w powietrzu: dziwne kolacje z rodziną Marcina, spojrzenia, szepty. A potem ten pierścionek, który przypadkiem zobaczyłam w szufladzie taty. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że mogę zostać sprzedana. Jak towar. Dla ich dobra.
Ścisnęło mnie w żołądku
Siedziałam przy stole, dłubiąc widelcem w sałatce z rukolą i gruszką. Obok mnie siedział Marcin, sztywny jak kij od miotły. Zawsze był jakiś... nijaki. Porządny, ale zupełnie bez iskry. Naprzeciwko usadowili się nasi rodzice, rozpromienieni, jakby czekali tylko na to, aż wymienimy się obrączkami.
– Pamiętacie, jak biegaliście razem po ogrodzie? – zaśmiała się Irena, matka Marcina. – Kaja miała wtedy może pięć lat. A Marcin niósł jej lalkę jak rycerz.
– No właśnie! – wtrąciła się moja mama. – A teraz? Może nasze dzieci będą razem prowadzić firmę. Rodzinny biznes z krwi i kości!
Zamrugałam. Serio? Dzieci? Firma? Co to za brednie?
– Przepraszam, ale to żart, tak? – zapytałam, prostując się na krześle. – Bo jeśli to ma być jakiś rodzaj ukrytej sugestii, to...
– Oj Kaja – przerwał tata, robiąc zniecierpliwioną minę. – Nikt niczego nie sugeruje. Rozmawiamy tylko.
To "tylko" ciążyło jak kamień. Ich uśmiechy były zbyt wymuszone, zbyt czujne. A kiedy mama rzuciła, że „tacy jak wy powinni trzymać się razem, z takich rodzin jak nasze”, poczułam, jak ściska mnie w żołądku. Marcin tylko lekko się uśmiechnął, jakby wiedział, o co chodzi. Po obiedzie podeszłam do mamy w kuchni.
– Mamo, o co wam chodziło z tymi dziećmi i firmą?
– Nic, kochanie – odpowiedziała z uśmiechem. – Po prostu lubimy myśleć o przyszłości.
A mnie ogarnął niepokój, który nie chciał odpuścić.
Potraktowali mnie jak przedmiot
Następnego dnia wieczorem zastałam rodziców w salonie. Siedzieli na kanapie, przeglądając jakieś dokumenty. Mój głos zadrżał, zanim wypowiedziałam pierwsze zdanie.
– Czy wy... próbujecie mnie wyswatać z Marcinem?
Mama uniosła brwi, tata opuścił długopis. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Potem mama zrobiła ten swój spokojny, przesadnie łagodny ton, którym zawsze próbowała mnie zmiękczyć.
– Kochanie... Przecież Marcin to bardzo porządny chłopak. Z dobrego domu, inteligentny, kulturalny.
– To nie odpowiedź. Zapytam wprost: czy coś planujecie za moimi plecami?
Tata wzruszył ramionami.
– To tylko rozmowy o przyszłości. Jacek i Irena też chcą dla Marcina jak najlepiej. Po prostu... pojawił się pomysł, który może przynieść korzyść wszystkim.
– Wszystkim? – uniosłam głos. – A mnie ktoś zapytał, czy chcę być częścią waszego układu?
– Nie bądź dziecinna – mruknął tata. – Nikt cię nie zmusza. Nie bądź ślepa na szansę, która się pojawiła.
– Szansę?! Traktujecie mnie jak transakcję! Jak produkt do przekazania między firmami! – wyrzuciłam z siebie. – Nie jestem kartą przetargową!
Mama zaczęła płakać. Jej łzy spływały cicho, jakby miały mnie uciszyć.
– To z miłości – wyszeptała. – Chcemy dla ciebie jak najlepiej.
Już nie wierzyłam w ich miłość. Bo prawdziwa miłość nie wygląda jak dobrze zaplanowana strategia.
Serce mi waliło
Tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. W głowie kotłowały mi się słowa, które padły z ich ust. Postanowiłam wstać po wodę i wtedy... usłyszałam ich głosy z gabinetu. Drzwi były lekko uchylone. Podeszłam bezszelestnie.
– Jeśli ją przekonamy, wejdą w nową spółkę – mówił ojciec. – To nasza jedyna szansa. Wiesz, jak długo na to czekaliśmy.
– Kaja musi zrozumieć, że to dla niej dobre – dodała mama. – W końcu to tylko formalność. Marcin to nie byle kto.
– Trzeba działać szybko. Irena powiedziała, że czekają tylko na nasz sygnał.
Serce mi waliło. Cofnęłam się o krok, ale deska zaskrzypiała. Drzwi otworzyły się szerzej, a oni zamarli na mój widok.
– Serio? – powiedziałam cicho. – Gadacie o mnie jak o inwestycji?
– Posłuchaj...
– Nie! – krzyknęłam. – Wszystko słyszałam! Dla was jestem pionkiem, nie człowiekiem! Chcecie mnie sprzedać, żeby podpisać umowę?
– To nie tak – ojciec zrobił krok w moją stronę. – To po prostu... sposób, żeby połączyć siły. Każdy na tym zyska.
– Każdy? – spojrzałam na nich z pogardą. – A co ja zyskam?
– Przyszłość – powiedziała mama, głosem zbyt pewnym siebie. – Stabilną, bezpieczną.
– Mam gdzieś waszą stabilną przyszłość – wyszeptałam, po czym odwróciłam się i pobiegłam na górę.
Wtedy zrozumiałam. To nie był przypadek. To był plan, w którym ja byłam kluczem. Tylko nikt nie zapytał mnie o zgodę.
Próbowałam nie zapłakać
Jeszcze tej samej nocy spakowałam plecak, wrzuciłam do niego kilka ubrań i wybiegłam z domu. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy dzwoniłam do Agaty.
– Co się stało?
– Mogę przyjść? Nie mam gdzie iść.
Drzwi otworzyła mi w szlafroku, zaspana, ale bez słowa przytuliła mnie mocno. W jej pokoju pachniało lawendą i kakao. Usiadłyśmy na łóżku, a ja w końcu opowiedziałam wszystko. Każde słowo.
– To brzmi jak telenowela – mruknęła. – Wiem, że to prawda. Mój ojciec też zawsze próbował decydować za mnie. Kiedy powiedziałam, że nie chcę iść na medycynę, przestał się do mnie odzywać przez miesiąc.
– A co zrobiłaś?
– Zmieniłam numer, wynajęłam pokój i zaczęłam robić to, co chcę. Wiesz co? Przez chwilę było ciężko, ale teraz oddycham. Ty też musisz.
– Co zrobię bez ich wsparcia? Bez kasy? Bez mieszkania?
Agata uśmiechnęła się smutno.
– Może na początku będzie trudno. Straciłaś już coś cenniejszego – zaufanie. Tego nie da się kupić. Chyba że chcesz dalej żyć jak figurka w ich teatrzyku.
Patrzyłam w sufit, próbując nie płakać. Wiedziałam, że ma rację. Rodziny się nie wybiera, ale można wybrać siebie. Tej nocy nie spałyśmy prawie wcale. Rozmawiałyśmy do rana, a kiedy wstało słońce, wiedziałam już, co zrobię.
Powiedziałam mu prawdę
Dwa dni później zadzwoniłam do Marcina. Chciałam usłyszeć, co on o tym wszystkim wie. Odebrał niemal natychmiast, jakby czekał.
– Cześć, możemy się spotkać? – zapytałam.
– Jasne. Park pod uczelnią?
Usiadłam na ławce z kubkiem kawy. Marcin pojawił się po kilku minutach. Wyglądał na zmęczonego, jakby i jego ktoś przycisnął do ściany.
– Słyszałam rozmowę moich rodziców – zaczęłam. – Wiedziałeś?
Skinął głową.
– Domyślałem się od dawna. Mówili o tym coraz częściej. Najpierw żartem, potem już nie. Wiesz... myślałem, że może... że jeśli się dogadamy...
– Dogadamy?! – przerwałam mu. – To nie jest umowa handlowa. Nie jestem fotelem do salonu, który można ustawić w odpowiednim kącie.
Westchnął ciężko, zaciskając dłonie.
– Nie mówię, że to dobre. Czasem łatwiej się poddać niż walczyć. Moi rodzice też mają plan na moje życie.
– I co, miałeś nadzieję, że może jakoś się uda? Że polubię cię z przymusu?
– Może – odpowiedział szczerze. – Nie jestem zły. I nie jestem też bohaterem.
Patrzyłam na niego i zrozumiałam coś ważnego – on też był narzędziem. Różnica między nami polegała na tym, że ja nie chciałam dłużej grać cudzej roli.
– Żegnaj. Nie mam już siły na kompromisy.
Wstałam, zostawiając kubek na ławce. I pierwszy raz od dawna czułam, że to ja podejmuję decyzję.
Czułam ulgę
Tydzień później wyniosłam się do ciotki. Miała nieduże mieszkanie na drugim końcu miasta, trochę zagracone, z wiecznie cieknącym kranem i zapachem starej kawy w powietrzu. Zaczęłam pracować w kancelarii, gdzie wcześniej byłam na praktykach. Nie miałam już kierowcy pod drzwiami, sushi na lunch i ubrań z metkami. Pierwszy raz od dawna mogłam oddychać. Rodzice nie odzywali się przez kilka dni. W końcu przyszła wiadomość od mamy:
„Nie rozumiemy twojej decyzji, ale wierzymy, że jeszcze zmienisz zdanie”.
Nie odpisałam. Wiedziałam, że to nie ja mam się zmieniać. Zrozumiałam, że są ludzie, którzy nigdy nie zobaczą we mnie osoby – tylko szansę. I że mogę z tym żyć, o ile przestanę się starać to zmieniać. Żal? Jasne, był. Tęsknota też. Jeszcze większa była ulga. Ulga, że nie musiałam już udawać kogoś, kim nie jestem. Siedząc samotnie w małej kawiarni niedaleko nowego mieszkania, zamówiłam kawę z mlekiem owsianym i otworzyłam zeszyt, który Agata kupiła mi na „nowy rozdział życia”. Pisałam bez celu, po prostu pozwalałam słowom płynąć. Na ostatniej stronie, niemal odruchowo, zapisałam:
„Nie wiem, co będzie jutro. Ale dziś wreszcie żyję po swojemu”.
Kaja, 27 lat
Czytaj także:
- „Po śmierci mamy ojciec sprowadził do domu obcą kobietę. Traktowała nas jak przybłędy, a on patrzył na to ze spokojem”
- „W towarzystwie żona jest aniołem, ale w domu ma diabła za skórą. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem, że tak mnie traktuje”
- „Przez pomyłkę wysłałam swoje CV nie tam, gdzie trzeba. Zamiast wymarzonej pracy znalazłam coś o wiele cenniejszego”