Reklama

Mam dwoje dzieci i życie, które nie daje mi chwili wytchnienia. Rano szykuję kanapki do szkoły, w południe gonię terminy w pracy, wieczorem przepycham się przez korki, by zdążyć do domu na tyle wcześnie, żeby jeszcze zobaczyć dzieci przed snem. Między tymi punktami w grafiku jestem jak maszynka – działam, działam, działam. Nie pytam siebie, czy mam na to siłę.

Reklama

Uwielbiam moje dzieci. Dla nich mogłabym nie spać tygodniami, byle tylko miały wszystko, czego potrzebują. Ale to, co czuję do nich, nie zawsze idzie w parze z tym, co potrafię im dać. Czasem jestem nerwowa, zła, zmęczona tak bardzo, że nie mam siły się uśmiechnąć. Czasem krzyknę, zanim pomyślę. Potem w kącie kuchni zjadam zimną kolację i duszę w sobie to okropne poczucie winy.

W weekendy ratuje mnie mama – Halina. Emerytka, która swoją energią mogłaby zasilić połowę miasta. Dzieci ją uwielbiają. W sobotnie poranki wracają do domu roześmiane, pachnące jej ciastem, z nowymi planszówkami i głowami pełnymi opowieści. Babcia jest zabawna, cierpliwa, zawsze chętna, by wymyślić coś nowego. Ostatnio coraz częściej łapię się na myśli, której się wstydzę, że jestem zazdrosna. Że moja własna mama jest „lepszą” mamą dla moich dzieci niż ja. Że one cieszą się bardziej na weekend z nią, niż na zwykły wieczór ze mną. Nie chcę tak myśleć. A jednak...

Czułam się pominięta

Wróciliśmy do domu po weekendzie u mamy. Dzieci wbiegły do salonu z torbami pełnymi rysunków, nowymi grami i jeszcze pachnącym ciastem. Wyciągnęły z plecaków kolorowe karteczki, którymi babcia podpisywała im pudełka ze śniadaniem. Usiadły na podłodze i zaczęły opowiadać, przerywając sobie nawzajem, przejęte, roześmiane.

– To był najlepszy weekend w historii! – wykrzyknął Michał.

– Babcia zrobiła nocne podchody! I jeszcze nam pozwoliła spać w śpiworach w salonie! – dodała Zosia.

Stałam w przedpokoju, opierając się o framugę drzwi. Uśmiechałam się, ale ten uśmiech był wyuczony. Słuchałam ich radości i czułam się... pominięta? Głupie to było. Przecież dobrze, że mają z nią taką relację. A jednak coś mnie ścisnęło w środku. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na kanapie obok Marka. Włączył telewizor, ale zaraz spojrzał na mnie.

– Co się dzieje?

– Nic. Tylko... dzieci miały świetny weekend.

– No i bardzo dobrze. Twoja matka złoto, serio. Ja bym się tak nie bawił z nimi, nawet za pieniądze.

– No właśnie – odpowiedziałam ciszej, niż zamierzałam. – Ja też chyba nie umiem. Czasem mam wrażenie, że bardziej kochają ją niż mnie.

Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Magda, co ty opowiadasz? Przecież to ty jesteś ich mamą. Jesteś z nimi codziennie, ogarniasz wszystko. Babcia to atrakcja, weekendowa. Nie porównuj się.

Westchnęłam. Nie chciałam się porównywać, ale coś we mnie chciało usłyszeć, że jestem wystarczająca. A zamiast tego tylko myślałam o tym, jak fajnie mają z nią. Jak się cieszą, gdy ją widzą. Jak planują kolejne spotkanie. Przez następny tydzień starałam się bardziej. Zaplanowałam wspólne pieczenie ciasteczek, seans filmowy, nawet wyjście do parku linowego, mimo że miałam lęk wysokości. Chciałam, żeby zapamiętali, że mama też umie się bawić. W sobotę wstałam pierwsza. Przygotowałam naleśniki, rozłożyłam gry na stole, zapisałam nas na warsztaty z ceramiki – miało być twórczo, rodzinnie, wyjątkowo. Tylko że dzieciaki były zmęczone. Michał miał katar, Zosia marudziła, że boli ją głowa. Marek spojrzał na mnie i pokręcił głową.

– Może po prostu posiedzimy w domu?

Przytaknęłam, ale wewnętrznie czułam porażkę. Starałam się, wymyślałam, robiłam wszystko, żeby wygrać jakąś wewnętrzną rywalizację, której nikt poza mną nie prowadził. Było mi wstyd, że w ogóle wpadłam na taki pomysł. Wieczorem, kiedy dzieci leżały już w łóżkach, znowu usiadłam przy Marku.

– Przepraszam, że ostatnio jestem taka napięta.

– Magda, ty po prostu próbujesz ogarnąć wszystko. Ale nie musisz się ścigać z własną mamą.

Nie odpowiedziałam. Bałam się przyznać, że właśnie to robiłam. I że coraz trudniej było mi z tym żyć.

Coś mnie podkusiło

Pojechałam z dziećmi do mamy, tak jak co drugi weekend. Plan był prosty. Miałam zostawić je tam na noc, a sama wrócić i mieć choć jeden wieczór ciszy. Ale coś mnie podkusiło, żeby zostać na herbatę. Mama ucieszyła się, kiedy zaproponowałam, że pomogę w kuchni. Dzieci już rozkładały puzzle na podłodze w salonie, a ja kroiłam jabłka do szarlotki, jak kiedyś, kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami.

– Wiesz, Zosia mówiła mi, że chce zostać piekarką. Śmiesznie to zabrzmiało, ale już wymyśliła nazwę dla swojej cukierni. – Mama zaśmiała się cicho. – „Czekoladowa Babcia”.

– Czekoladowa Babcia? – powtórzyłam, czując ukłucie w żołądku.

– Tak. Mówi, że będzie tam ciasto, kawa i że dzieci będą mogły wszystko dotykać.

Przytaknęłam, uśmiechając się mechanicznie. Nagle wszystko, co miałam w głowie, czyli obowiązki, zmęczenie, rachunki, kredyt, to, że ostatnio zapomniałam o zebraniu w szkole, zderzyło się z tym obrazkiem sielanki, jaki dzieci miały z moją mamą. Słodkie ciasta, beztroska, brak pośpiechu.

Może za bardzo je rozpieszczasz – powiedziałam, nie patrząc jej w oczy. – Wchodzą ci potem na głowę.

Mama na chwilę zamilkła. Odłożyła łyżkę na blat i spojrzała na mnie uważnie.

– Myślisz, że nie widzę, co się dzieje, Magda? Że nie zauważam, jak próbujesz mnie zepchnąć z piedestału?

Zaskoczyło mnie to. Spodziewałam się może jakiegoś zaprzeczenia, wyśmiania, a nie... spokoju i trafienia w sedno.

– Nie zepchnąć. Po prostu... one cię uwielbiają. I chyba zaczęłam się czuć niepotrzebna.

– Nieprawda. Potrzebna jesteś im codziennie. A mnie widzą tylko raz na dwa tygodnie.

– Ale one się do ciebie garną inaczej. Z tobą wszystko jest takie... łatwiejsze.

Mama podeszła i otarła dłonie o fartuch.

– Łatwiejsze? Magda, ja jestem babcią. Nie muszę im mówić, żeby myły zęby. Nie walczę z nimi o to, żeby przestały jeść przed ekranem. Nie muszę się martwić, czy wystarczy do pierwszego. Ty to robisz. Ty jesteś fundamentem.

– Ale ja też chciałabym być zabawna. I lubiana – powiedziałam ciszej, niż zamierzałam.

– Jesteś. One cię kochają bardziej, niż są w stanie to wyrazić. Nie dlatego, że pieczesz najlepsze ciasto, tylko dlatego, że jesteś ich mamą.

Poczułam, jak robi mi się gorąco w sercu. Chciałam powiedzieć coś jeszcze, coś ważnego, ale głos mi zadrżał.

– Ja po prostu... chciałam mieć pewność, że nie zabierasz mi ich. Nawet nieświadomie.

– Przecież ja ci je tylko przechowuję na trochę. I oddaję z radością.

Skinęłam głową, udając, że sprawdzam ciasto w piekarniku.

Byłam zazdrosna o własną matkę

Późnym wieczorem, kiedy wróciliśmy do domu, dzieci jak zwykle nie mogły zasnąć. Biegały po mieszkaniu w piżamach, opowiadając sobie nawzajem szeptem różne historyjki z babcinego domu. Usiadłam na krześle w kuchni i po raz pierwszy od dawna nie miałam siły ich uciszać. Słuchałam. Nie specjalnie, nie po to, żeby kontrolować, tylko tak – żeby usłyszeć, co mówią, gdy myślą, że nikt nie słucha.

– Wiesz, babcia to taka jakby mama, tylko inna – powiedziała Zosia.

– No. Ona ma czas. I nie krzyczy, jak coś się rozleje – dodał Michał.

Zamarłam. Te słowa nie miały w sobie złośliwości. Nie było w nich nawet cienia oceny. Po prostu stwierdzenie faktu. A jednak poczułam, jakbym dostała czymś ciężkim w twarz. Zasnęli po chwili, wtuleni w siebie, spokojni i bezpieczni. A ja stałam w korytarzu z kubkiem herbaty, której nawet nie spróbowałam. Patrzyłam na nich i w głowie układałam plan. Taki, w którym znowu będę tą mamą, którą będą się chwalić. Chciałam coś przechytrzyć, choć sama nie wiedziałam co. Los? Ich przywiązanie do babci? Może własne poczucie winy.

W niedzielę rano obudziłam ich śniadaniem w łóżku. Tosty w kształcie serc, kakao w specjalnych kubkach z ich imionami. Potem wyciągnęłam farby i płótna, które kupiłam miesiąc wcześniej i o których zdążyłam zapomnieć. Wyszliśmy na spacer, a potem do kina. Kiedy wróciliśmy, nie miałam już siły zrobić kolacji. Bolały mnie plecy, głowa i wszystko pomiędzy. Zasnęłam w ubraniu na kanapie. Obudził mnie Marek.

– Ej. Magda. Co ty wyprawiasz?

– Nic. Staram się. Nie widzisz?

Widzę, że ledwo się trzymasz.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam w sufit, nie chcąc, żeby widział, że oczy mi się zaszkliły.

– Kochasz ich, wiem. Ale nie musisz być jak twoja mama. Oni mają tylko jedną mamę – ciebie. I ty też masz prawo być zmęczona.

Później, kiedy dzieci już spały, pojechałam do mamy. Bez zapowiedzi. Otworzyła drzwi w szlafroku, zaskoczona, ale od razu zaprosiła mnie do środka.

– Mamo, ja… muszę ci coś powiedzieć.

Usiadłyśmy w kuchni. Pachniało jeszcze ciastem, które pewnie piekła rano. Tym razem nie miałam w sobie złości. Tylko jakąś potrzebę prawdy, nawet jeśli miała być niewygodna.

Byłam zazdrosna. O to, że jesteś taka cierpliwa, że one cię kochają z taką lekkością, a mnie wszystko idzie jak z kamienia. I przez chwilę... próbowałam cię przebić. Jakby to była jakaś gra.

Mama spojrzała na mnie uważnie. Długo milczała.

– Magda, ja też kiedyś zazdrościłam.

– Komu?

– Twojej babci. Mojej teściowej. Ty byłaś do niej bardzo przywiązana. A ja... nie miałam czasu, siły, byłam ciągle w pracy, w nerwach. Złościłam się, że to jej imię krzyczałaś w nocy, kiedy miałaś gorączkę.

Zamilkłyśmy obie. Było cicho, ciepło, zupełnie inaczej niż przez cały dzień.

– I co wtedy zrobiłaś?

Przestałam z nią walczyć. I zaczęłam się cieszyć, że cię ktoś przytulał, kiedy ja nie miałam siły.

– Ja też bym chciała tak potrafić.

– Już potrafisz. Przyszłaś. I mówisz mi to. To więcej niż większość ludzi potrafi zrobić.

Złapała mnie za rękę. Czułam, jak puszcza napięcie, które nosiłam w sobie tygodniami.

– Dzięki, mamo.

– Dziękuj sobie, że nie dałaś się temu uczuciu wykończyć.

Zrozumiałam, że muszę odpocząć

W następny weekend dzieci znów pojechały do babci. Tym razem nie czułam napięcia. Zapakowałam im plecaki bez pośpiechu, pocałowałam w czoła i powiedziałam, że mają się świetnie bawić. Zamiast nadrabiać zaległości w domu, poszłam na spacer. Sama. Bez planu. Wieczorem zadzwoniłam do mamy. Zapytałam, czy nie chciałaby raz w tygodniu przychodzić na parę godzin. Pomóc z dziećmi, może po prostu pobyć. Zgodziła się od razu. A potem zapytałam, jak to było, gdy mnie wychowywała.

– Ciągle byłam zmęczona. Też zazdrościłam. Twojej babci, sąsiadkom, nawet koleżankom z pracy. Ale potem ty podrosłaś i powiedziałaś: „Moja mama umie wszystko” – usłyszałam w słuchawce.

Uśmiechnęłam się. Może Zosia i Michał też tak kiedyś powiedzą. A nawet jeśli nie, będę wiedziała, że robiłam wszystko, co mogłam.

Magdalena, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama