„Byłam załamana, gdy mąż po 20 latach rzucił mnie dla długonogiej kokietki. Potem mu za to wszystko podziękowałam”
„Raz ryczałam w poduszkę, a raz miałam ochotę rozszarpać Edka na strzępy. Ten stan utrzymywał się prawie pięć tygodni. Aż w końcu przejrzałam się w lustrze i się przeraziłam. Wtedy do mnie dotarło. Pora wziąć się w garść i zadbać o siebie”.

- Listy do redakcji
Stojąc przy sądowej ławce, z całych sił starałam się nie rozpłakać. Przekroczyłam już pięćdziesiątkę i czułam, że zostaję zupełnie sama. Byłam pewna, że od teraz nic dobrego mnie już w życiu nie czeka. Pamiętam, jak Edek w pewne deszczowe popołudnie oznajmił mi, że się zakochał, a „jego Ula” oczekuje, że weźmie ze mną rozwód. Dosłownie zatkało mnie z wrażenia. Spodziewałam się różnych rzeczy, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mój mąż po tylu wspólnych latach będzie chciał mnie zostawić.
– Zupełnie straciłem dla niej głowę. Nie umiem już funkcjonować, gdy nie ma obok mnie Uli – bał się nawet podnieść na mnie wzrok. – Zależy mi na tym, żebyśmy rozeszli się z klasą.
– Ludzie z klasą trzymają się złożonych przysiąg – rzuciłam poduszką w jego kierunku i zalałam się łzami.
Nie miałam pojęcia, że spotyka się z kimś innym. Oboje chodziliśmy do pracy, mieliśmy swoje towarzystwo, ale jednak tworzyliśmy parę. Sądziłam, że tak już pozostanie do końca naszych dni. Żyłam w przekonaniu, że chociaż motylki w naszych brzuchach przestały trzepotać skrzydełkami już jakiś czas temu, my z Edkiem wciąż się kochamy. To, co wydarzyło się tego dnia po południu, uświadomiło mi, że Edward rzeczywiście kogoś kocha, ale to nie jestem ja.
Opuściłam salę sądową roztrzęsiona
Edek wypadł z budynku jak postrzelony i pognał do drzwi wyjściowych. Po chwili zrozumiałam, co go tak ponagliło. Przed gmachem sądu stała ona. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat, miała modnie obcięte włosy i gustowny beżowy płaszcz. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, a oni oboje już zmierzali wprost w moją stronę.
– Iwona, chciałbym cię zapoznać z… – Edek aż się palił, żeby nas sobie przedstawić.
– Mało mnie obchodzi, co to za jedna – warknęłam, ledwo panując nad złością. – Cokolwiek ma z tobą wspólnego, jest mi to zupełnie obojętne – przygryzłam usta i odwróciłam się na pięcie.
Byłam świadoma, że istnieje zaledwie jeden człowiek, który potrafi ukoić moje zszargane nerwy. W drodze do niej zahaczyłam o sklep i zaopatrzyłam się w butelkę wina, a piętnaście minut później dobijałam się do drzwi mojej najlepszej przyjaciółki.
– A więc to koniec? – przytuliła mnie czule, ocierając jednocześnie moje zapuchnięte od łez oczy. – No dawaj tę flaszkę, gdzieś na świecie na pewno wybiła już dwunasta – wyrwała mi trunek z ręki i pociągnęła za sobą w stronę kuchni.
Moje uczucia oscylowały nieustannie między tęsknotą a nienawiścią… Ewa robiła, co mogła, żeby poprawić mi nastrój. Jednak przerażała mnie wizja długich, samotnych wieczorów, kiedy nie będę miała z kim porozmawiać. I rzeczywiście, pierwsze miesiące po rozwodzie tak właśnie wyglądały. Przychodziłam do domu z roboty, włączałam telewizor i opatulałam się kocem. Raz ryczałam w poduszkę, a raz miałam ochotę rozszarpać Edka na strzępy. Z jednej strony za nim szalałam, a z drugiej nie chciałam go znać… Ten stan utrzymywał się prawie pięć tygodni. Aż w końcu któregoś razu przejrzałam się w lustrze i przeraziłam się tym, co zobaczyłam. Wtedy do mnie dotarło. Pora wziąć się w garść i zadbać o siebie.
„No dobra, starczy już tego użalania się nad sobą. Najwyższa pora na coś, co doda ci werwy i radości” – bezwiednie spojrzałam na powieszone na ścianie fotografie z wakacji.
– Nic tak dobrze nie wpłynie na twoje samopoczucie, jak trochę słoneczka, wygodny leżaczek i kieliszeczek sangrii. A w sumie to co tam kieliszeczek, cały dzban! – wyszczerzyłam zęby do swojego nieszczęśliwego odbicia w lustrze i dla podreperowania się po rozwodzie zdecydowałam, że polecę na urlop na Majorkę.
Samotni mają trudniej
W drodze do biura turystycznego towarzyszyło mi uczucie lekkiego zdenerwowania, ponieważ dotychczas to mąż zajmował się organizacją naszych wyjazdów. Po wejściu do środka sympatyczna ciemnowłosa pracownica powitała mnie z uśmiechem, a następnie zabrała się za wyszukiwanie najlepszej propozycji.
– Czy interesuje panią wyjazd na Majorkę, dla dwojga dorosłych bez dzieci, z pokojem z widokiem na morze albo basen hotelowy? – zapytała, nie odrywając wzroku od monitora i sprawnie stukając w klawisze.
– Poproszę pokój z widokiem na morze, ale tylko dla jednej osoby, bez dzieci – uściśliłam swoje oczekiwania.
Dłonie pracownicy biura podróży zastygły w bezruchu nad klawiaturą komputera. Kobieta podniosła na mnie spojrzenie, a na jej twarzy odmalowało się zakłopotanie.
– Przepraszam, ale osoby w pani wieku przeważnie wyjeżdżają we dwoje. No wie pani, dorośli. Z małżonkiem jeżdżą... Bo dzieci już odchowane... Stąd wzięło się moje przypuszczenie... – usiłowała się wytłumaczyć, jednak z każdą wymówioną sylabą tylko bardziej się pogrążała.
– Nic nie szkodzi. Sama do tej pory zamawiałam wczasy dla dwojga – westchnęłam ciężko. – Ale teraz muszę znaleźć ofertę dla singielki – te słowa nadal z trudem przechodziły mi przez usta.
Pomimo tego, że określenie „singielka” było dla mnie o niebo lepsze od znienawidzonego słowa „rozwódka”, to i tak nie byłam z niego w pełni zadowolona.
– W porządku, już wprowadzam zmiany w wyszukiwarce. Majorka, pobyt tygodniowy, pokój jednoosobowy. Hmm… Niestety nie ma propozycji dla takiej liczby osób – spojrzała na mnie ze skruchą w oczach. – Oczywiście, istnieje możliwość zarezerwowania pokoju dwuosobowego. Wiąże się to jednak z koniecznością uiszczenia dodatkowej opłaty za drugą osobę – wzruszyła ramionami w geście bezsilności.
Skinęłam głową w geście wdzięczności i opuściłam biuro. Czyli właśnie tak prezentują się wyjazdy po rozwodzie. Podróżujesz w pojedynkę, przytłoczona smutkiem i poczuciem osamotnienia, ale i tak płacisz jak za dwie osoby. Cudownie. Oczywiście, jak zawsze mogłam liczyć na wsparcie niezastąpionej Ewy.
– A może polecimy razem? – zaproponowała entuzjastycznie.
– Masz na myśli siebie, mnie i twojego faceta? – zripostowałam z przekąsem.
– Racja! Po tylu latach znajomości nic złego się nie wydarzy, jeśli zarezerwujemy pokój trzyosobowy i zamieszkamy we trójkę.
– Bardzo was lubię, ale nie mam zamiaru być piątym kołem u wozu. Zależy mi na odpoczynku, a nie na tym, żeby jeszcze bardziej się dołować, obserwując wasze szczęśliwe małżeństwo – pociągnęłam nosem.
– No, bez nerwów, nie tylko ty próbujesz dojść do siebie po rozwodzie, dasz radę.
Spojrzałam na swoją przyjaciółkę i nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Gdy tylko Ewka opuściła mieszkanie, od razu chwyciłam swojego laptopa.
Wpadłam na zupełnie inny plan
– Raz kozie śmierć – uznałam. – „Po rozwodzie, spragniona poznawania świata, stęskniona za podróżami, poszukuje towarzyszek do wspólnych wypadów po zakończeniu małżeństwa” – opublikowałam ogłoszenie i zatrzasnęłam klapę komputera.
Kompletnie nie wiedziałam, czy mój plan nie jest totalną głupotą i czy właśnie nie robię z siebie pośmiewiska. Ale nie było już odwrotu. „Twoje ogłoszenie zostało opublikowane”.
Kolejnego ranka w mojej skrzynce odbiorczej czekało na mnie dziesięć nowych wiadomości. Pochodziły od pań w podobnym wieku co ja. Elwira, czterdziestoośmiolatka, była zakochana we Włoszech. Minął już rok od kiedy się rozwiodła. Marta z kolei oczekiwała na finał sprawy rozwodowej, ale zanim sąd oficjalnie zakończy jej małżeństwo, śniła o wakacjach pod palmami. Zaczęłyśmy regularnie wymieniać maile i rozmawiać przez telefon. Na początku lekko spięte i nieśmiałe, szybko złapałyśmy wspólny język. Tak dużo nas łączyło. Gdy po miesiącu od Elwiry przyszła wiadomość: „No to jak z tą Majorką?”, nie miałam wątpliwości co robić.
Energicznie wkroczyłam do środka biura turystycznego. Pracująca tam pani z miejsca skojarzyła moją twarz. Zanim poprowadziła mnie w stronę krzesła, wyrzuciłam z siebie:
– Wciąż ta sama wyspa, wciąż ten sam tydzień, ale tym razem zależy mi na trzech pokojach dwuosobowych. Koniecznie z widoczkiem na wodę – posłałam jej uśmiech. – Sześć wolnych kobiet spragnionych przygód planuje porządnie zaszaleć – zastukałam opuszkami o blat.
Kiedy wreszcie zdecydowałam się na wycieczkę, poczułam ulgę, że mogę polecieć na wymarzone wakacje bez konieczności dopłacania za fikcyjnego partnera. Zamiast tego miałam okazję spędzić czas z koleżankami, które doskonale rozumiały moją sytuację. Ten urlop okazał się najwspanialszym w całym moim życiu. Świetnie się bawiłyśmy, zwiedziłyśmy mnóstwo ciekawych miejsc, wygrzewałyśmy się na słońcu i wznosiłyśmy toasty za nowy rozdział w naszym życiu. Przede wszystkim jednak ani przez chwilę nie doskwierało nam poczucie samotności.
Zakochałam się w nowym hobby
Zaraz po powrocie do domu zaczęłyśmy snuć plany na następną damską eskapadę. W końcu zakończenie małżeństwa to nie apokalipsa, a szansa by dotrzeć do najodleglejszych zakątków globu – takie motto stało się naszym drogowskazem. Majorka była dopiero początkiem, potem nadszedł czas by odkryć Egipt, Tunezję, Turcję i Portugalię. Do tego ostatniego kraju udałyśmy się już w dwunastoosobowym składzie świeżo upieczonej grupy rozwódek.
Gdy wróciłyśmy z kolejnej podróży, postanowiłyśmy otworzyć stronę na Facebooku, żeby dzielić się fotkami z naszych wojaży. Informacja o pełnych energii rozwiedzionych damach, które kochają podróżować, rozniosła się w mgnieniu oka. W ciągu zaledwie paru dni zaczęły nas obserwować setki, a niedługo potem nawet tysiące kobiet, które są singielkami. Dostawałyśmy od nich wiadomości, że również pragną tak żyć, że dodajemy im skrzydeł i pokazujemy, iż rozwód to nie koniec świata.
Musicie wiedzieć, że odkąd złapałam bakcyla, to sama zaczęłam planować nasze wypady. Okazało się, że kocham wypatrywać tanie bilety lotnicze, analizować możliwe przesiadki, dojazdy z lotniska, planować trasy i odgrywać rolę pilota wycieczki. Tak bardzo mnie to zafascynowało, że któregoś dnia pożegnałam się z moim stanowiskiem pracy w księgowości, gdzie harowałam przez dwie dekady i założyłam własne biuro turystyczne. Pomimo trudnych czasów związanych z pandemią, klientki dosłownie pchają się drzwiami i oknami...
Niedawno, będąc na wakacjach w Dominikanie, postanowiłam przesłać kartkę pocztową mojemu eks. Chciałam mu podziękować za to, że przewrócił mój świat do góry nogami. Gdyby nie on i ta cała sytuacja z „ jego Ulą”, to pewnie nigdy bym nie odkryła, co sprawia mi prawdziwą radość. Nie miałabym pojęcia, że życie po zakończeniu małżeństwa potrafi być jeszcze wspanialsze niż wcześniej.
Iwona, 56 lat