„Byłam wzorową studentką i perfekcyjną kochanką. Koleżanki mi zazdrościły, bo miałam swoje sposoby na dobre stopnie”
„Gdy pierwszy raz wszedł do sali – wysoki, ciemnowłosy, z nieco zmierzwioną fryzurą i lekko zblazowanym uśmiechem – zamarliśmy. Jego głos był niski, miękki, a każde słowo brzmiało jak coś więcej niż tylko wykład. I wtedy postanowiłam, że zrobię wszystko, by mnie zauważył. Nie jako kolejną studentkę, tylko jako kogoś, kogo się zapamiętuje”.

- Redakcja
Gdy zaczynałam studia na filologii, miałam wrażenie, że to będzie przygoda mojego życia – intelektualna, głęboka, pełna książek pachnących kurzem i znaczących rozmów, które zmienią mnie na zawsze. Pochodziłam z małego miasteczka i byłam pierwszą osobą w rodzinie, która wyjechała na uniwersytet. Z jednej strony czułam się dumna, z drugiej – jakbym nie do końca tu pasowała. Jakby inni mieli jakiś klucz, którego mi nikt nie przekazał.
Nie miałam wielu znajomych. Na roku byli ludzie różni – część zblazowanych, część niesamowicie bystrych, ale chłodnych emocjonalnie. Wśród wykładowców zaś krążyły legendy. O jednym mówiono, że potrafi sprawić, że poezja ożywa. Że cytuje Herberta z pamięci i potrafi jednym spojrzeniem zgasić najbardziej wygadanego studenta.
To był doktor Marcin. Gdy pierwszy raz wszedł do sali – wysoki, ciemnowłosy, z nieco zmierzwioną fryzurą i lekko zblazowanym uśmiechem – zamarliśmy. Jego głos był niski, miękki, a każde słowo brzmiało jak coś więcej niż tylko wykład. I wtedy postanowiłam, że zrobię wszystko, by mnie zauważył. Nie jako kolejną studentkę, tylko jako Natalię. Ambitną, z pasją. Kogoś, kogo się zapamiętuje.
Przygotowywałam się do esejów jak do olimpiady. Szukałam własnych interpretacji, czytałam nocami. Kiedy wreszcie przyszła pora na wybór promotora do eseju o poezji XX wieku, bez zawahania napisałam maila do doktora Marcina z prośbą o konsultację. Odpisał szybko. A ja... nie miałam pojęcia, jak bardzo ta odpowiedź zmieni moje życie.
W końcu znalazłam swoje miejsce
Pierwszy raz spotkaliśmy się na konsultacjach. Siedział przy biurku w gabinecie zapełnionym regałami po sufit, z kubkiem kawy i plikiem kartek, których nawet nie starał się uporządkować. Zatrzymał wzrok na mnie na kilka sekund dłużej, niż byłoby to konieczne, i powiedział:
– Natalia, tak? Zgłosiła się pani z tematem eseju o poezji XX wieku. Dość szeroko… Ale zobaczymy, co da się z tego wycisnąć.
Uśmiechnął się lekko, jakby dobrze się bawił. Miałam ze sobą kilka notatek, cytaty, pomysły. Podałam mu je, ale zamiast je przejrzeć, spojrzał na mnie.
– Pani naprawdę to wszystko przeczytała?
Pokiwałam głową. Nie wiedziałam, co powiedzieć, by nie zabrzmieć jak kujonka. Byłam przygotowana, ale nagle każde słowo wydawało się głupie.
– Widzę, że ma pani błysk w oku, kiedy mówi o poezji. To rzadkie. Zwłaszcza wśród studentów drugiego roku, którzy najczęściej są już zmęczeni tym wszystkim. A pani jeszcze nie.
Wtedy chyba pierwszy raz się zarumieniłam. Zignorowałam to, wmawiając sobie, że przecież to tylko pochwała. Że mówił to już pewnie wielu osobom.
– Wie pan, poezja zawsze mnie uspokajała. Lubię szukać sensu tam, gdzie go z pozoru nie ma – wyjaśniłam.
Pochylił się do przodu, oparł łokcie na biurku. Jego spojrzenie stało się uważniejsze, ale nie było w nim ani grama krytyki.
– A może po prostu lubi pani, kiedy ktoś coś ukrywa. I trzeba się trochę natrudzić, żeby zrozumieć.
To zabrzmiało zbyt osobliwie jak na pierwszą rozmowę. Ale nie wycofałam się. Miałam wrażenie, że rozmawiam z kimś, kto mnie rozumie i dostrzega – nie tylko jako studentkę, ale jako człowieka.
Rozmawialiśmy wtedy jeszcze ponad godzinę. Zaczęliśmy od poezji, ale szybko zeszliśmy na inne tematy. Cytował fragmenty wierszy z pamięci, śmiał się, kiedy komentowałam niektóre rzeczy zbyt emocjonalnie. A potem rzucił:
– Jeśli będzie pani pisać tak, jak dziś mówiła – to będzie bardzo dobry tekst. Może nawet jeden z lepszych w tym semestrze.
Podziękowałam, nie wiedząc, gdzie się podziać. Kiedy wychodziłam z gabinetu, odprowadził mnie do drzwi.
– Proszę pisać. I proszę przychodzić. Konsultacje są też po to, by rozmawiać.
Poczułam wtedy coś więcej niż satysfakcję. Wychodząc z budynku, byłam lżejsza, jakbym w końcu znalazła swoje miejsce. Albo raczej – jakby ktoś je dla mnie stworzył.
Zbliżyłam się do niego
Spotkaliśmy się tydzień później. Miałam już zarys eseju i kilka nowych cytatów, które chciałam z nim omówić. Umówiliśmy się na konsultację, ale kiedy przyszłam pod jego gabinet, drzwi były zamknięte. Czekałam chwilę, aż w końcu przyszedł – nie z budynku uczelni, tylko z zewnątrz, z papierowym kubkiem w ręce.
– Przepraszam, zatrzymało mnie zebranie. Ale może zamiast siedzieć tu, pójdziemy gdzieś na kawę? I tak nie mam dziś już innych studentów.
Zgodziłam się. Nie miałam powodów, żeby odmówić. Przecież to była tylko kawa.
Usiedliśmy w małej kawiarni niedaleko wydziału, w środku nie było prawie nikogo. Zamówił dla mnie herbatę, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Wiedziałam, że pamięta, co piłam za pierwszym razem. To było... miłe. Trochę zaskakujące.
Rozmawialiśmy najpierw o eseju. Pokazywałam mu cytaty, dyskutowaliśmy o znaczeniu metafor i form. Ale potem jakoś zeszło na inne tematy. Zapytał mnie, skąd jestem. Powiedziałam mu o moim miasteczku, o liceum, o tym, jak bardzo chciałam wyrwać się do dużego miasta, bo miałam wrażenie, że dopiero tu naprawdę zacznie się moje życie.
– I zaczęło się?
Pokręciłam głową. Może i byłam w Warszawie, ale ciągle czułam się trochę jak podrabiana wersja samej siebie. Z plecakiem pełnym książek i ambicji, ale bez pomysłu, kim tak naprawdę jestem.
– Jest pani bardziej prawdziwa, niż myśli – odpowiedział.
Zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie pamiętam, jakim cudem rozmowa zeszła na samotność, ale nagle opowiadałam mu, że często czuję się jak ktoś, kto obserwuje życie z boku. On skinął głową, jakby doskonale to rozumiał.
– Poczucie, że się nie przynależy nigdzie – znam to. Chociaż z wiekiem bardziej się do tego przyzwyczajasz, niż się z tego wyrastasz.
Słuchałam go, wpatrzona w ślad kawy na spodku, jakby to miało dać mi jakieś odpowiedzi. Wtedy powiedział coś, co utkwiło mi w głowie na długo:
– Najbardziej samotni są ci, którzy zbyt dobrze rozumieją innych. A to, niestety, często kobiety. I często bardzo młode.
To nie była już rozmowa wykładowcy i studentki. To była rozmowa dwojga ludzi, którzy gdzieś po drodze przestali udawać, że są tylko kimś, kim powinni być.
Później, gdy odprowadzał mnie pod sam przystanek, powiedział:
– Proszę się nie spieszyć z tym esejem. Lepiej, żeby dojrzał. Tak jak pani dojrzewa do pisania. A nie ma się co śpieszyć z dojrzewaniem.
Zatrzymałam się wtedy, spojrzałam na niego i miałam ochotę powiedzieć, że się boję. Ale zamiast tego powiedziałam tylko:
– Dobrze. Spróbuję.
Kiedy odjeżdżałam autobusem, przez chwilę patrzyłam, czy jeszcze tam stoi. Stał. A ja czułam się tak, jakby coś się właśnie zaczęło.
Coś się zmieniło
Ocena pojawiła się w systemie z samego rana. Celujący. Bez żadnych uwag. Patrzyłam na ekran komputera, a serce waliło mi jak oszalałe. Napisałam ten esej całą sobą. Nie umiałam go ocenić, ale on – on dał mi najwyższą notę. Przez chwilę czułam dumę, wdzięczność i jakąś dziką radość. Chciałam do niego napisać, zapytać, czy przeczytał wszystko, co ukryłam między wersami. Ale powstrzymałam się.
Na uczelni było inaczej. Koleżanki patrzyły na mnie z jakimś dziwnym półuśmiechem. Magda, z którą wcześniej potrafiłam gadać godzinami, nagle zaczęła być chłodna.
– Nieźle ci poszło – rzuciła. – Tylko nie wiedziałam, że trzeba chodzić na kawę, żeby mieć celujący.
Zatkało mnie. Nic nie odpowiedziałam, tylko przeszłam obok niej bez słowa. Ale coś we mnie zgasło. Wieczorem zadzwoniłam do doktora Marcina. Nie odebrał. Spróbowałam jeszcze raz. Cisza. Zostawiłam krótką wiadomość: „Chciałam podziękować za ocenę. Mam pytanie o esej”. Bez odpowiedzi.
Tego wieczoru nie potrafiłam zasnąć. Moje ręce pachniały jego perfumami. Może to była tylko wyobraźnia.
Czułam się oszukana
O zmianie dowiedziałam się przypadkiem. Stałam przy tablicy ogłoszeń, czytając nowy plan na przyszły semestr, kiedy usłyszałam rozmowę dwóch doktorantek:
– Widziałeś? Marcin zniknął z listy. Podobno przeniósł się do Gdańska, jakieś stypendium zagraniczne…
Zrobiło mi się zimno. Poszłam do sekretariatu, próbując udawać, że chodzi o formalności związane z oceną.
– Doktor Marcin? – powtórzyła pani w okularach. – Już u nas nie pracuje. Odszedł niespodziewanie, z końcem semestru.
– Nie zostawił żadnych informacji?
– Zostawił kontakt do nowego promotora, jeśli to panią interesuje.
Pokręciłam głową. Chciałam zapytać, czy ktoś jeszcze próbował się z nim kontaktować, czy mówił coś o studentach. Ale nie miałam odwagi. Wyszłam i usiadłam na ławce przed budynkiem.
Nie odpowiedział na żaden z moich maili. Numer, pod który dzwoniłam, nagle przestał istnieć. Próbowałam go znaleźć – w sieci, na stronie uczelni, gdziekolwiek. Nic.
Patrzyłam na innych studentów, jak wychodzą z zajęć, śmieją się, rozmawiają o egzaminach. A ja siedziałam tam, jakby ktoś mi wyjął z ust wszystkie słowa. Jakbym nagle była nikim – nie tą, która miała talent, nie tą, którą on zauważył. Tylko dziewczyną, która się dała nabrać.
Musiałam to zaakceptować
Zostałam sama z pytaniami, na które nie było odpowiedzi. Esej, który napisałam z myślą o nim, o tej dziwnej rozmowie między wersami, nagle przestał być ważny. Jakby ktoś wcisnął klawisz „usuń” w mojej głowie. Przez kilka dni nie potrafiłam pisać nic. Nie czytałam. Patrzyłam w ekran, próbując sobie przypomnieć, czy to ja coś źle zrozumiałam.
W końcu usiadłam i zaczęłam nowy tekst. Nie akademicki. Nie dla kogoś. Pisałam o tym, jak to jest mieć głos, który nie brzmi już pewnie. O tym, jak trudno rozróżnić komplement od manipulacji. Jak bardzo chciałam być kimś ważnym – i jak łatwo jest oddać tę potrzebę komuś innemu.
Nie byłam wtedy ani mądra, ani odważna. Ale byłam szczera. Pisałam o sobie jak o postaci z książki, którą próbuję zrozumieć. O dziewczynie, która tak bardzo pragnęła zostać zauważona, że nie zauważyła, kiedy stała się tylko tłem.
Ten tekst był inny niż wszystkie. Brzydki, nierówny, osobisty. Ale kiedy go skończyłam, poczułam coś na kształt ulgi. Nie wybaczenia. Raczej cichego: „tak było”.
Natalia, 22 lata
Czytaj także:
- „Prawdziwe oblicze teścia mnie zszokowało. Teraz już wiem, dlaczego tak często wodził za mną wzrokiem”
- „Rodzice chowali mnie pod kloszem. Tak na mnie chuchali i dmuchali, że nie wiedziałam, czym jest dorosłe życie”
- „Po wygranej w totka mieliśmy żyć w pałacu i jeść ślimaki. Zamiast tego przeżyliśmy horror i pogrzebaliśmy marzenia”