„Byłam przekonana, że trafiła mi się cudowna teściowa. Po 3 latach dowiedziałam się, co wyczynia za moimi plecami”
„Mówiła to z uśmiechem pełnym pozornej życzliwości. Jakby przekazywała dobre rady. Ale te słowa... Uderzały mocniej niż jakiekolwiek krzyki. Nie mogłam tego słuchać”.

- Redakcja
Przez trzy lata mieszkałam z teściową pod jednym dachem. Gotowałyśmy wspólnie obiady, oglądałyśmy seriale i opiekowałyśmy się małym Tymkiem. Ona, z wprawą i cierpliwością, przejmowała opiekę, kiedy ja byłam w pracy. Było coś kojącego w tej codzienności. Z Łukaszem tworzyliśmy zgrany duet – wspierający się, dzielący obowiązki, mający podobne cele. Wyprowadzka do nowego domu miała być kolejnym krokiem ku samodzielności. Marzyłam, że będzie jeszcze lepiej. Nie przyszło mi do głowy, że coś się rozsypie.
Coś mi nie pasowało
Zaczęłam to zauważać mniej więcej miesiąc po przeprowadzce. Na początku były to drobne sygnały – Łukasz częściej milczał podczas kolacji, nie dopytywał, jak minął mi dzień. Wieczorami zasłaniał się zmęczeniem, siadał przed telewizorem, ale nie patrzył nawet na ekran. Jego spojrzenie błądziło gdzieś daleko, jakby siedział obok mnie ciałem, ale myślami był zupełnie gdzie indziej.
– Wszystko w porządku? – zapytałam któregoś wieczoru, siadając obok niego.
– Tak, tylko jestem padnięty po pracy – rzucił i nawet na mnie nie spojrzał.
Znałam go przecież. Wiedziałam, kiedy rzeczywiście był zmęczony, a kiedy coś go trapiło. Nie chciałam naciskać. Może za dużo oczekiwałam, może ta przeprowadzka, remont, nowe obowiązki – to wszystko go przytłoczyło? Nie chodziło tylko o dystans między nami. Było coś jeszcze. Czasem, gdy odbierał telefon od mamy, wychodził z pokoju. Pewnego razu usłyszałam tylko urywek rozmowy: „Nie teraz, mamo. Nie przy niej”. To zdanie wwiercało mi się w głowę. Kiedyś opowiadał mi wszystko – nawet rzeczy błahe. Teraz mówił coraz mniej. Jakby trzymał część swojego życia w zamkniętym pudełku, do którego nie miałam już dostępu.
Zaczął we mnie kiełkować gniew
Był późny wieczór, może koło dziesiątej. Tymek już spał, ja byłam w kuchni, zmywałam ostatnie naczynia. Usłyszałam kroki – Łukasz wszedł do salonu, pewnie znowu miał zamiar zadzwonić do matki. Od jakiegoś czasu robił to regularnie, ale zawsze wtedy, gdy myślał, że nie słyszę. Tego wieczoru zostawił lekko uchylone drzwi. Nie planowałam podsłuchiwać, naprawdę nie. Wystarczyło, że wyłączyłam wodę i wtedy wyraźnie usłyszałam:
– Tak, wiem, że znowu kupiła gotowca na obiad. Mhm… Tak, mówiłaś mi już o tych nieuprasowanych koszulach.
Zamarłam. Pochyliłam się nad zlewem, jakby chciałam się w nim ukryć. W uszach dudniło mi tylko jedno: „Mówiłaś mi już…”. Ona. Moja teściowa. Ciepła, pomocna, serdeczna kobieta, z którą przez trzy lata budowałam coś na kształt przyjaźni. Która trzymała Tymka na kolanach i opowiadała mi, jak dobrze się uzupełniamy z Łukaszem. A teraz? Zaczęłam się zastanawiać: czy kiedyś też to robiła? Czy wtedy, kiedy wszystko wydawało się dobre i bezpieczne, ona również komentowała moje wybory – tylko ciszej, w innym pokoju, do ucha swojego syna?
Łukasz zakończył rozmowę, wyszedł z salonu. Udałam, że nie słyszałam. Poszłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Usiadłam na brzegu wanny i próbowałam zrozumieć, co czuję. Smutek? Upokorzenie? Może jedno i drugie. A może coś jeszcze – pierwsze ukłucie gniewu, które dopiero zaczynało we mnie kiełkować.
Zalała mnie fala gorąca
Kilka dni później zebrałam się w sobie. Nie mogłam już udawać, że nic się nie stało. Ten podsłuchany szept nie dawał mi spokoju. Łukasz był coraz bardziej nieobecny, a ja chodziłam po domu jak duch – cicha, spięta, zbyt czujna. Wiedziałam, że muszę to z siebie wyrzucić. Inaczej oszaleję. Usiedliśmy razem przy śniadaniu. Tymek układał klocki na dywanie, w tle grała cicho muzyka z radia. Poczekałam, aż mąż skończy kawę.
– Mogę cię o coś zapytać? – zaczęłam spokojnie.
– Jasne – odpowiedział, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Czy twoja mama mówi ci coś na mój temat?
Zamarł. Telefon nagle stał się nieważny. Spojrzał na mnie uważnie, zmarszczył brwi.
– Skąd to pytanie?
– Po prostu... czasami mam wrażenie, że coś ci mówi.
Łukasz odłożył telefon na stół, oparł się rękami o blat.
– Mama po prostu… chce dobrze. Mówi tylko to, co widzi.
– Czyli krytykuje mnie. Za to, co jem, co gotuję, jak piorę?
Milczał przez chwilę, jakby szukał właściwych słów.
– To nie tak. Ona… po prostu zwraca uwagę. Z troski. Zawsze taka była.
Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Byliśmy drużyną. Wspieraliśmy się, rozmawialiśmy, planowaliśmy razem. A teraz stałam przed mężem i czułam się obca.
Czułam się oszukana
Po tej rozmowie wiedziałam, że nie wytrzymam. Musiałam porozmawiać z jego matką. Potrzebowałam usłyszeć coś od niej – cokolwiek. Może zrozumienie, może przeprosiny, może... zapewnienie, że to wszystko mi się nie wydaje. Zadzwoniłam rano. Była zaskoczona, ale zgodziła się na spotkanie. Pojechałam sama. Tymek został z Łukaszem. Kiedy otworzyła drzwi, przez chwilę patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Zaprosiła do kuchni, postawiła przede mną filiżankę kawy. Pachniało drożdżowym ciastem. Na moment miałam złudzenie, że wszystko jest jak dawniej.
– Cieszę się, że przyszłaś – powiedziała łagodnie. – Myślałam, że unikasz kontaktu.
– Chciałam porozmawiać. O nas. O mnie i Łukaszu. O tym, co ostatnio słyszałam – spojrzałam na nią prosto.
Zmarszczyła czoło.
– A co takiego słyszałaś?
– Rozmawiałaś z Łukaszem. Mówiłaś mu, że znowu kupiłam gotowy obiad. Że nie prasuję koszul.
Uśmiech zniknął. Przez chwilę milczała, a potem wzruszyła ramionami.
– Martwię się o niego. Chcę, żeby był szczęśliwy. A ty... czasem go przytłaczasz. Naprawdę. Widzisz tylko swoje racje.
Nie podniosła głosu. Nie oskarżała. Mówiła to z uśmiechem pełnym pozornej życzliwości. Jakby przekazywała dobre rady. Ale te słowa... Uderzały mocniej niż jakiekolwiek krzyki. Nie mogłam tego słuchać. Po prostu wstałam i wyszłam. W uszach wciąż brzmiało mi: „przytłaczasz go”. Jakby moje istnienie było zbyt ciężkie. Jakby moje życie było czymś, co lepiej przemilczeć.
Zostawił mnie samą
Siedziałam na naszej kanapie i patrzyłam przez okno na ogród, który miał być nasz. Zasadziliśmy razem hortensje i małą jabłoń – miały rosnąć razem z Tymkiem. Mieliśmy tu zacząć wszystko od nowa. Bez czyjejś kontroli. Bez czyichś komentarzy. Bez czujnego wzroku, który ocenia, choć udaje życzliwość. Tylko coś poszło nie tak. Łukasz przechodził obok mnie, nie patrzył mi w oczy. Nawet nie pytał, czy chcę herbaty. Dawniej wiedział, jaką lubię. Teraz milczy. Zamknął się w sobie. Jakby zamknął drzwi i zgubił klucz.
– Może pogadamy wieczorem? – zagadnęłam go znienacka.
– Zobaczymy. Jestem padnięty – powiedział beznamiętnie.
Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Usiadam obok niego, nie za blisko.
– Nie chcę się kłócić. Po prostu chcę, żebyśmy znowu byli… sobą.
Nie odpowiedział od razu. Westchnął tylko cicho i wstał. Zamknął się w sypialni. Zostawił mnie samą. W naszym domu. W naszym życiu. I pomyślałam wtedy, że wybudowaliśmy dom z cegieł i betonu, ale zgubiliśmy fundament. Ten, na którym miało wszystko stać. Zostały tylko ściany.
Udawałam, że nic się nie stało
Cisza potrafiła być głośniejsza niż krzyk. Wypełniała pokoje naszego domu, sączyła się spod drzwi sypialni, siadała ze mną przy stole. Już nie próbowałam zaczynać rozmów. Z Łukaszem rozmawiam teraz o rzeczach praktycznych – o przedszkolu Tymka, rachunkach, zakupach. Grzecznie. Poprawnie. Jak współlokatorzy, którzy dbają, by nie zostawić brudnego kubka w zlewie. I to właśnie bolało mnie najbardziej.
Relacja z teściową też się zmieniła. Spotykamy się przy okazji urodzin, świąt. Składamy sobie życzenia, jemy ciasto, rozmawiamy o pogodzie. Ani jednej wzmianki o tym, co się wydarzyło. Zniknęła z mojego życia tak, jakby nigdy nie była jego częścią. A przecież była. I wciąż boli, że to wszystko było tylko powierzchnią – ładną, gładką, fałszywą. Zastanawiam się czasem, czy mogłabym to wszystko odkręcić. Może gdybyśmy poszli razem na terapię. Może gdybym powiedziała więcej, wcześniej. A potem przychodzi zmęczenie. I myśl, że czasem już nie da się wrócić. Nadal możemy udawać, że jesteśmy rodziną. Możemy świętować razem Wigilię. Możemy wspólnie chodzić na zebrania w przedszkolu. Ale ja wiem. I Łukasz też wie. Że ta cisza już się w nas zadomowiła. I nie da się jej wyprosić.
Monika, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż mnie znudził, więc zmieniłam go na inny model. Wolę klepać słodką biedę, niż więdnąć w luksusie z nudziarzem”
- „Nosiłam buty i ubrania po dzieciach, bo wszystkie pieniądze szły na ich przyszłość. Dla mnie zostawały same ochłapy”
- „Proboszcz kręcił nosem przy chrzcie mojego dziecka, bo żyjemy bez ślubu. Według niego będziemy smażyć się w piekle”