Reklama

Zawsze sobie myślałam, że jak już się zakocham, to całkowicie, na zabój. Jak w tych wszystkich książkach, które pochłaniałam za nastolatki, jak w filmach, gdzie każda miłość wydaje się tak realna, że aż boli, kiedy patrzysz. A jak weszłam w związek z Adamem, byłam pewna, że właśnie tak będzie.

Reklama

Mąż zaczął mnie irytować

A jednak... te uczucia, te emocje, jakoś tak się po drodze zgubiły. Owszem, były miłe chwile, wspólne wieczory przy filmach, nasze wyjazdy na Mazury, kiedy jeszcze cieszyliśmy się sobą. Ale teraz? Siedzę na kanapie, słucham jego spokojnego głosu, jak coś opowiada, ale jego słowa odbijają się ode mnie jakby to był jakiś szum. Jakby ktoś włączył telewizor na zbyt głośny program informacyjny i nie mogłam się skupić na niczym innym niż na irytującym hałasie.

Codziennie to samo. Wróci, zje kolację, posiedzi trochę przed telewizorem i do łóżka. A ja? Mam wrażenie, że stoję w miejscu. Czasem, kiedy patrzę na jego zmęczoną twarz, na te szare oczy, które już nie świecą się jak kiedyś, zastanawiam się, czy to w ogóle jeszcze jest mój Adam. Gdzie się podział tamten człowiek, który kiedyś był moim światem? Może to ja się zmieniłam, może to on... może oboje gdzieś się zgubiliśmy po drodze. A może nigdy nie mieliśmy siebie naprawdę.

Adam wydaje się zamknięty, odległy, jakby od dawna już nas nie było w jego głowie. Irytują mnie rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi – jego spokojny, może nawet za spokojny sposób mówienia, te opowieści o pracy, której nie znosi, ale nigdy nie chce spróbować czegoś innego. A przecież tyle razy próbowałam mu tłumaczyć, że życie jest za krótkie na byle jakie zajęcia, że powinien szukać czegoś więcej, wyzwań. Jakby do niego nie docierało. Jestem zmęczona, przygnębiona tą naszą codziennością.

I codziennie nachodzi mnie ta sama myśl – jakby to było, gdyby go nie było. Gdyby pewnego dnia po prostu... nie wrócił. Czy czułabym ulgę, czy może tęsknotę? Tylko że na razie ciągle tutaj jesteśmy, razem, w jednym domu, ale jakoś zupełnie osobno.

Znów się awanturowałam

Weszłam do mieszkania, rzucając klucze na półkę przy drzwiach. Adam siedział w kuchni, zamyślony nad kubkiem herbaty, jak zwykle. Spojrzałam na niego i poczułam ten znajomy impuls, by zacząć narzekać.

Mogłeś coś zrobić na kolację, skoro wróciłeś wcześniej – rzuciłam, zdejmując płaszcz.

Spojrzał na mnie tym swoim spokojnym wzrokiem, który tylko bardziej mnie irytował.

– Wiesz, że cały dzień miałam spotkania, a ty tu sobie siedzisz, jakbyś nie miał co robić.

– Przecież mógłbym coś przygotować, gdybyś po prostu o to poprosiła – odparł cicho, unikając mojego wzroku.

Wyglądał, jakby było mu wszystko jedno.

– Prosić? Może jeszcze podziękować, że w ogóle wracasz do domu? Adam, ty naprawdę nie rozumiesz, czego ja od ciebie oczekuję – zaczęłam podnosić głos. – Czy kiedykolwiek zastanawiasz się, co ja czuję?

Na moment zapadła cisza. Adam odsunął się od stołu i spojrzał mi prosto w oczy.

– Wiesz, Paulina… Mam wrażenie, że cokolwiek robię, i tak nigdy nie będzie wystarczająco dobrze – powiedział, a w jego głosie była nuta czegoś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam.

Było to coś między rezygnacją a... rozczarowaniem?

Przewróciłam oczami, gotowa do kolejnej uwagi, ale on podniósł dłoń, jakby chciał mnie powstrzymać.

– Może czas przestać szukać winnych i zacząć zastanawiać się, czy tak naprawdę wciąż chcemy być razem – dodał. A ja, przez ułamek sekundy, poczułam, jak serce mi zamarło.

Odsunęliśmy się od siebie

Od tej rozmowy minęło kilka dni, ale słowa Adama wciąż brzmiały mi w uszach. „Czy wciąż chcemy być razem” – kto to w ogóle mówi po dziesięciu latach małżeństwa? A może on naprawdę nie widzi już w tym wszystkim sensu? Chociaż starałam się tego nie zauważać, coś zaczynało się zmieniać. Adam wracał później z pracy, czasami nie było go już na kolacji. Siedział w drugim pokoju, coś tam pisał na komputerze, albo po prostu milczał. Zresztą i tak rozmawialiśmy już coraz mniej.

Dziś, kiedy wszedł do domu, wyczułam od niego ten dystans. Postanowiłam poruszyć temat.

– Adam, mogę wiedzieć, co się dzieje? – zaczęłam, próbując utrzymać spokój w głosie. – Od tamtej rozmowy praktycznie mnie unikasz.

– Nic się nie dzieje – odpowiedział chłodno, nawet nie patrząc na mnie. S

Sięgnął po telefon i zaczął sprawdzać coś, jakby w ogóle mnie nie słyszał.

– Nic się nie dzieje?! Adam, ja widzę, jak bardzo jesteś... obcy. Jakby cię już w ogóle tu nie było – słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam się zastanowić. – Jeśli masz coś do powiedzenia, to powiedz teraz.

Odłożył telefon i spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Paulina... Może po prostu czas przemyśleć naszą przyszłość, zamiast rzucać się nawzajem wciąż tymi samymi oskarżeniami. Co my robimy? Czy w ogóle potrafimy być jeszcze razem?

Te słowa mnie uderzyły. Poczułam ukłucie strachu, może nawet paniki. Czy on naprawdę rozważał, że mógłby mnie zostawić?

Wyładowałam swoją złość

Wieczorem wróciłam do domu zmęczona i zdenerwowana. Kolejny dzień, kolejna lista rzeczy, które nie poszły po mojej myśli. I Adam – oczywiście siedział na kanapie, wpatrzony w ekran telefonu. Wydawał się całkowicie odcięty od wszystkiego. Moja złość od razu znalazła ujście.

– No pewnie, siedzisz sobie, jakby wszystko było w porządku – syknęłam, rzucając torebkę na fotel. – Ani kolacji, ani żadnej pomocy. Czy cokolwiek cię tutaj jeszcze obchodzi?

Uniósł na mnie wzrok, ale w jego oczach nie było już zaskoczenia. Tylko rezygnacja.

– Paulina, naprawdę nie rozumiesz, że to nie ma sensu? Ile razy mogę ci tłumaczyć, że… – urwał, jakby zabrakło mu słów.

– O czym ty znowu mówisz? – przerwałam mu, nie pozwalając, by dokończył. – Ja tu robię wszystko, by to jakoś działało, a ty… ty siedzisz, jakby cię to nie dotyczyło! Wydajesz się być taki… obojętny!

Znowu to samo spojrzenie. Jakby każda moja uwaga tylko utwierdzała go w czymś, czego nie rozumiałam. Ale zanim zdążyłam dorzucić kolejną uwagę, spojrzał na mnie inaczej, bardziej stanowczo.

– Mam dość, Paulina. Dość. Oboje jesteśmy w tej sytuacji, nie tylko ty. Cały czas próbuję ci to powiedzieć. – Wstał i nagle przeszył mnie dreszcz. Spojrzałam na korytarz, gdzie zauważyłam… walizki.

– Co to jest? – zapytałam cicho, a strach powoli zaczynał wypełniać moje myśli.

Wyjeżdżam na kilka dni. Muszę odpocząć, przemyśleć, czy jestem gotowy tak dalej żyć. Jeśli nie potrafimy rozmawiać inaczej niż przez krzyki i wyrzuty… to może czas zastanowić się, czy w ogóle powinniśmy być razem.

Nie mogłam w to uwierzyć

Kiedy Adam wyszedł, siedziałam na kanapie, wpatrzona w miejsce, gdzie przed chwilą stał. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę wziął te walizki i po prostu… wyszedł. Nie zostawił żadnych obietnic. Zostawił mnie w tej pustej ciszy, która nagle wydawała się tak nie do zniesienia.

W następnych dniach próbowałam się z nim skontaktować. Pisałam wiadomości, ale odpowiadał krótko i oschle, znikając, zanim zdążyłam wdać się w dłuższą rozmowę. Byłam zła, wściekła nawet, że to on – ten wiecznie spokojny, cichy Adam – nagle postanowił odejść bez słowa wyjaśnienia.

W końcu, po kilku dniach, zgodził się na spotkanie. Siedziałam naprzeciw niego w małej kawiarni, próbując ukryć nerwowość. Adam wyglądał inaczej, spokojniejszy, pewniejszy siebie, jakby coś w nim się zmieniło przez te kilka dni.

– Chciałem porozmawiać – zaczął. – Bo wydaje mi się, że nie możemy już dalej tak funkcjonować. Ja też jestem zmęczony, Paulina. Próbowałem się starać, tłumaczyć ci, czego potrzebuję, ale miałem wrażenie, że ty tego nie widzisz, że moje potrzeby nic dla ciebie nie znaczą.

– To nieprawda – przerwałam mu, choć w głębi serca czułam, że ma rację. – Po prostu… czasem wydaje mi się, że nie jesteś zaangażowany. Że nie zależy ci na mnie. Ale… Adam, naprawdę nie chcę, żeby to tak się skończyło.

Adam odetchnął głęboko, jakby zbierał siły na to, co zamierzał powiedzieć.

Może powinniśmy spróbować terapii, Paulina. Inaczej to nie ma sensu – powiedział, patrząc na mnie z powagą. – Jeśli nam obojgu naprawdę zależy, musimy przestać walczyć i zacząć słuchać siebie nawzajem.

Przez chwilę siedziałam, analizując jego słowa. Moje serce biło mocno – wiedziałam, że to jest ostatnia szansa.

Terapia była ostatnią deską ratunku

Zgodziłam się na terapię, choć początkowo wydawało mi się to absurdalne. W końcu... kto zna Adama lepiej niż ja? A jednak już po pierwszej sesji zrozumiałam, że dotąd byłam głucha na to, co próbował mi przekazać.

Podczas kolejnych spotkań Adam opowiadał o tym, jak od dawna czuł się niedoceniony, jak wiele go kosztowało, żeby zachować spokój i unikać kolejnych spięć. Słuchałam go i po raz pierwszy docierały do mnie rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Zrozumiałam, że moja krytyka go raniła, że tłumił w sobie frustrację, a ja… byłam zbyt zajęta własnymi oczekiwaniami, żeby to zobaczyć.

Któregoś wieczoru, po wyjątkowo trudnej sesji, usiedliśmy razem w kuchni. Adam wydawał się zamyślony, wpatrując się w kubek herbaty. Widziałam, że coś w nim pęka, że otwiera się przede mną, jakby chciał dać tej relacji jeszcze jedną szansę.

– Wiesz, Paulina... Nie wiem, co przyniesie przyszłość – powiedział cicho, ale pewnie. – Ale jeśli mamy to naprawić, potrzebuję, żebyś mnie widziała, naprawdę widziała. Żebyś mnie słuchała, zamiast od razu mnie oceniać.

Patrzyłam na niego i czułam, jak łzy wzbierają mi w oczach. Przez te wszystkie lata widziałam w nim kogoś, kim chciałam, żeby był, a nie kogoś, kim naprawdę jest.

– Chcę to naprawić, Adam. Nie wiem, czy nam się uda, ale... naprawdę chcę spróbować – wyszeptałam. Był to moment prawdy, w którym po raz pierwszy czułam, że słowa nie są tylko pustą obietnicą.

Chyba tego nie uratujemy

Przez następne miesiące próbowaliśmy odbudować nasze życie. Codzienność wypełniła się cichymi kompromisami i wspólnym odkrywaniem siebie na nowo. Adam, choć powoli, zaczął mi ufać, a ja widziałam, jak próbuje znowu poczuć coś do mnie. Czasami czułam, że jest blisko, ale niekiedy ogarniała mnie niepewność.

Aż w końcu, pewnego wieczoru, Adam powiedział to, co od dawna bałam się usłyszeć:

– Paulina, muszę być szczery… Nadal nie wiem, czy potrafię cię pokochać na nowo.
**Zakończenie**

Siedziałam sama w salonie, wpatrując się w ścianę, jakby mogła mi dać odpowiedzi, których tak desperacko potrzebowałam. Po tych wszystkich miesiącach starań, wspólnych rozmów, terapii, wciąż czułam, że balansujemy na krawędzi. Słowa Adama ciągle brzmiały mi w głowie: „Nadal nie wiem, czy potrafię cię pokochać na nowo”.

Poczułam ciężar tej prawdy, uświadamiając sobie, że czasem nie da się cofnąć rzeczy, które zostały powiedziane i zrobione. Przestałam mieć pewność, czy ta walka jest warta tego, co nam zostało. Może oboje byliśmy dla siebie tylko cieniem dawnych wyobrażeń o miłości?

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w lustro, jakbym chciała poszukać siły, by pogodzić się z tym, co nadejdzie. Czas pokaże, czy dwoje zagubionych ludzi może odnaleźć się na nowo.

Reklama

Paulina, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama