Reklama

Nie planowałam takiego życia. Nie marzyłam o samotnym macierzyństwie, o cichych wieczorach, kiedy moim jedynym rozmówcą był czteroletni synek i szum czajnika. Ale tak właśnie wyglądała moja codzienność, odkąd ojciec mojego dziecka zniknął z naszego życia z dnia na dzień, zostawiając po sobie jedynie zaległe alimenty i kilka zdjęć w ramkach.

Reklama

Nie miałam rodziny, na którą mogłabym liczyć. Rodzice mieszkali daleko i nie mieliśmy najlepszych relacji, a rodzeństwa nie miałam. Wszystko musiałam dźwigać sama – pracę, przedszkole, rachunki, przeziębienia, płacze w nocy, i ten przeszywający lęk, że coś zawalę. A potem zachorowałam. Porządnie. Przez prawie trzy tygodnie nie mogłam wstać z łóżka. I wtedy pojawił się pan Stefan.

Stefan był naszym sąsiadem. Miał 68 lat, był wdowcem i byłym nauczycielem historii. Do tej pory wymienialiśmy tylko grzecznościowe „dzień dobry” na schodach. Aż pewnego dnia zapukał do drzwi z siatką zakupów. Ktoś mu powiedział, że jestem chora. Zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Z początku nieśmiało przyjmowałam jego pomoc – bo przecież to głupio, pozwolić obcemu mężczyźnie odbierać dziecko z przedszkola. Ale byłam zdesperowana.

Stefan okazał się ciepły, opiekuńczy, a Staś go uwielbiał. Z czasem wieczory spędzał z nami. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, czasem nawet milczeliśmy – razem. A potem… przestałam się pilnować. Zaczęło się od muśnięcia dłoni, od za długiego spojrzenia. Od filiżanki herbaty, której nikt nie dopił. Wiem, że to nie miało prawa się wydarzyć. Ale wydarzyło się. Wciąż nie wiem, czy to była miłość. Wiem tylko, że wtedy tego potrzebowałam jak powietrza.

Wszyscy się dowiedzieli

Nie byłam gotowa na ten moment. Staś wybiegł z sali z uśmiechem, trzymając mnie za rękę, kiedy podeszła wychowawczyni. Miała dziwny, spięty uśmiech.

– Pani Sandro… muszę coś powiedzieć. Taka niezręczna sytuacja... – zaczęła, unosząc wzrok znad kartki, którą właśnie podpisywałam.

– Co się stało? – zmarszczyłam czoło.

– Dzisiaj pani synek powiedział... że śpi pani z dziadkiem. I że dziadek przytula mamę w nocy, bo ona wtedy nie płacze. – Próbowała się uśmiechnąć, ale jej oczy mówiły: "Proszę coś z tym zrobić".

– On... – zająknęłam się. – On pewnie miał na myśli mojego tatę. Wie pani, dzieci mają swoją logikę...

– Oczywiście. – Kiwnęła głową, ale było już za późno. Inne matki słyszały. Ich spojrzenia piekły mnie w kark przez cały korytarz.

W domu trzasnęłam drzwiami.

– Stefan! Musimy porozmawiać.

– Co się stało? – podszedł z niepokojem.

– Staś powiedział w przedszkolu, że... że śpimy razem. Wszyscy już wiedzą. – Przełknęłam ślinę.

– Kocham cię. Nie zrobiłem nic złego – powiedział cicho. – A że ludzie gadają? Zawsze będą.

Patrzyłam na niego i czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Nie wiedziałam, czy chcę walczyć, czy uciec.

Zaczęłam mieć wątpliwości

Jeszcze tydzień temu sąsiadka z naprzeciwka uśmiechała się do mnie, mijając mnie w sklepie. Dziś udawała, że mnie nie widzi. W piekarni pani Basia przestała zagadywać o pogodę. Spojrzała na mnie jak na złodziejkę.

Staś bawił się spokojnie na dywanie, a ja siedziałam obok z kubkiem zimnej herbaty. Nagle zapytał:

– Mamo, a czemu już się nie uśmiechasz, jak pan Stefan przychodzi?

Zamrugałam. Nie mogłam mu odpowiedzieć. Nie tak. Nie w tym wieku.

Wieczorem Stefan przyszedł z zupą pomidorową.

– Ludzie przestali do mnie mówić „dzień dobry” – rzuciłam chłodno, gdy tylko przekroczył próg.

– Boją się. Albo chcą mieć o czym plotkować – odpowiedział spokojnie, siadając przy stole.

– Może to wszystko była pomyłka. Może to nie była miłość, tylko próba zamaskowania samotności – powiedziałam cicho, patrząc w blat.

– Nie obchodzi mnie, co mówi świat. Obchodzi mnie, co mówi twoje serce – odparł i wziął moją dłoń.

Moje serce... się boi – wyszeptałam.

– Nie jestem potworem, Sandra. I nie jesteś złą matką. Masz prawo do ciepła. Do bliskości.

Ale ja nie wiedziałam już, czy mam do niej siłę.

Czułam się odrzucona

Telefon zadzwonił o 20:41. Znałam ten numer na pamięć.

– Sandra? Ty mnie słuchasz? Co to ma znaczyć?! – głos mamy był napięty jak struna.

– Mamo, ja...

– Z takim dziadkiem?! Wiesz, co ludzie mówią?

– Nie obchodzi mnie to, co mówią. – Ale głos mi drżał.

Nie dość, że jesteś samotną matką, to jeszcze robisz z siebie pośmiewisko?! – syknęła. – Ojciec nie przyjedzie na urodziny Stasia. Mówi, że nie będzie brał udziału w tym... cyrku.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na kalendarz. Urodziny za tydzień. Wizja pustych miejsc przy stole już wtedy bolała.

Wieczorem Staś przysunął się do mnie z książką.

– Mamo, a czemu dziadek Stefan nie przychodzi już na obiad?

– Bo... ma dużo pracy, kochanie – skłamałam, głaszcząc go po głowie.

– A pani Ela w przedszkolu nie lubi mnie już?

Zacisnęłam powieki. Moje dziecko zaczynało rozumieć odrzucenie, zanim zdążyłam mu wytłumaczyć, czym ono jest.

W nocy leżałam bezsennie, licząc wskazówki zegara. Rano powiedziałam Stefanowi:

– Będzie lepiej, jeśli wyjedziesz. Na jakiś czas.

– Rozumiem. A co ze Stasiem? Nie zasłużył na kłamstwa.

– Powiem mu, że jesteś na wakacjach. Że wrócisz.

Nie zaprzeczył. Wziął mnie za rękę, po raz ostatni. Potem wyszedł.

Coś się skończyło

Skrzynka była pusta przez wiele dni. Aż któregoś popołudnia, między reklamą z dyskontu a rachunkiem za gaz, znalazłam kopertę z jego charakterystycznym pismem.

Drżały mi ręce, gdy ją otwierałam.

„Sandra, wyjeżdżam na wieś. Tam, gdzie nikt mnie nie zna i gdzie nikogo nie trzeba udawać. Nie chcę cię już obciążać moją obecnością. Zrozumiałem, że twoje poczucie wstydu jest silniejsze niż to, co nas łączyło. Ale nie przestanę cię kochać. Twój syn... był dla mnie jak wnuk, którego nigdy nie miałem. Dziękuję, że mogłem być częścią waszego świata, choćby na chwilę. Zrobiłem wszystko, byście nie byli sami. Ale nie mogę już walczyć z twoim lękiem”.

Usiadłam na podłodze, trzymając list w dłoniach. Płakałam długo, w ciszy. Nie miałam komu się zwierzyć, nikogo, kto by zrozumiał. Wszyscy widzieli tylko wiek, a nie to, co było między nami naprawdę.

Wieczorem Staś znów zapytał:

– Mamo, a dziadek wróci?

Przytuliłam go mocno.

– Nie wiem, kochanie. Może kiedyś.

Ale wiedziałam. Że coś się skończyło. Może miłość, a może tylko człowiek, który był przy mnie wtedy, gdy wszyscy inni odwrócili wzrok.

Brakowało mi go

Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc przez okno. Staś wracał ze szkoły, roześmiany, z rozpiętym plecakiem i ubrudzonymi spodniami na kolanach. Miał już dziewięć lat. A ja wciąż czułam w sercu tamto pożegnanie, które nigdy nie zostało dokończone.

Nie potrafiłam zbudować już żadnej relacji. Poznawałam ludzi, próbowałam rozmawiać, spotykać się. Ale to było powierzchowne, jakby przez szybę. Stefan zostawił we mnie coś trwałego. Coś, czego nie dało się przykryć nowym początkiem.

Zdarzało mi się jeździć w jego strony. Zatrzymywałam się przy znajomej drodze. Biały płot wciąż stał, choć farba zaczynała łuszczyć się z desek. Na ganku siedział kot, dokładnie taki, jakiego pamiętałam. Nigdy nie odważyłam się wejść. Tylko patrzyłam z daleka. Listonosz kiedyś powiedział, że Stefan nadal tam mieszka. Sam. Cichy, uprzejmy, z nikim się nie zadaje.

Staś czasem wspominał:

– Pamiętasz, jak dziadek Stefan opowiadał o wojnach?

– Pamiętam – odpowiadałam. I uciekałam wzrokiem, by nie zauważył wilgoci w moich oczach.

Nie wiedział, ile rzeczy o nim przemilczałam. Nie wiedział, ile z tego, co dobre, odeszło z tamtym mężczyzną, który nauczył mnie, że czułość nie zawsze przychodzi w odpowiednim momencie. Ale jeśli raz się pojawi – zostaje.

Zostały tylko wspomnienia

Nie wiem, czy to była miłość. Ale wiem, że była prawdziwa.

Nie miała idealnej formy, nie była społecznie akceptowalna, nie wpisywała się w scenariusze, jakie piszą bajki czy poradniki. Ale była czuła, dobra, prawdziwa. I za tę prawdę zapłaciłam samotnością. Bo wybrałam to, co łatwiejsze – milczenie, ucieczkę, ułożenie się z oczekiwaniami innych. Zamiast walczyć, odsunęłam się. Uwierzyłam, że wstydzę się jego wieku, a tak naprawdę bałam się tylko, że zostanę odrzucona jeszcze bardziej, jeśli pójdę za głosem serca.

Staś nadal czasem pytał o Stefana. Nazywał go „dziadkiem”, jakby to było naturalne, niepodważalne. Może kiedyś mu opowiem całą historię. Powiem, że ten człowiek był naszym schronieniem w czasie burzy. Ale nie dziś. Dziś tylko zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole i pozwoliłam sobie na chwilę ciszy.

Znów zastanawiałam się, co by było, gdybym wtedy nie kazała mu odejść. Gdybym stanęła po stronie uczucia, a nie konwenansu. Ale na niektóre pytania nie ma już odpowiedzi. Są tylko wspomnienia. I cienie, które zostają, kiedy ktoś znika.

Sandra, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama