Reklama

Czasem mam wrażenie, że każdy dzień wygląda tak samo. Praca, obiad na wynos i samotny wieczór z serialem. Od lat tkwię w miejscu, bez marzeń, bez perspektyw. Czasem, dla zabicia nudy, wyobrażam sobie, że rzucam wszystko i znikam. I właśnie wtedy, kiedy naprawdę nic się nie działo… dostałam list od notariusza. Z Warszawy.

Reklama

Serce biło jak oszalałe

Nie spałam prawie całą noc. Wciąż obracałam w dłoniach kopertę. Po godzinach wpatrywania się w sufit zadzwoniłam do wskazanej kancelarii. Prawnik umówił się ze mną w warszawskim hotelu, gdzie, jak powiedział, przebywał tymczasowo. Wysoki, siwiejący mężczyzna w eleganckim garniturze uśmiechnął się na mój widok.

Pani daleki krewny wskazał panią jako jedyną spadkobierczynię – powiedział powoli, rozkładając dokumenty.

– Przepraszam, ale... ja nic z tego nie rozumiem – wyjąkałam.

– Nie dziwię się. Państwa rodziny nie utrzymywały kontaktów. Niemniej... spadek obejmuje dom i środki pieniężne. Sugeruję przemyślenie przejęcia majątku.

Wyszłam z hotelu z papierami pod pachą i sercem bijącym jak oszalałe. Zadzwoniłam do Marty, mojej najlepszej przyjaciółki. Nie mogłam tego trzymać tylko dla siebie.

– Nie uwierzysz. Ktoś zostawił mi dom. I pieniądze!

– To zaskakująca wiadomość! – wrzasnęła do słuchawki.

Śmiałyśmy się jak nastolatki i planowałyśmy wspólną przyszłość wolną od trosk.

Coś mnie tknęło

Decyzję podjęłam szybciej, niż się spodziewałam. Następnego dnia złożyłam wypowiedzenie. Moja szefowa spojrzała na mnie zza okularów z niedowierzaniem.

– Po tylu latach? – zapytała cicho.

Muszę spróbować czegoś innego – powiedziałam, a głos mi się załamał.

– Czegokolwiek?

– Czegokolwiek. Byle nie tu.

Zazdroszczę odwagi.

Sprzedałam meble, zamknęłam konto w bibliotece, pożegnałam się z sąsiadką, która nawet nie wiedziała, jak mam na imię. Marta rzuciła etat w agencji reklamowej i przeniosła się do mnie na ostatnie tygodnie przed wyjazdem do Warszawy. Wieczorami siedziałyśmy na podłodze z mapą stolicy, planując nowe życie.

Wyobrażasz sobie, że wszystko naprawdę się wydarzy? – pytała, unosząc brwi.

– Wyobrażam.

Pewnego wieczoru, zadzwoniłam do Eryka, mojego dalekiego kuzyna ze strony mamy. Dawno nie rozmawialiśmy, ale od razu odebrał.

– No cześć, kuzynko! Kopę lat!

– Hej... Może się spotkamy? Niedługo przeprowadzam się do Warszawy. Ktoś zostawił mi dom. I pieniądze.

Zapadła krótka cisza. Za krótka, by była naturalna.

– Serio? Ale numer... Ale jaki dom? Jakie pieniądze?

Nie wiem dokładnie. Ale spadek jest duży. Prawnik powiedział, że willa w centrum.

– No nieźle... A kim jest ten hojny wujek? Można gdzieś to sprawdzić?

Coś mnie tknęło. Jego głos był dziwny. Ale szybko o tym zapomniałam.

Zacisnęłam zęby

Z dnia na dzień prawnik przestał odpisywać na maile. Z początku myślałam, że to tylko opóźnienie. Ale kiedy zadzwoniłam, okazało się, że numer jest nieosiągalny. Zacisnęłam zęby. Wybrałam numer kancelarii, którą reprezentował prawnik.

– Przepraszam, ale nie prowadzimy żadnej sprawy spadkowej dotyczącej tego nazwiska. Czy ma pani dokumenty?

– Tak

– Proszę przysłać skany. Sprawdzimy to.

Wysłałam. Następnego dnia zadzwonili.

– Niestety, te dokumenty są fałszywe.

Serce waliło mi jak młot. Zerwałam się, chwyciłam telefon i wykręciłam numer Eryka.

– Musimy się spotkać. Dziś.

Kilka godzin później kuzyn czekał na mnie w kawiarni. Usiadłam i rzuciłam papiery na stół.

– Co to jest?

Wiedziałem, że się zorientujesz – pokiwał głową.

– Ty to zrobiłeś?

Nie chciałem cię skrzywdzić.

– Rzuciłam pracę! Marta też!

– Myślałem, że zrozumiesz. Że się domyślisz, że to żart... Prima aprilis. Przecież nikt nie zostawia ogromnej willi w centrum stolicy nieznanej kuzynce z prowincji.

– Myślisz, że to zabawne?– wstałam.

Głos mi drżał.

To był impuls...

Wybiegłam z kawiarni, zanim zobaczył, że łzy lecą mi po twarzy.

Czułam się winna

W mieszkaniu panowała złowroga cisza. Pudełka spakowane, kartony z ubraniami, kilka mebli sprzedanych za grosze. Marta siedziała na podłodze w dresie, z pustym wzrokiem wlepionym w ścianę.

Zostałyśmy oszukane – zaczęłam.

– Wiem – przerwała, nie patrząc na mnie. – Dzwoniłam do tej kancelarii. Numer nie istnieje. Wszystko jest fikcją. Kłamstwem.

Zamilkłam.

Oszukałaś mnie. Zaciągnęłaś w ten sen, który okazał się koszmarem. Myślałam, że robimy to razem. Że jedziemy zacząć nowe życie. A teraz... nie mam pracy. Nie mam oszczędności. Mam nic.

Nic nie wiedziałam. Przysięgam. Eryk... to on...

– A co ja mam z tym wspólnego? Co mnie obchodzi Eryk? To ty mi powiedziałaś, że dostałaś dom. Ty mnie przekonałaś, żeby rzucić wszystko. Przez ciebie jestem w czarnej dziurze!

– Przepraszam. Tak bardzo...

– Nie chcę twojego „przepraszam”! – krzyknęła. – Chcę odzyskać życie! Ale tego się nie da cofnąć!

Złapała torebkę, zarzuciła płaszcz na ramiona i zatrzasnęła drzwi. Zostałam sama. Usiadłam na zimnej podłodze, oparta o karton z napisem „kuchnia”. Wieczorem zadzwoniłam do Eryka. Odbierając, był jak zwykle pogodny.

– Możemy się jeszcze raz spotkać?

– Po co? Żebyś znowu na mnie nawrzeszczała?

– Chcę zrozumieć.

Westchnął.

– Dobrze. Ale bez scen, proszę.

W końcu przejrzałam na oczy

Nie pukałam. Drzwi były lekko uchylone, jakby mnie się spodziewał. Weszłam cicho. Siedział w salonie. Na ekranie leciał jakiś głupkowaty kabaret. Eryk parsknął śmiechem, a potem zerknął na mnie przez ramię.

– O, jednak przyszłaś. Siadaj, zaraz kończą.

Nie siadłam. Stałam w progu, wpatrując się w niego, jakby był kimś obcym. Może właśnie wtedy to do mnie dotarło – że on zawsze był tylko cieniem człowieka, za którego go brałam. Dusza towarzystwa, owszem. Ale w środku... pusto. Dla niego to wszystko – mój dramat, upadek, samotność – to była historia, którą sobie opowie później, może nawet pochwali się, że „rozruszał nudną kuzynkę”. Wyszłam bez słowa. Wędrowałam ulicami bez celu. W pewnym momencie przystanęłam pod starym kasztanem. Usiadłam. Telefon milczał. Marta nie odpisywała. Praca... już jej nie było. Pieniądze? Skończyły się z ostatnią ratą czynszu. Wszystko inne – też. Wyjęłam z torebki kartkę i długopis. Zaczęłam pisać list do samej siebie. Nie był długi.

„Już wiem, że nie można czekać, aż życie się zmieni. Od dziś nie czekam na cud. Szukam prawdy. I siebie”.

Złożyłam kartkę na pół i schowałam ją do kieszeni. Nie mam nic. Ale jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.

Zaczęłam wszystko od zera

Spakowałam torbę. Nie wielką walizkę, tylko starą torbę sportową, z przetartym zamkiem i oderwaną rączką. Zostawiłam wszystko inne. Mieszkanie, pracę, przyjaciółkę, rodzinę. Wiedziałam tylko, że pociąg odjeżdża o ósmej rano. Kupiłam bilet do miasta, którego nazwa nic mi nie mówi. Może tam nikt mnie nie zna. Może tam nikt nie będzie pytał, jak mogłam być tak naiwna. Albo czemu dałam się tak oszukać. Nie chciałam już żyć cudzymi wizjami szczęścia. Nie chciałam już żyć cudzym snem. Eryk podsunął mi obrazek jak z pocztówki – dom z tarasem, luksusowe życie. Ja tę pocztówkę połknęłam, rozsmakowałam się w niej i przegrałam całe swoje życie. A teraz? Teraz miałam tylko siebie. Ale może właśnie to wystarczy, by zacząć żyć na nowo.

Nie byłam już zła, ale czułam coś dziwnego. Nie spokój. Nie radość. Pustkę. Jakby ktoś wyczyścił moje życie do zera, zostawił tylko wolne miejsce na coś nowego.

Reklama

Laura, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama